niedziela, 17 lutego 2013

EDMUND ZIELIŃSKI. W Trójmieście Zblewo wspominają – część I Drukuj E-mail
niedziela, 17 luty 2013
Ile byłych mieszkańców Zblewa mieszka w Trójmieście? Pewnie dziesiątki, jak nie więcej. Są tu z rodziny Kwaśniewskich, Trochów, Kuklów, Etmańskich, Platów, Rekowskich, Pobłockich, Śliwów, Odyów, Łąckich, Sulewskich, Zielińskich i wielu innych. Asumptem do napisania tego felietonu był e-mail od kolegi Gerarda Sulewskiego podsumowujący spotkanie naszej paczki w grudniu 2012 roku. Oto jego treść:











Trzej przyjaciele z... ... ze Zblewa, skrzydłowy, bramkarz i łącznik…żyć bez siebie nie mogą… Tę piosenkę, „Trzej przyjaciele z boiska”, śpiewała chyba Maria Koterbska (też - głównie jednak Andrzej Bogucki i Chór Czejanda – E.Z.). Jeszcze raz – dzięki gospodarzom spotkania za miłe i ciepłe przyjęcie! Kochani, najważniejsze jest to, że dzięki Opatrzności trzymamy się w niezłej formie, a wszystko inne – jest drugorzędne. To, że wzajemnie się wspieramy – podtrzymując więzi z lat naszej młodości – jest piękne i szlachetne, a nasze koleżeństwo i etniczne braterstwo oraz wzajemne zrozumienie – pomimo przebytych różnych dróg życiowych – wystawia najlepsze świadectwo naszym Rodzicom, a także naszej małej ojczyźnie zblewskiej, z której korzeniami jesteśmy immanentnie związani do dzisiaj, odczuwając radość i dumę z bezprecedensowej prosperity gminy Zblewskiej. Niezmiernie ważne jest i to, że wszyscy trzej odczuwamy zgodnie satysfakcję z tego, że tę pozytywną i aktualną ocenę rozwoju gminy zblewskiej oraz więzi emocjonalnej, jaka nas łączy z przeszłością, podzielają nasze wspaniałe i wymagające małżonki, pochodzące z innych gmin i regionów. Serdeczne pozdrowienia oraz radosnych i ciepłych Świąt Bożego Narodzenia życzą WAM Basia i Gerard Sulewscy.
Spotykamy się kilka razy do roku w naszych mieszkaniach - przemiennie, i na spotkaniach Trójmiejskiego Klubu Kociewiaków - filii Towarzystwa Miłośników Ziemi Kociewskiej w Starogardzie. Wczoraj, w tym wyjątkowym dniu pod względem daty – 12.12.12, spotkaliśmy w Gdyni u Felicji i Edmunda Łąckich. I jak zwykle, po jakimś czasie, kiedy nasze Panie omawiały interesujące je tematy, my „wybraliśmy” się do Zblewa, do czasów naszej młodości. Spacerkiem wspomnień poszliśmy na autostradę (wtedy przejeżdżał jeden samochód na godzinę), która w tamtym czasie była swoistą promenadą. Zatrzymaliśmy się przy stawie młyńskim okolonym szuwarami, z którego woda z hukiem spadała na koło młyńskie. Tutaj można było wyłowić dorodnego szczupaka.

Randka nad młyńskim stawem - Gerard Sulewski i...? Z archiwum E.Z.

Wracając do wsi ulicą Młyńską minęliśmy niski czerwony domek, w którym mieszkali Brandtowie i niejaka „Zabuszka”. Tak okoliczni mieszkańcy nazywali starszą panią, która do Zblewa przywędrowała zza Buga. Nieopodal stał równie niski czerwony dom państwa Heroldów. Wyżej, już na górce, był przystanek PKS i stały białe domy. W jednym z nich mieszkała nasza szkolna koleżanka Małgosia Orlikowska. Po drodze została stara poczta, w dali majaczyła mleczarnia i jej komin, naprzeciw której stała kuźnia pana Rogowskiego i ogrodnictwo pana Ceranowskiego.

