piątek, 28 lutego 2014

EDMUND ZIELIŃSKI. JESTEM NA PEWNO PANA KUZYNKĄ! KOCIEWIANKA Z LUBUSKIEGODrukujE-mail
czwartek, 27 luty 2014
Bardzo proszę, jeśli jest to możliwe, o wiadomości, czy żyje jeszcze ktoś w Zblewie o nazwisku SZKLARSCY. Mój ojciec nazywa się Szklarski i pochodzi ze Zblewa. Mieszkam w województwie lubuskim. Bardzo będę wdzięczna za wiadomość. 
Tej treści list ukazał się na stronie naszego portalu dnia 1 stycznia 2014 roku.
Dla mnie taka wiadomość to kolejna gratka w poszukiwaniach bliższych i dalszych krewnych. Natychmiast wysłałem na adres tej pani mój felieton o Szklarskich. 2 stycznia otrzymałem odpowiedź:

















Bardzo dziękuję za historię mojej rodziny. Jestem wnuczką Wojciecha Szklarskiego i Leonardy z domu Skibicka. Moim ojcem był Wojciech Szklarski. Zmarł w 2006 roku (8.01.2006 w Iławie, według dokumentu z USC Zblewo – E.Z.). Pierwszy raz dowiaduję się o mojej rodzinie ze strony ojca. Nigdy nie opowiadał o swojej rodzinie. Jeszcze raz bardzo dziękuję. Pozdrawiam – Halina Schmidt z domu Szklarska.
3 stycznia otrzymałem kolejny list:
PANIE EDMUNDZIE JESTEM NA PEWNO PANA KUZYNKĄ. JESTEM OGROMNIE ZASKOCZONA, ŻE PO TYLU LATACH MOGĘ POZNAĆ HISTORIĘ MOJEJ RODZINY ZE STRONY MOJEGO OJCA WOJCIECHA CZESŁAWA (…). BARDZO CHCIAŁABYM DOWIEDZIEĆ SIĘ COŚ WIĘCEJ O MOIM OJCU. 
Jeszcze jeden list z 5 stycznia z danymi rodziny Haliny. 
Mój ojciec Wojciech Czesław Szklarski urodził się 17 grudnia 1928 roku. Ożenił się z Anną Rzepecką urodzoną w 1928 roku w Sierpcu na Mazowszu. Ślub zawarli w USC w Zalewie 18 września 1952. Z tego związku urodziła się piątka dzieci – Wiesław w 1952 roku, Halina w 1954, Danuta w 1956, Janina w 1957 i Roman w 1966. W 1956 roku przeprowadzili się z Warmii do Słubic, gdzie nadal żyje Anna – moja mama. Drogi kuzynie, byłabym wdzięczna gdybyś dopisał do historii rodziny również naszą „gałązkę”. Jest nas pięcioro rodzeństwa, wszyscy jeszcze żyją i mają swoje rodziny.
Posłałem Halinie moje książki „Na ścieżkach wspomnień…”. Bardzo szybko je przeczytała, bo już 26 stycznia Halinka napisała
Drogi Edmundzie, książki już przeczytałam. Dowiedziałam się dużo z nich o Kociewiu i twórczości ludowej. Książka jest dobrze napisana. To źródło wiedzy dla tych, co nie znają Kociewia, tak jak ja. Do tej pory nie słyszałam nic o Kociewiu, tylko o Kaszubach. Życzę dalszej owocnej twórczości(…).
Aby rozjaśnić nieco powyższą historię, muszę wrócić do moich zapisków dotyczących Skibickich i Szklarskich.
Siostra mojego dziadka Franciszka Zielińskiego – Marianna, urodzona 29 maja 1884 w Borzechowie, wyszła za mąż za Piotra Skibickiego urodzonego 22 lutego 1878 w Lipinkach powiat Świecie z ojca Jerzego i matki Antonii z domu Tuttla. Z tego małżeństwa dnia 12 lutego 1905 roku w Pałubinku powiat kościerski urodziła się Leonarda. 24 października 1908 roku w Lipinkach powiat Świecie urodziła się Marianna. 3 czerwca 1923 w Zblewie urodził się syn Antoni, a 29 kwietnia 1926 roku również w Zblewie, Marianna (żona Piotra), urodziła martwe dziecko.
Mam przed sobą ciekawy dokument o zawarciu związku małżeńskiego Marianny Skibickiej (córki Marianny i Piotra) z robotnikiem Janem Gajewskim, kawalerem, urodzonym 21 sierpnia 1902 w Zblewie. Ślub zawarli 9 listopada 1926 roku. Z dokumentu wynika, że Jan Gajewski był synem zagrodnika Pawła Gajewskiego zamieszkałego w Zblewie i jego żony Marianny z domu Szala.
Ciekawe, że jeszcze w latach dwudziestych XX wieku używano miana zagrodnik w stosunku do chłopa. Ta nazwa funkcjonowała od XIII wieku i określała chłopa posiadającego zabudowania i ¼ łanu ziemi, czyli około 4 hektarów.
Moja ciocia Marianna Skibicka zmarła 1 marca 1945 roku o godzinie 24 w Starogardzie. Natomiast wujek Piotr Skibicki zmarł dnia 8 kwietnia 1949 roku w szpitalu Sióstr Elżbietanek w Starogardzie przy ulicy Gen Świerczewskiego 27 o godzinie 4.
Piotr i Marianna Skibiccy mieszkali przy ulicy Dworcowej w małym parterowym domku, idąc na dworzec po prawej stronie.
Leonarda Skibicka dnia 9 listopada 1926 roku wychodzi za mąż za Wojciecha Szklarskiego, urodzonego 14 kwietnia 1898 w Rabinowie pow. Włocławek. I jak wyżej napisałem, z tego związku rodzi się Wojciech Czesław Szklarski – ojciec bohaterki tego felietonu – Haliny Schmidt.
To dzięki Halinie zainteresowanej przeszłością swego ojca i dziadków, dopisałem kolejny rozdział historii rodów Zielińskich i Szklarskich. Jeśli wydam jeszcze trzeci tom „Na ścieżkach wspomnień…”, zamieszczę w nim i tę ciekawą historię.

