czwartek, 11 sierpnia 2011

TWÓRCZE PLENERY. ROZWAŻANIA

„Bóg nie tyle patrzy na wielkość naszych dzieł,
Ile na miłość, z jaką tych dzieł dokonujemy”
Św. Teresa z Avila
Twórcze plenery
Chcę w tym felietonie omówić aspekty związane imprezami folklorystycznymi zwanymi plenerami dla osób zajmujących się rękodziełem tzw. ludowym. Tak zwanym, ponieważ nijak to się ma do współczesnego życia naszej wsi.

Szkopuł w tym, że nikt jeszcze do tej pory nie wymyślił nowej definicji adekwatnej do dzisiejszych czasów. Nie doświadczysz dziś dawnych „bogorobów”, zwanych też „świątkarzami”, czy pastuchów strugających fujarki. Współczesne gospodarstwa rolne to prawdziwe kombinaty produkcyjne, a i te o niewielkim areale nie przypominają dawnych zagród o wielotowarowej produkcji, nie mówiąc już o różnorodnej hodowli zwierząt. To właśnie w tamtej wsi etnolodzy odkrywali twórców ludowych i na owe czasy pojęcie twórcy ludowego miało odbicie w rzeczywistości. Dzisiaj? Wyłączając twórców z kilkudziesięcioletnim stażem w rzeźbie czy hafcie, którzy zaczynali tworzyć w innych uwarunkowaniach społeczno-ekonomicznych, śmiało można powiedzieć, że mamy do czynienia z odtwórczością ludową. Wielu członków Stowarzyszenia Twórców Ludowych posiada nie tylko wykształcenie średnie, ale i wyższe. Współcześni rękodzielnicy to właśnie odtwórcy dawnej sztuki ludowej, którzy świadomie kontynuują prace swych dawnych koleżanek i kolegów. I chwała im za to, że podjęli się tego zadania. To dzięki nim możemy podziwiać przepiękne hafty, obrazki malowane na szkle przypominające te dawne, z XIX wieku. W krajobrazie wsi pojawiają się nowe przydrożne kapliczki i krzyże. Na potrzeby gospodyń plecionkarze wykonują kipki, kobiałki i kosze. Wyrabia się jeszcze tabakiery na użytek licznej rzeszy zażywających tabakę itd. Tak, według mnie, wygląda dziś odtwórca dawnej sztuki ludowej.
A jak do tego mają się plenery? Są to przedsięwzięcia organizowane przez kilka instytucji. Do nich zaliczam Kaszubski Uniwersytet Ludowy we Wieżycy, Oddział Gdański Stowarzyszenia Twórców Ludowych i dyrekcję szkoły w Bytoni. We Wieżycy spotkamy się w tym roku już XXIX raz, w Bytoni IV raz. Odbył się też pierwszy plener „Kociewskie Wycinki” zorganizowany przez przedsiębiorcę, zapalonego regionalistę, fotografika, pana Zenona Usarkiewicza z Wycinek, kustosza miejscowego muzeum kociewskiego, które własnym sumptem do życia powołał. Wracając do pleneru we Wieżycy, śmiało można powiedzieć, że to jedyny plener w kraju mający tak długi staż. Jest nadzieja, że plener w Bytoni będzie też miał wieloletnią kontynuację. Udany był plener w Wycinkach i wszystko na to wskazuje, że i w przyszłych latach ta niewielka wieś na Kociewiu gościć będzie rękodzielników.
Co skłania mnie do tak optymistycznego spojrzenia na te imprezy i opowiadania się za ich kontynuacją? Ano to, że organizacja ich opiera się na fachowym podłożu. Każdy z nich odbywa się pod opieką znawców przedmiotu. Konsultantami są etnolodzy, a więc właściwe osoby do sprawowania merytorycznej opieki nad przebiegiem pleneru. Tu, na Kociewiu, znaczącym dobrodziejem w tej kwestii jest dyr. Muzeum Ziemi Kociewskiej w Starogardzie pan Andrzej Błażyński, który swą merytoryczną opieką i wsparciem materiałowo-finansowym wspomaga bytoński plener. Bardzo ważnym czynnikiem, stabilizującym odpowiedni poziom pleneru, jest umiejętny dobór uczestników. Są to twórcy z odpowiednim stażem, doświadczeniem, w przeważającej części członkowie STL. Oczywiście są też uczestnikami plenerów osoby mniej doświadczone, które pod okiem „starych wyjadaczy” doskonalą swe umiejętności warsztatowe. Bo kto więcej wie o hafcie, niż Felicja Kołakowska, Józefa Sitarz, Wanda Dzierzgowska, Irena Szczepańska czy Barbara Okonek. To samo dotyczy innych dyscyplin rękodzieła.
Kolejnym argumentem przemawiającym za kontynuacją plenerów jest ich efekt końcowy. Dzięki plenerom, Kaszubski Uniwersytet Ludowy zgromadził około 2 tysiące różnego rodzaju eksponatów wykonanych podczas plenerów, a w myśl regulaminu przekazanych do zbiorów tej wielkiej kolekcji. Tego zbioru prac może pozazdrościć niejedno muzeum etnograficzne. A w Bytoni? Dzięki plenerom rozrasta się Izba Regionalna, największa tego typu placówka na Kociewiu. To tutaj, dzięki zgromadzonym eksponatom, młodzi ludzie mogą zasięgnąć wiedzy o życiu dawnej wsi, wystroju wnętrz w dawnych chałupach, czy zapoznać się z wyrobami rękodzielniczymi.