W tym domu urodził się Gerard Sulewski, a jego ojciec produkował tu (karmelki) cukierki.

Kawalerka zblewska - od lewej: Edmund Zieliński, Eugeniusz Wasilewski, Gerard Sulewski, Franciszek Szklarski, Janek Gajewski i Jan Putkamer. Foto Józef Kuczkowski
Idąc w kierunku centrum, po lewej minęliśmy dom państwa Mazurowskich, gdzie mieściła się Gminna Rada Narodowa, zaraz w sąsiedztwie mały domek z szewcem panem Leonem Radkowskim. Dalej stały ruiny apteki Holfeldta, zaś po przeciwnej stronie spalony zajazd i sklep państwa Rekowskich (dziś mieści się tu OSP). W całości pozostał tylko budynek gospodarczy z charakterystycznym kamiennym murem. Przed resztkami ścian po spalonym sklepie ostały się schody ze stalową poręczą. Jak to dzieciaki, pohuśtaliśmy się na niej i ruszyliśmy dalej w drogę wspomnień.
Gerard Sulewski z szkolną koleżanką Krystyną Birna z domu Kryger. Foto Barbara Sulewska
Po lewej stronie stała kamienica, w której mieścił się radiowęzeł. To stąd rozsyłane były do abonentów sygnały radiofonii przewodowej. Dziś młodzi nie wiedzą o co chodzi. Kto chciał mieć w domu głośnik z programem Warszawskiej Rozgłośni Polskiego Radia, kupował abonament, a monterzy poprowadzili po słupach przewody do domu. Tam do gniazdka podłączony był głośnik zwany „kołchoźnikiem” – pewnie dlatego, że ta instalacja wzorowana była na systemie panującym za naszą wschodnią granicą. W radiowęźle posłuchać można było innych stacji radiowych, jednak do odbiorców indywidualnych wysyłany był tylko sygnał programu pierwszego WRPR. Przypomnę, że program był nadawany od godziny 5 do 23.

Jakaś uroczystość na starym rynku. Od lewej pierwszy Franciszek Mazurowski, trzeci Jan Marchlewicz - ogrodnik, siódmy z szarfą przez pierś przy trybunie Leon Kosiedowski. Z archiwum E.Z.
Dalej, po tej stronie – mijaliśmy piekarnię pana Kamińskiego i warsztat ślusarski Stanisława Bąkowskiego. Po prawej dwa niskie domy o białych ścianach, w jednym z nich sklep kolonialny nr 2 Gminnej Spółdzielni Samopomoc Chłopska w Zblewie, przed drzwiami beczki po śledziach i skrzynki po piwie (dziś stoi tu bank). W drugim domu była stolarnia braci Jana i Franciszka Glichów, a później Rajmunda Reimusa. Dalej magazyn GS i biuro skupu płodów rolnych. Za nim plac węglowy na miejscu tartaku Maxa Rozenkranza. Po lewej rynek zblewski, na którym co czwartek odbywał się handel wszelkiego rodzaju produktami. W głębi, już przy ulicy Kościelnej, czerwienił się dom, w którym mieszkał szewc Marian Łącki, Janek Burczyk, Erwin Jędrzyński, Wolnik i inni. A naprzeciw, przy ul. Głównej, niski dom z przedszkolem i mieszkańcami – Lubiejewskimi, Jasińskimi, Julkiem Prabuckim, Zalewskimi i Innymi. To tutaj na murze ceglanym radziecki saper napisał Min niet. Mukambietkaliew. (min nie ma).

Tu mieściła się wytwórnia wód gazowych (oranżady, lemoniady) przed wojną i kilka lat po wojnie. Foto E. Zieliński.

