czwartek, 14 kwietnia 2016

EDMUND ZIELIŃSKI. Z ZAKRYSTII DO AUSCHWITZDrukujE-mail
czwartek, 14 kwiecień 2016
Konrad Redzimski, syn Franciszka i Pauliny z Kosiedowskich, urodził się 19 sierpnia 1890 roku w Czersku. Około 1920 roku poślubił Wandę Kocikowską. Z tego małżeństwa 7 grudnia 1922 urodził się Kazimierz, a 14 czerwca 1933 roku córka Wiesława. Konrad Redzimski, urodzony w 1890 roku w Czersku, był bratem mojej mamy Zofii. Często odwiedzałem ciocię i wujka w Bydgoszczy na ulicy Wiatrakowej.
Ostatni raz tam byłem z moją żonką około 1968 roku. Ludzie starsi są skorzy do wspomnień, a ja bardzo lubię im w tym nie przeszkadzać. Wujek Konrad wracał wspomnieniami do I wojny światowej, w której uczestniczył jako żołnierz niemiecki na froncie zachodnim. Walczył nad Sommą, gdzie po obu walczących stronach padły tysiące zabitych. Warunki w okopach więcej jak podłe. Szczury łaziły na przedpolu i w okopach wśród zabitych, budząc początkowo grozę i obrzydzenie, później dziwną obojętność ogarnęła żołnierzy. Myślał, że stamtąd już nie wróci. Wrócił, a kiedy mówiono, że wkrótce wybuchnie kolejna wojna, przeczuwał, że ta będzie o wielokroć straszniejsza. Nie mylił się.
Mojego kuzyna Kazimierza znam tylko z opowiadania i starych zdjęć. Jak powiadano w rodzinie, był bardzo zdolnym uczniem i miał zamiar poświęcić się na służbę Bogu – chciał zostać księdzem. W roku szkolnym 1938/39 Kazik był uczniem I Liceum i Gimnazjum Klasycznego im. Marszałka Józefa Piłsudskiego i uczęszczał do klasy IV b. Wujek Konrad (ojciec Kazika) był urzędnikiem kolejowym w Bydgoszczy. 

Kazik z rodzicami

Kiedy wybuchła wojna, był świadkiem działań dywersyjnych mniejszości niemieckiej zamieszkałej w Bydgoszczy w niedzielę 3 września 1939 roku. Kiedy przez miasto przejeżdżały tabory wycofującego się wojska polskiego, dywersanci ostrzeliwali żołnierzy i cywilów w różnych punktach miasta. Samorzutnie zorganizowana samoobrona skutecznie rozprawiła się z bojówkarzami spod znaku swastyki. Nasze działania obronne Niemcy nazwali „Bromberger Blutsonntag” - „Krwawą niedzielą w Bydgoszczy”. Mam przed sobą książkę z 1951 roku, w której opisane są wydarzenia z 3 na 5 września 1939 roku. Przytoczę fragment:
Krwawa niedziela bydgoska" została rzucona narodowi niemieckiemu jako hasło do nienawiści i zemsty, jako rozkaz do morderczego odwetu, jako parol działania dla tych wszystkich sadystów, którzy przez długi czas okupacji szaleli w Auschwitz, Majdanku, Dachau, Mauthausen i w wielu, wielu innych obozach śmierci. Hasło o „krwawej niedzieli bydgoskiej” przekazywano falami radiowymi i milionami druków do państw neutralnych, do państw „osi” i do narodów walczących jako dowód usprawiedliwiający straszny terror hitlerowski wobec Polaków, który przecież nie mógł być przed światem ukryty.

Kazik krótko przed aresztowaniem
Po zajęciu miasta przez wojska okupacyjne rozpoczął się krwawy odwet. Może ta sytuacja była przyczyną, że Kazik zaczął działać w tajnej organizacji skierowanej przeciwko okupantowi. Należał, jak i inni jego koledzy, do Związku Jaszczurczego (tajna organizacja szlachty z ziemi chełmińskiej powstała w 1397 roku w celu ochrony przed uciskiem krzyżackim) – Narodowych Sił Zbrojnych. Organizacja ta prowadziła szeroką działalność wywiadowczą. W 1941 roku zorganizowano w Bydgoszczy ośrodek wywiadu Związku Jaszczurczego, który był częścią składową Ekspozytury „Zachód”. Do najaktywniejszych członów tej organizacji należał Wydział Zachód. To wywiadowcy z tego ugrupowania wykryli produkcję wyposażenia do rakiet V-1 i V-2 w Zakładach Elektrotechnicznych - Elektronische Erzeugnise Erhardt Schmidt w Bydgoszczy. To w tej komórce (wraz z innymi kolegami) konspirował Kazimierz Redzimski. 
  Po lewej Wiesława Redzimska siostra Kazika w szkole średniej około 1950 roku





