niedziela, 22 lipca 2018

Edmund Zieliński

  Recenzja mojej książki „Na ścieżkach wspomnień…” napisana przez pana Kazimierza Ostrowskiego w miesięczniku „Pomerania” nr 12 (438) grudzień 2010, w dziale „Lektury”.

Ukochane Kociewie
Jeden z felietonów w książce Edmunda Zielińskiego „Na ścieżkach wspomnień…” nosi tytuł „Zapach siana z dawnych lat”. Charakterystyczny, intensywny, duszący zapach świeżego siana prawie wszyscy potrafimy wywołać z pamięci – czasem nawet sięgając do nie odległej przeszłości. Wciąż bowiem jesteśmy społeczeństwem na wpół rustykalnym i niemal  każdy kiedyś był choćby biernym uczestnikiem sianokosów, w różnych fazach tego procesu. Niby nie jest to czymś niezwykłym, co roku o tej samej porze wykonywane rolnicze czynności, zapobiegliwe gromadzenie paszy dla zwierząt,  a jednak jest w tym działaniu spora doza romantyzmu. Zwłaszcza gdy chodzi o zapach siana „z dawnych lat”, który wydaje się cokolwiek inny niż ten dzisiejszy. Zazwyczaj to, co działo się niegdyś, a zwłaszcza kilkadziesiąt lat temu, jawi się w świadomości w zmienionym kształcie, w barwniejszych obrazach. Budzi także ciepłe uczucia, nierzadko tęsknotę za utraconą młodością.
             Posługując się metaforą można powiedzieć, że książka jest cała przesycona zapachem siana, który wywołuje długi łańcuch wspomnień. Zaczynając od genealogii i przedstawiania członków swojej rodziny, Zieliński zaprasza  czytelników, by podążali za nim ścieżkami wspomnień od miejsca swego urodzenia w małym Białachowie – rodzinnego gniazda matki (z d. Redzimskiej), przez ukochane Zblewo, gdzie przeżył szczęśliwe młode lata, do Gdyni, gdzie mieszkała dziewczyna, w której się zakochał i do Gdańska na Zaspę – przystani na resztę życia. Na koniec ponownie do Zblewa, o którym potrafi opowiadać zajmujące historie.
            Mieszkając od dawna w mieście, wciąż za swoją małą ojczyznę uważa okolice dzieciństwa i młodości. W 2006 roku napisał : „Ja jednak wolę wieś. Mieszkam w Trójmieście tyle lat, a najlepiej czuję się na wsi. I niech tak zostanie. Moje wsie , Białachowo i Zblewo, będą mi zawsze najbliższe („40 lat w Trójmieście”).
             Gdyby nawet nie padła tak jasna deklaracja, można o przywiązaniu autora do swoich stron rodzinnych przeczytać na wielu kartach książki. Ma ono kilka źródeł. Najpierw mocne więzy, łączące go z licznymi odgałęzieniami rodziny. Potem pamięć, a w niej także pokłady pamięci podświadomej, o życiu w otoczeniu bliskich ludzi, o niezliczonych zdarzeniach i przeżyciach z przed lat, które ukształtowały jego osobowość. Także o ludziach , z którymi skrzyżowały się jego ścieżki. Żywym źródłem jest też rosnące z upływem czasu umiłowanie ojczystego Kociewia, jego kultury i historii. Wciąż pielęgnuje w sobie owe gorące uczucie i podsyca je. „Byłem, jestem i będę Kociewiakiem. Im dalej od swego regionu, tym bardziej trzeba podkreślać  przynależność do Ziemi Ojców” – mówi w innym miejscu.
             I rzeczywiście  podkreśla na wiele sposobów, szczególnie zaś gdy pisze o  sztuce ludowej i swojej działalności artystycznej. Bo pan Edmund Zieliński jest uznanym twórcą – rzeźbiarzem, czynnym od pół wieku, za swój debiut uważa wystawę kociewskiej sztuki ludowej w Starogardzie w 1961 roku! Rzeźby i obrazy na szkle wystawiał w kraju i za granicą, jego dzieła znajdują się w muzeach etnograficznych.  Nie tylko tworzy, lecz nie strudzenie popularyzuje kulturę ludową, prowadzi lekcje poglądowe i warsztaty dla młodzieży i nauczycieli, organizuje kursy, reaktywuje kociewski haft i malarstwo na szkle, które przecież musiało tu istnieć, tak jak na sąsiednich Kaszubach. „Przypuszczam, że i na tym terenie obrazki te funkcjonowały w poszczególnych chałupach. Przecież Kociewie nie było odgrodzone od Kaszub murem…” – powiada. Z zapałem tropi po wsiach relikty tradycyjnej sztuki ludowej, ratuje od zniszczenia kapliczki przydrożne („Z wędrówek po moim Kociewiu”, „Ze strychu do muzeum”). Jest współzałożycielem i wieloletnim prezesem Gdańskiego Stowarzyszenia Twórców Ludowych, osobny rozdział książki poświęcony jest aktywności w tej dziedzinie („Dzięki tym działaniom rozwijamy się i chronimy dziedzictwo kultury”).
