piątek, 26 czerwca 2015

Poniżej przedruk z kwartalnika popularnonaukowego centralnej biblioteki rolniczej KULTURA WSI   nr 2 (2) 2014 lipiec.

Eliza Czapska
O SZTUCE LUDOWEJ Z PERSPEKTYWY TWÓRCY I DZIAŁACZA SPOŁECZNEGO
Rozmowa z Edmundem Zielińskim – pomorskim twórcą ludowym, animatorem kultury, byłym prezesem gdańskiego Oddziału Stowarzyszenia Twórców Ludowych.

- Wychował się Pan na wsi na Pomorzu, na Kociewiu sąsiadującym z Kaszubami. Wraca Pan w rodzinne strony, które ukształtowały Pana artystyczną wrażliwość?

Chętnie wracam, ale głównie we wspomnieniach. Przysłowie mówi: Gdzie się kto rodzi, tam rad chodzi. Fizycznie bywam dość rzadko w mojej rodzinnej wsi Białachowo, bo właściwie nie ma tam po co jechać. Nawet trudno wejść w udeptane bosymi stopami leśne dróżki czasu dziecięcego. Na drzewie wisi tabliczka, że jest to teren prywatny i wstęp wzbroniony. Zmienił się ustrój i mamy też takie niemiłe skutki. A gospodarstwo dziadka miało piękne jezioro i las, do którego dostęp mieli wszyscy mieszkańcy. To było cudowne miejsce: chata kryta strzechą, przyroda rządziła się tam swoimi prawami i nikt nie śmiał jej przeszkadzać. Nie słuchaliśmy prognozy pogody, nie było radia i elektryczności. Wyznacznikiem prognozy pogody były zjawiska zachodzące w atmosferze i geosferze. Jak wieczorem była rosa na trawie, wiadomo, że będzie pogoda. Czerwone niebo wieczorem na zachodzie zwiastowało wiatr na drugi dzień. Śpiew ptaszków i ich lot też wiele mówiły o czekających nas zjawiskach atmosferycznych. Tam nasz dziecięcy świat ograniczony był do horyzontu i to było piękne. Wiejski krajobraz i zwyczaje z pewnością ukształtowały moją wrażliwość. Pamiętam wspólne śpiewy, które zapadły we mnie na zawsze.

- Rodzinne śpiewanie było w Białachowie popularne?   Radośniej się wówczas żyło ?
- Wtedy rodzinne śpiewanie było czymś zupełnie normalnym. Nie trzeba było żadnych środków dopingujących ze Starogardzkich Zakładów Spirytusowych, by śpiewać. Nikt tekstów piosenek nie notował. Przekazywane były z pokolenia na pokolenie przez wspólny śpiew na ogrodowej ławce, przed domem, w lesie  czy na łodzi. Teksty były różne: tkliwe, żartobliwe i frywolne, Były częścią codziennego życia tamtej epoki. Tak – epoki. Zmiany, jakie nastąpiły w codziennym życiu społeczeństwa na przestrzeni zaledwie pięćdziesięciu lat, upoważniają mnie bowiem do takiego stwierdzenia. Cieszę się, że żyłem w tamtych radośniejszych czasach.

- Kiedy po raz pierwszy zetknął się Pan ze sztuką ludową i stała się ona Pana pasją? 

- Ze sztuka w ogóle po raz pierwszy zetknąłem się w szkole w Białachowie, w drugiej klasie. Nasz nauczyciel, młody, energiczny, bardzo przyjazny uczniom człowiek zorganizował teatrzyk kukiełkowy. Dostarczył do klasy glinę i dał nam zadanie lepienia główek do kukiełek. Spodobało mi się i po kilkunastu latach zacząłem lepić popiersia znanych osób. Chciałem by ktoś ocenił moje prace, więc napisałem do ówczesnego Wojewódzkiego Domu Twórczości Ludowej  w Gdańsku, potem do Ministerstwa Kultury i Sztuki. Przyjechali etnografowie z Gdańska i artysta plastyk z Sopotu. Wśród moich prac zainteresował ich ptaszek z drewna, którego wystrugałem „mimochodem.” Zachęcili mnie do rzeźbienia w drewnie. Glina była łatwa w obróbce, plastyczna, drewno o wiele trudniejsze. Obiecałem jednak, że cos zrobię. Po miesiącu otrzymałem zaproszenie do wzięcia udziału w wystawie Tradycyjnego Sprzętu i Sztuki Ludowej Kociewia w Starogardzie. To zintensyfikowało moją twórczość do tego stopnia, że lekarz  Wrycza ze Zblewa musiał mi zszywać rozciętą dłoń u nasady kciuka. I tu ciekawostka: kiedy zainteresował się przyczyną powstania rany, sam zaczął rzeźbić i to bardzo realistycznie, z chirurgiczną precyzją. Kiedy doszło do otwarcia wystawy, pokazałem moje rzeźbki m.in. szopkę bożonarodzeniową i scenę z Drogi Krzyżowej. W tamtym czasie takie imprezy zaszczycali swoją obecnością gospodarze województwa i powiatu, było uroczyste otwarcie wystawy. To był mój debiut, później ta wystawa objechała miasta powiatowe naszego województwa. Tak się zaczęło.