Te wszystkie historyczne już dane otrzymałem dzięki uprzejmości pani Hanny Dunajskiej – szefowej USC w Zblewie. Dziękuję Pani Haniu.

PS. Moich czytelników zainteresowanych dalszymi losami rodu Stachowiaków zapewniam, że wkrótce ukaże się kolejna część.

Zdjęcia













Halina Schmidt ur 30.03.1954 z domu Szklarska



Halina Schmidt z wnukami







środa, 26 lutego 2014

DWIE OPOWIEŚCI ZWIĄZANE Z WIEŻĄ ZBLEWSKIEGO KOŚCIOŁA. OPOWIEŚĆ PIERWSZADrukujE-mail
środa, 19 luty 2014
Co nieco o zblewskim kościele

Johann Friedrich Weule (1811 – 1897) był zegarmistrzem i konstruktorem wieżowych mechanizmów zegarowych. 8 maja 1848 roku umieścił swój mechanizm na wieży kościoła w Goslar w Dolnej Saksonii. Jego mechanizm wymagał cotygodniowego podkręcania, a nie jak to w wielu wypadkach bywało – codziennego. Zegary marki „J.F. Weule” funkcjonują do dziś, czego dowodem jest zegar na wieży kościoła w Zblewie. O ile dobrze odczytałem datę na werku, wyprodukowany został w 1904 roku. To jest zabytek klasy zerowej.





Mój śp. brat Jerzy przez jakiś czas był konserwatorem tego mechanizmu na zblewskiej wieży. To on wdrapywał się po drabinach do pomieszczenia, gdzie znajduje się serce zblewskiego zegara wieżowego. Tam go oliwił, ustawiał, nakręcał itp. Fakt ten uwiecznił mój syn, Wojtek, na fotografii dnia 2 czerwca 1990 r. Zdolny był mój braciszek – naprawiał rowery, motocykle, maszyny do szycia, centryfugi, maszyny rolnicze, no i zegar na wieży kościoła w Zblewie. 

Jerzy Zieliński naprawia werk zegara wieżowego w Zblewie
Jerzy Zieliński nakręca zegar


Jako kilkunastoletni chłopak z rówieśnikami wchodziliśmy na kościelną wieżę do samych okienek pod krzyżem. W jednym miejscu, w sąsiedztwie dzwonu, trzeba było wspinać się z belki na belkę, by zaliczyć najwyższy punkt. Kiedy byłem tam pierwszy raz, zdziwił mnie widok, jaki roztaczał się z tej wysokości. Doskonale widziałem gospodarstwa moich dziadków w Białachowie, kościół w Pinczynie, dworzec kolejowy i sine lasy na horyzoncie.
Remont wieży 12 maja 1994
Wieża w remoncie - 12 maja 1994
Kościół z oddali - 12 maja 1994


Opowiadał mi mój tata, że widział w swojej młodości zdjęcie z montażu krzyża na kościelnej wieży. Po jego zamontowaniu dwaj mężczyźni stali po bokach krzyża na mocującej go podstawie. Jedną ręką trzymali się krzyża, drugą rękę i nogę wysunęli w powietrze. Ja widziałem pracowników remontujących wieżę kościoła w Zblewie 12 maja 1994 roku, co uwieczniłem na załączonych zdjęciach.
Kropielnica z 1880 roku