A pamiętacie „Koreę”, jak nazywaliśmy Gospodę GS? Kto ją tak nazwał - trudno dociec. Pewnie przylgnęła ta nazwa z czasów wojny koreańskiej – tam się bili, tu też czasem się potłukli. To tutaj przychodziło się na herbatę z duchem (wzmocnioną alkoholem). Najgwarniej było w gospodzie w dniach targowych i podczas skupu świniaków. Pamiętamy pana Góreckiego, który przyjmował kabany z obowiązkowych dostaw żywca. Po całej akcji siadał z kolegami w gospodzie i wołał po niemiecku do bufetowej (w tamtym czasie u starszych było to normalne), a pracowały tam piękne dziewczyny - Żaneta Dargaczewska, Marysia Dąbrowska, Krystyna Kryger - Fräulein, bitte kommen… (proszę przyjść panienko). Gospoda była miejscem spotkań różnych osób, bo właściwie nie było gdzie się zatrzymać na pogawędkę. Tu odbywał się nie jeden litkup, czyli oblewanie dokonanej transakcji handlowej na sąsiednim ryneczku.

Tutaj mieściło się kino. Foto E. Zieliński

Szliśmy dalej. Po tej samej stronie stał niski drewniany dom pod papą z końca XIX wieku. Po lewej zaś mały, biały domek, w którym był fryzjer i szewc Mokwa. Dalej po tej samej stronie ruiny domów państwa Śliwów i Kuczyńskich. Po przeciwnej stronie kamienica rodziny Kuchtów. Kto tu mieszkał? Lekarz Bogusław Wrycza, Franciszek Plata - miał tu sklep galanteryjny, Franciszek Saski, oczywiście Kuchtowie, Swalińscy, Goryńscy, również Mindykowscy. Następnym budynkiem po tej stronie była mała szkoła – filia tej z ulicy Chojnickiej. To tutaj w czasie okupacji okropnie straszyło – temat na osobny felieton. Za nią dom państwa Gajewskich. Tutaj jakiś czas miał swój zakład fryzjerski Janek Karbowski, była też drogeria. Po przeciwnej stronie posiadłość państwa Konefków z piekarnią i zakładem fryzjerskim, który prowadził Ignacy Birna ze swoją małżonką Ireną. Po tej samej stronie w domu Jasińskich na parterze mieściła się Biblioteka Gminna prowadzona przez Gizelę Rekowską i świetlica wiejska, w której stał stary fortepian przywieziony po wojnie z majątku Helmuta Hermana z Białachówka. Był też stół do pingponga, przy którym swoimi umiejętnościami popisywała się ówczesna kawalerka zblewska. W tym samym domu było też kino wiejskie, któremu szefował Józef Rumiński. Naprzeciw miał swój zakład kołodziej Jan Porazik. Dalej, po tej samej stronie w głębi, stał spichlerz państwa Porazików o szachulcowej konstrukcji.

Państwo Marian i Leonarda Łąccy z rodziną na ulicy Dworcowej. W tle Kozi Rynek - 1964 rok

W naszej wędrówce ulicą wspomnień zatrzymaliśmy się na chwilę przy kiosku, w którym pracowała Krystyna Zielonka. Jak to kawalerowie, często zatrzymywaliśmy przy nim na dłuższe pogawędki z tą panienką. W tamtym czasie w naszej wsi niewiele było miejsc, by spędzić jakieś miłe chwile. Idąc dalej po przeciwnej stronie minęliśmy dom, w którym na parterze mieścił się Ośrodek Zdrowia, a na piętrze Izba Porodowa. Sporo dzisiejszych dorosłych mieszkańców Zblewa i okolicznych wsi tutaj przyszło na świat. Wspominamy nieistniejący już spichlerz, mieszczący się w posiadłościach państwa Janców. Dalej po tej stronie stały dwa domy pod strzechą. W jednym mieszkała przemiła pani Doczykowa (o ile się nie mylę był to rodzinny dom państwa Libiszewskich), a w następnym pan Hinc. Naprzeciw stała kuźnia Maksymiliana Gilli. Dalej po tej stronie była piekarnia Brzoskowskich i rzeźnia Piotrzkowskich, a naprzeciw wiele lat funkcjonował zakład fotograficzny pana Lisiewicza. Na samym końcu ulicy Głównej po prawej stronie była piekarnia państwa Laseckich. Tutaj też 4 lutego 1884 roku urodził się Józef Wrycza.

Edmund Łącki z mamą i przyszłą żonką – 1964 r.