             Edmund Zieliński (ur.1940) jest dumny z bycia Kociewiakiem, toteż tym bardziej zależy mu na nobilitacji ojczystego regionu. Przytacza odezwę z 1957 roku, kiedy narodziło się (istniejące krótkotrwale) Zrzeszenie Kociewskie: „Podobnie jak Krakowiacy, Górale czy Kaszubi chcemy być znani w całej Polsce. W barwnym wieńcu polskich regionów ludowych niechaj się znajdzie kwiat zapomnianego Kociewia”. „Czy do tego trzeba coś dodawać? – retorycznie pyta Zieliński. – Ten apel z przed czterdziestu lat nic nie stracił na aktualności”.
             W ciągu minionego półwiecza od cytowanego apelu Kociewie umocniło rangę w wieńcu regionów i dziś bezsprzecznie nie jest  terra incognito – ziemią nieznaną, a ma w tym awansie spory udział również autor omawianej książki. Wysyłając w 1994 roku do „Gazety Kociewskiej” wspomnienie o dwóch zmarłych wówczas twórcach ludowych, nie przypuszczał, że zostanie stałym współpracownikiem redakcji. Od tego czasu (z trzyletnia przerwą) napisał do gazety blisko półtorej setki  felietonów o swoim życiu, o rodzinie, o pracy twórczej, o ludziach spotkanych na swojej drodze, o swojej wsi, obrzędach i zwyczajach; teksty publikowane w gazecie złożyły się na omawiane tu dzieło. Wszystkie są ciekawe dla zwykłych czytelników (od nich zaczynają lekturę „Gazety kociewskiej”), dla historyków interesujące jako cenne źródło do dziejów regionu, dla socjologów i etnografów jako dokumenty życia wsi kociewskiej i zachodzących na niej zmian. Wartość tej wspomnieniowej publicystyki jest tym większa, że Zieliński posiada nadzwyczajny dar obserwacji i pamięci, często o sprawach z pozoru nieistotnych, które jednak wprowadzają czytelnika w klimat opisywanych miejsc i zdarzeń. Można powiedzieć, że utrwala w zbiorowej pamięci ginący świat.
             Na przestrzeni jednego żywota dokonały się bowiem zmiany ogromne. Na przykład w sferze religijności: „Wieczorem po kolacji wszyscy klękali do różańca, który prowadził dziadek Franciszek, klęcząc wyprostowany na obu kolanach. (…) Kiedy ja odjeżdżałem  do wojska,  mój ojciec podał mi na talerzyku święconą wodę, którą się przeżegnałem mówiąc: „w imię Boże.” („Codzienne modlitwy z dalekiej przeszłości”). Dla młodych czytelników zapewne egzotyczne, a może niewiarygodnie brzmią opisy gospodarskich czynności i robót polowych – sadzenia kartofli i wykopów, zimowych omłotów, czy znakomity opis zimowego połowu ryb w jeziorze należącym do dziadka Franciszka. Ilu z nas  jeszcze pamięta ciężką pracę przy wydobywaniu torfu, która tak ciekawie i szczegółowo relacjonuje Zieliński? Ze względu na ochronę środowiska zakazano kopania torfu w latach 60.,przedtem był to powszechny sposób zaopatrywania się w opał. Albo jak wyglądały dawniej wesela, w których uczestniczyła, przynajmniej w roli obserwatorów, cała społeczność wiejska?
              Wszystko się zmieniło – konstatuje felietonista. „Dziś świat pędzi do przodu, na nic nie ma czasu. Ludzie pozdrawiają się w biegu, zamykają się w swoich mieszkaniach, nie przesiadują na ławeczkach przed domem, bo i z kim tu rozmawiać, jak w telewizji serial goni serial. Wszystko się zmieniło”. Wspominając z sentymentem przeszłość, widzi jednak nieuchronność przemian i akceptuje je: „Znojnie się wtedy obrabiało pola. Dobrze, że dziś mechanizacja przejęła trud uprawy roli, a że zmieniły się zwyczaje? Świat idzie do przodu i nic nie zatrzyma uciekającego czasu. Póki co, zostały wspomnienia” („Na wsi dawniej”).
                                                                                                                  Kazimierz Ostrowski

Edmund Zieliński, Na ścieżkach wspomnień, Gdańsk 2009, s. 594, nakładem autora. 