Słyszy się tu i ówdzie o organizowanych plenerach dla rzeźbiarzy czy malarzy przez osoby prywatne i instytucje, których celem jest pozyskanie prac na własne potrzeby czy do wystroju miasta lub wsi. Mają takie prawo. Słyszałem o plenerze na Kaszubach, gdzie rzeźbiarze wykonywali monstrualne rzeźby, które miały stać na rogatkach miejscowości i witać przybyszów. Nawet nadano im nazwę tzw. witaczy. No i mamy nowe zjawisko o wątpliwej proweniencji. Przecież te kolosy za kilka lat się rozpadną, bo po co komu wydawać pieniądze na konserwacje tych rzeźb niemających związku z tradycją naszych ojców. Chwalebnym byłoby, aby w miejscu witaczy stanęły kapliczki, tak bliskie naszej tradycji. To w Bytoni właśnie przy okazji III pleneru powstała piękna kapliczka autorstwa trzech rzeźbiarzy. Podobnie stało się na pierwszym plenerze w Wycinkach, gdzie zamiast muzykantów, których pierwotnie chciano wykonać, stanęły kapliczki. W Bytoni, na zakończenie IV pleneru, w środę, dnia 18 sierpnia 2010 roku, o godzinie 16 poświęcona została przez księdza prałata Zenona Góreckiego, proboszcza zblewskiej parafii Droga Krzyżowa mojego projektu, a wykonana przez rzeźbiarzy z Kociewia i Kaszub. Oto jej krótka historia.
Na trzecim plenerze artystów Pomorza w Bytoni dyrektor tutejszej szkoły pan Tomasz Damaszk poddał pod rozwagę myśl wykonania Drogi Krzyżowej przy bytońskim kościele. Myśl przednia. Skontaktowaliśmy się z księdzem proboszczem Zenonem Góreckim, który bardzo przychylnie ustosunkował się do tej idei. Wstępnie ustaliliśmy, że Droga Krzyżowa posadowiona zostanie wzdłuż lewej ściany kościoła. Pod koniec 2009 roku otrzymałem wiadomość od pana Tomka, że drewno na ten cel zakupi Nadleśnictwo Kaliska. Po jakimś czasie jest następna wiadomość – drewno jest już w szkole. Poradziłem, by kloce okorować, a wiosną zaczniemy przygotowania do realizacji tego wielkiego zadania. I tak się stało. Spotkaliśmy się jeszcze raz w szerszym gronie, ksiądz proboszcz, Tomasz Damaszk, Jerzy Kamiński z Barłożna, Janek Wildman i ja, by ostatecznie zatwierdzić mój projekt. Do wybranych rzeźbiarzy wysłałem rysunki poszczególnych stacji, by mogli wykonać rzeźby w domu, jeszcze przed plenerem, a na plenerze przystosować pnie do zamocowania stacji. Wyszedłem z założenia, że stacje mają przetrwać dziesiątki lat, wobec tego muszą być odpowiednio zabezpieczone przed negatywnym wpływem warunków atmosferycznych na drewno lipowe, z jakiego wykonane są Stację Męki Pańskiej. I tak stacje posadowione są we wnękach pni, zabezpieczone przeszkleniem, zadaszone, z gwarancją, że ani śnieg, ani deszcz nie zniszczą figur. I taki projekt został zaakceptowany przez gospodarza zblewskiej parafii księdza prałata Zenona Góreckiego.
Plener rozpoczął się 8 sierpnia 2010 roku (niedziela). W swoim wystąpieniu powiedziałem, że plener jest wyjątkowy i wymaga ogromnego zaangażowania, zwłaszcza rzeźbiarzy, ponieważ kilku wykonawców poszczególnych stacji nie może uczestniczyć w samym plenerze przy obróbce dębowych kloców. A to przysporzyło pozostałym rzeźbiarzom mnóstwo dodatkowej pracy. I tu uznanie dla Jerzego Kamińskiego, Marka Zagórskiego i Józefa Śniateckiego, którzy wykonali większość prac wykończeniowych. Z Bożą pomocą udało nam się wykonać to wielkie dzieło przy małym bytońskim kościółku, bo był już moment załamania i podjęcia decyzji o tylko częściowym wykonaniu Drogi Krzyżowej. Widziałem ludzi zlanych potem w żarze piekącego słońca, którzy wprost nadludzkim wysiłkiem mozolili się z solidną dębiną. Wysiłek nie poszedł na marne. Święta Teresa z Avila tak powiedziała: Bóg nie tyle patrzy na wielkość naszych dzieł, ile na miłość, z jaką tych dzieł dokonujemy. Myślę, że w każdym z nas, który w jakikolwiek sposób przyczynił się do powstania Drogi Krzyżowej, była odrobina miłości, która utkwiła w naszej Drodze Krzyżowej.
Warto wymienić autorów poszczególnych stacji:
Stację I i V wykonał Jerzy Kamiński z Barłożna. Marek Pawelec ze Zblewa wykonał stacje II i IV. Leszek Baczkowski z Franka pracował nad stacja III i VI. Janka Gliszczyńska z Przęsina wyrzeźbiła stacje VII i IX. Stacje VIII wyrzeźbił Czesław Birr z Mściszewic. Do wykonania stacji X i XI poproszony został Marek Zagórski z Rokocina. Stację XII wykonał ksiądz Robert Kierbic – wikary zblewskiej parafii. Bracia Zielińscy - Rajmund ze Zblewa i Edmund z Gdańska rzeźbili stacje XIV i XIII.
Wszystkie rzeźby pokryte zostały polichromią przez artystę malarza z Redy pana Macieja Tamkuna, w myśl starej tradycji, bowiem dawne figury w przydrożnych kapliczkach były zawsze polichromowane.
Przy pracach wykończeniowych brały udział również nasze hafciarki, malarki i plecionkarka, jak również panie z obsługi szkoły. Tym samym wszyscy uczestnicy pleneru mają swój udział w budowie tego wielkiego dzieła.
Bardzo cieszy mnie fakt, że Drogę Krzyżową wykonali artyści dwóch sąsiadujących ze sobą regionów – Kaszub i Kociewia. Takie są właśnie plenery w Bytoni, Wieżycy i Wycinkach, gdzie spotykają się twórcy Borów Tucholskich, Kaszub i Kociewia. Tu nie ma żadnych podziałów na regiony. Wszyscy tworzą jedną rodzinę, a pracują z myślą o przedłużeniu o następne pokolenia kultury wsi, kultury naszych ojców.