- Czy takie instytucje jak, wspomniany przez Pana, Wojewódzki Dom Twórczości Ludowej  w Gdańsku wspierały Pana i innych twórców ludowych?

- Tak, od tamtej pory nasiliły się moje kontakty z Wojewódzkim Domem Twórczości Ludowej w Gdańsku. Opiekunem, tworzących w rękodziele ludowym  z ramienia WDTL-u, była niezapomniana pani etnograf Stefania Liszkowska-Skurowa popularnie zwana „Funią”. Byłem zapraszany na różne kursy, w tym scenografii, choreografii czy malarstwa. W tamtym czasie to był zupełnie inny świat. Twórcy ludowi spotykali się na zjazdach. Byli wśród nich rzeźbiarze, hafciarki, plecionkarze, poeci. To byli zasłużeni twórcy, a ja wówczas stałem dopiero na progu drzwi tego świata. Wszyscy już właściwie odeszli. Tak się stało, że jestem w tej chwili rzeźbiarzem o najdłuższym stażu na Pomorzu. Ale kontakty, które nawiązywałem z twórcami ludowymi z naszego regionu w latach 70-tych, były dla mnie bardzo ważne.

- Czyli ten okres był istotny dla Pana drogi Twórczej?

-Lata siedemdziesiąte XX wieku były w ogóle najlepszym okresem dla powojennej sztuki ludowej. Organizowano liczne wystawy, konkursy, imprezy folklorystyczne. Bardzo ważną rolę pełnił Ogólnopolski Festiwal Folklorystyczny w Płocku. Brałem udział w dziesiątkach wystaw sztuki ludowej na terenie całego kraju, poczynając od Starogardu i miast naszego powiatu, poprzez Gdańsk, Toruń, Warszawę, Płock, Kraków, Wrocław, Białystok i inne miejscowości . Wystawiałem tez za granicą, m.in. w Dani, na Węgrzech, Niemczech, Finlandii. Dużo moich prac jest w USA, Australii i na wyspach Fidżi w rękach kolekcjonerów prywatnych. Również lata osiemdziesiąte, do momentu przemian ustrojowych , były sprzyjające dla ludowej twórczości.

- Czy muzea regionalne wykazywały wówczas również większe zainteresowanie rękodziełem ludowym?

- Oczywiście. To wielce zasłużone instytucje, ale nie dysponują teraz odpowiednimi środkami na zakup prac od twórców. Kiedyś, począwszy od lat 60 – tych do początku lat 90 – tych muzea każdego roku kupowały wyroby rękodzielnicze do swoich zbiorów. Jak jest dziś, wszyscy wiemy. Dobrze, że są wśród nas darczyńcy, którzy swoje prace przekazują do zbiorów muzealnych. Zbieractwo wszelkiego rodzaju przedmiotów kultury materialnej dawnej wsi przez wiele lat było również moim konikiem. Chciałem mieć nawet własne muzeum. Życie zdecydowało inaczej. Cały wielki zbiór przekazałem do muzeów w Oliwie i Starogardzie. Uważam, że tam będzie najlepsze miejsce dla tego rodzaju muzealiów. Wiele muzeów nabyło również moje prace. Będę zawsze mile wspominać współpracę z Muzeum Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej, Muzeum Kaszubski Park Etnograficzny. Muzeum Zachodnio-Kaszubskie w Bytowie. Muzeum Ziemi Kociewskiej w Starogardzie. To bardzo ważne instytucje gromadzące dobra kultury materialnej i ludowej Kaszub i Kociewia. Dzięki nim możemy poznać autentyczną sztukę ludową.

- Co znaczy autentyczność w sztuce ludowej?

- Mogę powiedzieć na swoim przykładzie, że zawsze chciałem tworzyć, a nie produkować. Nigdy nie starałem się za wszelką cenę być w czołówce. Raz zrobi się coś dobrego, innym razem mniej.  I na tym chyba polega poszukiwanie w swojej sztuce właściwego kierunku. Nie trzymam się uparcie pewnej konwencji w sztuce. Porównując moje pierwsze prace z dzisiejszymi, dostrzegam ogromną różnicę w stylu. A zestawiając ze sobą prace z poszczególnych lat, widzę płynne przechodzenie do realizmu. Więcej tu jest sztuki amatorskiej niż „stylu ludowego”. Nie chcę stać uparcie w miejscu, by przypodobać się stronie komercyjnej. Słyszę nieraz jak klient na jarmarku przy stoisku rzeźbiarza ludowego, szuka rzeźby w stylu ludowym, a twórca mu dopowiada, że zrobi mu jaką sobie zamówi. Gdzie jest więc ta autentyczność ludowa?

-Czy w sklepach cepelii znajdziemy autentyczne wyroby ludowe, o jakich Pan mówi?