Bardzo ciekawe są kamienne kropielnice stojące u wejścia do kościoła. Jedna z nich zapewne pochodzi ze starego drewnianego kościółka, o czym świadczy data wykonania. Druga jest młodsza, bo z 1880 roku. Chyba tylko to zostało ze starego kościoła. Do początku lat 60. XX w. pod chórem stały jeszcze ciężkie pięknie profilowane ławy pochodzące właśnie ze starego drewnianego kościoła. A ile było na nich autografów tamtych mieszkańców parafii zblewskiej? Zostawianie po sobie śladów leży w naszej naturze. Sam, będąc uczniem w warsztacie elektrycznym Józefa Mosia w Zblewie, dostałem od niego zadanie naprawienia czegoś w instalacji na strychu kościoła. Pamiętam, że kopcącym płomieniem świeczki na drewnianej belce wypisałem moje imię, nazwisko i datę. Nazwiska nie dokończyłem, bo zgasła mi świeczka. Jest to tam do dziś.

No i oto co nieco dopisałem kawałek historii naszego Zblewa.

Gdańsk 19 lutego 2014 Edmund Zieliński

Dnia 6 marca 2014 otrzymałem od Janka Stachowiaka maila, którego treść jest wspaniałym uzupełnieniem mojego felietonu, zwłaszcza, że wprowadza wiele elementów przeze mnie nieopisanych. Janek - serdecznie dziękuję! 


Na wieży Zblewskiego Kościoła  ( kolo okienek, albo pod śrubą krzyża-tak
mawiała Agnieszka Szklarska) bylem pierwszy raz  w 1954 roku i wydrapałem gwoździem,
 który wisiał pod belka i pokazywał, jak się wieża chwieje. Agnieszka
asekurowała mnie idąc niżej po stopniach drabiny, a na najtrudniejszy
odcinek drogi ( od tarcz zegara w górę)trzeba było piąć się po małych szczeblach
wbitych do belki i potem prawie pionowa drabiną do okienek)- prawie że
"siedziałem na jej głowie. Potem musiałem milczeć długo, długo, bo Agnieszka
zakazała mi o tym komukolwiek mówić. Kiedyś się wygadałem i Agnieszka z
tego powodu dostała "burę" od Wujka Szklarskiego. Wujek i Ciocia zabierali
mnie czasem do zegara i tam też jest mój pierwszy pobyt przy mechanizmie
oznaczony. Płomieniem świecy wypaliłem " SJ-1954". Mechanizm nakręcało się
korba z prawej strony u dołu ( nie tam gdzie opisujesz zdjęcie z bratem
Jerzym) podciągając ciężarki na linie , która nawijała się na bęben. Korba po
nakręceniu była chowana z tylu za "Budką".Cała obudowa wykonana była z desek z
drzwiami zamykanymi na kłódkę. Ekscytujące wspomnienia  z
dzieciństwa...Przeżywam to bardzo, bardzo. Bardzo!

Janek Stachowiak -
 Breisach









7 Widok na wieś z wieży kościoła około 1955 roku (mojego archiwum)

Widok na wieś z wieży kościoła około 1955 (mojego archiwum)

Widok na wieś z wieży kościoła około 1955 roku (z mojego archiwum)



wsteczdalej »

czwartek, 20 lutego 2014

DWIE OPOWIEŚCI ZWIĄZANE Z WIEŻĄ ZBLEWSKIEGO KOŚCIOŁA. OPOWIEŚĆ DRUGADrukujE-mail
środa, 19 luty 2014
Widok na Zblewo
Lubię wspinać się na rozmaite wieże. Ze szczytów wież widać porządek (lub nieporządek) rzeczy. Oczywiście można to zdanie, kiedy niżej będę pisał o wspinaczce na wieżę kościoła p.w. św. Michała Archanioła w Zblewie (aż na wysokość zegara, aż ponad trzy wielkie dzwony, aż ponad gniazda gawronów), odczytać jako metaforę, ale tu akurat nie ma metafizyki, tu chodzi mi o widziany z góry przyziemny porządek: o rozplanowanie ulic, skwerów, parków, placów, bryły budynków, o ogólną harmonię lub dysharmonię. Tak spoglądałem na Zblewo i okolice miasteczka.






















