wtorek, 27 września 2011

V plener Artystów Ludowych Pomorza na V z plusem

                                                       Ile dobra robicie dla naszego kościoła…
          To słowa miłej mieszkanki Bytoni Pani Heleny Klaman, skierowane do mnie przed mszą świętą na widok szopki bożonarodzeniowej i haftowanych obrusów. To najpiękniejsze podziękowanie za nasze prace dla kościoła w Bytoni i jej mieszkańców. Niczego więcej nam nie trzeba. Dziękujemy serdecznie Szanowna Pani Heleno!
           Minęło pięć lat od pierwszego pleneru dla artystów ludowych Pomorza. Już pięć razy spotkali się Kociewiacy,  Borowiacy i Kaszubi, by wspólnie, jak w rodzinnym gronie tworzyć nie powtarzalne dzieła uzdolnionych rąk. Znowu malowano, rzeźbiono, haftowano, a wieczorami nasz Józek Śniatecki uruchamiał swoją harmonię i płynęły melodie znane w naszych regionach. Dzielnie sekundowała mu w tym Alicja Serkowska, tym razem na organach, a pozostali uczestnicy pleneru śpiewem i tańcem wypełniali radosne chwile.                  Jednego dnia pojechaliśmy na wycieczkę krajoznawczą, by podziwiać jedyny na Pomorzu kościółek drewniany w Szczodrowie koło Skarszew. To prawdziwa perełka budownictwa  sakralnego. Z drugiej strony Skarszew w maleńkiej wsi Obozin stoi neogotycki kościółek murowany. Jest filią parafii Godziszewo. Z sentymentem tam zajeżdżam, bo w tym kościele uczestniczyli we mszy świętej moi dziadkowie Redzimscy z moją mamą i jej rodzeństwem, kiedy mieszkali w pobliskim Janinie. Wszyscy podziwiali jego wnętrze, a szczególnie zainteresowały nas wyryte na czołach pierwszych ławek motywy kwiatowe. Polecam je hafciarkom, które ze spokojem sumienia mogą na ich podstawie tworzyć nowe kompozycje haftu kociewskiego. Wieczorem tego samego dnia zostaliśmy zaproszeni na biesiadę przy ognisku w ogrodzie dendrologicznym w Wirtach. Tę ucztę zafundował nam prezes Zarządu Głównego Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego pan Grzędzicki i zarządzający tym terenem  leśniczy pan Jakub           Dziękujemy pięknie obu panom.
          Plener przyniósł nadspodziewane owoce. Hafciarki wyhaftowały obrusy do bytońskiego kościoła, a rzeźbiarze wyrzeźbili figury do szopki bożonarodzeniowej. Trzeba tu wymienić wykonawczynie i wykonawców tych dzieł.
Konstrukcję szopki bożonarodzeniowej wykonał Jerzy Kamiński, a figury do szopki wyrzeźbili; Leszek Baczkowski, ks. Robert Kierbic, Marek Zagórski, Marek Pawelec, Czesław Birr, Danuta Krakowiak, Rajmund i Edmund Zielińscy.
          Hafty na paramentach kościelnych wykonały;  Barbara Okonek i Bogumiła Błażejewska haftowały obrusiki do bocznych ołtarzy, serwetę pod tabernakulum – Irena Szczepańska, obrusy do ołtarza głównego wykonały  Maria Leszman, Katarzyna Nowak i Anna Ledwożyw . Pani Felicja Kołakowska wykonała bieliznę ołtarzową i stroje dla ministrantów.
           Pozostali uczestnicy pleneru to malarze; Alfons Zwara, Jolanta Kitowska, Karina Wiśniewska, Brygida i Józef Śniateccy, Jolanta Steppun, Teresa Marzec, Maria Sulkowska, Mirella Jałocha, Jolanta Pawłowska i Alicja Serkowska.
          Wszystkim uczestniczącym w plenerze należą się słowa uznania i serdeczne podziękowanie za wykonane prace. Chciałbym w imieniu organizatorów szczególnie podziękować naszej najstarszej uczestniczce w tej imprezie, niezawodnej, niezmordowanej, uczynnej i dla wszystkich miłej Pani Felicji Kołakowskiej.
          Trudno byłoby zorganizować plener bez dobrodziejów. Są nimi; Prezes Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego - Łukasz Grzędzicki, Nadleśniczy Nadleśnictwa Kaliska - Krzysztof Frydel, Izabela i Marcin Kaliszewscy – Lastrans Kaliska, Starosta Powiatu Starogardzkiego – Leszek Burczyk, Lidia i Andrzej Skalscy – Almax Bytonia, Żaneta i Arkadiusz Szulc – Zarex Zblewo, Wójt Gminy Zblewo – Krzysztof Trawicki.
          Na uroczystym zakończeniu pleneru zaszczycili nas swą obecnością ks. prałat Zenon Górecki – proboszcz Zblewski, ks. Robert Kierbic – wikariusz Zblewskiej parafii, poseł Sławomir Neuman, dyrektor Muzeum Ziemi Kociewskiej Andrzej Błażyński.
Na zakończenie w swoim wystąpieniu powiedziałem – wiele dobrego dla bytońskiej wsi i kościoła zrobili rzeźbiarze. Nie mniej przyczyniły się do wystroju kościoła hafciarki. Teraz kolej na malarzy. Na balustradzie chóru bytońskiego kościoła jest dziewięć pustych płycin. Trzeba by je wypełnić artystyczną robotą. Już po plenerze, w uzgodnieniu z księdzem proboszczem, otrzymałem propozycję wypełnienia tych płycin siedmioma Uczynkami Miłosierdzia względem ciała.
          Plener trwał od 18 do 28 sierpnia 2011 r.
                                                                                                              Do zobaczenia za rok.
                                                                                                                  Edmund Zieliński

poniedziałek, 19 września 2011

Tekst Katarzyny Korczak portalpomorza.pl

Galeria zdjęćSobota, 09 Kwietnia 2011

Kociewie przyjechało do Oliwy

GDAŃSK. Wielkie święto Kociewia odbyło się w Spichlerzu Opackim w Oliwie. Otwarto wystawę fotografii Zenona Usarkiewicza z Wycinek koło Osieka „Kociewie – serdeczna strona świata”. 50-lecie pracy twórczej obchodził Edmund Zieliński – najpopularniejszy kociewski artysta ludowy. Zaprezentowano bajecznie kolorowe rzeźby twórców ludowych z Pomorza.
Wielkie święto Kociewia odbyło się w czwartek, 7 kwietnia 2011 r. o godz. 13, w Spichlerzu Opackim w Oliwie – siedzibie Oddział Etnografii gdańskiego Muzeum Narodowego. Otwarto wystawę fotografii Zenona Usarkiewicza z Wycinek koło Osieka „Kociewie – serdeczna strona świata”. 50 lecie pracy twórczej obchodził Edmund Zieliński – najpopularniejszy kociewski artysta ludowy. Zaprezentowano bajecznie kolorowe rzeźby twórców ludowych z Pomorza.

Na planszach umieszczono wiersze nieżyjącego już Kociewiaka, Zygmunta Bukowskiego. 