- Liczne sklepy Cepelii z wyrobami rękodzieła ludowego dawały kiedy gwarancję autentyczności dzieł. Skup odbywał się przez Komisję Ocen Etnograficznych i Artystycznych i żaden „knot” nie miał prawa znaleźć się na półce sklepowej. Dziś brak jest podobnej instytucji. Samowola sprawia, że przeciętny obywatel nie ma zupełnie rozeznania, co jest jeszcze w konwencji tradycyjnego rękodzieła ludowego, a co już wykroczyło poza jego ramy.

-W jaki sposób odbywała się współpraca miedzy twórcami ludowymi a Cepelią?

-Twórcy dostarczający swoje wyroby do Cepelii posługiwali się Książką Zamówień, wystawianą przez ówczesne Wydziały Handlu. Każda transakcja handlowa odzwierciedlona była w książce i na koniec roku obliczany był podatek. Marża handlowa wynosiła wtedy 18%. A dziś 100% i więcej. Nie powinno tak być. Z chwil a przemian ustrojowych wszystko zmieniło się na gorsze. Taki dokument jak Książka zamówień przydałby się i dziś. Doszło bowiem do tego, że twórcy nie prowadzący działalności handlowej, a tych jest 99 %, obawiają się brać udział w jarmarkach czy kiermaszach ludowych z uwagi na kontrole z Urzędów Skarbowych i możliwe kary. W tamtych czasach legitymacja STL dawała możliwość spokojnego, doraźnego handlu. Niestety nie ma już takiej możliwości. Centrala Przemysłu Ludowego i Artystycznego Cepelia interesowała się mną od początku mojej twórczości.  W 1961 roku zawiozłem kilka moich  rzeźb i zostały zakupione przez spółdzielnię cepeliowską, której agenda  mieściła się w Gdyni. Moje prace przyniosły mi pierwsze dochody z działalności twórczej. Współpraca z cepelią trwała  ponad 40 lat. To była bardzo dobra instytucja dająca możliwość zarobku tysiącom rękodzielnikom w Polsce. Po zmianach ustrojowych w naszym kraju została niestety zlikwidowana, w dotychczasowym kształcie. Cała rzesza ludzi straciła pracę i możliwość zarobkowania. Różnie o Cepelii mówiono, ja jednak nie mogę złego słowa o niej powiedzieć. Istniał tam Fundusz Rozwoju Twórczości Ludowej  dysponujący środkami na stypendia, nagrody, zapomogi i subsydia. Organizowano konkursy, wystawy krajowe i zagraniczne. Bardzo dużo dzieł twórców ludowych eksportowano. To wszystko, niestety się skończyło.

- W rzeźbie wypracował Pan indywidualny styl. Statyczne, schematyczne rzeźby wykonane w jednej zwartej bryle z opracowaniem jedynie najprostszych szczegółów z powodzeniem łączą prostotę formy z malarską ekspresją. Malarstwo na szkle to drugi obszar Pana twórczej aktywności.

- Interesowałem się nim od dawna, bo już w 1959 roku zostałem zaproszony przez Wojewódzki Dom Twórczości Ludowej w Gdańsku na warsztaty z malarstwa na szkle do Wejherowa. Wtedy jednak nie pojechałem na nie, już nie pamiętam dlaczego. Ale pewnie i dobrze, bowiem wtedy malowano na szkle beż oparcia o tradycyjne malarstwo na szkle, jakie na Pomorzu istniało. Nikt o tym nie wiedział lub po prostu nie chciał wiedzieć, z czysto ideologicznego punktu widzenia. Bo jak pogodzić fakt walki z kościołem i organizować warsztaty malowania na szkle w oparciu o zachowane zabytki sakralne? Malunki na szkle na Pomorzu istniały bowiem tylko o takiej tematyce. W 1988 roku etnograf Wojewódzkiego Ośrodka Kultury w Gdańsku, Krystyna Szałaśna i dr Aleksander Błachowski z Muzeum Etnograficznego w Toruniu zorganizowali warsztaty z malarstwa na szkle w oparciu o zachowane malunki z XIX wieku. Było ich zaledwie kilka. Znajdują  się  w Muzeum Kaszubskim w Kartuzach i Muzeum Etnograficznym w Toruniu: wtedy zobaczyłem je wszystkie. Od tamtej pory maluję na szkle i udzielam lekcji w tej dziedzinie  na różnego rodzaju warsztatach z młodzieżą szkolną, nauczycielami i uzdolnionymi mieszkańcami wsi.

- Kto dziś organizuje warsztaty?

- Na przykład Kaszubski Uniwersytet Ludowy w Wieżycy, z którym współpracuję od 1985 roku. Początkowo polegało to na uczestniczeniu w plenerach, a w miarę nabierania doświadczenia, stałem się wykładowcą na zajęciach z malarstwa na szkle, rzeźby i konsultantem na corocznym plenerze dla twórców Ludowych. Kaszubski Uniwersytet Ludowy to wspaniała instytucja opierająca swą działalność na fachowej dydaktyce w dziedzinie upowszechniania kultury ludowej Kaszub, Kociewia i Borów Tucholskich. Cieszę się, że mogę edukować dzieci i młodzież mojego Kociewia. Odbywa się to zwłaszcza w Centrum Wystawienniczym i Regionalnym w Tczewie. Moi podopieczni wręcz chłoną wiedzę z malarstwa na szkle.