Wspinaczka na wieżę tego neogotyckiego kościoła po solidnych schodach i drabinach ze stopniami z ocynkowanej kraty nie nastręcza żadnych trudności. Poziomy na poszczególnych kondygnacjach też są z kraty, więc ktoś, kto wędruje do góry, może czuć się pewnie. Wspinaczka kończy się nad dzwonami, na wysokości zegarów. Niestety, okna są tu zamontowane na trwałe i do tego wysoko przesłonięte drewnianymi żaluzjami. W czasie mojej wędrówki widać było jeszcze między drewnianymi obramowaniami okien a cegłami muru mocno i starannie wciśniętą uszczelniającą piankę. Nie ma niestety żadnej platformy widokowej, a więc zdjęcia mogłem robić jedynie przez brudne szyby górnych części okien zakończonych ostrołukami i to ze stalowej drabiny. Szkoda – pomyślałem - to jedna z nielicznych wież kościelnych w powiecie, która mogłaby pełnić funkcję wieży widokowej, a właśnie z braku platformy i otwieranych okien jej nie pełni. Są jeszcze ewentualnie dostępne wieże w Klonówce, Lalkowach, Piecach (byłem), wspaniały widok roztacza się z wieży kościoła św. Katarzyny w Starogardzie (byłem aż na samej galeryjce), ale tam wspinaczka jest ryzykowna, drabinami z powyłamywanymi szczeblami - bodajże 1992 r. 
Inna sprawa, że nie po to zaczęto w 1970 r. budować kościół w Zblewie, by turyści mogli sobie oglądać z wieży świat. Przypominają o tym dzwony. Jeden z nich w pierwszej osobie (napisem na swoim dostojnym płaszczu ze spiżu) mówi, że głosem będzie wzywał itd... w sprawie błogosławieństwa dla żywych, łaskawego sądu dla umarłych i wiecznego odpoczynku. 
Nie cytuję dosłownie, bo stojąc ostrożnie na stalowej drabinie trudno mi było zrobić zdjęcie całego tekstu. W każdym bądź razie w tym napisie chodzi oczywiście o sprawy ponadczasowe i nadprzyziemne. Te dzwony mówią o porządku kosmicznym, boskim. Czyli jednak – hmm – metafizyka.
Chociaż... Właściwie ich dostojny dźwięk, skierowany na dół, łączy jakby oba porządki, bo ci z dołu, z przyziemia, chcąc nie chcąc myślą o Górze, Kosmosie, nieskończoności, fenomenie czasu i naszym jakże nędznym wobec tego niepojętego ogromu Kosmosu żywocie. 
Dzwony - właściwie kto i kiedy je wymyślił? Czy aby człowiek? Muszę sprawdzić w Google. 
Zrobiłem więc zdjęcia skromnych fragmentów czterech stron świata i zacząłem schodzić. Ostrożnie przesunąłem się koło dzwonów, by nie zbudzić ich z popołudniowej sjesty, słonecznego snu, by któregoś nie dotknąć, bo co to by było, gdybym trącił i wydałby jakiś senny jęk albo jeszcze gorzej - spiżowy pomruk, dźwięk zupełnie nierozkołysany, dla dzwonów całkiem niestosowny. 
Zszedłem piętro niżej, gdzie czekał na mnie Michał Spankowski. Został tu nagle unieruchomiony przez kleszcze lęku wysokości i nie mógł za mną iść już ani stopnia wyżej. Ale i tak był dzielny -  trzymał za mnie kciuki. 
Kiedy to mogło być? W którym to roku, Panie Michale? 


poniedziałek, 3 lutego 2014

PIERWSZE (?) AUTO OSOBOWE W ZBLEWIE I PIERWSZA CIĘŻARÓWKA. ALEŻ ZDJĘCIA!!!DrukujE-mail
niedziela, 02 luty 2014

Szerszy opis niżej zamieszczonych zdjęć wraz z reportażem o przedstawionej na nich rodzinie Piotrzkowskich damy na tej stronie po publikacji w "Kurierze Zblewskim". Na razie możemy jedynie zdradzić, że była to bardzo bogata w okresie międzywojennym rodzina zblewskiego rzeźnika....



To zdjęcie znajduje się w albumie rodzinnym Piotrzkowskich. Przedstawia żołnierzy pruskich w 1916 r. Prawdopodobnie jest na nim Leonard Piotrzkowski. 

Zblewo? Starogard? 




Dom mieszkalny Wiktorii Brzoskowskiej, później, po zamążpójściu, Piotrzkowskiej.


Wiktora przed czy po ślubie?


Leonard Piotrzkowski przybyły do Zblewa z Nowej Wsi.










Ulica Główna w Zblewie.


X-lecie II Rzeczpospolitej? Na to wygląda. Drugi od prawej Leonard Piotrzkowski.



Leonard Piotrzkowski dyskutuje z księdzem proboszczem.



Leonard Piotrzkowski i dzieci. Prawdopodobnie Zygmunt i Bronisław.



Lata 30. Przemarsz patriotyczny w Zblewie na ulicy Głównej..