W IV plenerze bezpośrednio i pośrednio uczestniczyli;
1. Felicja Kołakowska - hafciarka z Tucholi, 2. Brabara Okonek - hafciarka z Tucholi, 3. Bogumiła Błażejewska - hafciarka z Tucholi, 4. Józefa Sitarz - hafciarka z Człuchowa, 5. Bożena Treszczyńska - hafciarka z Człuchowa, 6. Krystyna Engler - hafciarka z Pinczyna, 7. Anna Ledwożyw - hafciarka ze Starogardu, 8. Irena Szczepańska - hafciarka z Gdańska, 9. Maria Leszman - hafciarka z Pelplina, 10. Katarzyna Nowak - hafciarka z Tczewa, 11. Alfons Zwara - malarz z Rumi, 12. Maciej Tamkun - malarz z Redy, 13. Brygida Śniatecka - malarka z Redy, 14. Alicja Serkowska - malarka z Kartuz, 15. Irena Zagórska - malarka z Rokocina, 16. Józef Śniatecki - malarz i rzeźbiarz z Redy, 17. Regina Białk - plecionkarka z Kościerzyny, 18. Marek Zagórski - rzeźbiarz z Rokocina, 19. Leszek Baczkowski - rzeźbiarz z Franka, 20. Marek Pawelec - rzeźbiarz ze Zblewa, 21. Rajmund Zieliński - rzeźbiarz ze Zblewa, 22. Czesław Birr - rzeźbiarz z Mściszewic, 23. Janina Gliszczyńska - rzeźbiarka z Przęsina, 24. ksiądz Robert Kierbic - rzeźbiarz ze Zblewa (wieś rodzinna Mściszewice), 25. Jerzy Kamiński - rzeźbiarz z Barłożna, 26. Edmund Zieliński - rzeźbiarz, malarz z Gdańska.
Bez dobrodziejów i darczyńców nie byłoby Drogi Krzyżowej w Bytoni, za co im Cześć i Chwała. Ta swoista Kalwaria Kociewska, jak ten obiekt sakralny nazwał ksiądz prałat Zenon Górecki, powstała dzięki takim osobom i firmom, jak: dyrektor Muzeum Ziemi Kociewskiej w Starogardzie – ufundował folder, Firma „Constal” ze Zblewa pana Andrzeja Konieczki ufundowała kręgi betonowe stanowiące fundamenty poszczególnych kapliczek, nadleśniczy Nadleśnictwa Kaliska pan Krzysztof Frydel ufundował zasadniczy materiał do Drogi Krzyżowej – drewno dębowe, pan Mariusz Szwarc, właściciel firmy „Broker” w Starogardzie ofiarował gont, nasz nieoceniony brukarz pan Tadeusz Gołuński z Cisa wyłożył kamieniami podłoża wokół kapliczek. (Upał jak w tropiku, a pan Tadziu betonował, łupał, taszczył i kładł kamienie. Wielkie uznanie dla pana Tadeusza.), Firma „Galant” pana Piotra Trykowskiego z Dąbrowy podarowała drewno na daszki, w znaczący sposób zaznaczył swą obecność przy budowie Drogi Krzyżowej Zakład Stolarski Teresy i Ryszarda Dorawy z Bytoni. Pan Rysiu od początku służył nam pomocą, zaznaczając palikami miejsca pod poszczególne stacje, docinał figury do wielkości wnęk i ze swoim synem Mateuszem montował daszki na kapliczkach, Firma „Zojax” państwa Zofii i Jana Wildmanów ze Zblewa wykonała wszelkie prace ziemne i konstrukcyjno-montażowe Drogi Krzyżowej, państwo Marzena i Mirosław Para z Bytoni ufundowali stal nierdzewną, państwo Renata i Bogdan Męczykowscy, Bogumiła i Jan Piechowscy oraz Małgorzata i Adam Pietruszka z Bytoni, przeznaczyli na budowę Drogi Krzyżowej kamienie, Firma „Stalbyt” pani Jolanty Spychalskiej udostępniła rusztowania nieodzowne przy pracach wykończeniowych, wkład finansowy w budowę Drogi Krzyżowej ma również pewna firma zastrzegająca sobie anonimowość. Dzięki panu Janowi Sroce ze Zblewa i jego motorowym piłom wykonanie Drogi Krzyżowej stało się o wiele łatwiejsze.
Aby praca rzeźbiarzy i wszystkich dobrodziejów nie poszła na marne, wymagana jest od miejscowej społeczności opieka na Drogą Krzyżową. W jakiej formie? To już pozostawiam mieszkańcom. Jest nadzieja, że takowa będzie, bo w uroczystości poświęcenia Drogi Krzyżowej wzięła udział liczna rzesza mieszkańców Bytoni.
W uroczystym podsumowaniu pleneru wzięli udział: ksiądz prałat Zenon Górecki, ksiądz wikary Robert Kierbic, starosta powiatu starogardzkiego pan Leszek Burczyk, senator Andrzej Grzyb – prezes Kociewskiego Koła Senatorskiego, wójt Krzysztof Trawicki, dyrektor szkoły w Bytoni Tomasz Damaszk, prezes Stowarzyszenia Kociewskiego Bernard Damaszk, szef Nadleśnictwa Kaliska Krzysztof Frydel, dyrektor Muzeum Ziemi Kociewskiej Andrzej Błażyński, pani Sołtys wsi Bytonia Teresa Milewska oraz Helena i Kazimierz Czubkowscy – przedstawiciele Społecznego Komitetu Budowy Kaplicy w Bytoni.
Droga Krzyżowa w Bytoni przetrwa nie jedno pokolenie. Poszczególne stacje osadzone są we wnękach wiekowych dębów, których pnie nie stykają się z podłożem, co wyeliminuje próchnienie drewna. Jestem przekonany, że takie dzieła mogą powstawać tylko na plenerach, gdzie kumuluje się odpowiednia siła twórcza, co przemawia za kontynuacją tych imprez. By takie owocne plenery mogły się odbywać, muszą być odpowiednie osoby, jak choćby dyrektor szkoły w Bytoni pan Tomasz Damaszk, dyrektor KUL-u we Wieżycy pan Marek Byczkowski i osoby im sprzyjające. To z ich inicjatywy plenery te mają miejsce. A ja, dopóty Pan Bóg i zdrowie pozwoli, będę służył pomocą.
Edmund Zieliński
Prezes Oddziału Gdańskiego Stowarzyszenia Twórców Ludowych