Ks. Wenancjusz Zmuda w swoim opracowaniu pt. „Konspiracyjne komplety filozoficzno-teologiczne w Bydgoszczy w latach 1941 – 1942” Studia Bydgoskie 2 (2008) omawia aspekty związane z rzekomo działającym w konspiracji „seminarium duchownym” w Bydgoszczy. Przewija się tam również nazwisko mego kuzyna Kazika. Nie chciałbym wnikać głębiej w treść badań ks. W. Zmudy z uwagi na zawiłość sprawy.
Po aresztowaniach członków Związku Jaszczurczego w Brodnicy nastąpiła dekonspiracja naszych wywiadowców w Bydgoszczy, w tym Kazimierza Redzimskiego. Zapewne po okrucieństwach podczas przesłuchań, po wielodniowych „badaniach” zapadł wyrok.
Przez wiele lat niewiele wiedziałem o tragicznie zakończonym żywocie Kazika. W rodzinie krążyły na ten temat różne opowieści, ale jedna brzmiała zgodnie, że zginął w obozie koncentracyjnym w Auschwitz. Ktoś w rodzinie mówił, że rodzice Kazika otrzymali przesyłkę z Auschwitz. Była to puszka z prochami ich syna, jak w załączonym dokumencie napisano – er starb an einem Herzschalg (zmarł na zawał serca). Na dodatek za przesyłkę trzeba było jeszcze zapłacić – Ordnung muss zein do samego końca.
Aby wreszcie dowiedzieć się prawdy, napisałem do Państwowego Muzeum Auschwitz – Birkenau i w krótkim czasie otrzymałem odpowiedź:
Archiwum PMAB –Auschwitz Museum Archiwes.
W odpowiedzi na Pana zgłoszenie Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu informuje, że po starannej kwerendzie, przeprowadzonej w częściowo zachowanych aktach KL. Auschwitz, odnaleziono następujące dane o niżej wymienionym więźniu:
REDZIMSKI Kazimierz ur. 7 grudnia 1922 r., Bydgoszcz, został przewieziony do KL. Auschwitz w dniu 25 czerwca 1943 roku transportem zbiorowym. W obozie został oznaczony jako polski więzień polityczny numerem 126314. Pod datą 29 lipca 1944 r. odnotowano jego zgon w KL. Auschwitz III – Monowitz.
Podstawą źródłową tych ustaleń są:
- numerowe wykazy transportów przybyłych do KL. Auschwitz;
- akta szpitala KL. Auschwitz III – Monowitz;
- książka zgonów KL. Auschwitz III – Monowitz;
- materiały PCK. Zdjęcie obozowe się nie zachowało.
W uzupełnieniu powyższej informacji pragniemy wyjaśnić, że dokumenty odnalezione i przechowywane w Muzeum stanowią jedynie część akt wytworzonych podczas istnienia obozu. Ich analiza pozwala odtworzyć tylko w pewnym zakresie losy więźniów.
Podczas likwidacji i ewakuacji KL. Auschwitz, na polecenie władz obozowych SS, została zniszczona znaczna część akt, w tym także akta personalne więźniów. Częściowo zachowane dokumenty nie pozwalają na udzielenie pełnych i dokładnych informacji o wszystkich osobach, które przebywały w obozie.
Biuro Informacji o Byłych Więźniach.

Kończąc mój tekst przytoczę słowa ks. Wenancjusza Zmudy:
Badając temat miałem wielokrotnie przekonanie, że swymi poszukiwaniami spóźniłem się o kilka lat, tym bardziej, że bezpośrednich świadków i uczestników wydarzeń w ciągu ostatnich lat zabrała śmierć. Niemniej, historia tajnych kursów filozoficzno-teologicznych jest faktem, a los grupki młodzieńców, harcerzy i sodalisów mariańskich, synów żołnierzy i urzędników II Rzeczpospolitej wpisuje się w historię kamieni rzucanych przez Boga na szaniec w tym trudnym okresie naszych dziejów. Koniec cytatu.
Gdańsk 14 kwietnia 2016 Edmund Zieliński