Dochodziliśmy do Koziego Rogu (lub Koziego Rynku – funkcjonowały te dwie nazwy), czyli do zbiegu ulic Chojnickiej, Dworcowej, Północnej, Głównej i Kościelnej. Jak powiadała moja teściowa rodem z Piłatów z Borzechowa, gdzieś w tym miejscu mieścił się areszt zwany Kozą. Przed wojną brat teściowej coś tam zbroił ji policja zaszpyrowała go w Kozie – siedział tam jedan dziyń. Zostawiamy Kozi Róg - Gerard Sulewski poszedł do swego domu przy Dworcowej, ja z Dziuszkiem (Edmund Łącki) do naszych chat przy ulicy Kościelnej.

Podczas następnego spotkania przeniesiemy się w inne zakątki naszej wsi. A jest co wspominać.


Gdańsk 13.12.2012 Edmund Zieliński

Dzieci biorące udział w procesji Bożego Ciała - około 1950 roku. W pierwszej parze Edmund Łącki.
Dzień przyjęcia I Komunii Świętej przez Urszulę Łącką. Pierwszy od lewej (siedzi) Edmund Łącki
Krystyna Zielonka i Edmund Zieliński - w tle stary spichlerz pana Porazika.
Roman Belczewski, Edmund Zieliński i Rysiu Czapiewski na schodach Izby Porodowej.
Gerard Sulewski.
Agnieszka Orlikowska, Danka Piłat i Edmund Zieliński w Małpim Gaju za autostradą.
Od lewej - Eugeniusz Wasilewski, Edmund Zieliński, Krystyna Zielonka, Roman Plata, Agnieszka Orlikowska, Danka Piłat, Henio Gajewski.
Ul. Główna. Dom z XIX wieku.
Kamienica państwa Kuchtów.
Ul. Główna.
Wgląd w ulicę Młyńską od ul. Głównej.
Wgląd w ul. Główną od ul. Młyńskiej.
Stare przedszkole.

Irena i Ignacy Birna z uczennicą Danutą Zielińską z Białachowa
Wszystkie zdjęcia z archiwum Autora.





















EDMUND ZIELIŃSKI. W Trójmieście Zblewo wspominają – część I Drukuj E-mail
niedziela, 17 luty 2013
Ile byłych mieszkańców Zblewa mieszka w Trójmieście? Pewnie dziesiątki, jak nie więcej. Są tu z rodziny Kwaśniewskich, Trochów, Kuklów, Etmańskich, Platów, Rekowskich, Pobłockich, Śliwów, Odyów, Łąckich, Sulewskich, Zielińskich i wielu innych. Asumptem do napisania tego felietonu był e-mail od kolegi Gerarda Sulewskiego podsumowujący spotkanie naszej paczki w grudniu 2012 roku. Oto jego treść:











Trzej przyjaciele z... ... ze Zblewa, skrzydłowy, bramkarz i łącznik…żyć bez siebie nie mogą… Tę piosenkę, „Trzej przyjaciele z boiska”, śpiewała chyba Maria Koterbska (też - głównie jednak Andrzej Bogucki i Chór Czejanda – E.Z.). Jeszcze raz – dzięki gospodarzom spotkania za miłe i ciepłe przyjęcie! Kochani, najważniejsze jest to, że dzięki Opatrzności trzymamy się w niezłej formie, a wszystko inne – jest drugorzędne. To, że wzajemnie się wspieramy – podtrzymując więzi z lat naszej młodości – jest piękne i szlachetne, a nasze koleżeństwo i etniczne braterstwo oraz wzajemne zrozumienie – pomimo przebytych różnych dróg życiowych – wystawia najlepsze świadectwo naszym Rodzicom, a także naszej małej ojczyźnie zblewskiej, z której korzeniami jesteśmy immanentnie związani do dzisiaj, odczuwając radość i dumę z bezprecedensowej prosperity gminy Zblewskiej. Niezmiernie ważne jest i to, że wszyscy trzej odczuwamy zgodnie satysfakcję z tego, że tę pozytywną i aktualną ocenę rozwoju gminy zblewskiej oraz więzi emocjonalnej, jaka nas łączy z przeszłością, podzielają nasze wspaniałe i wymagające małżonki, pochodzące z innych gmin i regionów. Serdeczne pozdrowienia oraz radosnych i ciepłych Świąt Bożego Narodzenia życzą WAM Basia i Gerard Sulewscy.
Spotykamy się kilka razy do roku w naszych mieszkaniach - przemiennie, i na spotkaniach Trójmiejskiego Klubu Kociewiaków - filii Towarzystwa Miłośników Ziemi Kociewskiej w Starogardzie. Wczoraj, w tym wyjątkowym dniu pod względem daty – 12.12.12, spotkaliśmy w Gdyni u Felicji i Edmunda Łąckich. I jak zwykle, po jakimś czasie, kiedy nasze Panie omawiały interesujące je tematy, my „wybraliśmy” się do Zblewa, do czasów naszej młodości. Spacerkiem wspomnień poszliśmy na autostradę (wtedy przejeżdżał jeden samochód na godzinę), która w tamtym czasie była swoistą promenadą. Zatrzymaliśmy się przy stawie młyńskim okolonym szuwarami, z którego woda z hukiem spadała na koło młyńskie. Tutaj można było wyłowić dorodnego szczupaka.