NIE ZA DUŻO KASZUBSKOŚCI?

A mnie się zdawało, że idzie ku normalności w propagowaniu regionu kaszubskiego i jego mowy. Tylko się zdawało, bo ostatnie moje przeżycia z tym związane stoją w sprzeczności z moim „zdawaniem się”. Już przechodzę do meritum...
Otrzymałem w prezencie książkę p.t. „50 CUDÓW POMORZA”. Tytuł jak ulał, bo pasuje do mojej 50. rocznicy pracy twórczej. Wydawcą książki jest Agora SA, oddział Gdańsk. Autorami tekstów są; Dorota Karaś, Jowita Kiwnik, Katarzyna Fryc, Anna Umięcka, Bartosz Gondek, Michał Tusk, Roman Daszczyński. Całość pod redakcją Darii Walkiewicz i Macieja Drzewickiego.
Najpierw chcę się zatrzymać przy tekście Doroty Karaś „Sanktuarium Maryjne w Piasecznie”. W podtytule „Sen Smolnika” czytamy:
Tradycja ustna mówi, że w XIV stuleciu wędrował tędy Smolnik rozwożący smołę Kaszubom – mówi ksiądz prałat Kazimierz Myszkowski, kustosz Sanktuarium Maryjnego w Piasecznie (…)
i dalej jest o uzdrowieniu jego sparaliżowanego syna.
Księże prałacie – gdzie Rzym, gdzie Krym. Z Piaseczna do przybliżonych granic Kaszub jest około 75 kilometrów. No chyba, że to był przedsiębiorczy Kociewiak i wiózł smołę braciom Kaszubom.
I dalej w tym samym podtytule pani Dorota pisze:
Miejscowi Kaszubi wierzą, że w miejscu, gdzie Smolnikowi i jego dziecku ukazała się Matka Boska, od początku znajdowało się źródełko. Do dziś pielgrzymi zabierają do domów wodę z tutejszej studzienki, wierząc w jej lecznicze właściwości(…).
No, jeśli Piaseczno leży na terenie Kaszub, pogratulować wiedzy. Wierzyć mi się nie chce, że coś takiego można było napisać.

Sanktuarium Maryjne w Piasecznie. Fot. Edmund Zieliński
Kiedy przeczytałem o poszerzonych granicach Kaszub i przyłączeniu Piaseczna do tego regionu, bo tak należy rozumieć powyższe opisy, natychmiast napisałem maila na adres Redaktora Naczelnego „Gazety Wyborczej Trójmiasto”, w którym zwróciłem uwagę w powyższą sprawę. Chociaż minęło wiele dni, odpowiedzi na moje pretensje nie otrzymałem. Zresztą spodziewałem się tego.
Kilka dni temu byłem na spotkaniu w centrum Kaszub, w którym uczestniczyli twórcy ludowi Pomorza (Kaszubi, Kociewiacy, Borowiacy). Wójt jednej z kaszubskich gmin w swoim wystąpieniu powiedział miej więcej tak, oczywiście po kaszubsku:
Będę mówił po kaszubsku, a kto nie rozumie tego języka, niech siada obok Kaszubów – przetłumaczą.
I całe wystąpienie tego włodarza zacnej gminy słuchaliśmy w kaszubskiej mowie. Ja mowę Kaszubów rozumiem, ale wielu siedziało jak na tureckim kazaniu, co dało wyraz w oburzających słowach już w kuluarach, po spotkaniu. Ręce opadają. Wójt gminy, odpowiednia prezencja, błyskotliwy, światły człowiek i taki obciach? A może Kaszuby to już nie Polska? Bracia Kaszubi, jesteście narodem kaszubskim? Jesteście narodowości polskiej, a potem Kaszubami, o czym i wasi Wielcy Kaszubi mówili.
Wśród Kaszubów jest jeden inteligentny pan, ortodoksyjny Kaszuba, który twierdzi wręcz, że Kociewie to Wschodnie Kaszuby i tyle. I masz babo placek. Aby ten zarzut nieco zrównoważyć, do Kociewiaków uwaga – Bory Tucholskie to nie Kociewie, to odrębny region, i swoją gwarę ma, chociaż bliżej im do Kociewia niż do Kaszub, jakby się niektórym osobom wydawało.
Podsumowując. Kociewie, to jeszcze mało znany region. Muszę bronić tych stron i zwracać uwagę na błędy przez niektórych popełnione. Pisząc książkę, trzeba dogłębnie zapoznać się z tematem, jaki znajdzie się na jej stronicach. Książka, mimo tej „kaszubskiej wpadki”, jest dobra i warto ją mieć w swojej bibliotece.
Jeszcze jedna ważna sprawa. W Gdańsku mieszkam ponad 30 lat i do tej pory nie wiedziałem, że mieszkam w stolicy Kaszub. Uświadomiły mnie o tym tablice na rogatkach naszego Gdańska informujące o tym wątpliwym fakcie. Dlaczego wątpliwym? Gdańsk to miasto wielokulturowe, tu mieszkają przesiedleńcy z byłych Ziem Polskich, z południa naszego kraju, z „kongresówki” z „za Buga”. Są Kaszubi i Kociewiacy, jest mniejszość niemiecka i ukraińska. Nie wszyscy z własnej woli tu zamieszkali. Uważam, że Kartuzy to prawdziwa stolica Kaszub i rdzenni mieszkańcy tego zacnego regionu przy tym optują. Może przydałoby się zwołanie Kongresu Mieszkańców Pomorza w celu wyjaśnienia wielu spraw dotyczących naszego regionu? Bo jak do tej pory to każdy sobie rzepkę skrobie.
Mam nadzieję, że nikogo nie obraziłem, a moi przyjaciele Kaszubi jak; Felcia, Wanda, Bolesława, Józefka, Marek, Bernard, Józek, Tomek, Gerard, Ali, Leon i dziesiątki innych – nadal będą moimi przyjaciółmi.



Gdańsk 12.06.2011 Edmund Zieliński

RECENZJA KSIĄŻKI "NA ŚCIEŻKACH WSPOMNIEŃ..." EDMUNDA ZIELIŃSKIEGO

Recenzja mojej książki „Na ścieżkach wspomnień…” napisana przez pana Kazimierza Ostrowskiego w miesięczniku „Pomerania” nr 12 (438) grudzień 2010, w dziale „Lektury”.