-Które ze swych dzieł darzy Pan największym sentymentem?

-Największym osiągnięciem i wydarzeniem dla mnie był osobisty udział w budowie ołtarza papieskiego w Sopocie. Prace koordynował wspaniały scenograf Marian Kołodziej. W znacznym stopniu wpłynął on na moją rzeźbę i spojrzenie na sztukę z właściwej strony. Ołtarz, do którego rzeźbiarze ludowi Pomorza wykonywali figury i kapliczki, zapisał się na stałe w naszym krajobrazie. Wiele z tych kapliczek i figur zdobi nasze świątynie, stoją na rozstajach dróg, zdobią przydomowe kapliczki.

- Przez 25 lat pełnił Pan funkcję prezesa gdańskiego oddziału Stowarzyszenia Twórców Ludowych. Otaczali Państwo opieką twórców z Kaszub, Kociewia, Borów Tucholskich, Powiśla i Żuław.  Kiedy włączył się Pan w pracę tej organizacji?

- Do Stowarzyszenia Twórców Ludowych zostałem przyjęty w 1972 roku. Powstało ono w Lublinie w 1968 roku z przekształcenia się Klubu Pisarzy Ludowych  w organizację o ogólnopolskim zasięgu. Moja legitymacja ma numer 262. Dziś nasza organizacja skupia ponad dwa tysiące członków. Organizacyjnie jesteśmy podzieleni na poszczególne Oddziały. Oddział gdański powstał w 1978 roku z inicjatywy etnograf Krystyny Szałaśnej i mojej. Pierwszym działaniem nowopowstałego Oddziału STL było utworzenie własnych funduszy. Twórcy przekazali swoje dzieła na sprzedaż. Darowizny zostały wystawione w nowoutworzonej przez Wojewódzki Dom Kultury Galerii Sztuki Ludowej. Galeria działała przez kilka lat. Wystawiały tam swoje prace hafciarki, rzeźbiarze, ceramicy z Kaszub i Kociewia. Taka galeria przydałaby się i dziś. Razem z Krystyną Szałaśną zjeździliśmy nasze Pomorze wzdłuż i wszerz odwiedzając artystów ludowych. Na taśmie magnetofonowej i filmowej przetrwały zarejestrowane przeze mnie rozmowy z twórcami z Kaszub, Kociewia, Borów Tucholskich, Powiśla i Żuław. Traktowałem równo te regiony, żadnego nie preferując w swej działalności. Kultura ludowa regionów jest składową kultury naszego całego narodu i tak należy to ujmować w swej działalności. Tak się moje życie ułożyło, że stałem się obywatelem dwóch regionów: Kaszub i Kociewia. W Trójmieście mieszkam  prawie pół wieku, ale nigdy nie zapomniałem o mojej rodzinnej ziemi – o Kociewiu.

Dziękuję za rozmowę.





wtorek, 23 czerwca 2015

UROCZYSTOŚĆ Z OKAZJI DNIA PATRONA I DNIA PRZYJACIELA SZKOŁY W BYTONIDrukujE-mail
wtorek, 23 czerwiec 2015


9 maja 2015 r. odbyła się uroczystość z okazji Dnia Patrona i Dnia Przyjaciela Szkoły w Bytoni.





Na początku, o godz. 11, przywitano gości, m.in. wójta Artura Herolda, przewodniczącego RG Leszka Burczyka, radnego powiatu Ryszarda Gumińskiego, proboszcza zblewskiego ks. prałata Zenona Góreckiego, sołtysa Bytoni Janusza Schutzmana, prezesa Zarządu BS w Skórczu Sławomira Flissikowskiego, przewodniczącego Zarządu Związku Gmin Wierzyca Wojciecha Pomina, nadleśniczego Nadleśnictwa Kaliska Marcina Naderza, dyrektora Muzeum Ziemi Kociewskiej Andrzeja Błażyńskiego, byłą dyrektor szkoły w Bytoni Gertrudę Stanowską oraz licznie przybyłych Przyjaciół Szkoły.











