niedziela, 5 lipca 2015

Na początku 2008 roku pan poseł Jan Kulas zaproponował mi napisanie swoich wspomnień związanych z papieżem Janem Pawłem II. Propozycje przyjąłem. Poniżej jest tekst mego artykułu zamieszczonego w książce „Moje spotkania z papieżem Janem Pawłem II”. Jest to    praca zbiorowa pod redakcją Jana Kulasa.

                                          Dar 49 twórców z Pomorza dla Jana Pawła II

      Byłem jeszcze dość młodym człowiekiem (urodziłem się w 1940 roku), mieszkałem w Zblewie, kiedy dowiedziałem się, że biskupem krakowskim został Karol Wojtyła. Żyliśmy wtedy w trudnych czasach dla naszego kościoła. Tu i ówdzie szeptano, że Karol Wojtyła zrobi porządek z naszym prymasem Stefanem Wyszyńskim, który był bardzo niewygodny dla „władzy ludowej”. Szeptanki te rozpowszechniane były przez ówczesną propagandę partyjną dla poróżnienia narodu, siania zamętu, oczerniania prymasa. Naród wiedział swoje i nie dał się  zbałamucić, czego dowodem były liczne spotkania bpa Karola Wojtyły i prymasa Stefana Wyszyńskiego z udziałem tysięcy wiernych na Jasnej Górze i w innych miastach naszego kraju.
     Czas płynął. Mało kto sądził, że w Polsce cokolwiek się zmieni na lepsze. Aż nadszedł dzień 16 października 1978 roku. Tego dnia, w ramach podnoszenia swoich kwalifikacji, zdawałem egzamin mistrzowski w zawodzie elektryka. Wróciłem wieczorem do domu. Ledwo otworzyłem drzwi, a żonka woła: „Karol Wojtyła został papieżem!”. To było coś niesamowitego. Radość, radość i jeszcze raz radość. Bardzo oszczędne wiadomości  w TV i radiu potwierdziły tę radosną wiadomość. Z sąsiednich mieszkań dochodziły głosy cieszących się mieszkańców. 130 lat wcześniej Juliusz Słowacki napisał:
Pośród niesnasków Pan Bóg uderza
W ogromny dzwon.
Dla słowiańskiego oto papieża
Otwarty tron…
Następnego dnia w tramwajach, autobusach, zakładach pracy i na ulicach widać było szczęśliwych ludzi z powodu wyboru Polaka na papieża. Jedni mówili, to koniec komunizmu, inni, że teraz dostaniemy z Watykanu mnóstwo pieniędzy. Były też powściągliwe opinie na temat przyszłości naszej ojczyzny, obawiano się, że Związek Radziecki nie pozwoli na pełną demokrację. Tak też było. Trzeba było jeszcze 11 lat, by komunizm legł w swoich zgniłych fundamentach. Zanim to jednak nastąpiło, były pielgrzymki naszego Papieża do ojczyzny, a każda z nich rodziła nadzieję na lepsze jutro. Pamiętne spotkanie Papieża z setkami tysięcy Polaków na Placu Zwycięstwa w Warszawie 2 czerwca 1979 roku i Jego słowa „…I wołam ja, syn polskiej ziemi, a zarazem ja – Jan Paweł II papież, wołam z głębi tysiąclecia, wołam w przeddzień Święta zesłania. Niech zstąpi Duch Twój! I odnowi oblicze ziemi. Tej Ziemi” . Jeszcze dziś widzę, jak wypowiada te prorocze słowa, które kierował do samego Boga.  Pomyślałem wtedy, że coś się stanie. I stało się. Zajaśniał nadzieją „sierpień”, brutalnie stłumiony stanem wojennym. Były kolejne ofiary. Komunizm nabrał nowego oddechu, przygasła nadzieja odzyskania pełnej niepodległości.
       Rozpoczęły się przygotowania do powitania Jana Pawła II w Gdańsku podczas kolejnej pielgrzymki do Polski. Scenograf Marian Kołodziej postawił na Zaspie piękny ołtarz – okręt. Mój udział w przygotowaniu placu dla pielgrzymów był dość skromny. Wkopywaliśmy słupki wyznaczające poszczególne sektory.  Wstąpiłem też do Kościelnej Służby Mężczyzn „Semper Fidelis”, która miała zadanie utrzymania porządku w sektorach.  Było nas kilka tysięcy. Na zaprzysiężeniu w bazylice Mariackiej w Gdańsku brakowało miejsc. Szare bloki na Zaspie przyoblekły się setkami transparentów i flag o barwach narodowych, papieskich i kościelnych. Komunistyczne slogany widniejące na szczytach bloków zmieniały swój sens po dowieszeniu odpowiedniego hasła przez mieszkańców. Było takie hasło „Byliśmy – Jesteśmy – Będziemy”. Mieszkańcy dopisali: „Zawsze wierni Bogu”. Albo  „Nasz ustrój to socjalizm”. Pod spodem dopisano: „Boże daj siłę swojemu ludowi. Nie lękajcie się”.  Pan Marian Kołodziej zaprojektował specjalne bramy triumfalne, przez które miał przejeżdżać orszak papieski. Niestety władze nie zgodziły się, tłumacząc to względami bezpieczeństwa.