Wiktoria Piotrzkowska z dzieckiem - Zygmuntem albo Bronisławem. Przy niej trzy panie pełniące w domu różne funkcje.



Rodzina Piotrzkowskich.



Wiktoria Piotrzkowska (z prawej) i p. Kamińska.



A tak wyglądał pomnik, o który - w związku z rekonstrukcją - toczył się swojego czasu spór.



Na podwórku Piotrzkowskich. W aucie Leonarda siedzą strażacy. Przyszli sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie.



Kadr. Przyjrzyjmy się z bliska tym szlachetnym twarzom.



Najprawdopodobniej pierwsza ciężarówka w Zblewie.



Wiktoria i Leonard Piotrzkowscy.



Na zapleczu zakładu masarskiego Piotrzkowskich. Po lewej stronie rzeźnik z młotem do uboju bydła.





Zaczęło się w armii pruskiej, a kończy na hitlerowskiej. To zdjęcie 19-letniego syna Piotrzkowskiego przyszło z frontu jako pamiątka po nim (zginał po roku).

Historia zblewskiego dwudziestolecia II RP w niemieckiej ramówce 
Tadeusz Majewski

Nieraz odkrywamy czy znajdujemy coś przypadkowo. Skamienielinę, odcisk palca na gotyckiej cegle, stare zdjęcie. Ale najbardziej cieszy, gdy jest to odkrycie jakby przez nas wywołane. Tak było z odkryciem niezwykłych i bardzo istotnych dla historii Zblewa zdjęć, jakie znajdują się w albumie rodziny Piotrzkowskich. Po publikacji materiału Edmunda Zielińskiego pt. „Zblewski handel w połowie XX wieku” w grudniowym numerze „KZ” zgłosił się Krystian Piotrzkowski. Był rozżalony, że w tekście nie ma mowy o jego pradziadku Leonardzie – przedwojennym zblewskim rzeźniku (nie było mowy, gdyż pan Edmund pisał o handlu powojennym)... 

Pojechałem do Jezierc - do rodziny Piotrzkowskich. Przeglądałem zdjęcia w rozłożonym na stole rodzinnym albumie z rosnącym zdumieniem. Takie odkrycie w ciągu 20 lat zdarzyło mi się tylko raz – u pani Rybickiej w Bobowie. O tym, co przedstawiają zdjęcia, mówili mi Waldemar Piotrzkowski – wnuk Leonarda i Wiktorii, Halina (ur. w 1936 r.) – synowa oraz wspomniany wyżej Krystian – wnuk Haliny. 
Porobiłem zdjęcia ze zdjęć. Najciekawsze umieściłem już na stronie www.zblewo.pl, z grubsza starając się zachować układ chronologiczny (po doprecyzowaniu czasu ich powstania przestawię kolejność). Niemniej już wyszła z tego 20-letnia historia polskiego Zblewa jak gdyby w niemieckiej ramówce. 


Leonard i Wiktoria
Jedno z najstarszych zdjęć przedstawia dom Wiktorii Brzoskowskiej („ulica Główna, za Maksem Gillą”), w którym mieściła się piekarnia. Po wyjściu za mąż za Leonarda Piotrzkowskiego, który przybył z Nowej Wsi Rzecznej do Zblewa w nieznanym rodzinie roku, piekarnię zlikwidowano, a otworzono sklep mięsny, natomiast od strony podwórza - co wynika ze zdjęć - ubojnię. 
Wiktoria i Leonard wzięli ślub w dniu 5 listopada 1919 r. w USC w Zblewie. Akt ślubu informacje, że Leonard urodził się w dn. 28 czerwca 1889 r. i był rzeźnikiem, natomiast Wiktoria urodziła się 26 lutego 1899 r. 
Na stronie internetowej gminy jako pierwsze dałem zdjęcie przedstawiające żołnierzy pruskiej armii z 1916 roku. Najprawdopodobniej jest na nim Leonard, gdyż co by to zdjęcie robiło w albumie? 
Brzoskowscy byli majętną rodziną. W tamtych czasach zapewne piekarnia ze sklepem przynosiła niezłe dochody. Leonard Piotrzkowski też nie narzekał na brak pieniędzy. „Kiedyś tak było – komentowała zdjęcia ślubne pani Halina – że zawsze bogaty żenił się z bogatym”. Na takie dictum odpowiedziałem pytaniem: „Czy dziś jest inaczej? Czy kiedykolwiek było”.
Leonard Piotrzkowski był postawnym mężczyzną o regularnych rysach twarzy i przenikliwym spojrzeniu. Nic mu nie odbierała przedwczesna łysina. Wiktoria z 1918 roku była kobietą puszystą. Na zdjęciu wykonanym w jakimś atelier około 1914 roku jest jeszcze szczupła. 