Kwiaty, dedykacje, makatka
Przygrywała i śpiewała Kapela Kociewska ze Starogardu Gd. w składzie: Mirosława Möller – śpiew, Grzegorz Oller - śpiew, akordeon, Józef Olszynka – kontrabas, Bogdan Olszynka - diabelskie skrzypce, Piotr Chrapkowski – klarnet. 
Panowała swojska atmosfera, było kociewskie jadło.
- Edmund Zieliński dokonał w czasie minionych pięćdziesięciu lat bardzo wiele – powiedziała Wiktoria Blacharska, kierownik Oddziału Etnografii Muzeum Narodowego w Gdańsku. -  Zaczynał od rzeźby najpierw z gliny, potem w drewnie, rozszerzył twórczość o malarstwo olejne i na szkle, tworzył poezję, ukazały się dwa tomy jego wspomnień. 
Publikuje na łamach prasy kociewskiej teksty o innych twórcach. Jest prezesem Stowarzyszenia Twórców Ludowych, Oddziału Gdańskiego. Z wielkim sercem zajmuje się kolejnymi pokoleniami regionalnych artystów. Pan Edmund od początku istnienia Muzeum Etnograficznego ściśle z nim współpracował. Wraz z pierwszym dyrektorem, Longinem Malickim jeździł po Pomorzu w poszukiwaniu eksponatów etnograficznych. Następnie przez lata współpracował z kierownikiem oddziału, Krystyną Szałaśną, razem opiekowali się twórcami ludowymi Pomorza. 
- Wciąż pan Edmund ma w naszym muzeum wsparcie i my korzystamy z jego ogromnej wiedzy i doświadczenia. – kontynuowała Blacharska. - Wiele swoich obrazów i rzeźb przekazał do naszych zbiorów. Prowadzi nieocenioną działalność edukacyjną. Serdecznie panu za to wszystko dziękujemy!
Jubilat nie ukrywał wzruszenia odbierając kwiaty i podarki. W imieniu członków Kapeli Kociewskiej życzenia – wierszem, po kociewsku, przekazała Mirosława Möller. Emerytowany lekarz, Hubert Pobłocki, poeta, rodem ze Starogardu Gdańskiego, dedykował mu – po kociewsku – okolicznościowy wiersz, po chwili nie wytrzymał i porwał  panią Mirkę Möller  do skocznego, kociewskiego tańca.
Panie hafciarki ze Stowarzyszenia Twórców Ludowych wręczyły jubilatowi misternie wykonaną wedle dawnych wzorów makatkę regionalną. 


Pomożemy! Można spotkać sarny
- Dziękujemy za wspaniałe osiągnięcia artystyczne, za to, że pokazuje pan, że Kociewie jest – powiedział Andrzej Grzyb, mieszkaniec Czarnej Wody. – Życzymy, żeby jak najdłużej pan dla Kociewia pracował. Jeśli będzie potrzeba pomocy dla muzeum, albo współpracy, żeby lepiej prezentować region, jesteśmy do dyspozycji. 
- Kociewie jest jeszcze mało eksploatowane turystycznie i to zaleta – powiedział Bogdan Borusewicz, który w czasie stanu wojennego na Kociewiu się ukrywał i czuje się prawie rodowitym Kociewiakiem. – Tam jeszcze, gdy się wejdzie do lasu, spotkać można sarny. Promocja tego regionu jest ważna. Podziwiam przepiękne rzeźby i pełne uroku fotografie – spojrzenie artystów na Kociewie daje niesamowity wyraz. Oby takich ludzi, zakochanych w swoim regionie, rozsławiających jego walory, było więcej. Warto ich intensywnie wspierać i promować. 
Zenon Usarkiewicz przy dostojnym jubilacie, Edmundzie Zielińskim starał się być na drugim planie. Jego zdjęcia ukazujące znane i odkryte przez autora miejsca na Kociewiu – dworek w Szteklinie, drewniana chatę podcieniowa z XIX wieku w Borzechowie, wiatrak w Tczewie, malownicze obrzeża lasów kociewskich z makami, łąki, uroczyska i in. – zauroczyły publiczność. 
- Najlepszy czas do fotografowania to poranek, albo pora zachodzącego słońca – mówi Usarkiewicz. - Ale piękne miejsca można wypatrzyć w każdej chwili dnia i we wszystkich porach roku. 
- W Wycinkach bardzo dobrze mi się mieszka, ludzie są życzliwi, chętni do pomocy, do realizowania moich pomysłów, które na początku wydają im się dziwne – opowiada Zenon Usarkiewicz.  - Ale, wspólnymi siłami, doprowadzamy wszystko do szczęśliwego finału. 

W Wycinkach działa Muzeum Kociewskie
W 2002 roku Zenon Usarkiewicz, wraz z mieszkańcami wsi, stworzył w Wycinkach Izbę Kociewską, która przeistoczyła się w Muzeum Kociewskie. 
W zbiorach znajdują się eksponaty etnograficzne zgromadzone przez mieszkańców Wycinek, są to przedmioty, narzędzia kuchenne i gospodarskie, które wyszły z użytku i dziś stanowią wartość muzealną. Znajdują się także rzeźby i malarstwo współczesne autorów z Wycinek, a działa tam dwóch rzeźbiarzy, jeden z nich jest również malarzem oraz cztery panie hafciarki. Budynek – była szkoła - jest własnością gminy, która go miejscowej społeczności użyczyła. 
W 2009 roku zawiązało się Stowarzyszenie Miłośników Muzeum Kociewskiego w Wycinkach w gminie Osiek.
- Latem tego roku nasze Muzeum Kociewskie z galerią mojej fotografii będzie otwarte dla zwiedzających, serdecznie zapraszam – kontynuuje Usarkiewicz. – 10 maja 2011 roku rozpocznie się w Wycinkach drugi Plener Twórców Ludowych, który potrwa do 27 maja 2011 r. 
W ubiegłorocznym plenerze uczestniczyło dwadzieścioro dwoje twórców z Pomorza, którzy zostawili w miejscowych zbiorach ciekawe prace. Na tegoroczny plener zapisało się około trzydzieściorga ludowych artystów. 
- Dzięki panu Edmundowi Zielińskiemu przyjeżdżają do nas najlepsi twórcy ludowi z Pomorza – dodaje Usarkiewicz. - W ubiegłym roku po zakończeniu pleneru, chociaż pan Edmund nie był jego uczestnikiem, dostaliśmy kilka prac mistrza.  
Wernisaż poplenerowy odbędzie się w Muzeum Kociewskim w Wycinkach  26 maja 2011 r., na który już teraz gospodarze serdecznie zapraszają.
W Oddziale Etnografii Muzeum Narodowego zakupić można albumy ze zdjęciami Zenona Usarkiewicza ukazujące piękno Ziemi Kociewskiej. 

Zaproszenie na spotkania z muzyką i gwarą kociewską, warsztaty haftu kociewskiego, malowania na szkle, plecionkarstwa 

Ekspozycji towarzyszy bezpłatny folder z reprodukcjami zdjęć Zenona Usarkiewicza – panorama Starszew na okładce – i fotografiami wybranych ludowych kociewskich rzeźb oraz tekstem o walorach i urokach Kociewia.