Randka nad młyńskim stawem - Gerard Sulewski i...? Z archiwum E.Z.
Wracając do wsi ulicą Młyńską minęliśmy niski czerwony domek, w którym mieszkali Brandtowie i niejaka „Zabuszka”. Tak okoliczni mieszkańcy nazywali starszą panią, która do Zblewa przywędrowała zza Buga. Nieopodal stał równie niski czerwony dom państwa Heroldów. Wyżej, już na górce, był przystanek PKS i stały białe domy. W jednym z nich mieszkała nasza szkolna koleżanka Małgosia Orlikowska. Po drodze została stara poczta, w dali majaczyła mleczarnia i jej komin, naprzeciw której stała kuźnia pana Rogowskiego i ogrodnictwo pana Ceranowskiego.

W tym domu urodził się Gerard Sulewski, a jego ojciec produkował tu (karmelki) cukierki.

Kawalerka zblewska - od lewej: Edmund Zieliński, Eugeniusz Wasilewski, Gerard Sulewski, Franciszek Szklarski, Janek Gajewski i Jan Putkamer. Foto Józef Kuczkowski
Idąc w kierunku centrum, po lewej minęliśmy dom państwa Mazurowskich, gdzie mieściła się Gminna Rada Narodowa, zaraz w sąsiedztwie mały domek z szewcem panem Leonem Radkowskim. Dalej stały ruiny apteki Holfeldta, zaś po przeciwnej stronie spalony zajazd i sklep państwa Rekowskich (dziś mieści się tu OSP). W całości pozostał tylko budynek gospodarczy z charakterystycznym kamiennym murem. Przed resztkami ścian po spalonym sklepie ostały się schody ze stalową poręczą. Jak to dzieciaki, pohuśtaliśmy się na niej i ruszyliśmy dalej w drogę wspomnień.
Gerard Sulewski z szkolną koleżanką Krystyną Birna z domu Kryger. Foto Barbara Sulewska
Po lewej stronie stała kamienica, w której mieścił się radiowęzeł. To stąd rozsyłane były do abonentów sygnały radiofonii przewodowej. Dziś młodzi nie wiedzą o co chodzi. Kto chciał mieć w domu głośnik z programem Warszawskiej Rozgłośni Polskiego Radia, kupował abonament, a monterzy poprowadzili po słupach przewody do domu. Tam do gniazdka podłączony był głośnik zwany „kołchoźnikiem” – pewnie dlatego, że ta instalacja wzorowana była na systemie panującym za naszą wschodnią granicą. W radiowęźle posłuchać można było innych stacji radiowych, jednak do odbiorców indywidualnych wysyłany był tylko sygnał programu pierwszego WRPR. Przypomnę, że program był nadawany od godziny 5 do 23.

