wtorek, 21 listopada 2017

EDMUND ZIELIŃSKI. Z ŻYCIORYSU STEFANA GEŁDONA - CZĘŚĆ III

Służba w Wermachcie
Niemiecka armia na gwałt potrzebowała nowych żołnierzy. Zwycięstwo już nie było takie pewne, a straty wśród żołnierzy frontowych stale rosły. Na terenach przyłączonych do III Rzeszy mieszkały tysiące młodych mężczyzn zdolnych do noszenia broni. Najpierw wcielano tych, którzy podpisali niemiecka listę narodowościową, później opornych przymuszano do podpisania i szybciutko kierowano do Wermachtu. Roman Landowski w swoim artykule  „W matni dwóch terrorów” pisze między innymi:               
                                 
Gauleiter Forster spieszył się bardzo. Na mocy rozporządzenia Himmlera z 10 lutego 1942 roku o uproszczeniu i przyspieszeniu postępowania przy wpisywaniu na listy, dnia 22 lutego tego roku wydał odezwę o przymusowym wpisie Polaków na Volkslistę. Zarządzenie mówiło, że kto tego nie dokona, będzie traktowany  na równi z najgorszymi wrogami narodu niemieckiego. Było to poważne zastraszenie, bo równało się z wysłaniem do obozu koncentracyjnego lub rozstrzelaniem pod byle pozorem. Na wyjazd do Generalnego Gubernatorstwa lub swobodne przemieszczanie się do innych miejscowości nie wydawano już zezwoleń.
Kiedy i ta odezwa nie przyniosła  oczekiwanych skutków, często wpis odbywał się wbrew woli mieszkańców. Niemcy roznosili do mieszkań wypisane już dowody osobiste, bo przecież jakiś dokument tożsamości musiał każdy mieszkaniec posiadać, a podpis złożony tytułem jego odbioru traktowano jako zgodę obecności na narodowej liście – koniec cytatu.

To również było przyczyną, że mieszkańcy terenów wcielonych do III Rzeszy przymusowo wcielani byli do armii niemieckiej.

Zafascynował mnie  pamiętnik Stefana Gełdona spisany ponad siedemdziesiąt lat temu. Dzięki niemu zachował się oryginalny zapis z tamtych wojennych lat. Na początek przytoczę jego zapiski z dnia, kiedy żegnał się z bliskimi na dworcu w Kręgu przed wyruszeniem na ścieżki II wojny światowej.

                                                                                              Dnia 21 kwietnia 1943 roku
Pożegnanie
Ruszam w świat
Wojsko.

             ….. Jeszcze pięć minut, tyle tylko się zostało. Z skrwawionym z bólu sercem patrzę na rodziców i znajomych. Za chwilę już będę oderwany od wszystkich i rzucony daleko w świat. Nic nie pomoże już teraz. Pociąg nadjeżdża sapiąc jakby się gniewał na te rozterki serc. Ostatnie pocałunki i wsiadam. Pociąg rusza. Oczami teraz żegnam raz jeszcze wszystkich i wszystko znane i kochane. Długo stoję przy oknie, widać coraz to niewyraźniejsze kontury Kręga, aż wreszcie wszystko znika za ścianą lasu.

Przyjeżdżam do Starogardu. Tu już jestem przydzielony do transportu i w czterech  godzinach odjeżdżamy. Pociąg rusza. Ktoś zaintonował „Pod Twą Obronę” i podchwycona przez wszystkich runęła pieśń zdrowa dodająca otuchy wszystkim, potem szło „Boże coś Polskę”, „Jeszcze Polska” itd. Pociąg coraz to szybciej pędzi, mijamy Chojnice, Piłę, Kostrzyń i zbliżamy się do Berlina, tu krótki postój i jedziemy dalej na zachód. Obserwuję mijany krajobraz, początkowo monotonny i piaszczysty. Później z rdzawej ziemi wystaje coraz więcej skał. Późnym wieczorem mijamy Marburg. Rano dojeżdżamy do Pfalzburga – małego miasteczka w Alzacji. Tu jesteśmy ubierani w ponure mundury „feldgrau”. Po tygodniu jedziemy do stolicy Lotaryngii, do Nancy – miasta, które w XVIII wieku było rezydencją Stanisława Leszczyńskiego, który wydatnie przyczynił się do rozkwitu miasta.

W Nancy zostali zakwaterowani w obozie szkoleniowym. No i zaczęło się dla Stefana i innych rekrutów intensywne szkolenie. Byli wśród nich przedwojenni podoficerowie Wojska Polskiego, co wcale nie czyniło z nich żołnierzy wyszkolonych. Wszystkich obowiązywała prawdziwe pruska dyscyplina – ćwiczenia od rana do wieczora, musztra, ćwiczenia w polu, niejednokrotnie w błocie. Zaprawiano ich w wielokilometrowych marszach bojowych w pełnym oporządzeniu. Lekko nie było. Dawały się im we znaki wrzaski przełożonych, dających im do zrozumienia, że są bandą idiotów niegodną noszenia munduru niemieckiego. Przecież nikt z nich ochoczo w niego nie wskakiwał, zostali wtłoczeni weń siłą. Przy każdej sposobności używali języka ojczystego, co wprawiało ich dowódców w prawdziwą wściekłość. Stefan i koledzy byli tym bardzo przygnębieni i zrezygnowani. Na szczęście okres szkolenia rekrutów skończył się i mogli otrzymać krótkie przepustki na miasto.