- Wystawa, która czynna będzie do 10 lipca 2011 r., towarzyszy rozbudowany program edukacyjny na temat Kociewia – powiedziała Wiktoria Blacharska, kierownik Oddziału Etnografii. – W czasie weekendów odbywać się będą warsztaty rękodzieła kociewskiego. Panie hafciarki zapraszają na naukę haftu kociewskiego, Edmund Zieliński uczyć będzie jak się maluje na szkle. Planujemy spotkania literackie. Pierwsze – z udziałem Kociewiaka, Senatora RP, Andrzeja Grzyba, który wydaje kolejny tom „Bajek Kociewskich”. Zapowiedzi wszystkich spotkań znajdziecie państwo na naszej stronie. 
- Już teraz serdecznie zapraszam na Dzień Kociewski, który otworzy Letni Jarmark Etnograficzny przed naszym muzeum Etnograficznym 19 czerwca 2011 r. – kontynuuje Blacharska. – Będą pokazy kunsztu twórczości ludowej, będzie możliwość kupienia wspaniałych pamiątek wykonanych przez kociewskich artystów.
Źródło:  Gazeta Kociewska 

Fot. Katarzyna Kulikowska/Materiały Muzeum Narodowego w Gdańsku

Autor tekstu poseł Jan Kulas


E. Zieliński, "Ołtarz papieski dłutem stworzony"Drukuj
Edmund Zieliński jest nie tylko wybitnym twórcą ludowym, o uznanym i nagradzanym dorobku. Rzeźba w drewnie jest jego wielką pasją. Jest również cenionym organizatorem jako Przewodniczący Stowarzyszenia Twórców Ludowych w Gdańsku. Wielokrotnie organizował plenery twórców ludowych. E. Zieliński jest aktywnym katolikiem i wybitnym patriotą. Chociaż od wielu lat mieszka w Gdańsku na Zaspie, to zawsze podkreśla, że jest Kociewiakiem wywodzącym się z gminy Zblewo (wieś Białachowo). W ostatnim okresie E. Zieliński sięga coraz częściej po pióro. Aktualnie jest już autorem dwóch poważnych publikacji. Pierwsza z nich ma charakter wspomnień i refleksji nad dotychczasowym, ciekawym i pożytecznym, życiem. Tytuł książki jest następujący: „Na ścieżkach wspomnień…”. Na początku września 2010 roku E. Zieliński w ramach spotkania Trójmiejskiego Klubu Kociewiaków miał promocję książki pt. „Ołtarz papieski dłutem stworzony”. Wydawcą książki jest sam jej autor. Ta wartościowa i cenna książka liczy 159 stron. Autor zadedykował ją m.in. śp. Marianowi Kołodziejowi, Duszpasterzom gdańskim na czele z abp. Tadeuszem Gocłowskim i „wszystkim biorącym udział w organizacji i budowie ołtarza papieskiego w Sopocie”. 

Książka E. Zielińskiego pt. „Ołtarz papieski dłutem stworzony” jest lekturą niezwykle interesującą dla wszystkich zainteresowanych pielgrzymkami Jana Pawła II, w tym szczególnie Jego szlakiem papieskim do Gdańska, Gdyni i Sopotu, oraz dla sympatyków dziejów Pomorza. Nie jest to tylko książka o charakterze wspomnieniowym, co z racji wielkiego przeżycia w historycznym wydarzeniu, byłoby samo w sobie wystarczającą rekomendacją dla czytelników. E. Zieliński zadał sobie naprawdę duży trud, aby profesjonalnie zaprezentować genezę i etapy powstawania papieskiego ołtarza przed historyczną wizytą Jana Pawła II w Sopocie, w dniu 5 czerwca 1999 roku. Autor książki dzieli się nie tylko wspomnieniami i refleksjami, ale także przytacza oryginalne zapiski oraz teksty z nagrań kamerą wideo (VHS). W ten sposób stajemy się jakby żywymi uczestnikami poszczególnych stacji powstawania papieskiego ołtarza, począwszy od pierwszego spotkania w Łączyńskiej Hucie, z 8 września 1998 roku. Głównym mistrzem całego dzieła jest profesor Marian Kołodziej, który w dzieło papieskiego ołtarza zaangażował 47 twórców ludowych z Kaszub, Kociewia, Borów Tucholskich, Karajny oraz Powiśla! Słowem najbardziej znani i uznani twórcy ludowi z całego wielkiego Pomorza, pod kierownictwem M. Kołodzieja, ściślej jego wielkiej wizji „Drogi Krzyżowej”, rzeźbili przez wiele miesięcy poszczególne rzeźby. Powstawało dzieło wyjątkowe. Każdy z artystów wedle wspólnej koncepcji artystycznej nadawał cechy indywidualne swoim rzeźbom. W książce mamy kilkadziesiąt zdjęć i szkiców tego wyjątkowego ołtarza papieskiego. Szkoda jednie, że nie w kolorze. Dlatego bardziej dociekliwym czytelnikom, jako lekturę uzupełniającą, polecam album wydany (w 2002 roku) pod redakcją Jana Jakubowskiego, a zatytułowany „Ołtarze papieskie na Pomorzu”. Album też zgoła wyjątkowy i bardzo cenny.

Książkę E. Zielińskiego pt. „Ołtarz papieski dłutem stworzony” serdecznie polecam. Poza dużą dawką wiedzy o niezwykłym ołtarzu papieskim, jest to dodatkowa okazja do przeżycia „raz jeszcze” papieskiej pielgrzymi na Pomorze, w pamiętnym 1999 roku. Jak się potem okazało była to druga i ostania pielgrzymka Jana Pawła II na Pomorze. Szczęśliwie pomorscy artyście ofiarowali Jemu wszystko, co mieli najlepsze. Zdobyli się, całkiem społecznie, na wysiłek niepospolity  i kunszt ogromny. Obecnie jak zawsze przedstawiam kilka informacji o bezpośredniej zawartości książki. Składa się ona z wstępu oraz siedmiu rozdziałów. We wstępie autor kreśli swoje przesłanie i podkreśla, że w trakcie prac przygotowawczych do papieskiego ołtarza, uczestniczył w „spotkaniach publicznych, dotyczących sprawy wyjątkowej”. Tak w istocie też było. Warto przy okazji nadmienić, że współorganizatorem tych spotkań był znany historyk prof. Józef Borzyszkowski. Na strukturę książki składają się następujące rozdziały: 1. Mój udział w budowie ołtarza papieskiego w Sopocie, 2. Drugie spotkanie z Marianem Kołodziejem, 3. Trzecie spotkanie w pałacu Ferberów, 4. Plener papieski, 5. Artykuł Aliny Afanasjew, 6. Twórcy ludowi biorący udział w budowie ołtarza papieskiego w Sopocie, 7. Lokalizacja rzeźb z ołtarza papieskiego – moje ustalenia. Dla potomnych i ich najbliższych rodzin, bardzo ważne jest staranne odnotowanie autorów poszczególnych rzeź papieskiego ołtarza!       

