sobota, 17 grudnia 2011

EDMUND ZIELIŃSKI. ZACZNIJCIE WARGI NASZE…DrukujE-mail
sobota, 17 grudzień 2011
Pan Leon Radkowski, bo o nim tu będzie mowa, był z zawodu szewcem. Miał swój prywatny zakład, który mieścił się w małym domku w sąsiedztwie siedziby Gromadzkiej Rady Narodowej w Zblewie przy ulicy Głównej (dom państwa Mazurowskich). Później zamieszkał w tym domku też Leon, ale Dulski, mój daleki krewny ze strony Zielińskich. Często bywałem w warsztacie pana Radkowskiego, bo było najbliżej, by naprawić buty. Za tamtych czasów uliczka łącząca ulicę Kościelną z Główną była jakby groblą nad dwoma wąwozami. Idąc do ulicy Głównej po lewej stronie miało się kotlinę, przez którą płynął strumyk z pobliskiego źródełka...








Pod jezdnią był przepust, którym woda wpływała do rowu przecinającego zieloną łąkę, zasilała sztuczny staw wybudowany jeszcze przez aptekarza Holfeldta, i dalej, przez łąki, do stawu przy młynie. Opływała też stary cmentarz usytuowany przy starej plebanii, którego nagrobki stały jeszcze do lat 60-tych. Dziś teren po lewej stronie „grobli” został wyrównany do poziomu ulicy. To samo stało się z prawej strony i służy to jako miejsce parkingowe. Zmiany na miarę czasów.
„Zacznijcie wargi nasze…”  to pierwsze słowa modlitwy śpiewanej  - „Godzinki do Najświętszej Maryi Panny”. Przez wiele lat przewodził godzinkom w zblewskim kościele pan Leon Radkowski. Miał bardzo silny specyficzny głos, w sam raz do przewodzenia temu nabożeństwu. Zwłaszcza, że w tamtym czasie mikrofonu w kościele jeszcze nie było, a kiedy się pojawił, Pan Leon i tak nim się nie posługiwał. Suma – główna niedzielna msza święta w zblewskim kościele - zaczynała się o godzinie 11. Pamiętam, że w latach pięćdziesiątych XX wieku były trzy niedzielne msze święte; o godzinie 7, 9 i 11 i nieszpory o godzinie 15. Pan Radkowski przychodził na sumę pół godziny wcześniej, siadał w pierwszej ławce po prawej stronie nawy głównej i zaczynał godzinki. W tamtym czasie wiele starszych osób przychodziło znacznie wcześniej na mszę, tym samym pan Radkowski nie śpiewał do pustego kościoła i miał towarzystwo, które, jak on, wielbiło NMP. To trwało przez wiele lat. Kiedy zabrakło pana Leona, jeśli dobrze pamiętam, godzinkom przewodził pan Czerwonka. 
Ta nabożna pieśń śpiewana była w wielu domach, niekoniecznie zespołowo. Kiedy mieszkałem w Gdyni Orłowie, właścicielka tej posesji pani Gertruda Ważna (urodzona w Pinczynie), podczas czynności kuchennych śpiewała wiele pieśni kościelnych, w tym godzinki do NMP. Mój wujek, Wincenty Kosiedowski, podczas wyplatania koszy również wielbił Matkę Bożą słowami godzinek. W wielu innych domach podczas prac gospodarskich godzinki były na ustach mieszkańców. 
Pan Leon Radkowski znacznie wcześniej, bo jeszcze przed II wojną światową, był członkiem chóru kościelnego pod wezwaniem św. Cecylii w Zblewie, jak jego kolega Marian Sulewski i inni mieszkańcy Zblewa. To pan Marian i pan Leon do samego końca śpiewali w duecie na mszach pogrzebowych żałobne pieśni, te które znali jeszcze z przed wojny. I raptem to wszystko się urwało. Pan Radkowski zmarł, a kilka lat później jego kolega Marian. Kolejny etap historii życia kościoła w Zblewie dobiegł do końca.
Gdańsk 20.09.2010 Edmund Zieliński
 