     12 czerwca 1987 roku od wczesnych godzin rannych zjeżdżali pielgrzymi na płytę starego lotniska we Wrzeszczu na spotkanie z namiestnikiem Chrystusa. Pogoda dopisała. Miałem służbę w sektorze, w którym należało kontrolować  wchodzących, sprawdzając dowody osobiste i odbierać ostre przedmioty jak parasolki, noże, butelki itp. Nikt nie psioczył na przepisy, wiadomo było, że chodzi o bezpieczeństwo samego Papieża, wszystko odbywało się sprawnie i plac zapełniał się setkami tysięcy wiernych. Milicja mundurowa obstawiała teren zewnętrzny placu, obsadziła tez dachy okolicznych domów. Kiedy papamobile wjeżdżał na plac, zerwała się burza oklasków, a nad głowami pielgrzymów powiewały różnobarwne chorągiewki. Widziałem Papieża z odległości pięćdziesięciu metrów. W czasie swej homilii wypowiedział znamienne zdanie „ …Żywię bowiem głębokie przeświadczenie, iż to, co zaczęło się dokonywać tu, w Gdańsku i na Wybrzeżu, i w innych środowiskach pracy w Polsce, ma wielkie znaczenie dla przyszłości ludzi pracy. I to nie tylko na naszej ziemi, ale wszędzie.” Za dwa lata pękły okowy komunizmu i zaczęły się przemiany ustrojowe. Zaczęliśmy oddychać wolnością.
      Zapowiedziano kolejną wizytę  Ojca Świętego Jana Pawła II w Gdańsku. W 1988 roku zaczęły się intensywne przygotowania. Jeszcze dokładnie nie wiedziano, w którym miejscu odbędzie się spotkanie z Papieżem. Pod koniec lata otrzymałem zaproszenie  z Instytutu Kaszubskiego od prof. Józefa Borzyszkowskiego do wzięcia udziału w organizacji budowy ołtarza, bowiem tym razem  scenograf Marian Kołodziej postanowił włączyć w budowę ołtarza rzeźbiarzy ludowych. Ale się uradowałem! To przecież ogromne dzieło, dla niejednego z nas dzieło życia. Sporządziłem listę rzeźbiarzy, którzy zostali zaproszenie na pierwsze spotkanie organizacyjne do Łączyńskiej Huty w checzy prof. Józefa Borzyszkowskiego. Przyjechało kilkadziesiąt osób zainteresowanych tym przedsięwzięciem. Między innym scenograf Marian Kołodziej z małżonką Haliną Słojewską. Pan Kołodziej przedstawił nam swoją wizję  papieskiego ołtarza. Miały w nim stanąć Wigury świątków ( o wymiarach dorosłego człowieka) wykonane przez ludowych rzeźbiarzy. Wielu z nich nigdy tak wielkich rzeźb nie wykonywało. Niektórzy mieli obawy, czy podołają zadaniu. Było mnóstwo pytań i dziesiątki odpowiedzi, ale ziarno zostało zasiane.  Kolejnych kilka spotkań odbyło się w Pałacu Ferberów przy kościele Mariackim w Gdańsku. Tam dopiero wykrystalizowały się założenia i zadania do wykonania przez rzeźbiarzy. Tam rozważano wszelkie zagadnienia związane ze stroną praktyczną budowy ołtarza, jak: dostawa drewna dla rzeźbiarzy, ilość materiałów, problem ich sfinansowania. Omówiono całą logistykę. Rzeźbiarze pobrali projekty prac, odpowiednie służby dostarczyły im drewno i rozpoczęła się praca. Dla części rzeźbiarzy była to praca mozolna, prawie niewykonalna. Pan Stanisław Matuszewski z Czrnegolasu jak zobaczył kloce drewna przywiezione dla jego żonki na figurę Anioła Stróża, złamał ręce i powiedział: „Jak oni mogli dać coś takiego do roboty mojej Regince!” Pani Regina się nie załamała, wciągnęli kloc do chlewika i rozpoczęło się wydobywanie ukrytego w klocku lipy Anioła Stróża.   Pan Stasiu dorobił odpowiednie dłuta i sam pomagał żonce w tej trudnej pracy.
      Rzeźby do ołtarza wykonywało czterdziestu dziewięciu  twórców z całego Pomorza, w tym  trzy kobiety. Muszę przyznać, że ja również tak wielkich figur do tej pory nie wykonywałem. Dzięki życzliwości naszego księdza proboszcza Kazimierza Wojciechowskiego z kościoła Opatrzności Bożej na Zaspie, otrzymałem pomieszczenie, w którym mogłem swobodnie rzeźbić. Początkowo miały to być tylko dwie figury, a wykonałem siedem. Mój starszy brat Jerzy chciał wyrzeźbić Świętą Rodzinę. Niestety, nagle zachorował i po miesiącu zmarł. Wysłałem projekty rzeźb Jankowi Kowalskiemu z Iławy, ale z uwagi na zły stan zdrowia odmówił wykonania prac. Co miałem robić, wziąłem to na siebie. Z bratem Rajmundem i kolegą Stanisławem Platą wyrzeźbiliśmy Świętą Rodzinę, którą miał wykonać brat Jerzy. Już wiedzieliśmy, że ołtarz powstanie na hipodromie w Sopocie i 5 czerwca 1999 roku zostanie przy nim odprawiona Masza święta przez naszego Papieża.