Książkę E. Zielińskiego pt. „Ołtarz papieski dłutem stworzony” czyta się z dużym zainteresowaniem. Nie da się ukryć, że wartość dokumentacyjna publikacji jest ogromna. Na pewno ma rację autor, że „budowę ołtarza papieskiego” warto było upamiętnić. Warto było również przybliżyć klimat i atmosferę przygotowań do pielgrzymki Jana Pawła II na Pomorze, w 1999 roku. Doskonale pamiętam te wydarzenia z osobistych przeżyć w Sopocie i w Pelplinie. Dzięki tej pięknej książce bliżej poznajemy wielką indywidualność twórczą prof. Mariana Kołodzieja. Należy z mocą podkreślić, że był on głównym architektem i artystą dwóch ołtarzy papieskich, w Gdańsku 1987 roku (dnia 12 czerwca, msza św. pod przewodnictwem Jana Pawła II), sławny ołtarz z wizerunkiem okrętu, i omawianego tu, w Sopocie w roku 1999, „Drogi Krzyżowej”. Nie przypadkiem też niedawno Sejmik Woj. Pomorskiego przyznał swoje najwyższe wyróżnienie „Za zasługi dla Województwa Pomorskiego”, właśnie prof. Marianowi Kołodziejowi. Szczęśliwie artysta zdążył niejako u kresu życia, odebrać je osobiście. Ten wielki i zasłużony artysta, zmarł niestety, dnia 14 października 2009 roku. Nade wszystko jednak książka E. Zielińskiego jest pomnikiem słowa żywego dla grupy 47 pomorskich artystów pod przewodnictwem prof. M. Kołodzieja, którzy swój talent i ciężką pracę ofiarowali, jak pisze autor, „naszemu rodakowi i przyszłemu Świętemu”. Warto podkreślić, że w tym wielkim i pięknym dziele E. Zieliński ma swój duży, znaczący udział! Oddajmy głos śp. prof. M. Kołodziejowi, który dziękując w 1999 roku artystom za współpracę, tak napisał do autora tej książki: „Panu Edmundowi Zielińskiemu za wspaniałą obecność na <<Ołtarzu>> - za współpracę, za trudy organizacyjne, za życzliwość – najserdeczniej dziękuje Kołodziej”.             

poseł Jan Kulas
Zmieniony ( 20.09.2010. )
Redaktor: Biuro 14.09.2010.
 
« poprzedni następny »

poniedziałek, 12 września 2011

Na ścieżkach wspomnień...


KSIĄŻKI. ŚCIEŻKI EDMUNDA ZIELIŃSKIEGODrukujE-mail
sobota, 30 maj 2009
W tym roku ukazała się licząca prawie 600 stron książka Edmunda Zielińskiego pt.. „Na ścieżkach wspomnień”. Jest to dla gminy Zblewo dzieło wyjątkowe. Znaczna jej część opowiada o Białachowie i gminie Zblewo.
Pokazuje świat, który już dawno przeminął – lokomotyw ruszających ze stacji w kłębach pary, pierwszych motorów, pierwszego radia, jakże żywych obyczajów i rodzinnych tradycji. Książka budzi wyobraźnię – czytasz i niemal widzisz: tak było. I niepokój. Czy czasami nie było lepiej, realniej niż w tym świecie dziś – w którym rzeczywistość miesza się z iluzją podawaną nam jak codzienna strawa przez choćby telewizję czy internet.
A oto notka o autorze i komentarz o książce Gerarda Sulewskiego.

EDMUND ZIELIŃSKI - twórca ludowy, rzeźbiarz, malarz, publicysta, propagator sztuki ludowej. Żona Danuta z d. Kołodziejska, syn Wojciech dr nauk humanistycznych, wykładowca na UG, wnuczka Monika. Urodził się 3.06.1940r. w Białachowie k. Starogardu. Syn Bernarda, przedwojennego nauczyciela i Zofii z domu Redzimska. Po ukończeniu szkoły i zdobyciu zawodu pracował jako elektryk w Zakładach Płyt Pilśniowych w Czarnej Wodzie (1960-65), w Wojewódzkim Przedsiębiorstwie Robót Elektrycznych i Dźwigowych w Gdyni (1970-87). Od 1961r. należy do ścisłego grona twórców ludowych. Rzeźbi, maluje pisze artykuły i reportaże do: „Gazety Kociewskiej", „Kociewskiego Magazynu Regionalnego", kwartalnika „Twórczość Ludowa", miesięcznika „Pomerania". Upowszechnia kulturę ludową, przekazuje swoją wiedzę innym przez prowadzenie lekcji poglądowych dla dzieci, młodzieży i osób niepełnosprawnych. Prowadzi cykliczne warsztaty dla nauczycieli z rzeźby i malarstwa na szkle. Jego prace znajdują się w Muzeach Etnograficznych w: Gdańsku - Oliwie, Starogardzie Gd., Krakowie, Warszawie, Płocku, Białymstoku, Toruniu. Swoje rzeźby i obrazy na szkle wystawiał w kraju i za granicą. Laureat wielu konkursów dla twórców ludowych. Odznaczony Złotym i Srebrnym Krzyżem Zasługi „Zasłużony Działacz Kultury". Uhonorowany medalami: Oskara Kolberga, Złotym Medalem „Za zasługi dla kultury polskiej", Medalem Gulgowskich, Medalem Bene Merengi. Od 2005r. Honorowy Obywatel Gminy Zblewo. Współzałożyciel i wieloletni prezes Oddziału Gdańskiego Stowarzyszenia Twórców Ludowych.

"... sądzę, że popularność, uznanie i sympatia czytelników, jaką cieszy się na Pomorzu Edmund Zieliński – pisze Gerard Sulewski - wyrasta z następującej triady cech autora jako twórcy, są to: talent, magiczny klucz ks. Pasierba oraz sztambuch.
Najważniejsze imponderabilia Jego twórczości tkwią w elementach tej triady. Wierzę, że w naszym domowym księgozbiorze ze szczególnie ulubionymi pozycjami nie zabraknie ŚCIEŻEK WSPOMNIEŃ Edmunda Zielińskiego. Zachęcam moich kociewskich rodaków do powrotu w przeszłość ścieżkami wspomnień naszych przodków."

 

Tekst i zdjęcie autorstwa Katarzyny Radtke i Marka Byczkowskiego przeniosłem ze strony KUL


Jubileusz 50. lecia pracy twórczej Pana Edmunda Zielińskiego [ 2011-04-14 ]


„Gdy szukam wspomnień, które trwały ślad pozostawiły we mnie, kiedy podsumowuję godziny, które miały dla mnie znaczenie, odnajduję nieomylnie to, czego żadne bogactwo nie zdołałoby mi zapewnić: nie można kupić przyjaźni człowieka związanego z nami na zawsze doświadczeniami życia.” 

Antoine de Saint-Exupéry

Swymi życiowymi doświadczeniami już od wielu lat dzieli się z Kaszubskim Uniwersytetem Ludowym znakomity twórca ludowy, rzeźbiarz, malarz, publicysta, przyjaciel – Edmund Zieliński, obchodzący w tym roku Jubileusz 50-cio lecia pracy twórczej.

Niezwykłe spotkanie z Jubilatem miało miejsce podczas otwarcia wystawy fotografii Zenona Usarkiewicza pn. „Kociewie- serdeczna strona  świata” w Muzeum Etnograficznym w Oliwie w dniu 07.04.2011 r.

O sympatii i podziwie dla twórczości Pana Edmunda Zielińskiego nikogo nie trzeba przekonywać. Potwierdzeniem zasług były ogromne naręcza kwiatów i  serdeczne słowa od zgromadzonych gości, wśród których nie zabrakło oczywiście przedstawicieli KUL-u. Z naszej strony drogiemu Jubilatowi życzymy dalszych sukcesów na swej artystycznej ścieżce i czekamy następnych „okrągłych” rocznic.