Gertruda Stanowska S. Gełdon, E. Zieliński „Z Kręga przez Sant’ Omero do Nowego” - recenzja książki

Gertruda Stanowska 
S. Gełdon,   E. Zieliński  „Z  Kręga przez Sant’ Omero do Nowego” - recenzja książki

Zamiast wstępu.  Miała  to być w zamyśle krótka recenzja, a narodził się pomysł na nowy cykl artykułów pod roboczym tytułem  „Nasi z Kociewa”.
Jak to się stało?  Książka o znamiennym tytule: „ Z  Kręga przez Sant’ Omero do Nowego” stanowi podsumowanie długiego, twórczego życia człowieka urodzonego kilka lat po odzyskaniu niepodległości. Bohater książki,  zanim wkroczył  w swoje naprawdę dorosłe życie, doświadczył  „zabawy w wojsko i wojnę” – tylko że nie była to zabawa, a twarda rzeczywistość. Zanim przedstawię  bohatera, najpierw    kilka refleksji o  jego pokoleniu.  W momencie wybuchu II wojny światowej byli młodymi,  kilkunastoletnimi chłopakami. Kończyli szkołę powszechną, ci ambitniejsi myśleli o dalszej nauce. W normalnych warunkach uczyliby się, zdobywali zawód terminując u majstrów wszelakich profesji, czy gospodarując na rodzinnych włościach. Podrywali dziewczyny. Bawili się.  Jednak wojna przecięła ich  plany. Pytania: co robić? Jak przetrwać? Z chwilą, gdy mogli podołać ciężkiej pracy fizycznej, kierowani byli do pobliskich gospodarstw rolnych będących w rękach  Niemców. Brakowało siły roboczej,  bo starsi mężczyźni  sukcesywnie powoływani,  już dawno walczyli na obu frontach. Siła robocza  w gospodarstwach, niezależnie od ich wielkości była potrzebna. Armia niemiecka potrzebowała żywności.  Kilkunastoletni chłopcy musieli zastąpić nieobecnych, walczących na wojnie.  Pracowali tam do momentu,  dopóki okupant  nie uznał, że i oni już dorośli do poboru wojskowego. Sytuacja na frontach w drugiej części wojny była  zróżnicowana.  Na Wschodzie trwały zacięte walki, po każdej bitwie trzeba było uzupełniać szeregi  nowymi żołnierzami.. Front Zachodni do 6 czerwca 1944r. był w miarę stabilny. Tam też głównie,  po krótkim przeszkoleniu, kierowano  żółtodziobów. Na szczęście, ci młodzi ludzie rzuceni w nieznane sobie rejony  nie byli sami. Spotykali swoich kolegów, zawiązywali nowe znajomości z chłopakami z Pomorza i uskuteczniali dezercje, nie wzbraniali się od poddania się w niewolę aliantów. Deklaracja: jestem Polakiem, chcę walczyć z Niemcami - torowała drogę do oddziałów polskich walczących na Zachodzie.  Dezercje musiały być  przemyślane. Złapani uciekinierzy nie mogli liczyć na pobłażliwość. Bohater naszej książki, Stefan Gełdon, szczęśliwie przedostał się na drugą stronę. I … Czytelniku,  zapoznaj się z jego przeżyciami, bo są tego warte. A może z rodzinnych opowieści wyłoni się postać, którego losy były podobne. Ja, taką osobę mam. Był to kuzyn mojego ojca. Pan Stefan  wspomina kolegów z Kręga.  Mieli szczęście w nieszczęściu. W większości, z Frontu Zachodniego, wprawdzie  przez Włochy czy Anglię, wracali do kraju.  Ci, walczący na Wschodzie byli w znacznie gorszej sytuacji. Byli, brzydko mówiąc, „mięsem armatnim”. Polakami , którzy umierali za hitlerowskie Niemcy. We wszystkich  rodzinach, w których bliscy walczyli podczas wojny -  płacz oznaczał:  radość, gdy wracali, nawet ranni i żałobę, gdy przychodziło zawiadomienie o śmierci.