Przemawia była dyr. szkoły w Bytoni pani Gertruda Stanowska

- Dzień 9 czerwca 2015 r. to 105. rocznica urodzin naszego patrona, a za kilka dni przypada 6. rocznica nadania imienia Edmunda Dywelskiego i poświęcenia sztandaru Publicznej Szkoły Podstawowej w Bytoni - mówił dyrektor szkoły Tomasz Damasz. - Edmund Dywelski to były kierownik szkoły w Bytoni, nauczyciel, wielki działacz społeczny, Honorowy Obywatel Gminy Zblewo i Przyjaciel naszej szkoły. Myślę, że najlepiej oddadzą to słowa emerytowanego nauczyciela, pochodzącego ze Zblewa – Gerarda Sulewskiego, który tak mówi o naszym patronie: "Pan Edmund Dywelski był niewątpliwie herosem i mistrzem w pokonywaniu różnorodnych trudności życiowych, będąc równocześnie zawsze przyzwoitym człowiekiem i Polakiem oraz prawdziwym pedagogiem".
Podczas dzisiejszej uroczystości pragniemy złożyć naszemu Patronowi hołd wdzięczności za to, że był i jest wśród nas i swoim pięknym, ofiarnym życiem świadczył o służbie drugiemu człowiekowi. Uczył nas, jak dobrze i mądrze żyć, jak wypełniać swoje życiowe posłannictwo, jak rozdawać miłość i dobro, aby świat stawał się coraz lepszy.
- Wzrastamy w szkole Pana Edmunda Dywelskiego - mówili świetni prowadzący Natalia Jaworańska i Szymon Męczykowski. - Jest On naszym wzorem i autorytetem. Poznając Jego życie i naukę, czerpiemy wiele ze skarbnicy Jego myśli i czynów. Uczymy się kochać swój ojczysty kraj i poznawać jego historię.
Po wystąpieniach b. dyrektor szkoły oraz wójta delegacja harcerzy udała się na cmentarz do Zblewa, by złożyć kwiaty i zapalić znicza na grobie patrona, natomiast delegację kl. V (w strojach kociewskich) poszła złożyć kwiaty w miejscu pamięci Patrona.



Od prawej - dyrektor szkoły pan Tomasz Damaszk, wójt gminy Zblewo pan Artur Herold i pani Gertruda Stanowksa wręczają uczennicy dyplom i nagrodę w konkursie plastycznym na wizerunek Edmunda Dywelskiego


Wręczono nagrody najlepszym w konkursach: Konkurs na Portret Patrona dla klas I-III SP, Konkurs Wiedzy o Patronie dla klas IV-VI SP, Konkurs Plastyczny o Patronie. 




Korzystając z okazji wyróżniono uczennicę klasy III SP Weronikę Bieszkę za wyjątkowe osiągnięcie w Gminnym Konkursie Zbiórki Makulatury. Dziewczynka zebrała 1731 kg. Nagrodę wręczył przewodniczący ZZGW Wojciech Pomin. Wójt Artur Herold ufundował nagrodę specjalną.



Prezentacja stroju kociewskiego żeńskiego


Prezentacja stroju kociewskiego męskiego

Ola Wirkus i Adrian Plombon za
prezentowali stroje kociewskie. Za otrzymane od ofiarodawców pieniądze szkoła zakupiła ich 10 dla uczniów.
Strój kociewski dla dziewcząt omawiał Szymon: - Składa się z białej koszuli z długimi rękawami zapinanymi na guziczki. Na koszulę zakłada się sznurówkę, czyli obcisły, przylegający do figury gorsecik w kolorze zielonym. Zdobi go choinka z białego materiału wykończona czerwoną lamówką. W skład stroju wchodzi również pofałdowana czerwona spódnica wykończona kilkoma rzędami kolorowej tasiemki. Na nią zakłada się płócienny biały fartuszek, u dołu ozdobiony bawełnianą koronką. Dopełnieniem kociewskiego stroju są skórznie, czyli wysokie, sznurowane czarne buty, a na szyi czerwone korale ze szkła barwionego.
Strój męski omawiała Natalia: stanowi biała koszula z długimi rękawami, zapinana na guziki. Kołnierzyk przewiązany jest w kokardę czarną tasiemką. Wierzchni strój uzupełnia kamizelka w kolorze granatowym, zapinana na jeden rząd guzików. Spodnie, czyli buksy, w kratę, wpuszczane są w buty.
A oto fundatorzy: p. Adam Adamowski, pp. Maria i Mariusz Brumirscy, p. Felicja Kołakowska, p. Andrzej Konieczka, pp. Katarzyna i Krzysztof Langowscy, Rada Sołecka na czele z sołtysem p. Januszem Szutzmanem, PP. Lidia i Andrzej Skalscy, p. Żaneta Szulc, pp. Tamara i Aleksander Swobodzińscy, pp. Zofia i Jan Wildmanowie, p. Leszek Burczyk, Nadleśnictwo Kaliska - Nadleśniczy
Marcin Naderza.




Edmund Zieliński otrzymuje statuetkę Przyjaciela Szkoły


Po wręczeniu przez dyrektora szkoły statuetek Przyjaciołom Szkoły rozpoczął się program artystyczny - inscenizacja pt. "Swój patron". Jej scenariusz napisał i wyreżyserował ją p. Piotr Wróblewski. Grali uczniowie z klasy V i VI.