Marek Byczkowski składa gratulacje jubilatowi









































Katarzyna Radtke
Marek Byczkowski

niedziela, 11 września 2011

A zaczęło się jakby wczoraj


EDMUND ZIELIŃSKI. PIĘĆDZIESIĄT LAT NA TWÓRCZEJ DRODZEDrukujE-mail
czwartek, 06 styczeń 2011
Dlaczego ten czas tak szybko płynie? Zapewne wielu zadawało sobie to pytanie, wielu zadaje, i dopóki świat będzie istniał, człowiek będzie się nad tym zastanawiał. Smutnym w tym wszystkim jest to, że odpowiedzi na zadane na wstępie pytanie nigdy nie uzyskamy. Będąc dzieckiem zazdrościłem osobom dorosłym ich wieku, ich życia i wiedzy. Kiedy to ja dorosnę, by móc zasiąść do stołu z dorosłymi, zapalić papierosa czy wychylić kieliszek wódki.
W tamtym czasie te nawyki były czymś zupełnie normalnym i stąd moje tęsknoty za dorosłością. No bo jak to, że mój brat Jerzy zapalił z wujkami papierosa, jeździł na motocyklu, był w wojsku – a ja? Mnie na to wszystko trzeba było czekać jeszcze dziesięć lat, bo taka była różnica wieku między mną a ś. p. braciszkiem Jerzym. Jakże wolno ten czas upływał. Płynie w niezmienionym tempie od zarania dziejów. I dopłynął do momentu, gdy na mojej drodze życia, życia w mojej twórczości pojawiła się liczba 50. Przecież to połowa wieku. To tyle Edmundzie już biegasz po drogach folkloru i sztuki ludowej? To do tego już doszło, że na Pomorzu jesteś najstarszym rzeźbiarzem – regionalistą? (stażem) Niestety, jest to najprawdziwsza prawda. Bogu dzięki dożyłem moich „Złotych godów”. A jak to wszystko się zaczęło? Moją działalność mam udokumentowaną od wiosny 1961 roku, jednak początków należy szukać w drugiej klasie szkoły podstawowej w Białachowie, i gdyby to doliczyć, to mija już 62 lata w sztuce. To wracam do Białachowa.
Urodziłem się 3 czerwca 1940 roku w Białachowie, pod lasem, na wybudowaniu, jak u nas określa się wolno stojące gospodarstwa. Mieszkaliśmy w domu mojej babci Pauliny Redzimskiej z Kosiedowskich. Piszę „babci”, ponieważ dziadek Franciszek zmarł 24 maja 1935 roku mając lat 74. Od tamtej pory z babcią gospodarzył wujek Antoni – syn dziadków. To było cudowne miejsce, tak osobiście odbieram tę zrębową chatę krytą strzechą. Jaki tam był spokój. Tam przyroda rządziła się swoimi prawami i nikt nie śmiał jej w tym przeszkadzać. Tam widzieliśmy wschodzące i zachodzące słońce, i jako dzieci, zastanawialiśmy się, dlaczego ono jest tak wielkie, kiedy wschodzi, wielkie i czerwone gdy zachodzi. Dopiero w szkole średniej pani profesor od geografii wyjaśniła mi to zjawisko.
Tam w Białachowie nie słuchaliśmy prognozy pogody, nie było radia i elektryczności. Wyznacznikiem pogody dnia następnego były zjawiska zachodzące w atmosferze i geosferze. Jak wieczorem była rosa na trawie, wiadomo, że będzie pogoda. Czerwone niebo wieczorem na zachodzie zwiastowało wiatr na drugi dzień. Śpiew ptaszków i ich loty też wiele mówiły o czekających nas zjawiskach atmosferycznych. Tam nasz świat dziecięcy ograniczony był do widocznego horyzontu i tyle. I to było piękne. Wyjazd do innej wsi, a zwłaszcza do Zblewa, był już ciekawym wydarzeniem, był czymś nowym. Jednak chętnie wracaliśmy pod naszą strzechę, gdzie w okapie dachu gnieździły się wróbelki, budząc nas swym porannym ćwierkotem. Cudowne było lato, ale i zimy nas nie zrażały. Kiedy śnieg zbielił okoliczne pola, potworzyły się zaspy na drogach, pozamarzały stawy i dziadkowe jezioro, to też była frajda dla nas dzieci, a starsi też z tego powodu nie załamywali rąk. W gospodarstwie było wszystko potrzebne do życia w takich warunkach. Wozy i bryczki zamieniono na sanie. Wujkowie na siebie wdziewali porządne kożuchy, a dłonie skrywali w tak zwanych baucach, czyli w grubych, wełnianych rękawicach z jednym palcem. Bywało, że studnia została zawiana śniegiem, a pompa zamarzła mimo słomianej otuliny. Wówczas braliśmy śnieg z otoczenia i roztapialiśmy go na palenisku albo chodziliśmy po wodę do stawu z wyrąbanym przeręblem. Opału też nie brakowało. Szałerek był zapełniony drewnem z gałęzi i szyszkami, a na podwórku stał pokaźnych rozmiarów stożek pociętego drewna czy sosnowych gałęzi. Paliwo do lamp – naftę zakupywano w większych ilościach, więc był zapas. Sklep (piwniczka pod podłogą mieszkania, najczęściej w pokoju) zapełniony był kartoflami, kapustą w beczce, marchwią, burakami, cebulą i zasolonym mięsem. Zimę mogliśmy przeżyć zupełnie spokojnie.

***

Nadszedł rok 1947. Wiedziałem, że muszę pójść do szkoły w Białachowie. Trochę się tego obawiałem. Nowe środowisko, koledzy, koleżanki, nauczyciel, to wszystko napawało mnie raczej obawą niż ciekawością. Pamiętam, że do szkoły pierwszy raz zaprowadziła mnie mama, a był to poniedziałek 2 września 1947 roku, i tak zaczęła się moja edukacja. Moim nauczycielem w Białachowie od pierwszej klasy do trzeciej był Stefan Giełdon. W czwartej klasie uczyła mnie pani Sikora, no a następne klasy kończyłem w Zblewie.
Nasz „Pan” był młodym człowiekiem, wysokim, energicznym i bardzo przyjaznym dla uczniów. Przeprowadzał z nami różne ciekawe doświadczenia na pracach ręcznych, często wychodziliśmy na wycieczki do okolicznych lasów, organizował różne szkolne przedstawienia z naszym udziałem i w końcu, chyba pod koniec roku szkolnego 1948/49 w drugiej klasie, zorganizował
teatrzyk kukiełkowy, którego reżyserem był nasz „Pan”, a my jego aktorami. To tam właśnie po raz pierwszy zetknąłem się ze sztuką. Przychodzimy rano do szkoły, a na naszych ławkach leżą grudy gliny. Pan Giełdon powiada, byśmy ulepili ludzkie główki. Jakoś mi to dobrze wyszło, bo dostałem dodatkowe zadanie lepienia główek. Konkurencji za dużej nie miałem, bo moja klasa liczyła zaledwie 5 chłopaków. Okazało się, że główki potrzebne były do lalek – kukiełek. Potem były rozdane role poszczególnym aktorom, budowa sceny, do oświetlenia której, służyły rowerowe żaróweczki zasilane prądem z rowerowej prądnicy. Tą z kolei poruszał Gerard Petka, kręcąc pedałami roweru postawionego na siodełku i kierownicy. Jaką nazwę miała ta sztuka teatralna, zupełnie zapomniałem. Dopiero po dziesięcioleciach…ale o tym w dalszej części.
Minęło kilkanaście lat. Była wiosna 1961 roku. Przyjaźniłem się z kolegą szkolnym Ryszardem Czapiewskim ze Zblewa. Jego rodzice budowali dom na byłych „księżych włókach’, jak nazywaliśmy ziemie odebrane kościołowi Zblewskiemu (jak w całej Polsce) przez system komunistyczny. Z rowów fundamentowych, Rysiu z ojcem, wyrzucali świetną glinę. Tą glinę natychmiast skojarzyłem z teatrzykiem w Białachowskiej szkole. Wziąłem do ręki grudę i ulepiłem ludzką główkę, jak wtedy w szkole. A Pan Czapiewski widząc to powiedział „wej to je czisti nasz wazónik” – popatrz to jest prawdziwy nasz ksiądz proboszcz (Alojzy Licznerski). Nazywaliśmy go „wazonikiem”, bowiem z uwagi na schorzenia reumatyczne kiwał się na boki podczas odprawiania mszy świętej. Po ocenie mej „pracy” przez Pana Czapiewskiego, postanowiłem popracować w tej glinie. Zwiozłem do domu kilka wiader tej kopaliny, i się zaczęło.