Nieźle im się powodziło 
Zakład masarski ze sklepem musiał znakomicie prosperować. Według rodziny Piotrzkowscy byli jednymi z najbogatszych zblewiaków. O ich zamożności świadczą zdjęcia przedstawiające dwa samochody. Osobowy był podobno pierwszym w Zblewie. Na zdjęciu stoi na podwórzu, na zapleczu masarni, a siedzi w nim aż siedem osób (czwarty od lewej to Brunon, syn Leonarda, później mąż pani Haliny). Te siedem osób to drużyna strażaków. Niektórzy mają niespotykane dziś sumiaste wąsy. Strażacy podobno przyszli na podwórze Piotrzkowskich, by sobie zrobić takie właśnie paradne zdjęcie w aucie. Znawcy starych samochodów z pewnością określą, jaki to model. Zdjęcie przedstawiające samochód dostawczy bardzo wyblakło. Zupełnie jakby nie chciało trzymać wyrazistości utrudzonego pojazdu, który regularnie rozwoził produkty z masarni do Starogardu i Tczewa. 
Firma musiała być spora. „Była ubojnia, masarnia i sklep, tak jak aktualnie firma Heroldów” – zauważyli Piotrzkowscy. Zaskakują nietypowe pamiątkowe zdjęcia z bykami. Zapewne miały one uwiecznić chwałę przedsiębiorstwa. Przy okazji - to jeszcze jedno świadectwo zamożności, no bo kogo wtedy było stać na robienie takich zdjęć czy wynajmowanie fotografa? 

Niezwykły dokument
Zdjęcia w rodzinnym albumie Piotrzkowskich są z uwagi na swoją tematyczną różnorodność niezwykłym dokumentem pod każdym względem. Niektóre przedstawiają architekturę miejscowości, która już wtedy będąc miasteczkiem udawała wieś, inne to świadectwa ważnych wydarzeń państwowych obchodzonych w w Zblewie – na przykład przemarsz patriotyczny bodajże Związku Powstańców i Wojaków czy uroczystość z okazji dziesięciolecia II Rzeczpospolitej (Leonard stoi drugi od prawej), jaka miała miejsce w dużej sali z teatralną sceną, o czym świadczy budka suflera. Jeszcze inne to świadectwo życia codziennego: przejażdżka bryczką ulicą Główną, spotkanie towarzyskie – rozmowa Leonarda Piotrzkowskiego z księdzem („Leonard dużo dawał na kościół”), zrobione na pamiątkę przed pomnikiem Matki Boskiej postawionym w 1922 roku po wojnie z bolszewikami („przy pomniku stoi Leonard – musiała być jakaś rocznica”). Zdaje się, że pomnik był wyższy niż ten dzisiejszy – można porównać. Wreszcie ten album to kapitalny katalog mody. Na jednym ze zdjęć w białym stroju stoi Wiktoria, w ciemnym pani Kamińska ze Starogardu, jej siostra. Podobnie jak na innych zdjęciach dokładnie widać zdobienia sukni, niemające nic wspólnego ze strojami regionalnymi. Jakieś zdobione kołnierzyki, koronki, różnej długości korale. Na niektórych zdjęciach fascynują długie, obszerne płaszcze, czapki, muszki, wysokie obuwie, no i oczywiście jakże inne niż dzisiaj fryzury pań. 

Wiktoria dała Leonardowi sześcioro dzieci
Leonard miał tytuł rzeźnika. Zatrudniał czeladnika i trzech uczniów. To on najprawdopodobniej prowadził interes. Wiktoria zajmowała się dziećmi. Na jednym ze zdjęć siedzi na krześle trzymając chłopca, a stoją przy niej trzy kobiety – według Piotrzkowskich były to: opiekunka do dzieci, kucharka i sprzątaczka. 
Wiktoria urodziła Leonardowi sześcioro dzieci: córkę i pięciu synów. Oto kolejność według starszeństwa. Kazimierz („podczas wojny szedł z polskim wojskiem, jako polski żołnierz dostał się do Anglii, nie wrócił” - mówiła pani Halina), Wiktor („był w czasie okupacji w Jugosławii, wrócił do Zblewa po wojnie”), Henio („musiał pójść do armii niemieckiej w wieku 18 lat, a zginął w wieku 19 lat – przysłali zdjęcie na pamiątkę; wygląda jak Niemiec”), Łucja („wyszła za mąż za Jerzego Filipowskiego, zmarła w Starogardzie”), Brunon („urodził się w 1932 roku, a ożenił się ze mną w 1955 r.”), Zygfryd – podczas okupacji był dzieckiem, ożenił się, pracował w Polfie. 