Jakaś uroczystość na starym rynku. Od lewej pierwszy Franciszek Mazurowski, trzeci Jan Marchlewicz - ogrodnik, siódmy z szarfą przez pierś przy trybunie Leon Kosiedowski. Z archiwum E.Z.
Dalej, po tej stronie – mijaliśmy piekarnię pana Kamińskiego i warsztat ślusarski Stanisława Bąkowskiego. Po prawej dwa niskie domy o białych ścianach, w jednym z nich sklep kolonialny nr 2 Gminnej Spółdzielni Samopomoc Chłopska w Zblewie, przed drzwiami beczki po śledziach i skrzynki po piwie (dziś stoi tu bank). W drugim domu była stolarnia braci Jana i Franciszka Glichów, a później Rajmunda Reimusa. Dalej magazyn GS i biuro skupu płodów rolnych. Za nim plac węglowy na miejscu tartaku Maxa Rozenkranza. Po lewej rynek zblewski, na którym co czwartek odbywał się handel wszelkiego rodzaju produktami. W głębi, już przy ulicy Kościelnej, czerwienił się dom, w którym mieszkał szewc Marian Łącki, Janek Burczyk, Erwin Jędrzyński, Wolnik i inni. A naprzeciw, przy ul. Głównej, niski dom z przedszkolem i mieszkańcami – Lubiejewskimi, Jasińskimi, Julkiem Prabuckim, Zalewskimi i Innymi. To tutaj na murze ceglanym radziecki saper napisał Min niet. Mukambietkaliew. (min nie ma).

Tu mieściła się wytwórnia wód gazowych (oranżady, lemoniady) przed wojną i kilka lat po wojnie. Foto E. Zieliński.
A pamiętacie „Koreę”, jak nazywaliśmy Gospodę GS? Kto ją tak nazwał - trudno dociec. Pewnie przylgnęła ta nazwa z czasów wojny koreańskiej – tam się bili, tu też czasem się potłukli. To tutaj przychodziło się na herbatę z duchem (wzmocnioną alkoholem). Najgwarniej było w gospodzie w dniach targowych i podczas skupu świniaków. Pamiętamy pana Góreckiego, który przyjmował kabany z obowiązkowych dostaw żywca. Po całej akcji siadał z kolegami w gospodzie i wołał po niemiecku do bufetowej (w tamtym czasie u starszych było to normalne), a pracowały tam piękne dziewczyny - Żaneta Dargaczewska, Marysia Dąbrowska, Krystyna Kryger - Fräulein, bitte kommen… (proszę przyjść panienko). Gospoda była miejscem spotkań różnych osób, bo właściwie nie było gdzie się zatrzymać na pogawędkę. Tu odbywał się nie jeden litkup, czyli oblewanie dokonanej transakcji handlowej na sąsiednim ryneczku.

Tutaj mieściło się kino. Foto E. Zieliński
Szliśmy dalej. Po tej samej stronie stał niski drewniany dom pod papą z końca XIX wieku. Po lewej zaś mały, biały domek, w którym był fryzjer i szewc Mokwa. Dalej po tej samej stronie ruiny domów państwa Śliwów i Kuczyńskich. Po przeciwnej stronie kamienica rodziny Kuchtów. Kto tu mieszkał? Lekarz Bogusław Wrycza, Franciszek Plata - miał tu sklep galanteryjny, Franciszek Saski, oczywiście Kuchtowie, Swalińscy, Goryńscy, również Mindykowscy. Następnym budynkiem po tej stronie była mała szkoła – filia tej z ulicy Chojnickiej. To tutaj w czasie okupacji okropnie straszyło – temat na osobny felieton. Za nią dom państwa Gajewskich. Tutaj jakiś czas miał swój zakład fryzjerski Janek Karbowski, była też drogeria. Po przeciwnej stronie posiadłość państwa Konefków z piekarnią i zakładem fryzjerskim, który prowadził Ignacy Birna ze swoją małżonką Ireną. Po tej samej stronie w domu Jasińskich na parterze mieściła się Biblioteka Gminna prowadzona przez Gizelę Rekowską i świetlica wiejska, w której stał stary fortepian przywieziony po wojnie z majątku Helmuta Hermana z Białachówka. Był też stół do pingponga, przy którym swoimi umiejętnościami popisywała się ówczesna kawalerka zblewska. W tym samym domu było też kino wiejskie, któremu szefował Józef Rumiński. Naprzeciw miał swój zakład kołodziej Jan Porazik. Dalej, po tej samej stronie w głębi, stał spichlerz państwa Porazików o szachulcowej konstrukcji.