Ukochane Kociewie
Jeden z felietonów w książce Edmunda Zielińskiego „Na ścieżkach wspomnień…” nosi tytuł „Zapach siana z dawnych lat”. Charakterystyczny, intensywny, duszący zapach świeżego siana prawie wszyscy potrafimy wywołać z pamięci – czasem nawet sięgając do nieodległej przeszłości. Wciąż bowiem jesteśmy społeczeństwem na wpół rustykalnym i niemal każdy kiedyś był choćby biernym uczestnikiem sianokosów, w różnych fazach tego procesu. Niby nie jest to czymś niezwykłym, co roku o tej samej porze wykonywane rolnicze czynności, zapobiegliwe gromadzenie paszy dla zwierząt, a jednak jest w tym działaniu spora doza romantyzmu. Zwłaszcza gdy chodzi o zapach siana „z dawnych lat”, który wydaje się cokolwiek inny niż ten dzisiejszy. Zazwyczaj to, co działo się niegdyś, a zwłaszcza kilkadziesiąt lat temu, jawi się w świadomości w zmienionym kształcie, w barwniejszych obrazach. Budzi także ciepłe uczucia, nierzadko tęsknotę za utraconą młodością.
Posługując się metaforą można powiedzieć, że książka jest cała przesycona zapachem siana, który wywołuje długi łańcuch wspomnień. Zaczynając od genealogii i przedstawiania członków swojej rodziny, Zieliński zaprasza czytelników, by podążali za nim ścieżkami wspomnień od miejsca swego urodzenia w małym Białachowie – rodzinnego gniazda matki (z d. Redzimskiej), przez ukochane Zblewo, gdzie przeżył szczęśliwe młode lata, do Gdyni, gdzie mieszkała dziewczyna, w której się zakochał i do Gdańska na Zaspę – przystani na resztę życia. Na koniec ponownie do Zblewa, o którym potrafi opowiadać zajmujące historie.
Mieszkając od dawna w mieście, wciąż za swoją małą ojczyznę uważa okolice dzieciństwa i młodości. W 2006 roku napisał : „Ja jednak wolę wieś. Mieszkam w Trójmieście tyle lat, a najlepiej czuję się na wsi. I niech tak zostanie. Moje wsie, Białachowo i Zblewo, będą mi zawsze najbliższe" („40 lat w Trójmieście”).
Gdyby nawet nie padła tak jasna deklaracja, można o przywiązaniu autora do swoich stron rodzinnych przeczytać na wielu kartach książki. Ma ono kilka źródeł. Najpierw mocne więzy, łączące go z licznymi odgałęzieniami rodziny. Potem pamięć, a w niej także pokłady pamięci podświadomej, o życiu w otoczeniu bliskich ludzi, o niezliczonych zdarzeniach i przeżyciach sprzed lat, które ukształtowały jego osobowość. Także o ludziach, z którymi skrzyżowały się jego ścieżki. Żywym źródłem jest też rosnące z upływem czasu umiłowanie ojczystego Kociewia, jego kultury i historii. Wciąż pielęgnuje w sobie owe gorące uczucie i podsyca je. „Byłem, jestem i będę Kociewiakiem. Im dalej od swego regionu, tym bardziej trzeba podkreślać przynależność do Ziemi Ojców” – mówi w innym miejscu.
I rzeczywiście podkreśla na wiele sposobów, szczególnie zaś gdy pisze o sztuce ludowej i swojej działalności artystycznej. Bo pan Edmund Zieliński jest uznanym twórcą – rzeźbiarzem, czynnym od pół wieku, za swój debiut uważa wystawę kociewskiej sztuki ludowej w Starogardzie w 1961 roku! Rzeźby i obrazy na szkle wystawiał w kraju i za granicą, jego dzieła znajdują się w muzeach etnograficznych. Nie tylko tworzy, lecz niestrudzenie popularyzuje kulturę ludową, prowadzi lekcje poglądowe i warsztaty dla młodzieży i nauczycieli, organizuje kursy, reaktywuje kociewski haft i malarstwo na szkle, które przecież musiało tu istnieć, tak jak na sąsiednich Kaszubach. „Przypuszczam, że i na tym terenie obrazki te funkcjonowały w poszczególnych chałupach. Przecież Kociewie nie było odgrodzone od Kaszub murem…” – powiada. Z zapałem tropi po wsiach relikty tradycyjnej sztuki ludowej, ratuje od zniszczenia kapliczki przydrożne („Z wędrówek po moim Kociewiu”, „Ze strychu do muzeum”). Jest współzałożycielem i wieloletnim prezesem Gdańskiego Stowarzyszenia Twórców Ludowych, osobny rozdział książki poświęcony jest aktywności w tej dziedzinie („Dzięki tym działaniom rozwijamy się i chronimy dziedzictwo kultury”).
Edmund Zieliński (ur.1940) jest dumny z bycia Kociewiakiem, toteż tym bardziej zależy mu na nobilitacji ojczystego regionu. Przytacza odezwę z 1957 roku, kiedy narodziło się (istniejące krótkotrwale) Zrzeszenie Kociewskie: „Podobnie jak Krakowiacy, Górale czy Kaszubi chcemy być znani w całej Polsce. W barwnym wieńcu polskich regionów ludowych niechaj się znajdzie kwiat zapomnianego Kociewia”. „Czy do tego trzeba coś dodawać? – retorycznie pyta Zieliński. – Ten apel sprzed czterdziestu lat nic nie stracił na aktualności”.
W ciągu minionego półwiecza od cytowanego apelu Kociewie umocniło rangę w wieńcu regionów i dziś bezsprzecznie nie jest terra incognito – ziemią nieznaną, a ma w tym awansie spory udział również autor omawianej książki. Wysyłając w 1994 roku do „Gazety Kociewskiej” wspomnienie o dwóch zmarłych wówczas twórcach ludowych, nie przypuszczał, że zostanie stałym współpracownikiem redakcji. Od tego czasu (z trzyletnia przerwą) napisał do gazety blisko półtorej setki felietonów o swoim życiu, o rodzinie, o pracy twórczej, o ludziach spotkanych na swojej drodze, o swojej wsi, obrzędach i zwyczajach; teksty publikowane w gazecie złożyły się na omawiane tu dzieło. Wszystkie są ciekawe dla zwykłych czytelników (od nich zaczynają lekturę „Gazety Kociewskiej”), dla historyków interesujące jako cenne źródło do dziejów regionu, dla socjologów i etnografów jako dokumenty życia wsi kociewskiej i zachodzących na niej zmian. Wartość tej wspomnieniowej publicystyki jest tym większa, że Zieliński posiada nadzwyczajny dar obserwacji i pamięci, często o sprawach z pozoru nieistotnych, które jednak wprowadzają czytelnika w klimat opisywanych miejsc i zdarzeń. Można powiedzieć, że utrwala w zbiorowej pamięci ginący świat.
Na przestrzeni jednego żywota dokonały się bowiem zmiany ogromne. Na przykład w sferze religijności: „Wieczorem po kolacji wszyscy klękali do różańca, który prowadził dziadek Franciszek, klęcząc wyprostowany na obu kolanach. (…) Kiedy ja odjeżdżałem do wojska, mój ojciec podał mi na talerzyku święconą wodę, którą się przeżegnałem mówiąc: „w imię Boże.” („Codzienne modlitwy z dalekiej przeszłości”). Dla młodych czytelników zapewne egzotyczne, a może niewiarygodnie brzmią opisy gospodarskich czynności i robót polowych – sadzenia kartofli i wykopów, zimowych omłotów czy znakomity opis zimowego połowu ryb w jeziorze należącym do dziadka Franciszka. Ilu z nas jeszcze pamięta ciężką pracę przy wydobywaniu torfu, którą tak ciekawie i szczegółowo relacjonuje Zieliński? Ze względu na ochronę środowiska zakazano kopania torfu w latach 60., przedtem był to powszechny sposób zaopatrywania się w opał. Albo jak wyglądały dawniej wesela, w których uczestniczyła, przynajmniej w roli obserwatorów, cała społeczność wiejska?
Wszystko się zmieniło – konstatuje felietonista. „Dziś świat pędzi do przodu, na nic nie ma czasu. Ludzie pozdrawiają się w biegu, zamykają się w swoich mieszkaniach, nie przesiadują na ławeczkach przed domem, bo i z kim tu rozmawiać, jak w telewizji serial goni serial. Wszystko się zmieniło”. Wspominając z sentymentem przeszłość, widzi jednak nieuchronność przemian i akceptuje je: „Znojnie się wtedy obrabiało pola. Dobrze, że dziś mechanizacja przejęła trud uprawy roli, a że zmieniły się zwyczaje? Świat idzie do przodu i nic nie zatrzyma uciekającego czasu. Póki co, zostały wspomnienia” („Na wsi dawniej”).
Kazimierz Ostrowski
Edmund Zieliński, Na ścieżkach wspomnień, Gdańsk 2009, s. 594, nakładem autora.