sobota, 9 kwietnia 2016

EDMUND ZIELIŃSKI. PAMIĘTAM TO DOBRZE [BIAŁACHOWO [OKUPACJA I WYZWOLENIE] – CZĘŚĆ IIDrukujE-mail
sobota, 09 kwiecień 2016
Żołnierze frontowi jak wpadli tak i wypadli. Nadciągnęła cała rzesza oddziałów tyłowych i innych formacji. Zrobili sobie jakiś dłuższy odpoczynek, bo w lesie dziadka urządzili dobrze zorganizowany obóz. Stało tam mnóstwo czołgów, samochodów i innego sprzętu wojskowego. Znaczna część dziadkowego lasu przypominała leśne miasteczko. Na skraju lasu od strony jeziora żołnierze wykopali cały rząd ziemianek (nazywaliśmy je bunkrami) wzdłuż których biegła piaszczysta alejka obsadzona iglakami. 
Po prostu wycinali małe świerki i wsadzali w ziemie. Ziemianki były pokryte drągami i przykryte słomą obrzuconą ziemią. Była dobrze zorganizowana infrastruktura socjalno-bytowa. Po przeciwległej stronie był fryzjer, szewc, krawiec, lazaret i swego rodzaju leśny teatr, gdzie żołnierze oddawali się rozrywce. Podobne dwie ziemianki powstały za stodołą dziadków Redzimskich. Jak później się dowiedziałem, w Białachowie stacjonowały wojska wchodzące w skład 65 Armii gen. Pawła Batowa, która parła na Gdańsk.

Zapamiętałem kilka zdarzeń związanych z pobytem żołnierzy radzieckich w gospodarstwach moich dziadków Redzimskich i Zielińskich. Pewnego razu przyszedł do mojej mamy oficer radziecki z propozycją upieczenia placków ziemniaczanych. Mama powiada, że nie ma na czym, nie ma tłuszczu. No to on poszedł do spiżarni babci i przyniósł kawał słoniny. Rządzili się, jak chcieli. W kuchni babci gotowali jakąś zupę. Pamiętam, jak jeden z żołnierzy wziął mnie na kolano i zachęcał do jedzenia tej strawy mówiąc: Kuszaj malczyk, kuszaj. Jadłem, była tak smaczna, że zapamiętałem jej smak do dziś. Była zawiesista, koloru beżowego, z drobinami mięsa. Wspominam tego żołnierza i zastanawiam się, co się z nim stało – przeżył, może poległ?

Były i mniej przyjemne zdarzenia. Pewnego razu mocno zdenerwowany wrócił nasz ojciec od dziadków Zielińskich i powiada, że obronił ciocię Teklę (swoją siostrę) przed gwałtem. Jeden z żołnierzy napastował ciocię, a gdy ojciec stanął w jej obronie, ten wyciągnął krótki bagnet i zamachnął się na ojca. Ojciec wybił mu bagnet z ręki. Na szczęście nadszedł radziecki oficer i poskromił swego podwładnego. Ojciec podniósł z ziemi bagnet i chciał oddać oficerowi. Ten odrzekł – Wozmitie suwienir. Bagnet uchował się do dziś.

Kiedy wojska radziecki odeszły na Gdańsk, chodziliśmy do dziadkowego lasu obejrzeć byłe obozowisko. Tam walało się wiele sprzętu wojskowego. Było mnóstwo części gąsienic czołgowych, koła różnego typu, a w ziemiankach, gdzie spali żołnierze, walało się wiele amunicji strzeleckiej. Z bratem Jerzym znaleźliśmy komplet narzędzi chirurgicznych. Część zachowała się do dziś. Walały się jakieś dywany, sfatygowane mundury. Znajdywaliśmy puszki konserw i słoje z kompotem. No, te ostatnie z pewnością pochodziły ze spiżarń okolicznych gospodarstw. Las dziadka bardzo ucierpiał. Trzeba było to wszystko doprowadzić do porządku, a to trwało. Tutaj najwięcej pracy włożył wujek Willi Shineman – kuzyn babci Antoniny z Berlina. A tak naprawdę Willi był wychowankiem moich pradziadków. Jak wspomina moja siostra Danusia, był żonaty, miał syna Stefana, piosenkarza. Można było go usłyszeć w Deutsche Funk (radiu niemieckim) w latach sześćdziesiątych. Wujek Shineman z wykształcenia był felczerem. To dzięki niemu zachowałem swój palec odcięty siekierką (wspominam o tym w mojej książce „Na ścieżkach wspomnień…”), a mój młodszy braciszek przeżył szkarlatynę. On też sprawił, że las dziadka Franciszka odzyskał dawny wygląd. Wujek Shineman zasypał wszystkie ziemianki. W 1946 lub 1947 roku wyjechał do Niemiec.