A oto wyniki ww. konkursów.
Konkurs Plastyczny na Portret Patrona Szkoły dla kl. I-III SP: I – Agnieszka Kinowska kl. III, II - Amelia Dembicka kl. II, III - Wiktoria Bassara kl. I
Konkurs Wiedzy o Patronie: I – Julia Urbanowicz kl. IV, II – Agata Bielińska kl. V, III – Dominika Wolff kl. V.
Konkurs Plastyczny o Patronie dla kl. IV-VI oraz gimnazjum: I – Wiktoria Urbanowicz kl. VI, II - – Natalia Dunajska kl. VI, III – Marta Piechowska kl. VI. Wyróżnienie - Dominika Para kl. II gim.
Fot. Tadeusz Majewski




niedziela, 21 czerwca 2015

EDMUND ZIELIŃSKI. MALOWANE ŁOSIOWISKODrukujE-mail
niedziela, 13 marzec 2011
Łosiowisko to nazwa zagrody agroturystycznej w Starej Brdzie. Przed wojną mieścił się tu niemiecki posterunek graniczny. Znajduje się tu skraj Puszczy Człuchowskiej. To tutaj właśnie zjechali się nauczycielki z Pomorza na warsztaty z malarstwa na szkle, które miałem przyjemność prowadzić. Działo się to w dniach 17 – 19 września 2010 roku. Pogoda wymarzona. Słońce, chociaż jesienne, przygrzewało jak w pełni lata.
Wyjechaliśmy z Gdańska po 12, licząc, że tłok na ulicach wylotowych będzie mniejszy. Nic z tego. Teraz nie ma właściwie odpowiedniej pory, by uniknąć korków. Chyba, że nocą. Tym razem jechałem w towarzystwie mojej żonki, by odpoczęła od codziennych zajęć i miasta. Po drodze zajechaliśmy do siedziby Kaszubskiego Uniwersytetu Ludowego we Wieżycy, organizatora moich zajęć. Po omówieniu spraw z tym związanych podjechaliśmy na stację kolejową odebrać dwie panie z Wejherowa, uczestniczki tych warsztatów, które skorzystały z mego pojazdu. Oczywiście wcześniej się umówiliśmy. Stację we Wieżycy pamiętam jeszcze z dawnych lat, kiedy była w pełni normalną stacją Polskich Kolei Państwowych. Dziś jej widok to obraz nędzy i rozpaczy. Powybijane szyby w oknach, zabite deskami okna dyżurnego ruchu, wszędzie nieład, wyrośnięte trawy, drzwi przywalone kamieniem i mała tabliczka – rozkład jazdy na murze. Za chwilę wtoczył się na peron nowoczesny szynobus, mocno kontrastujący ze starą, popadającą w ruinę stacją. Z pociągu wysiadły dwie panie. Okazało się, że właśnie na nie czekaliśmy. Zapakowaliśmy się i jazda do Starej Brdy. Na rogatkach wsi Korne zatrzymałem auto, by poczekać na panią Judytę z KUL, szefową warsztatów. Pani Judyta ustawiła GPS (nawigacja satelitarna) i za jego wskazaniami ruszyliśmy w kierunku „Łosiowiska”. Widocznie satelita nie dostrzegł zagrody zatopionej w głębokim lesie, bo przejechaliśmy miejsce skrętu do naszego celu. Mała poprawka, trzy kilometry lasem po piaszczystej drodze i wjeżdżamy na spore podwórze z dwóch stron otoczone domostwem, z trzeciej garażami. Jesteśmy w Puszczy Człuchowskiej. Spokój, słońce chylące się ku zachodowi i gdzieniegdzie odzywający się głos jesiennego ptactwa. Pomyślałem, że w maju musi tu być przecudnie. Rozlewisko Brdy spowodowane tamą wybudowaną przez bobry, w którym rechoczą i kumkają żabki, świergot uwijającego się w konarach drzew ptactwa i wszechobecna woń rozkwitającego kwiecia i żywicznych sosen. Taka tu jest z pewnością wiosna.
Tymczasem zostaliśmy zakwaterowani w przyzwoitych pokojach z łazienkami i aneksem kuchennym. Ja i moja Danka otrzymaliśmy pokój dwuosobowy z kuchnią i łazienką. Póki słońce na niebie, zrobiłem mały rekonesans tego siedliska. Na ścianie domu należącego do gospodarzy spostrzegłem tablicę z napisem: W tym budynku, w latach 1958 – 1961 przebywał oraz tworzył powieściopisarz i publicysta Eugeniusz Paukszta 1916 -1979. Starą Brdę i powojenne losy okolicznej ludności uwiecznił w powieści pt. „Wiatrołomy”. Idąc drogą w kierunku Brdy napotyka się na starą szopę, na której wisi mocno przyrdzewiała tablica z informacją: SGGW-AR w Warszawie Instytut Ochrony Lasu i Drewna. Stacja Terenowa kształtowania i ochrony ekosystemów leśnych w Starej Brdzie Pilskiej. A więc jest to siedlisko z bogatą historią.
Na warsztaty przyjechało kilkanaście pań z naszego województwa. Wprowadzenie w klimat XIX-wiecznego malarstwa, zapoznanie z jego pochodzeniem, przeznaczeniem, rozkwitem i zanikiem. Później zajęcia z komponowania ornamentów kwiatowych i przenoszenie własnych dokonań na szkło. Po początkowym niedowierzaniu we własne umiejętności malarskie poszło całkiem gładko. Panie namalowały po pięć obrazków i to całkiem dojrzałych warsztatowo, z czego wszyscy byliśmy ukontentowani.
W sobotni wieczór zasiedliśmy przy ognisku, właściwie przy solidnym rożnie, na którym przyjaciel gospodarzy smażył kiełbaski, karkówki, żeberka, nie koniecznie z domowej zwierzyny. Wspaniale się gawędziło, zwłaszcza, że pan Stefan zapalony myśliwy, barwnie opowiadał o zwyczajach i przygodach, jakie zdarzały się na łowach. Nasze zajęcia zbiegły się z czasem rykowiska jeleni, których w tych lasach nie brakuje. Dowodem tego był łup z nocnego polowania w postaci pięknego poroża byka, które pyszniło się na czerepie, wybielonym przez gotowanie. Jeszcze wczoraj dumnie wznosił głowę z pięknym wieńcem, kusząc swym wyglądem łanie i odstraszając potężnym rykiem młodzików mających na nie apetyt. Dziś pokonany, będzie zdobił ścianę, jako kolejne trofeum.
W niedzielne południe małe podsumowanie zajęć i czas wolny na spacer po lesie. Poszedłem z Danką nad Brdę, gdzie bobry miały swoje żeremie i ślady po ściętych drzewach do budowy tamy. Zwierzaki te są utrapieniem okolicznych gospodarzy, z uwagi na zalewające łąki. Ja to poniekąd rozumiem, jednak należałoby się zapytać, kto wkracza na czyj teren. Wiele lat temu, za PRL-u były specjalne akcje osuszania łąk, regulacji (faszynowania) rzeczułek i strumieni, by woda szybko spływała do morza i nie wylewała się na pradawne tereny zalewowe. Tym sposobem osuszano łąki i lasy, pozbawiając tym samym właściwego oddziaływania jej na nasze środowisko. Obniżył się poziom wód, z byłych terenów bagiennych wyprowadziły się kolonie ptactwa wodnego, znikło wiele gatunków roślin. Podobnie ma się sprawa z dzikami w naszych Trójmiejskich lasach. Rozrastanie się miasta, wkraczając z budownictwem w tereny zalesione, zajmujemy stanowiska zwierzyny leśnej. Cóż z tego, że odławia się dziesiątki sztuk dzików i wywozi między innymi do Puszczy Człuchowskiej, skoro te zwierzęta zarażone są strychniną pochodzącą z gryzoni buszujących, jak dziki, po śmietnikach osiedli. To jest przesadzanie chwastów. Znajomy myśliwy powiedział mi, że osobniki te są odstrzeliwane, a mięso utylizowane. Kołomyja.
Czas wracać do domu. Po smakowitym obiedzie i zapakowaniu samochodów bagażami rozjechaliśmy się każdy w dwoją stronę. Łosiowisko opustoszało, ale pewnie nie na długo. Jest tu zbyt pięknie i zapewne ma już swoich bywalców.
Październik 2010 Edmund Zieliński