REGIONALNIE W PINCZYŃSKIEJ SZKOLE (NOTATKI Z MARCA)

Otrzymałem zaproszenie do szkoły w Pinczynie, a właściwie Zespołu Kształcenia i Wychowania, do gościnnego udziału w Konkursie Wiedzy o Kociewiu. Zmagania konkursowe rozpoczynały się o godzinie 9 dnia 3 marca (czwartek) 2011 r. By zdążyć na czas, wcześnie musiałem wyjechać z Gdańska. Pogoda przepiękna. Lazurowe niebo i posrebrzone przydrożne drzewa, czyniły zmrożone Kociewie przyjemniejszym, zważając na porę roku. Ja się nie dziwię panującym o tej porze mrozom i długiej zimie. Tak było kiedyś i może natura przypomniała sobie o powrocie do właściwych pór roku. Przytulne ciepełko w aucie, żonka obok, a więc to co lubię. W Semlinie skręciłem na Pinczyn i tą dość wąską szosą dotarłem do wsi.

Na wzgórzu, które za moich dawnych czasów tylko wzgórzem było, dziś stoi szkoła. Czy piękna? Zbudowana w oparciu o architekturę w owym czasie obowiązującą. Już od wejścia witały mnie roześmiane gęby uczniów wskazując drogę do szatni i sali gimnastycznej – miejsca zmagań konkursowych. Pani Teresa Krzyżyńska poprosiła mnie do gabinetu dyrektora, wskazując po drodze, o, tam jest Pani dyrektor. Ale ze mnie gapa. Podszedłem, jak się okazało, do pani wicedyrektor i powiedziałem te słowa: Witam Panią pięknie, a po oczach poznaje, że jest Pani z rodziny Platów. I tu popełniłem faux pas. Wiedziałem, że dyrektor szkoły pani Iwona Loroch jest córką mej szkolnej koleżanki Krystyny z Trochów i kolegi Józefa Platy. Znałem tylko ten fakt, nigdy dotąd nie widziałem Pani Iwony. Stąd ta fatalna pomyłka, za którą przepraszam. Obok stała Pani dyrektor, przeszliśmy do gabinetu i w miłej rozmowie opowiedziałem o moich kontaktach z Jej rodzicami.

W sali gimnastycznej zgromadziła się młodzież, kibicująca zmaganiom swoich koleżanek i kolegów, i sami zawodnicy. Konkurs poprzedzony został występem szkolnego zespołu regionalnego „Brzady”. Pięknie wykonane stroje ludowe, w jednolitej formie i wystroju, bez jakichkolwiek zbędnych dodatków, tworzyły miłą harmonię. Do tego z werwą i wielką swobodą wykonane tańce przy wtórze kapeli i chóru zasłużyły na wielkie brawa, których widzowie nie szczędzili. Brawo!
Zaczęły się konkursowe zmagania, do których przystąpiła młodzież ze szkoły w Borzechowie, Bytoni, Kleszczewie, Pinczynie i Zblewie. Czteroosobowe zespoły zajęły miejsca przy stolikach, a prowadząca konkurs pani Terenia Krzyżyńska zadawała pytania. Oceną odpowiedzi zajęło się jury, a odpowiednie punkty jedna z uczennic notowała na tablicy. Na początku zawodnicy przedstawili własne utwory treścią nawiązujące do swoich miejscowości. Chyba najbardziej udany wiersz odczytał uczeń szkoły w Kleszczewie. Przytoczę go w całości;

Moja Mała Ojczyzna
Spośród wszystkich zakątków Polski
Wyłania się moja Mała Ojczyzna
Najdroższa na świecie i najpiękniejsza
Ona w mym sercu jak na ciele blizna

Bo nigdzie nie ma tyle swobody
Tyle przepięknych krajobrazów natury
Strumienie stawy pełne czystej wody
Zwierzęta wychylają się z każdej dziury

Rozległe pola które w lecie
Wyglądają jak wielki skarbiec złota
Łąki pastwiska polany są przecież tutaj
Nie myślisz o miastach i kłopotach

Tu również wiele domów zamieszkanych
Przez liczne oraz małe rodziny
W których jak w każdym innym mieszkaniu
Plątają się często uczuć dziedziny

Raz gości miłość innym razem strach
Doświadczamy również radości i żalu
Tu mogę zawsze odpocząć po dniu
Pełnym wydarzeń pracy nawału

Bo tu od młodości buduję jak mur
Historię życia różnymi cegiełkami
Łączy mnie z moją miejscowością sznur
Trzyma co było i będzie przed nami

I choćbym zwiedził kilkakrotnie świat cały
To nie dam sobie wmówić więcej
Że może na świecie być coś piękniejszego
Niż moja wieś – ukochane Jezierce