***

Najpierw rzeźbić zacząłem popiersia znanych ludzi. Wydaje mi się, że pierwszą figurą było popiersie Lenina, bo jego charakterystyczna twarz ułatwiała mi wykonanie podobieństwa. Później był Mickiewicz, Kościuszko, była moja kuzynka Jadzia Kaiser i wiele innych drobiazgów, z picassowskimi formami włącznie. Z poza domowników, pierwszym recenzentem mych prac był nasz organista Izydor Borzyszkowski. Kiedy zobaczył schnące rzeźby, patrząc na Kościuszkę powiedział „Edziuś, to ty zrobiłeś?” Bardzo mi się to spodobało i było zachętą do dalszej pracy. No dobrze, będziesz „tworzył” i co dalej? Napisałem do ówczesnego Wojewódzkiego Domu Twórczości Ludowej w Gdańsku, że coś tu robię w glinie. Owszem, odpisali, że zjawią się u mnie. Coś to długo trwało w moim mniemaniu, i zniecierpliwiony napisałem do Ministerstwa Kultury i Sztuki. To poskutkowało, bo zjawili się u mnie dość szybko. A przyjechali; Pani Stefania Liszkowska – Skurowa – etnograf, Pan Wojciech Błaszkowski – etnograf, i Pan Antoni Mironowski – artysta plastyk z Sopotu. Weszli do werandy, gdzie gromadziłem moją „glinę” i…miny ich, nie wzbudzały zaciekawienia. Pomyślałem, bracie to wszystko pewnie jest do kitu. Rzeczywiście tak było. Pan Mironowski powiedział artystą to pan nie jest, ale może być. Pozwoli pan, że pozbędziemy się najpierw tego pana. Wziął do rąk popiersie Lenina i upuścił go na betonową posadzkę. Lenin rozprysł się w drobny mak. Posunięcie było radykalne, co sprawiło, że glinę zarzuciłem. Wśród tych „dzieł” leżał sobie mały drewniany ptaszek, którego w międzyczasie w drewnie wyskrobałem. Pani Liszkowska widząc go powiedziała panie Edmundzie, a może pan spróbuje rzeźbić w drewnie? Bo zdolności manualne pan ma. Drodzy moi, glina była plastyczna, łatwa w obróbce, a drewno? Obiecałem jednak, że coś zrobię.
Po miesiącu otrzymałem z WDTL-u zaproszenia do wzięcia udziału w wystawie Tradycyjnego Sprzętu i Sztuki Ludowej Kociewia w Starogardzie w salach Powiatowego Domu Kultury na ulicy Sobieskiego. To zintensyfikowało moją twórczość do tego stopnia, że lekarz Bogdan Wrycza z Ośrodka Zdrowia w Zblewie musiał mi zszywać rozciętą dłoń u nasady kciuka. I tu ciekawostka, kiedy zainteresował się przyczyną powstania rany, sam zaczął rzeźbić i to bardzo realistycznie, powiem, że z chirurgiczną precyzją.
Otwarcie wystawy nastąpiło, już tak bardzo nie pamiętam, ale chyba w maju. W tamtym czasie takie imprezy zaszczycali swą obecnością gospodarze województwa i powiatu. Było zawsze uroczyste otwarcie wystawy, na tej wystawie również. Jaką ja miałem wtedy tremę, aż trudno opisać. Moje rzeźbki – szopka bożonarodzeniowa, scena z Drogi Krzyżowej, pastuszek i coś tam jeszcze, to były prawdziwe mizeroty w zestawieniu prac takich rzeźbiarzy jak Alojzego Stawowego z Bietowa, Stanisława Rekowskiego z Więckowych i Janka Giełdona z Czarnej Wody. Jednak z drugiej strony cieszyłem się, że znalazłem się w tak zacnym gronie. I to był mój debiut. Później ta wystawa objechała miasta powiatowe naszego województwa.

***

Od tamtej pory nasiliły się moje kontakty z WDTL –em. Byłem zapraszany na różne kursy, w tym scenografii, choreografii czy malarstwa. W tamtym czasie to był zupełnie inny świat. To nic, że brakowało bardzo wiele z dzisiejszego zaopatrzenia, raczkowała telewizja, telefony były na korbkę i, że na zamawianą rozmowę ze Zblewa z abonentem w Starogardzie trzeba było czekać godzinę i więcej? To nic, czas płynął wolniej.
Już od początku mej działalności interesowała się mną Centrala Przemysłu Ludowego i Artystycznego „Cepelia”. Zawiozłem kilka moich rzeźb i o dziwo, zostały zakupione przez tą spółdzielnię cepeliowską, której agenda mieściła się w Gdyni. Ale była radość – moje prace przyniosły mi pierwsze dochody z twórczej działalności. Ta współpraca z Cepelią trwała ponad czterdzieści lat. To była bardzo dobra instytucja dająca możliwość zarobku tysiącom rękodzielników w Polsce. Z chwilą przemian ustrojowych w naszym kraju, zlikwidowana została Cepelia w dotychczasowym kształcie. Cała rzesza ludzi straciła pracę i możliwość zarobkowania. Różnie o Cepelii mówiono, ja natomiast złego słowa o niej powiedzieć nie mogę. Tutaj istniał Fundusz Rozwoju Twórczości Ludowej dysponujący środkami na stypendia, nagrody, zapomogi i subsydia. Organizowane były liczne konkursy, wystawy krajowe i zagraniczne, bardzo dużo dzieł twórców ludowych eksportowano za ocean. To wszystko się skończyło.
W 1965 roku odwiedził mnie pan Arpad Kowalski. Zbierał materiały do książki o twórcach ludowych Kaszub i Kociewia. Po kilku latach, mój znajomy redaktor z Chłopskiej Drogi przysłał mi książkę A. Kowalskiego pod tytułem „Śladami świątków”, w której i o mnie autor pisze. Bardzo się ucieszyłem z tego faktu, a książka jest do dziś w mojej bibliotece.