Był już tak blisko
W czasie okupacji Leonard Piotrzkowski normalnie prowadził swoją działalność. By tak było, podpisał w 1939 r.listę. Gdyby tego nie zrobił, straciłby firmę i dom. Taki był jego wybór. Oczywiście nie wszyscy mieszkańcy Pomorza otrzymywali takie propozycje. Jedynie ci, którzy mieli "pruskie" korzenie. Tu wróciłem myślami do pierwszego zdjęcia – kim był Piotrzkowski w 1916 roku w armii pruskiej? Wybór, który zemścił się po pięciu latach, gdy do Zblewa weszli Rosjanie. Został z kilkudziesięcioma innymi wywieziony do łagru. Waldemar zna przejmującą historię jego powrotu. Opowiedział mu ją ojciec Józefa Stypy z Pałubinka, który przesiedział w łagrze razem z Leonardem niecałe dziesięć lat (przyjmijmy te niecałe dziesięć lat jako prawdopodobne, może to mieć związek ze śmiercią Stalina). Wracali do Polski wagonami towarowymi. Przed Piesienicą Leonard zmarł (z wycieńczenia, choroby, wzruszenia? - nikt już tego nie powie), a jego ciało wyrzucono z wagonu. A był tak blisko. 

Wiktoria za ladą
Piotrzkowscy z Jezierc nie bardzo wiedzą, co działo się po wojnie z masarnią. Nie ma żadnych opowieści. Pani Haliny nie było przez dłuższy czas w Zblewie. Gdy miała 4 latka, zmarł jej ojciec. Jej matka wyszła drugi raz za mąż za wojskowego i w 1945 roku wyjechali na Śląsk. Gdy jej ojczym przeszedł na emeryturę wojskową, wróciła do Zblewa w 1951 roku. W 1955 r. wyszła za mąż za Brunona Piotrzkowskiego. 
Wiktoria, zapewne nieświadoma, że jej mąż żyje, przez pierwsze lata socjalizmu pracowała w swoim sklepie mięsnym za ladą. Próbowała prowadzić cały interes, ale bolały ją nogi. Kazimierz, syn mieszkający w Anglii pisał listy, przysyłał paczki i pieniądze, bo nie miała emerytury. W końcu została z córką i zięciem. W 1957 roku sprzedała dom, a GS-y otworzyły w jego części handlowej, czyli w miejscu sklepu mięsnego, sklep monopolowy.

Niech pan sprawdzi 
Takie to wszystko powikłane. Przewijają się zdarzenia, uroczystości, dramaty, zmieniają twarze, mody, kłócą mundury – niemieckie: pruskie, hitlerowskie, polskie. Niby w tych stronach powikłania typowe i przez niektórych potraktowane jako swoista jednoznaczna niejednoznaczność wyboru w tamtym koszmarnym czasie. 
Waldemar, ostrożnie odrywając jedno ze zdjęć, żeby znaleźć informację o tym, co przedstawia, mówił coś o patriotyzmie Leonarda. No i o tym zdarzeniu... 
Był czas okupacji. Do domu Piotrzkowskich przyszli jacyś Szarmachowie z synkiem, Henrykiem. Chyba z okolic Starej Kiszewy. Poprosili Leonarda Piotrzkowskiego o przechowanie synka. Sami musieli się ukrywać przed Niemcami. Chłopiec przebywał do końca wojny. W dzień siedział w piwnicy, w nocy pomagał z wdzięczności przy produkcji. To słynny później dermatolog, profesor. Po latach chciał zdjęcie Leonarda Piotrzkowskiego. Waldemar wyjął jedno z albumu i mu je zawiózł. Profesor chciał swoim dzieciom pokazać, kto mu uratował życie. „Jeżeli on żyje, to sporo opowie. Niech pan sprawdzi” - namawiał mnie Waldemar. 

Fotoreportaż zamknąłem w internecie zdjęciem Henia Piotrzkowskiego w mundurze niemieckim czy hitlerowskim, jak kto woli. Wahałem się, czy je dać. No bo jakoś tak dziwnie. Rzeczywiście, chłopakowi w tym mundurze całkiem do twarzy. Ale to zdjęcie związane z tragedią, przysłane na pamiątkę śmierci, zamykające niemiecką klamrą piękną, 20-letnią historię zblewskiej rodziny Wiktorii i Leonarda Piotrzkowskich. Jeszcze wklepałem w Google wyrazy: profesor Henryk Szarmach dermatolog. Wyszło: prof. dr hab. n. med. Henryk Szarmach Gdańsk. Teraz trzeba zdobyć numer telefonu... 
Tadeusz Majewski 