Autor Krystian Szczęsny
Publiczne Gimnazjum w Kleszczewie Kościerskim

Pytania były różne. Dotyczyły lokalizacji miast w regionie, nazw regionalnych, haftu kociewskiego i poszczególnych przedmiotów codziennego użytku itp. Zawodnicy wykazali się dużą wiedzą w poszczególnych dyscyplinach. Jury pod przewodnictwem pani Kazimiery Kuziemskiej - nauczycielki języka polskiego przyznało następujące lokaty poszczególnym szkołom;
Szkoła w Pinczynie I miejsce
Szkoła w Bytoni II miejsce
Szkoła w Kleszczewie III miejsce
Szkoła w Zblewie IV miejsce
Szkoła w Borzechowie V miejsce


Na zakończenie pani dyrektor Iwona Loroch podziękowała gościom i zawodnikom za uczestnictwo i wręczyła nagrody. Biblioteka szkolna otrzymała w darze ode mnie trzy książki mego autorstwa - „Na ścieżkach wspomnień” dwa tomy i „Ołtarz papieski dłutem stworzony”.
Gośćmi honorowymi byli: Elżbieta Glaza – kierownik ds. promocji Urzędu Gminy Zblewo, Ks. Mieczysław Bizoń - proboszcz parafii pod wezwaniem św. Elżbiety w Pinczynie, Edmund Zieliński – regionalista, prezes O/Gdańskiego Stowarzyszenia Twórców Ludowych.
Konkurs na fotografii uwieczniła pani Anna Polc – nauczycielka, a całość przygotowały panie Teresa Krzyżyńska i Kazimiera Kuziemska – nauczycielki szkoły w Pinczynie.




Edmund Zieliński

TAK TRZYMAĆ – KOCIEWIACY!


Tak trzymać - Kociewiacy! To apel do moich rodaków zamieszkujących Trójmiasto, będących członkami Towarzystwa Miłośników Ziemi Kociewskiej w Starogardzie, a skupionych w filii tej organizacji, Trójmiejskim Klubie Kociewiaków. TKK powołany został do życia kilka lat temu z inicjatywy Andrzeja Grzyba, dzisiejszego senatora RP, i Huberta Pobłockiego. Komunikat prasowy o tym fakcie zamieszczony został w Dzienniku Bałtyckim dnia 13 grudnia 2005 roku. Autor tej notatki prasowej pan Kazimierz Netka tak ją zatytułował; Powstał Trójmiejski Klub Kociewiaków. Przełamali monopol Kaszubów....

Przeczytałem to z dużym zainteresowaniem i pesymistycznym nastrojem. Pomyślałem sobie wtedy, że ta organizacja nie przetrwa roku. Skąd ta niewiara? Nie wierzyłem, że w Trójmieście żyje tyle moich ziomków. Kiedy pierwszy raz spotkaliśmy się w Domu Zarazy w Oliwie, a było to w sobotę 25 lutego 2006 o godzinie 15, mój pesymizm prysł jak bańka mydlana. Dla uczestników zabrakło miejsc siedzących. Zainteresowanie Klubem Kociewiaków przeszło najśmielsze oczekiwania. Trzeba dodać, że gościnnych pomieszczeń udzieliła nam prezes Stowarzyszenia Stara Oliwa pani Danuta Rolke – Poczman, pochodząca z Wołynia. Pani Danusia to tytan pracy. Jej niesamowite pomysły kulturalnego ożywienia Oliwy niejednokrotnie zadają bobu włodarzom miasta.
Od początku istnienia Trójmiejskiego Klubu Kociewiaków przewodzi mu nasz znakomity rodak, lek. stomatolog Pan Hubert Pobłocki pochodzący ze Starogardu. To niestrudzony człowiek i świetny organizator. Poczynaniom pana prezesa dzielnie sekunduje członek zarządu pan mgr inż. Gerard Sulewski pochodzący ze Zblewa. Od niedawna swej pomocy udziela również pani mgr Patrycja Hamerska – kociewianka z Osieka.


Spotkania TKK to nie pogaduchy bez sensu. To przemyślana organizacja każdego spotkania, gdzie jest zawsze jakiś interesujący wszystkich temat. Są wspaniałe prelekcje Pani prof. Marii Pająkowskiej – Kensik dotyczące gwary naszego regionu, wydawnictw z tym związanych i wiele innych ciekawych tematów związanych z Kociewiem. Odbywają się też promocje książek między innymi Andrzeja Grzyba, Krzysztofa Kowalkowskiego, moje. Spotkania umilają artyści z zespołów folklorystycznych Kociewia, często zespół Mirki Müller ze Starogardu. Kilkakrotnie koncertowała na fortepianie światowej sławy pianistka Ewa Pobłocka. Spotkaniom towarzyszą stoiska Marii Leszman i Katarzyny Nowak, które prezentują znakomite hafty. Pani Wanda Kołucka – sekretarz redakcji Kociewskiego Kantoru Edytorskiego ubogaca nasze spotkania wydawnictwami tegoż Kantoru.


Nie dalej jak przedwczoraj, w sobotę dnia 2 lipca, odbyło się kolejne spotkanie. Już drugi raz z kolei spotkaliśmy się w sali wystawienniczej Oddziału Etnografii Muzeum Narodowego w Oliwie. W scenerii w sam raz pasującej uczestnikom, ponieważ siedzieliśmy wśród lasów, pól i jezior, starych chałup i pałaców oraz przydrożnych kapliczek Kociewia. Czuliśmy się jak u siebie w domu, tam na Kociewiu. Spotkaniu jak zwykle przewodniczył nasz prezes Pan Hubert Pobłocki. Serdecznie powitał Panią prof. Marię Pająkowską – Kensik, prof. habilitowanego Akademii Medyczne w Gdańsku Pana Stefana Raszeję, senatora Andrzeja Grzyba, prezesa Towarzystwa Miłośników Ziemi Kociewskiej Pana Mirosława Kalkowskiego i wszystkich zebranych.