Niedawno odwiedziłem swoją wieś Białachowo i nie sposób było pojechać do byłego dziadkowego lasu i oddać się wspomnieniom. Po drodze sfotografowałem dwie boże męki, budowniczym których był mieszkaniec Białachowa pan Marian Artuna, urodzony w 1910 roku – zmarły w 1994, o czym poinformowała mnie moja kuzynka Marlena Baniecka. Kapliczkę mojego dziadka pan Artuna postawił w 1945 roku. Niestety, nie wiem, kiedy powstała kapliczka stojąca w samej wsi. Moja siostra mówi, że gdy chodziła do szkoły w Białachowie w czasie okupacji, kapliczka już tam stała. Czyżby Niemcy ją oszczędzili? Jak mówi Marlena, w czasie remontu kapliczki został zatynkowany rok jej budowy.

Zatrzymałem się w lesie. Stary drzewostan pamiętający obozowisko żołnierzy armii radzieckiej został wycięty przez wujka Franciszka i posadzono nowy las. Dziś liczy sobie już pół wieku i w niewielkim stopniu przypomina las czasu wojny, bo i właściciel się zmienił.
Wyjeżdżając z lasu zatrzymałem się jeszcze przed krzyżem wujka Benka, postawionego z wdzięczności za ocalenie życie Benedykta Zielińskiego, który powożąc końmi wóz najechał na minę. Było to 6 marca 1945 roku. Otoczenie krzyża zadbane, nowy płotek, porządek.

Pozostały wspomnienia – te dobre i złe. Żyje już niewielu świadków czasów minionej wojny. Oby nigdy więcej ludzkość nie doznała doświadczeń tamtych strasznych czasów.

Gdańsk 8 kwietnia 2016 Edmund Zieliński



Ps. Otrzymałem dziś 11.04.2016  następująca informację:
Cześć!
Kapliczka została wybudowana 1945-46 r. Przed nią były tam gruzy czerwonej cegły i pan Artuna postanowił w tym miejscu postawić nową ale pierwsza była ta obok Zielińskich postawiona,  tak to wspomina córka pana Artuny Ewa.

Pozdrawiam Marlena



Zdjęcia:



Kapliczka dziadka Franciszka z 1945 roku. Dziadek postawił ją z wdzięczności za przeżyta wojnę




Kapliczka w Białachowie



Kapliczka stojąca we wsi Białachowo



Krzyż wujka Benka. Pisze o nim w swojej książce „Na ścieżkach wspomnień…”



Miejsce stacjonowania wojsk radzieckich w 1945 roku

PRZEJDŹ DO CZĘŚCI 1 

sobota, 2 kwietnia 2016

EDMUND ZIELIŃSKI. REGIONALISTOM KOCIEWIA - CZEŚĆ I CHWAŁA!DrukujE-mail
niedziela, 30 czerwiec 2013
Wśród publikacji na tematy związane z Pomorzem znajduję się niewielka książeczka Stanisława Wałęgi i Władysława Góry zatytułowana „Wielkie Pomorze – popularny zarys historyczno – etnograficzny” wydana w 1938 roku z okazji Zlotu Młodzieży, jaki miał miejsce 19 czerwca 1938 roku w Toruniu. Swego czasu pochwaliła mi się nią znakomita hafciarka z Borów Tucholskich Pani Felicja Kołakowska, uczestniczka tamtego wydarzenia. Pani Felicja wie, że wszystko co związane z moją małą ojczyzną – Kociewiem, jest bliskie mojemu sercu...
















Pożyczyłem ją, wykonałem kserokopie, z których jedną otrzymał dr Aleksander Błachowski, etnograf z Torunia - znany badacz kultury i sztuki ludowej Pomorza, druga jest u mnie, a oryginał w Tucholi, u pani Felicji. Ogromna szkoda, że Pani Felicja nie ma żadnego zdjęcia z tamtego patriotycznego spotkania. Ale tak barwnie opowiadała o tamtym Zlocie, że słuchacze mieli wrażenie uczestniczenia w tym patriotycznym spotkaniu na toruńskich błoniach. Mówiła Pani Felicja, że tam na błoniach przygotowano zarys Pomorza i poszczególnych jego regionów. My Borowiacy staliśmy w sąsiedztwie Kociewiaków, a jakie oni mieli piękne stroje (…).