Stefan w swym pamiętniku opisuje zdarzenie, jakie zapamiętał z jednego szkolenia:
Przypominam sobie zdarzenie z odliczania kolejności w stojącym na placu koszarowym szeregu. Wszyscy drą się w niebogłosy: ein…zwei…drei… itd. Ja byłem ósmy i nie krzyczę, tylko mówię… acht. Podchodzi do mnie młody niemiecki oficer, ma w reku coś w rodzaju szpicruty, którą podnosi mój podbródek, nie zrozumiałem co do mnie wrzeszczał, ale wiedziałem o co chodzi. Przy następnym odliczaniu „wydarłem” się: ACH!!!

W 1943 roku przenoszą jednostkę Stefana do francuskiego miasteczka Senlis. Po miesiącu są już w Montargis w departamencie Loiret. Został przydzielony do tworzącej się nowej jednostki przeciwlotniczej. W 8 kompanii ćwiczy obsługę działka przeciwlotniczego, którego obsługa liczy czterech żołnierzy. Tutaj żołnierze otrzymują częstsze przepustki. Na jednej z nich Stefan poznaje polską rodzinę państwa Patków. Pan Patek z zainteresowaniem słuchał informacji o  jednostce przeciwlotniczej, natomiast Stefan, korzystał z okazji i słuchał londyńskiego radia BBC, którego sygnałem wywoławczym była litera „V” w alfabecie Morsa – trzy kropki i kreska - … - , tutaj  oznaczała  zwycięstwo - Victoria.  Dzięki temu,  dowiadywał się wiele na temat toczącej się wojny.


Późną wiosną (w drugiej połowie maja) 1944 zostają przeniesieni do Owernii w Masywie Centralnym w okolice dużego miasta Clermond-Ferand. W tych okolicach działały silne oddziały partyzanckie francuskiego ruchu oporu, które ostrzeliwały jednostkę Stefana. 6 czerwca 1944 roku nastąpiła Inwazja wojsk alianckich na francuskie wybrzeże, co zmusiło jednostki Wehrmachtu do opuszczenia Owernii i kierowano je na północny wschód w rejon miasta Bezancon. Zaczyna być gorąco. Są ostrzeliwani, a amerykańskie myśliwce wręcz polują na wszystko, co się rusza. Kilkakrotnie – wspomina Stefan – byłem świadkiem jak z samolotów padały strzały nawet do pojedynczych żołnierzy. Wśród kilku poległych był też Polak. Kilku z nas postanawia uciec z obcego nam wojska. Są to – Marian(?) Bukowski, Franciszek Makowski i Mieczysław Różański i ja. Przywódcą naszej grupy wtajemniczonych jest przedwojenny sierżant Wojska Polskiego Franek Makowski z Tczewa, konkretnie z Wętków w powiecie tczewskim. Wiosna 1983 roku odwiedziłem Franka w jego gospodarstwie.

Stefan wspomina dalej: W sekrecie przed innymi i na uboczu naradzamy się i oczekujemy decyzji i uwag  naszego doświadczonego lidera – Franka. Warto przypomnieć, że jeszcze przed zaplanowaną dezercją z Wehrmachtu – z inicjatywy Franka - robiliśmy taki mały sabotaż: na noc nie dokręcaliśmy kranów z wodą, czasami robiliśmy zwarcia w sieci elektrycznej, „zapominaliśmy” wyłączać światło w umywalkach i ubikacjach (za co nieraz mieliśmy dodatkową musztrę), ginęły różne rzeczy itp.

Warto w tym miejscu przytoczyć cytat z książki Józefa Milewskiego „Kociewie w latach okupacji hitlerowskiej”. Między innymi pisze tak: Najbardziej ostrą formą oporu  była dezercja z jednostek Wehrmachtu, notowana na wszystkich frontach. Na przykład w Nantes ( okupowana Francja – E.Z.) przygotowaniem dezercji zajęła się kilkunastoosobowa grupa konspiracyjna „Związku Jaszczurczego”, którą zorganizował  Z. Grochocki ze Starogardu. Składała się ona z żołnierzy narodowości polskiej, pochodzących z powiatów Kociewia i Kaszub. Każdy z nich otrzymał indywidualne zadanie  na wypadek przystąpienia do dezercji, jak i polecenie werbowania do niej nowych żołnierzy III grupy DVL ( Deutsche Volksliste – niemiecka lista narodowościowa. W czasie okupacji niemiecką listę narodowościową wprowadzono, na terenach Rzeczypospolitej Polskiej anektowanych przez III Rzeszę,  zarządzeniem  4 marca 1941 roku – E.Z.). Oblicza się, że na terenie Francji zdezerterowało z Wehrmachtu kilka tysięcy Pomorzan. Wiele z nich walczyło we francuskim ruchu oporu – koniec cytatu.
Co było dalej – w kolejnym odcinku
Gdańsk dnia 20 października 2017                                   
Edmund Zieliński