piątek, 2 grudnia 2011

ZBLEWO W STAREJ FOTOGRAFII. KILKA NASTĘPNYCH ZDJĘĆDrukujE-mail
czwartek, 01 grudzień 2011
Hmm... Edmund Zieliński ma swoje "okienko " na portalu www.kociewiacy.pl. To tam zasadniczo trafiają nadesłane przez niego materiały, by miały szerszy zasięg, jeżeli w internecie w ogóle można mówić o węższym i szerszym zasięgu. O... szerszą ekspozycję - to określenie lepiej pasuje. Czasami pojawiają się jednak problemy, gdy pan Edmund do tekstów dodaje szalenie interesujące zdjęcia przede wszystkim dla mieszkańców gminy Zblewo. I rodzi się pytanie, czy dodać do tekstu tam, czy wrzucić na stronę www gminy Zblewo. Tak jest z ostatnio nadesłanym materiałem pt. "Konrad w skupie" albo "Zblewski handel w połowie XX wieku"". Tekst jest bardzo ciekawy, pełen szczegółów, nazwisk, świetnie oddaje klimat czasów powojennych, zupełnie jakby autor miał przed oczyma opisywany świat swojego dzieciństwa. No ale gdzie wrzucić zdjęcia, jeżeli idealnie pasują do działu "Gmina Zblewo w starej fotografii?" Tu i tam? A może sprawę rozwiążą linki? Dlaczego nie? Tworzenie połączeń międzytekstowych jest całkiem przyjemne. Trochę mi przypomina pracę czarodzieja - zwrotniczego, który nie dość że tworzy nowe linie podróży, to co jakiś czas, łącząc stacyjki, tworzy rozmaite wirtualne rozkłady jazdy.
Tadeusz Majewski 





















Zblewo ul. Główna  naprzeciw dzisiejszej OSP

lata dwudzieste XX wieku  ul. Główna

Na schodach do sklepu pana Franciszka Platy około 1950 roku - ul.Główna

W tym miejscu stoi dzisiaj bank. Przed wojną sklep pana Pawła Szeflera. Na zdjęciu pan Szefler z małżonką. Po wojnie mieścił się tu sklep Gminnej Spółdzielni nr 1. W części za panem Szeflerem po wojnie była stolarnia braci Jana i Franciszka Glichów. Jak wybudowali sobie zakład na ulicy kościelnej, otworzył tutaj swój zakład stolarski pan Reimus.


Henryk Kuchta i Edwin Gajewski w masarni GS. Przed upaństwowieniem była własnością państwa Kuchtów. Powyższe zdjęcia, to fotokopie starych zdjęć udostępnionych przez mieszkańców na wystawę, jaka miała miejsce Gminnym Ośrodku Kultury w Zblewie w 2005 roku.


Była mleczarnia przy ul. Kościerskiej. To też jest już zdjęcie starego Zblewa. Foto. Igor Pochylczuk.


ZBLEWO NA STAREJ POCZTÓWCE - PRZEJDŹ 


EDMUND ZIELIŃSKI. ZBLEWSKI HANDEL W POŁOWIE XX WIEKU - PRZEJDŹ DO TEKSTU
 
EDMUND ZIELIŃSKI. ZAMIAST CHLEBA LUDZIE BĘDĄ ŁYKAĆ PIGUŁY CHLEBOPODOBNE?DrukujE-mail
czwartek, 01 grudzień 2011
Młyn w Zblewie to już historia

Od kiedy istniał w Zblewie młyn? Trzeba by się nieco potrudzić w poszukiwaniach historycznych o tym obiekcie. Sadzę, że warunki hydrologiczne wsi sprawiły, że młyn tam był od dawna. Zapewne jego pierwsza konstrukcja była na miarę czasów, a więc potężne koło poruszane spływającą wodą z rzeki Piesienicy i drewniana konstrukcja samego młyna... 















Kiedy powstał murowany, ten który jeszcze dziś stoi - nie wiem. Właścicielem obecnego młyna był Niemiec Franz Wolf. Natomiast jego syn, Rudolf Wolf, zarządzał pozostałymi dobrami należącymi do tej rodziny - głównie ziemią orną i łąkami. Wraz z wejściem Armii Czerwonej rodzina Wolfów uciekła do Niemiec, a majątek został upaństwowiony jako mienie poniemieckie. Młyn został przydzielony Gminnej Spółdzielni Samopomoc Chłopska w Zblewie i przez wiele lat mełł ziarno na mąkę okolicznym chłopom.