wstecz dalej »

niedziela, 14 czerwca 2015

EDMUND ZIELIŃSKI. TO I OWO Z MOJEGO KOCIEWIADrukujE-mail
niedziela, 14 czerwiec 2015
Nie dalej, jak wczoraj byłem w Starogardzie, Bytoni, Zblewie i Białachowie. Najpierw zatrzymałem się na dworcu kolejowym w Starogardzie. Przyznam, że byłem w tym miejscu 20 lat temu i zapamiętany obraz tego miejsca kłoci się mocno dzisiejszą rzeczywistością.
















Wiem, że walą się dworce w mniej ważnych miejscowościach, przez które jeszcze jeżdżą pociągi aktualnie zwanymi szyno busami, nie mówiąc już o dworcach na wymarłych trasach Polskich Kolei Państwowych. No ale żeby dworzec w Starogardzie chylił się ku upadkowi? A fe, włodarze tego obiektu. Budynek dworca obdrapany, zlikwidowane WC, zamiast czynnych przyzwoitych starych wychodków w przejściu pomiędzy budynkami stoi na koślawym podłożu "tojtojka", odstraszająca od siebie ewentualnych potrzebujących. Aby przejść na peron 2 przepisowo korzystałem z podziemnego przejścia, zachowanego w dość przyzwoitym stanie. Korzystała z tego również grupka młodzieży z opiekunami, no bo jakieś pozory przestrzegania przepisów i dobrego obyczaju trzeba zachować, zwłaszcza będąc pod opieką nauczycielek. Reszta podróżnych udających się do pociągu w kierunku Tczewa przechodziła przez tory kolejowe, którymi kiedyś jeździł pociąg do Skórcza. Tory w kierunku Skarszew też pokryła już rdza.
Z dworca PKP pojechałem z moją Danką do Muzeum Ziemi Kociewskiej obejrzeć wystawę rzeźby, nie tylko pomorskiej, ale i z innych regionów Polski, i to nawet z XVIII wieku. Jest to wspaniała ekspozycja, którą wszystkim polecam, Dla mnie szczególnie miła, bowiem znalazłem tam prace wielu autorów, których znałem osobiście, a nie ma ich już wśród nas.