***

Opiekunem tworzących w rękodziele ludowym z ramienia WDTL-u była niezapomniana ś. p. Stefania Liszkowska - Skurowa. Organizowała co roku zjazdy twórców w jej siedzibie. Dyrektorem tej placówki była wtedy, równie oddana twórczości ludowej, ś. p. Leokadia Grewicz. Pamiętam, jak zostałem zaproszony na taki zjazd, a mieszkałem jeszcze w Zblewie. Wtedy pierwszy raz spotkałem tak liczne grono rzeźbiarzy, hafciarek, plecionkarzy, poetów. Poznałem wtedy bliżej takich rzeźbiarzy jak; Apolinary Pastwa z Wąglikowic, Izajasz Rzepa z Redy, Leon Golla z Helu, Władysław Lica z Wdzydz Tucholskich, Stanisław Rekowski z Więckowych, Alojzy Stawowy z Bietowa, Jan Giełdon z Czarnej Wody, Teodor Kałuski z Małego Krówna. A hafciarki? Władysława Wiśniewska, Jadwiga Hinc, Leokadia Turzyńska, Marta Bławat, Helena Grulkowska – wszystkie z Wdzydz Kiszewskich, Monika Hildebrandt z Żukowa, Elżbieta Ebel z Wejherowa, Anna Konkel z Wejherowa, Ewa Wendt z Kartuz. Był plecionkarz Alojzy Speiser z Motarzyna, Anka Ostrowska z Wdzydz Kiszewskich też plecionkarka. Był rogarz Henryk Petk z Sierakowic i Bronisława Radtke z Żelistrzewa tkająca szmaciaki. Nikt z nich (oprócz Heleny Grulkowskiej) już nie żyje. Byłem bardzo zadowolony z tego spotkania, bowiem spotkałem ludzi znanych już w naszym środowisku od lat. Ja dopiero byłem na progu drzwi do tego świata. Tak się stało, że jestem w tej chwili rzeźbiarzem o najdłuższym stażu na Pomorzu i jednym z niewielu w kraju, którzy obchodzą swoje pięćdziesięciolecie pracy twórczej.
W 1972 roku zostałem przyjęty do Stowarzyszenia Twórców Ludowych w Lublinie, które działało już pięć lat, a powstało w 1968 roku z przekształcenia się Klubu Pisarzy Ludowych w STL o ogólnopolskim działaniu. Moja legitymacja ma numer 262. Dziś nasza organizacja skupia ponad dwa tysiące członków i liczebność ta utrzymuje się od wielu lat na tym samym poziomie. Organizacyjnie podzieleni jesteśmy na poszczególne Oddziały. Oddział Gdański STL powstał w 1978 roku z inicjatywy Krystyny Szałaśnej i mojej. Pani Krystyna zastąpiła panią Stefanię Liszkowską na stanowisku opiekuna twórców ludowych na naszym terenie i cieszyliśmy się z jej obecności do 2005 roku, do czasu przejścia jej na zasłużoną emeryturę. To była wspaniała etnografka. Miałem szczęście współpracować z panią Krystyną. Zjeździliśmy wspólnie wzdłuż i wszerz nasze Pomorze odwiedzając artystów ludowych. Tu byłby temat na całą książkę.
***

Lata siedemdziesiąte XX wieku były najlepszym okresem dla powojennej sztuki ludowej. Organizowano liczne wystawy, konkursy, imprezy folklorystyczne. Bardzo mile wspominam mój udział w Ogólnopolskim Festiwalu Folklorystycznym w Płocku, w którym uczestniczyłem dziesięć razy. Tam poznałem wspaniałych ludzi – ludowych artystów pracujących w wielu dziedzinach rękodzieła ludowego. Kilku ich wymienię; Wincenty Krajewski z Zawidza Kościelnego, Tadeusz Cąkała i bracia Adamscy – z lubelskiego, Stanisław Korpa z kieleckiego, Tadeusz Kacalak i Antoni Kamiński z Kutna, Naumiuk z białostockiego, Boguszyński i Maik z Kujaw – to rzeźbiarze. A ceramicy, hafciarki, malarki? Już niewielu z nich zostało.
Mój udział w wystawach sztuki ludowej należy liczyć w dziesiątkach. Poczynając od Starogardu i miast naszego powiatu, poprzez Gdańsk, Toruń, Warszawę, Płock, Kraków, Wrocław, Białystok i inne miejscowości naszego kraju. Wystawiałem też zagranicą – Sakskøbing i Kopenhaga - to Dania, Turku i Sippola w Finlandii, Schwerin, Parchim, Frankfurt i Rostok w Niemczech, Luant we Francji, Budapeszt – Węgry. Dużo moich prac jest w USA, Australii i na wyspach Fidżi w rękach kolekcjonerów prywatnych.
Jak już wspomniałem, było wiele konkursów regionalnych i krajowych na rękodzieło ludowe. I ja w nich brałem udział. Sukcesy? Były pierwsze nagrody i niższej klasy. Były też całkowite porażki. Nigdy nie starałem się za wszelką cenę być w czołówce. Zawsze chciałem tworzyć, a nie produkować. Raz zrobi się coś dobrego innym razem wychodzą knoty. I na tym chyba polega poszukiwanie w swojej sztuce właściwego kierunku. Nie trzymam się uparcie pewnej konwencji w sztuce. Porównując moje pierwsze prace z dzisiejszymi, dostrzegam ogromną różnicę w stylu. A zestawiając ze sobą prace z poszczególnych lat, widzę płynne przechodzenie do realizmu. Więcej tu jest sztuki amatorskiej niż „stylu ludowego”. Nie chcę stać uparcie w miejscu, by przypodobać się stronie komercyjnej. Słyszę nieraz, jak klient na jarmarku przy stoisku rzeźbiarza „ludowego”, szuka rzeźby w ludowym stylu, a twórca mu dopowiada, że zrobi mu jaką sobie zamówi. Gdzie jest ta autentyczna ludowość? Ale tutaj już wchodzę na bardzo śliski grunt i pozostawiam go etnologom.
Drugą dziedziną mego rękodzieła to malarstwo na szkle. Tym również interesowałem się od dawna, bo już w 1959 roku poproszony zostałem przez Wojewódzki Dom Twórczości Ludowej w Gdańsku na warsztaty z malarstwa na szkle do Wejherowa. Dlaczego nie pojechałem? Pamięć nie odnotowała. Pewnie i dobrze, bowiem wtedy malowano na szkle bez oparcia o tradycyjne malarstwo na szkle, jakie na Pomorzu istniało. Nikt o tym nie wiedział, lub nie chciano wiedzieć z czysto ideologicznego punktu widzenia. Bo jak pogodzić fakt walki z kościołem i organizować warsztaty malowania na szkle w oparciu o zachowane zabytki o treści sakralnej, bowiem tylko o takiej tematyce malunki na szkle istniały na Pomorzu.
***