Komentarz Edmunda Zielińskiego e-mailem pisany

Dzień dobry Panie Tadeuszu.
Gdy Pan pierwszy raz wspomniał o Piotrzkowskich w Jeziercach, ani przez myśl mi nie przeszło, że to może być ród zacnej rodziny ze Zblewa. Pana bardzo interesujący reportaż wszystko wyjaśnił.
Wiktoria Brzoskowska - moja ciocia Maria Redzimska była wdową po Brzoskowskim i ponownie wyszła za mąż za brata mej mamy, Franciszka Redzimskiego. Mieszkali przy ulicy Starogardzkiej po lewej stronie (w kierunku Starogardu) zaraz za skrzyżowaniem koło młyna. Nadal mieszkają tam Redzimscy. Pamiętam, że zaraz po wojnie, jeszcze w latach czterdziestych, przyjeżdżał do mojej babci Redzimskiej Pauliny w Białachowie wujek Franek. Przyjeżdżał ciekawym wozem. Była to mała platforma z siedziskiem dla woźnicy, otoczona ażurowymi burtami. Dowiedziałem się, że tym wozem przywoził do swojej ubojni świniaki rzeźnik Piotrzkowski, po uprzednim zakupie u gospodarzy. Samochód ciężarowy służył pewnie do rozwozu przerobów mięsnych. Brzoskowscy mieszkają w Zblewie. Na nowym osiedlu hydraulik Brzoskowski, syn Bolesława, którego mamą była właśnie ciocia Maria. Bolesława brat, Leon, mieszkał w Trzcińsku.

Co do samochodu osobowego, czy był pierwszy w Zblewie? Trudno będzie sprawdzić, bowiem znanym przewoźnikiem i właścicielem samochodów był pan Guziński. Miał nawet autobus i woził pasażerów Wolnego Miasta Gdańska i Gdyni - sam mi o tym opowiadał na początku lat 60 XX wieku.
Muszę poszperać w moich archiwaliach, może skojarzę z jakimś starym zdjęciem osobę księdza (nazwisko). Wydaję mi się (mogę się mylić), że jest to ksiądz Stanisław Hoffman, wikariusz zblewski, późniejszy proboszcz w Pinczynie (poseł na Sejm II RP). Uroczystości jubileuszowe, scena i budka suflera - to może być u pana Perszonki lub Jasińskiego.

Wielu zblewiaków wywieźli Rosjanie do łagrów po wyzwoleniu. Jedni wracali po kilku tygodniach, inni po miesiącach i po latach. Z panem Leonardem mogło tak być, ale nie 10 lat. I z tym wyrzuceniem ciała z wagonu? Kto miał to zrobić, nasi kolejarze? 6 kilometrów od Zblewa?

Wiem, że przez jakiś czas masarnia Piotrzkowskich była czynna. Ale czy prowadziła ją pani Wiktoria? Wracając ze mszy świętej szedłem z ojcem do tego rzeźnika i od zaplecza kupowaliśmy "kiszkę", najczęściej wątrobianą (do dziś bardzo ją lubię, ale wyrobioną na starej recepturze).
Pamiętam ojczyma Pani Haliny, byłego oficera Wojska Polskiego. Miał sprężysty chód, jak na oficera przystało. Przez jakiś czas jako emerytowany oficer pracował na stanowisku komendanta Straży Przemysłowej w Zakładach Płyt Pilśniowych w Czarnej Wodzie.

U Pani Wiktorii Piotrzkowskiej byłem ostatni razem z jej synem a moim kolegą Zygmuntem (Zygfrydem) około 1965 roku. Wyprowadziłem się do Gdyni i kontakty z Brunonem i Zygmuntem były rzadkością. Oczywiście dobrze znałem panią Łucję i Jerzego Filipowskich. Mieszkali w domu przy Bożej Męce na przeciw domu rodzinnego pani Łucji.
Co do volkslisty - to był trudny wybór. Moi rodzice i ich rodziny z tej "propozycji" nie skorzystali.
Panie Tadeuszu - musi Pan się skontaktować z Panem prof. Henrykiem Szarmachem - będzie to fascynujący reportaż.

Pozdrawiam serdecznie
Edmund Zieliński




Dzień Dobry!
Panie Edmundzie, odnośnie pana Piotrzkowskiego, to pamiętam, taką opowieść mojego Taty, że gdy podczas okupacji na zlecenie  swojej mamy a mojej babci Franciszki realizował w masarni pana Piotrzkowskiego kartki zdarzało się, gdy nie było nikogo albo gdy nikt nie widział dorzucić kawałek mięsa czy kiełbasy do siatki. Tata tak go zapamiętał jako zacnego człowieka. Ponadto przez jakiś czas w tejże masarni pracowała moja ciocia Pela jako ekspedientka.

Wierny czytelnik
Rafał