Pamiętam, że za moich szkolnych lat młynarzem był pan Franciszek Wolski. Miał żonę i córkę. Był kierownikiem młyna do końca lat pięćdziesiątych. Następnie zawiadywał nim pan Bruski, zięć Pana Wiktora Szarmacha. Kto był po panu Bruskim - nie wiem.
W 1966 roku wyprowadziłem się ze Zblewa. Do dziś słyszę w uszach szum wody spływającej kaskadą w miejscu dawnego koła pędnego. Wraz z regulacją rzeki Piesienicy układ wodny wokół młyna zmienił się radykalnie. Zarósł staw przed młynem, z którego spływała woda na koło. Betonowy most na berlince, pod którym kąpaliśmy się jako dzieci, ma pod sobą resztki jakiejś wody stojącej. Zostało odcięte połączenie Piesienicy ze stawem, a główny nurt tej rzeki puszczony został przepławką, kiedyś służącą jako zawór bezpieczeństwa, odprowadzając nadmiar wody z młyńskiego stawu.
Wielokrotnie bywałem w zblewskim młynie. Blisko wejścia po prawej stronie był kantorek młynarza. Proste biurko, a na nim aparat telefoniczny na miarę czasów. Zawsze zwracałem na niego uwagę. Prostokątna, czarna skrzynka z wystającymi na górze widełkami, na których leżała słuchawka. Ta rzucała się od razu w oczy, bo zamontowany w niej mikrofon miał kształt trąbki. Jej rozwarty kielich miał zbierać wszystko, co mówił telefonujący. Z boku skrzynki wystawała korbka, a kręcąc nią przyzywało się telefonistkę z centrali telefonicznej, ta z kolei łączyła z żądanym numerem. Kiedy pani telefonistka mówiła łączę, należało odłożyć słuchawkę na widełki i pokręcić korbką, tym razem miał zabrzęczeć telefon u przywoływanego abonenta. Może na ten temat napiszę kiedyś oddzielny felieton?

Jako chłopiec jeździłem z wujkiem Francem czy Antonim z żytem na przemiał, z którego otrzymywał śrutę na paszę dla zwierząt i mąkę na chleb. Najsmaczniejszy był ten z ziarna żyta wymłóconego zaraz po żniwach. Do tego służyło zboże, tak zwany lóz (luźne) z zagrabionego pola i pozbieranych kłosów. Na podeżniwku (czas przed żniwami) pieczono już chleb na resztkach mąki lub wręcz kupowano. Gdy ciocia Tekla upiekła chleb ze świeżej mąki, można było go jeść bez smarowania – pyszności! Zwłaszcza z mąki pytlowej (drobno zmielona środkowa część ziarna). Wyjaśniam, że pytel to specjalny worek muślinowy w młynie, przez który przesiewa się zmieloną mąkę. Wujkowie wozili też z młyna mąkę razową. Powstaje ona z grubo mielonego całego ziarna z zarodkiem i częściowo z łuską. Ta mąka też służyła jako dodatek do pieczenia chleba, na zacierki, również gotowano z niej klej do tapet. Ja, w czasie oczekiwania na przemiał, pilnie obserwowałem pracę młynarza - gdzie wsypywał ziarno po uprzednim zważeniu, skąd nasypywał mąkę czy śrutę. Jak zgrabnie zakładał worki do gardzieli zsypu, stuknął drewnianym młotkiem w obudowę i worek natychmiast zapełniał się przemiałem. Młyn huczał od pracy walców, żaren i sit. 

Przed młynem przeważnie stała kolejka chłopskich wozów. Była to okazja do pogawędzenia z sąsiadem, często przy płynach rozgrzewających, których i młynarz nie odmawiał. Rozprawiano o wojnie w Korei, podatkach, obowiązkowych dostawach, kiedy to się wreszcie zmieni itd. Konie w tym czasie skubały siano podrzucone przez gospodarza. Dojazd do młyna był jeden, ten od strony ul. Młyńskiej, która wtedy była ulicą główną ze Starogardu i Skórcza przez Zblewo do Kościerzyny. Obwodnica zmieniła stan rzeczy. Dojazd do młyna i plac przed młynem, w czasie roztopów i deszczu był niemiłosiernie rozjeżdżony przez chłopskie wozy na kołach z żelaznymi obręczami. A jak tam jest dziś? Młyn stoi jak dawniej, czerwieniąc się cegłą, może ze złości, że zatrzymał go nieubłagany czas przemian. Że mąka jest tylko dodatkiem do różnego rodzaju spulchniaczy czy utrwalaczy, a zestaw ten dziś nazywa się jeszcze chlebem. Może przyjdą takie czasy, że zamiast chleba, tego z prawdziwego zdarzenia, ludzie będą łykać piguły chlebopodobne? Jak dobrze, że mnie już wtedy nie będzie.

Grudzień 2010 Edmund Zieliński
P.s.
Krytykując jakość dzisiejszego chleba miałem na myśli piekarnie przemysłowe. Przez myśl mi nie przeszło, by mogło to się odnieść do piekarni zblewskich i innych małych zakładów tej branży. Będąc w Zblewie w tutejszej piekarni kupuję chleb, chleb z mojej wsi.
                                                                                                                                                                                        E.Z.





Kiedyś szumiała tu woda i łowiliśmy szczupaki.



Fragment dawnej ulicy Młyńskiej przy młynie.



Młyn dziś.



Wyschnięte koryto "Piesienicy" pod mostem na berlince.


Młyn w Zblewie i okolice w latach dwudziestych XX wieku na moim obrazie.

 
wstecz dalej »