Pani prof. Maria Pająkowska – Kensik wygłosiła bardzo interesujący wykład na temat zamieszczonych swoich felietonów na łamach Pomeranii na przestrzeni wielu lat. Poruszyła też kwestię Gdańska w kontekście ogłoszenia tego miasta stolicą Kaszub. Zauważyła, że Gdańsk jest miastem wielokulturowym, o tradycjach hanzeatyckich i burzliwej historii. Stwierdziła, że tak naprawdę nie wiadomo, czy Kaszubi są większością, czy mniejszością w Gdańsku. Może wyjaśni to dopiero Spis Powszechny. Pani profesor mówiła też o słownictwie kociewskim i osobach wspomagających ją w rozszerzaniu wiedzy o gwarze tego regionu.
Senator Andrzej Grzyb promował swoją nową książkę „Baśniowe Kociewie”, natomiast Pan Mirosław Kalkowski przedstawił zebranym piękny album „Pozdrowienia z Kociewia” zawierający mnóstwo starych pocztówek przedstawiających dawny Starogard, wsie i miasteczka Kociewia. Współautorem tego pięknego dzieła jest Pan Roman Preising. Pan Krzysztof Kowalkowski zaprosił wszystkich do Obozina na sobotę dnia 9 lipca, gdzie podczas Pikniku Country odbędzie promocja jego najnowszej książki „Z dziejów Obozina”.
Trzeba przyznać, że rok 2011 okazuje się niezwykle płodny pod względem literacko-publicystycznym na Kociewiu. Do wyżej wymienionych autorów należy dopisać Ryszarda Szwocha, Marię Pająkowską – Kensik i piszącego te słowa, o czym przypomniał mi mój przyjaciel Gerard Sulewski. Zauważa jeszcze i słusznie, że projekt „KOCIEWIE - SERDECZNA STRONA ŚWIATA” realizowany przez Oddział Etnografii MNG w Oliwie przy współpracy organizacji i stowarzyszeń, zasługuje na najwyższą notę, czyli szóstkę. To dobry, optymistyczny prognostyk na przyszłość, oczywiście – dla naszego ukochanego Kociewia.

Wszystkie spotkania TKK mają pełną frekwencję. To jest coś niesamowitego. Przecież zebrania jakichś towarzystw nie zawsze cieszą się powodzeniem. Nie obliczałem przeciętnej wieku naszego TKK, ale z pewnością sięga 70 lat. I ci ludzie przychodzą z ochotą na spotkania. Te dwugodzinne spotkania to również czas na wymianę zdań pomiędzy rodakami, spotkanie kogoś ze swoich stron i powspominanie starych dziejów, to ma swój niepowtarzalny urok. Muszę tu odnotować bardzo ważny fakt, że na nasze spotkania przychodzą również sympatycy Kociewia. Nigdy nie braknie na spotkaniu TKK przemiłej pani dr Alicji Fijałkowskiej, której przyszło zamieszkać z dala od rodzinnych Kresów. Dzięki niej na tradycyjnej kliszy fotograficznej tworzy się dokumentacja naszych spotkań. Tak trzymać, moi drodzy ziomkowie i przyjaciele.
Na zakończenie spotkania pan Hubert Pobłocki w serdecznych słowach podziękował pani Wiktorii Blacharskiej – kier. Oddziału Etnografii MNG za miłą dotychczasową współpracę, za udostępnienie sali, a kustosz tegoż Oddziału pani Barbarze Maciejewskiej za obecność i opiekę nad uczestnikami. Podziękował również wszystkim paniom pracującym w muzeum za pomoc w sprawnym przebiegu zebrania TKK. Według zapowiedzi pana prezesa następne spotkanie odbędzie się we wrześniu w Sali Mieszczańskiej Ratusza Staromiejskiego w Gdańsku.
Fotogramy pejzażu kociewskiego w sali wystawienniczej są autorstwa Zenona Usarkiewicza z Wycinek, natomiast kapliczki wyposażone są w figury kociewskich artystów ludowych, między innymi: Anioł Stróż Antoniego Biegańskiego z Wdy z początku XX wieku, Matka Boża Jana Giełdona z Czarnej Wody, św. Roch Jerzego Kamińskiego z Barłożna, św. Maksymilian Leszka Baczkowskiego z Franka, Matka Boża Zygmunta Bukowskiego z Mierzeszyna, św. Roch Rajmunda Zielińskiego ze Zblewa i św. Tereska Edmunda Zielińskiego z Gdańska.






Gdańsk 3 lipca 2011 Edmund Zieliński

CORAZ WIĘCEJ KOCIEWIA


Od kilku lat, w porze letniej, gródek przy muzeum etnograficznym w Oliwie otwarty jest dla twórców rękodzieła, kapel i Kół Gospodyń Wiejskich z całego województwa. Dziś, przy niedzieli 31 lipca 2011, ogródek zapełnił się namiotami KGW z Kaszub i Kociewia. Mnie bardzo cieszy, że moi ziomkowie z ochotą tu przyjeżdżają i polecają znakomite wyroby kociewskiej kuchni. Były panie z Obozina, Pinczyna, Semlina, Bożegopola Królewskiego i Bolesławowa. Wszystkie ubrane w stroje regionalne, z uśmiechem na buźkach zapraszały do degustacji.

A było co wybierać: serniki domowej roboty, pierogi z mięsem z sosem grzybowym, jabłecznik, kuch, chleb ze smalcem, ser smażony z kminkiem, wątrobianka, wafle, nalewki miętowe, wiśniowe, czosnkowe i pewnie jeszcze coś, czego nie dostrzegłem.
Kiedy tylko skończyła się msza święta w pobliskiej katedrze, ogródek zapełniał się zwiedzającymi i chętnymi na inne potrawy. Na jednym stoisku kaszubskim widziałem smażone kartofle i maślankę – pychota. Kupiliśmy z żonką sporo tych znakomitości. Mnie szczególnie zainteresował chleb wiejski w stoisku pań z Bożegopola Królewskiego, w skład którego wchodziły również ziemniaki. Taki chleb wypiekała moja babcia Paulina. Miał specyficzny smak, był wilgotny i długo świeży. Oczywiście kilka kromek tego chleba znalazło się w torbie z zakupami.
Kiedy już, pełni wrażeń, nasyceni zapachem przyrządzanych potraw, szliśmy do domu, powiedziałem do Danki: "Wiesz, a mnie tu brakowało jeszcze wiele innego jadła z dalekiej przeszłości, a mianowicie, pulków do śledzia w śmietanie, kaszki manny na gęsto (grizu ) polanej sokiem z wiśni czy jagodami, zupy grzybowej, kartoflanki, szturanych na masło gotowanych kartofli kraszonych wędzonką, do tego maślanka lub zsiadłe mleko, szandara i… jeszcze coś by się znalazło."
Panie z KGW powiedzą – dobrze mu gadać, ale czy ludzie kupią takie co? Kupią , kupią, spróbujcie. Właśnie poszukiwane są stare, dawno zapomniane potrawy.
Kochani, bardzo Wam dziękujemy za wszystko, coście przywiozły do Oliwy i za Waszą obecność wśród nas, mieszczuchów. Do zobaczenia.








Gdańsk 31 lipca 2011 Edmund Zieliński