Poszliśmy zobaczyć, czy jeszcze stoi stara bożnica. Stoi, a jakże, tyle że kwitnie w niej handel. A nieopodal, oblepiony reklamami, stoi budynek starej Szkoły Metalowej, którą ukończyło tysiące chłopców z terenu Kociewia. Wielu z nich dziś pewnie już na emeryturze. Tu zdobywali wiedzę ślusarze i kowale, których zawodu uczyli pan Kreja i pan Jasiu Eliasz z Białachowa, a materiałoznawcą był ś. p. Pan Roman Kalinowski.

Z Muzeum zabraliśmy pana dyrektora Andrzeja Błażyńskiego i pojechaliśmy do szkoły w Bytoni, gdzie miała miejsce miła uroczystość Dzień Patrona i Dnia Przyjaciół Szkoły. Mottem tej uroczystości były słowa św. Jana Pawła II Jedynie prawdziwy człowiek zauważy potrzeby innego człowieka. Jedynie człowiek wielkiego serca wyciągnie doń pomocną dłoń.

To muszę podkreślić, że w tej uroczystości brała udział Pani Felicja Kołakowska z Tucholi lat 90, uczestniczka plenerów artystów ludowych, wielce zasłużona dla regionu hafciarka, usilnie propagująca haft kociewski. Sama mówi, że jest on najpiękniejszy na świecie.

Przy okazji tego spotkania, już w luźnych rozmowach omówiliśmy założenia tegorocznego pleneru. Mogę uchylić rąbka tajemnicy, że powstaną nowe dwie, albo trzy kapliczki – w Cisie i w Białachowie.

W drodze powrotnej postanowiłem odwiedzić bliskich na zblewskim cmentarzu. Chciałem to uczynić starym wejściem południowym, od strony berlinki. I problem - starej ścieżki nie ma, wzdłuż lewej strony berlinki w kierunku Starogardu na odcinku kilkudziesięciu metrów drogowcy wykopali rów, odcinając tym samym istniejące od dawien dawna wejście na cmentarz dla mieszkańców Zblewa z ul. Sportowej, Leśnej, Borzechowskiej, jak i mieszkańców z działek po księżych włókach. Korzystali również z tego wejścia mieszkańcy wsi Miradowa, Białachowa, Radziejewa, Borzechowa, Małego Bukowca, Łążka. Z kolegą Andrzejem Błażyńskim zastanawialiśmy się, jaki w tym był cel zarządzających tą drogą. Odwodnienie? Przy największych ulewach i roztopach woda spokojnie spływała poboczem w dolinę do młyna. Jeśli już tak ma być, przecież wystarczyło położyć przepust odpowiedniej średnicy, zasypać ziemią i problemu by nie było. Ktoś powiedział, że rów wykopano ze względów bezpieczeństwa. Twierdzenie niezrozumiałe, bo właśnie teraz zatrzymujący się samochodami wzdłuż tego rowu, kiedyś wpadną do niego. A osoby niepełnosprawne i starsze? Przecież to ci najczęściej odwiedzają groby bliskich.

Tam, w pobliżu wejścia na cmentarz, stały pojemniki na śmieci, by porządkujący groby mogli je do nich wrzucać. Jak to będzie teraz wyglądało? Śmieci powędrują za płot… i do rowu. Dziwić się temu nie ma co, ponieważ teraz wypalone znicze, zeschnięte kwiaty i wianki trzeba odnosić na drugi koniec cmentarza do głównego wejścia.

Problem ten poruszył również w swoim liście do zebranych na uroczystej Sesji Rady Gminy z okazji 25-lecia Samorządu Terytorialnego długoletni Naczelnik Gminy Bernard Damaszk.

Koniecznym jest pilne zastanowienie się nad docelowym rozwiązaniem tego problemu z parkingiem włącznie. Dojazdowe uliczki do cmentarza zostały zamknięte dla ruchu kołowego. Auta trzeba zostawiać na nowym parkingu znacznie oddalonym od cmentarza. Coś trzeba z tym zrobić.



Gdańsk 10 czerwca 2015 Edmund Zieliński







Obecny stan dworca kolejowego w Starogardzie







Koślawy wychodek


Jak wyżej


Tutaj kiedyś mieściło się WC


Za tymi drzwiami była poczekalnia i restauracja dworcowa


W tym pomieszczeniu za drzwiami była restauracja. Bardzo mi tu smakowała zupa pomidorowa. Po co ten monitoring?


Z tej perspektywy dworzec jakoś się prezentuje


Była rampa przeładunkowa



Poniżej wieża ciśnień wybudowana w latach pięćdziesiątych XX w.

















9 - Autografy podróżnych



Poniżej peron dla byłych pociągów w kierunku Skarszew












]




Z







 Stara żydowska synagoga


W głębi budynek byłej Szkoły Metalowej


Fara w Starogardzie


Fragment wystawy


Ogólny widok wystawy


Część wystawy





Chrystus Frasobliwy Apolinarego Pastwy z Wąglikowic



Zasypana ścieżka do cmentarza w Zblewie


Próba przejścia do cmentarza