Książka z 1938 roku - Felicja Kołakowska
W rozdziale „Zagadnienia regionalne Pomorza” w w/w książce Stanisław Wałęga pisze (zachowam oryginalną pisownię): 
Wśród ludności polskiej dotychczasowego Pomorza dają się wyróżnić grupy regionalne zróżniczkowane dialektycznie. W ziemi chełmińskiej i lubawskiej mieszkają Chełmińszczaki, mówiące narzeczem chełmińsko-lubawskim, pokrewnym kujawskiemu. Na właściwym Pomorzu, po lewym brzegu Wisły, wyróżniamy na południo-zachodzie koło granicy niemieckiej Krajniaków, szczep mówiący poprawnie po polsku mimo, że na terytorium zamieszkanym przezeń, czyli t. zw. Krajanie, mieszkają w dużej liczbie koloniści niemieccy. Słynne Bory Tucholskie zamieszkująBorowiacy, zwący się także Borakami. Północna część powiatu starogardzkiego i t.zw. Kociewie między miastami Starogardem, Tczewem, Gniewem i Nowem zamieszkują Kociewiacy, odrębny szczep polsko-pomorski, różniący się zasadniczo od Kaszubów. Najłatwiej poznaćKociewiaka po mowie, gdyż w liczbie mnogiej czasu przeszłego osoby trzeciej - nie kończymy inaczej, tylko na – „eli”. Mówi się np. zabreli, zamiast zabrali, deli zamiast dali i t.p. Kociewiaków obliczono przed wojną na jakieś 100.000 głów. Południową część powiatu starogardzkiego zajmują Lasaki, mieszkający w wykarczowanej po większej części, mało urodzajnej okolicy, stanowiącej kończyny Borów Tucholskich. 
Książka z 1938 roku - Felicja Kołakowska

Przytoczę również wypowiedź dr Józefa Gajka z rozdziału „Stroje ludowe na Pomorzu”. Tutaj ograniczę się do Kociewia i Kaszub: 
Kociewie wraz z Kaszubami chodziło najchętniej w odcieniu ciemno-niebieskim, dyskretnie podkreślanym kolorem na podbiciu (…) O ile na Kujawach i Kociewiu kobiety najchętniej nosiły spódnice kwieciste i barwne, Kaszubki przedkładały raczej spódnice niebieskie i ciemne staniki. Najwyraziściej odcinali się od reszty mieszkańców Borów Tucholskich . Tak kobiety jak i mężczyźni ubierali się w odcieniu koloru szaro-żółtego, bogato obszywanego szarym barankiem. Nawet obuwie noszono z niefarbowanej żółtej skóry (…).



Mapa z 1938 roku

Wspaniałe zasługi dla gwary kociewskiej ma ks. Bernard Sychta – sercem oddany Kaszubom i Kociewiu. To dzięki jego dziełu pn. „Słownictwo kociewskie” możemy dowiedzieć się jak to psiyrwi gadeli. Nisko się kłaniam ś.p. Kazimierzowi Górskiemu za jego felietony pisane gwarą kociewską. Sugerowałem, by zebrał je w książkowym wydaniu. Tak się stało i mam tę ciekawą pozycję w swojej bibliotece. A nasz kociewski pisarz Bernard Janowicz również chwałą zapisał się dla Kociewia, pisząc mową naszych ojców bajki kociewskie. Kłaniam się również mniej znanemu pisarzowi kociewskiemu panu Janowi Wespie. On na co dzień posługiwał się mową naszych ojców i pisał swoje wiersze. Pisał tak jak mówił. Nikt tu nie może powiedzieć, że posługiwał się językiem wydumanym. Mówił językiem swoim i swoich przodków.





Mapa z 1938 roku
Nieżyjący już od dawna Władysław Kirstein w swojej książeczce „Kociewie – gawędy i wiersze” w nawiązaniu do piśmiennictwa kociewskiego wymienia dzieło dr J. Łęgowskiego „Kaszuby i Kociewie” z 1892 roku. Tutaj można dowiedzieć się o relacjach różnych informatorów, wśród których jest Franciszek Nierzwicki, nazwany przez Wł. Kirsteina „ojcem pisarstwa kociewskiego”.
To oni własną gwarę wyniesioną z rodzinnego domu, a nie prostacką mowę przelewali na papier. Gwara to nie jest prostacka mowa - to jest inna mowa. O ile uboższa byłaby nasza kultura, gdybyśmy posługiwali się jedynie językiem literackim. Na Kociewiu co wieś, a nawet w poszczególnych chałupach używano odmiennych nazw poszczególnych przedmiotów, czynności itp. I tu należy się cieszyć z bogactwa naszego języka polskiego, składającego się z poszczególnych gwar.
I na zakończenie powiem to, co powiedziałem swego czasu na Turnieju Gawędziarzy Ludowych we Wielu: Mowa naszych ojców, to czysta perła w skarbnicy kultury narodowej naszej ojczyzny. A trwać będzie tak długo, jak długo używać będziemy jej w naszym codziennym życiu.
Edmund Zieliński
Gdańsk 25 czerwca 2013