Kończyła się epoka komunizmu w Polsce i nadchodziła demokracja. W 1988 roku pani Krystyna Szałaśna – etnograf Wojewódzkiego Ośrodka Kultury w Gdańsku i dr Aleksander Błachowski z muzeum etnograficznego w Toruniu, zorganizowali warsztaty z malarstwa na szkle w oparciu o zachowane malunki z XIX wieku. Kilka sztuk znajduje się w Muzeum Kaszubskim w Kartuzach i dwa obrazki w Muzeum Etnograficznym w Toruniu. To jest wszystko co zostało z XIX wiecznego malarstwa na szkle. Na dodatek nie zachował się ani jeden obrazek z terenu Kociewia. Ja twierdzę, że i tu takie obrazki wisiały na ścianach wiejskich chałup. Na czym opieram swoje twierdzenie? A no na tym, że główny zbieracz tych obrazków Izydor Gulgowski był Kociewiakiem. Kiedy pod koniec XIX wieku otrzymał posadę nauczyciela we Wdzydzach Kiszewskich i zaczął penetrować okoliczne wsie w poszukiwaniu istniejących jeszcze obrazków na szkle, myślę, że w tych zabiegach nie pominął Kociewia – swoich stron rodzinnych. Kaszuby nie były rejonem odizolowanym od sąsiadów. Wpływy kulturowe Kaszub i Kociewia wzajemnie się uzupełniały. To, że obraźnicy z Dolnego Śląska przybywali na odpusty ze swymi wyrobami na Pomorze (bo to był początek zaistnienia obrazków na szkle na naszym terenie) z czysto komercyjnego punktu widzenia, nie ograniczali się wyłącznie do terenu Kaszub. To chyba jest logiczne. Wracając do I. Gulgowskiego, kiedy ze swoją żoną Teodorą założyli skansen budownictwa wiejskiego w 1906 roku, tam w tej pierwszej chacie rybackiej gromadzili obrazki na szkle. Było tego kilka tysięcy. Niestety, pożar w czerwcu 1932 roku strawił zalążek skansenu wraz z zbiorami.
Pan dr Błachowski dogłębnie zbadał zachowane zabytki, które już nie wiele miały wspólnego z malarstwem dolnośląskim, bo były wytworem rodzimych artystów, i na ich podstawie poprowadził zajęcia z malarstwa na szkle. Byłem też ich uczestnikiem. Od tamtej pory maluje na szkle i nie tylko, bo również udzielam lekcji z tej dziedziny, na różnego rodzaju warsztatach z młodzieżą szkolną, z nauczycielami i uzdolnionymi mieszkańcami wsi.
Od 1985 roku współpracuję z Kaszubskim Uniwersytetem Ludowym we Wieżycy. Początkowo polegało to na uczestnictwie w plenerach, a w miarę nabierania doświadczenia, stałem się wykładowcą na zajęciach z malarstwa na szkle, rzeźby, i konsultantem na corocznym plenerze dla twórców ludowych. KUL, to wspaniała instytucja opierająca swą działalność na fachowej dydaktyce w dziedzinie upowszechniania kultury ludowej Kaszub, Kociewia i Borów Tucholskich. Cieszę się, że mogę edukować dzieci i młodzież mojego Kociewia. Odbywa się to zwłaszcza w Centrum Wystawienniczym i Regionalnym w Tczewie. W tym roku odwiedzę kilkanaście szkół Kociewia leżących w powiatach Tczewskim i Starogardzkim. Moi podopieczni wręcz chłoną wiedzę z malarstwa na szkle, bo ani im w głowie wyjść na przerwę czy na śniadanie, i koniecznie chcą się spotkać ponownie. To jest obiecujące zjawisko.
***

W dotychczasowej mojej działalności twórczej, największym osiągnięciem i wydarzeniem był osobisty udział w budowie ołtarza papieskiego w Sopocie. Spotkać tak wielkiego człowieka, jakim był Pan Marian Kołodziej – scenograf, można raz w swoim życiu. Ten, świętej pamięci już człowiek, zapadł głęboko w moje serce. W znaczącym stopniu wpłynął na moją rzeźbę i spojrzenie na sztukę z właściwej strony. Ołtarz, do którego rzeźbione figury i kapliczki, z inspiracji pana M. Kołodzieja rzeźbiarze Pomorza wykonali, zapisał się na stałe w naszym krajobrazie. Wiele z tych kapliczek i figur zdobi nasze świątynie, stoją na rozstajach dróg, zdobią przydomowe kapliczki. A, że jestem zamiłowanym dokumentalistą zdarzeń z dziedziny folkloru i sztuki ludowej, na podstawie moich zbiorów napisałem książkę opisującą kulisy budowy ołtarza pod tytułem „OŁTARZ PAPIESKI DŁUTEM STWORZONY”. To moja druga książka, bo pierwsza nazywa się „Na ścieżkach wspomnień…” i mówi o moim życiu, życiu rodziny, zwyczajach obrzędach, życiu dawnej wsi. Obie pozycję mają niewielki nakład, bowiem wydałem je własnym kosztem. Zwracałem się o pomoc finansową do wielu instytucji, żadna nie pomogła. Będzie jeszcze trzecia książka „Na ścieżkach wspomnień II…” Zawsze lubiłem pisać. Napisałem setki felietonów do różnych gazet i czasopism i piszę dalej.
Zbieractwo wszelkiego rodzaju przedmiotów kultury materialnej dawnej wsi, przez wiele lat było moim konikiem. Chciałem mieć własne małe muzeum. Życie zadecydowało inaczej. Cały wielki zbiór przekazałem do zbiorów muzeów w Oliwie i Starogardzie. Uważam, że tam będzie najlepsze miejsce dla tego rodzaju muzealiów. Gwoli ścisłości muszę dodać, że trochę z rodzinnych pamiątek pozostało w moim domu. Między innymi jest stary patefon i tłuczek do ziemniaków z kuchni babci Antoniny, liczący pewnie ze sto lat. To tym tłuczkiem, przez domowników nazywanym trampkiem, były gniecione szturane kartofle do maślanki. Babcia mawiała; weźkaj jano trampek i uszturaj te bulwi, ja upsieka szpyrków. Tłuczek nazywano też dukaczem, kartofle dukane, mawiano też kartofle trampane.
Pozwól drogi czytelniku, że wrócę do przerwanego wątku o teatrzyku w Białachowie. Wiele lat szukałem śladów mego „Pana” Stefana Gełdona (kiedyś pisał się Giełdon). By to zgłębić, odsyłam do mojej książki „Na ścieżkach wspomnień…”, tam wszystko opisałem. Tutaj chcę odnotować, że Pan Stefan Gełdon zaprosił mnie na jubileusz swojej działalności teatralnej, jako jednego z aktorów pierwszego przedstawienia. Po wielu latach dowiedziałem się, że w Białachowie przedstawialiśmy adaptację bajki Aleksandra Puszkina „O Popie i jego parobku Jełopie”. Jubileusz 60 lecia pracy artystycznej i wychowawczej miał miejsce w Nowem w sobotę 17 października 2009 roku. To było bardzo miłe spotkanie, zwłaszcza, że po dziesięcioleciach spotkałem kolegę szkolnego Zygmunta Gołuńskiego, też jednego z pierwszych aktorów. Uhonorowani zostaliśmy pięknymi statuetkami teatralnymi.
W 2005 roku Zblewo obchodziło 700 lecie swego istnienia. Uczyniono mi z tego powodu bardzo miłą niespodziankę, bo Rada Gminy jednogłośnie przyznała mi tytuł Honorowego Obywatela Gminy Zblewo. Wójtem wówczas był pan inż. Andrzej Gajewski. Czy zasłużyłem na ten tytuł? Uważam, że byli inni, godniejsi ode mnie, ale serdecznie za to dziękuję.
W roku bieżącym uhonorowano mnie „Pierścieniem Mechtyldy”. A to z okazji 750 lecia Miasta Tczewa. Pierścień przyznała Rada Programowa Kociewskiego Kantoru Edytorskiego, jako wyróżnienie redakcyjne „Kociewskiego Magazynu Regionalnego” w kategorii: edukacja regionalna.
Jeśli już mówię o honorach, jakie mnie spotkały na mojej twórczej drodze, najbardziej cenię sobie medal Oskara Kolberga, medal Teodory i Izydora Gulgowskich, brązowy i srebrny medal Bene Merenti, odznaki - Zasłużony dla Kultury Narodowej, Zasłużony Działacz Kultury, złoty i srebrny Krzyż Zasługi. Ja się tym nie chwalę. Myślę, że wszyscy po tylu latach działalności na polu upowszechniania kultury i sztuki ludowej Kociewia i Kaszub, powinni być czymś uhonorowanym.
Edmund Zieliński