      W wolnych chwilach wraz z Krystyną Szałaśną z muzeum w Oliwie jeździliśmy do twórców na konsultacje. Byliśmy i na Kaszubach, i na Kociewiu, wszędzie rzeźby nabierały realnych kształtów. Wielu wykonywało jakieś dodatkowe prace, z nadzieją, że scenograf Marian Kołodziej umieści je w swoim ołtarzu. Ja też wyrzeźbiłem dwie kapliczki, które pan Kołodziej zaakceptował i dziś stoją przy kościele św.  Wawrzyńca w Gdyni Wielkim Kacku.
       Na dwa tygodnie przed planowaną wizytą Ojca Świętego wszystkie prace zostały zwiezione na hipodrom i tam przez kilkanaście dni twórcy pracowali przy ich kosmetyce i konserwacji. Obok wznosił się już podest ołtarza, na którym montowano krzyże, kapliczki i figury wykonane przez twórców ludowych Kaszub, Kociewia, Borów Tucholskich, Krajny i Powiśla. Pamiętam, że jako pierwszy zamontowany został wielki krzyż z moją figurą Chrystusa Ukrzyżowanego. Było mi miło. Przez hipodrom przewijały się codziennie setki osób zainteresowanych pracą przy rzeźbach. Jak wielkie to miało znaczenie dla niektórych osób, niech świadczy fakt, że jedna pani zapytała, czy może zabrać na pamiątkę trochę wiórów. Wzruszające.
       Od rana 5 czerwca tysiące pielgrzymów zapełniało plac przed ołtarzem. Wykonawcy ołtarza otrzymali miejsca w sektorze dla VIP-ów . Miło było popatrzeć na swe dzieło, pobłogosławione ręką Jana Pawła II. Ma to ogromne znaczenie,  zwłaszcza dziś, kiedy niebawem nasz Papież ogłoszony zostanie Świętym Janem Pawłem II.
      Było wiele planów związany z dalszym losem ołtarza papieskiego. Część figur i centralna część znajduje się w Sanktuarium Matki Bożej Brzemiennej w Matemblewie. Inne w poszczególnych kościołach i kaplicach. Jeszcze inne są w prywatnym posiadaniu i na rozstajach dróg w przydrożnych kapliczkach. Figura Pana Jezusa Ukrzyżowanego, która wisiała na krzyżu u wejścia na schody ołtarza, wisi teraz w moim mieszkaniu  i przypomina tamto Wielkie Wydarzenie.
       Z uwagą śledziłem spotkanie z Janem Pawłem II w Pelplinie. Fizycznie tam nie uczestniczyłem. Słuchając homilii Papieża, myślałem, że podobnie jak do Kaszubów zwróci się do Kociewiaków. Niestety, tego zabrakło. To nie wina naszego Papieża, ale tych, którzy tekst homilii przygotowywali.
        Czy przeżycia związane z osobą Jana Pawła II, Jego nauczanie, wpłynęły na moje życie? Zasadniczo nie. Jeśli się ma mocne podstawy wiary, treści wypływające z nauki naszego Papieża tylko je umacniają. Natomiast wiele z mądrych nauk Ojca Świętego powinno dotrzeć do dzisiejszej młodzieży. Jest wiele wyuzdania seksualnego, niemoralnego prowadzenia się. Są rozboje, narkotyki i pijaństwo. Potrzebna jest prawdziwa miłość i poszanowanie drugiego człowieka. Nasz Papież, to była sama dobroć, przepojona bezgraniczną miłością. To On odegrał zasadniczą rolę w najnowszej historii naszej ojczyzny. On nikogo nie odrzucał. Pochylał się nad każdym człowiekiem. Był przykładem dla wielu duchownych, jak służyć kościołowi, nie oglądając się na profity.
   Jestem głęboko przekonany, że w Domu Ojca troskliwie spogląda na swoją ojczyznę i dalej duchowo pielgrzymuje po świecie, niosąc pomoc w potrzebie.
                                                                                                                              Edmund Zieliński

Od redakcji: Edmund Zieliński – prezes Oddziału Gdańskiego Stowarzyszenia twórców Ludowych , aktywny animator współczesnej sztuki i kultury ludowej, miłośnik regionalizmu kociewskiego i pomorskiego.

Ps.   
Dnia 14 października 2008 roku (wtorek) w Domu Kultury w Tczewie odbyła się uroczysta promocja książki „Moje spotkanie z Papieżem Janem Pawłem II”. Na tę promocję pojechałem z redaktorem Stanisławem Pestką.  
                                                                                                                                   E.Z.