Państwo Marian i Leonarda Łąccy z rodziną na ulicy Dworcowej. W tle Kozi Rynek - 1964 rok
W naszej wędrówce ulicą wspomnień zatrzymaliśmy się na chwilę przy kiosku, w którym pracowała Krystyna Zielonka. Jak to kawalerowie, często zatrzymywaliśmy przy nim na dłuższe pogawędki z tą panienką. W tamtym czasie w naszej wsi niewiele było miejsc, by spędzić jakieś miłe chwile. Idąc dalej po przeciwnej stronie minęliśmy dom, w którym na parterze mieścił się Ośrodek Zdrowia, a na piętrze Izba Porodowa. Sporo dzisiejszych dorosłych mieszkańców Zblewa i okolicznych wsi tutaj przyszło na świat. Wspominamy nieistniejący już spichlerz, mieszczący się w posiadłościach państwa Janców. Dalej po tej stronie stały dwa domy pod strzechą. W jednym mieszkała przemiła pani Doczykowa (o ile się nie mylę był to rodzinny dom państwa Libiszewskich), a w następnym pan Hinc. Naprzeciw stała kuźnia Maksymiliana Gilli. Dalej po tej stronie była piekarnia Brzoskowskich i rzeźnia Piotrzkowskich, a naprzeciw wiele lat funkcjonował zakład fotograficzny pana Lisiewicza. Na samym końcu ulicy Głównej po prawej stronie była piekarnia państwa Laseckich. Tutaj też 4 lutego 1884 roku urodził się Józef Wrycza.

Edmund Łącki z mamą i przyszłą żonką – 1964 r.
 
Dochodziliśmy do Koziego Rogu (lub Koziego Rynku – funkcjonowały te dwie nazwy), czyli do zbiegu ulic Chojnickiej, Dworcowej, Północnej, Głównej i Kościelnej. Jak powiadała moja teściowa rodem z Piłatów z Borzechowa, gdzieś w tym miejscu mieścił się areszt zwany Kozą. Przed wojną brat teściowej coś tam zbroił ji policja zaszpyrowała go w Kozie – siedział tam jedan dziyń. Zostawiamy Kozi Róg - Gerard Sulewski poszedł do swego domu przy Dworcowej, ja z Dziuszkiem (Edmund Łącki) do naszych chat przy ulicy Kościelnej.
Podczas następnego spotkania przeniesiemy się w inne zakątki naszej wsi. A jest co wspominać.
Gdańsk 13.12.2012 Edmund Zieliński

Dzieci biorące udział w procesji Bożego Ciała - około 1950 roku. W pierwszej parze Edmund Łącki.
Dzień przyjęcia I Komunii Świętej przez Urszulę Łącką. Pierwszy od lewej (siedzi) Edmund Łącki

Niżej - inne stare zdjęcia ze Zblewa.
Krystyna Zielonka i Edmund Zielinski. W tle stary spichlerz 
 Roman Belczewski,Edmund Zieliński i Rysiu Czapiewski
 Gerard Sulewski
 Agnieszka Orlikowska Danka Piłat i Edmund Zieliński
Od lewej Eugeniusz Wasilewski,Edmund Zieliński,Krystyna Zielonka,Roman Plata,Agnieszka Orlikowska,Danka Piłat i Henio Gajewski 
Dom państwa Kuchtów 
 Ulica Główna
 Poczatek ulicy Młyńskiej od ul. Głównej
Początek ulicy Głównej od ul. Młyńskiej 
Stare przedszkole przy ul. Głownej 

Irena i Ignacy Birna ze swoją uczennicą Danutą Zielińską z Białachowa - około 1949 roku