Po tym niekrótkim jednak wprowadzeniu  wracam do  książki Edmunda Zielińskiego -  Stefana Gełdona  „Z  Kręga przez Sant’ Omero do Nowego”. Pan Edmund we wstępie wyjaśnia, jak doszło do jej napisania. Zastrzegł się jednak, że właściwym autorem jest Stefan Gełdon, bo dzięki skrupulatnym, dziennikarskim zapiskom,  zbieranym pieczołowicie przez całe długie życie, a które  Stefan Gełdon przekazał mu do „obróbki”, mogła  ona powstać. Nie jest więc to typowa autobiografia. Oczywiście kanwą  książki są pamiętnikarsko- kronikarskie opisy przeżyć Stefana Gełdona, ale  komentatorem wydarzeń i autorem wielu   przemyśleń i refleksji jest Edmund Zieliński. Ten, na bazie bogatego życiorysu Pana Gełdona,  poczynił ich wiele. Szukanie ich zostawiam Tobie, Czytelniku!    Jednak jeden pozwolę sobie zacytować:  „ … ja, uczeń Stefana  Gełdona ze szkoły w Białachowie, dzielę stronice tej książki z człowiekiem, który ma ogromny wkład w ukształtowanie mego życia, zwłaszcza na artystycznej drodze”. Czy potrzeba innych, wyszukanych słów, by wyrazić szacunek i podziękowanie swojemu nauczycielowi? Jak wielki musiał być to wpływ, skoro  Edmund Zieliński w czasie swoich wędrówek po Kociewiu odnalazł  swego białachowskiego  nauczyciela  / poprzez krewnych jego żony, Wandy z Gołuńskich / i dotarł do niego. Okazało się, że ten  po przejściu na emerytury ( swojej i żony)  zamieszkał w Nowem. Muzeum Ziemi Kociewskiej w Starogardzie zainspirowane dokonaniami artystycznymi  Stefana Gełdona przygotowało   wystawę   jego  bogatego dorobku. Można ją było oglądać w Muzeum w ubiegłym roku. Zanim za autorami  poznamy   artystyczny świat Pana Stefana, wróćmy do jego losów po zakończeniu wojny. Najpierw był roczny pobyt we Włoszech. W tytułowym Sant’ Omero. Nauka zawodu w tamtejszym gimnazjum.  Ale Alianci zdecydowali: „ w sprawie Polskich Sił Zbrojnych będących … pod dowództwem brytyjskim … aby członkowie tych sił w największej liczbie wracali do Polski”… 
Powrót naszego bohatera do Polski. Nowa rzeczywistość. Miał wiele szczęścia i pomysł na życie. Myślał, że będzie to praca w szkole. Po krótkim przygotowaniu do zawodu nauczyciela, został nim w niewielkim, położonym w sąsiedztwie Zblewa, Białachowie. I tu narodziła się nowa pasja. Pasja, która  przeorientowała, przemodelowała  już ułożone życie. I podjęcie decyzji: tym chcę i  będę się zajmował.  Decyzja odważna. Założonej rodzinie trzeba było zapewnić chleb. Mając wsparcie ukochanej żony Wandzi, którą też  „zaraził”  zainteresowaniem do swoich ukochanych lalek -  całe swoje dojrzałe życie  im poświęcił. I odniósł sukces. Lalki, lalkarstwo, teatr lalek……. To świat, w który wprowadzają obaj Panowie:  Stefan Gełdon i Edmund Zieliński w opowieści:  „Z  Kręga przez Sant’ Omero do Nowego”.

P.S. W książce jest też nawiązanie do Białachowa. Mimo, że okres pracy w tej miejscowości trwał krótko, Białachowo dało naszemu bohaterowi  radość i miłość jego życia. Żonę Wandę z rodu Gołuńskich, kuzynkę Kazimierza, mieszkającego do śmierci w Bytoni przy ulicy Gajowej.
Wypadałoby na koniec podsumować dorobek długiego życia Pana Stefana. Tylko po co? Czytelnik sam wyrobi sobie własne zdanie. Co było ważne, najważniejsze w życiu  pana Stefana. Książka pokazuje jeszcze jeden wgląd w jego życie: był zagorzałym wodniakiem! Jak to było możliwe mieszkając w Strzelcach Opolskich? Ano, podobno dla chcącego nie ma nic trudnego!

 Edmund Zieliński wydał nową książkę. Konsternacja. Już? Tak krótko po „Drogach Krzyżowych…”? Po chwili  książkę mamy w ręku. „Z Kręga przez Sant’ Omero do Nowego”. Tytuł znamienny.  Początek, długie ciekawe życie i niby emerytura znowu na Kociewiu – Stefana Gełdona.  Polecamy. Więcej o książce i jej bohaterze w oddzielnym artykule. Jednak jedna uwaga. Edmund Zieliński nie chcący w tej książce zdradził się ze swoją metodologią pracy, tej pisarskiej, pewnie też nie obcej innym. Będąc w trakcie pracy nad „Drogami Krzyżowymi”  już przygotowywał materiały tej nowej. Zaczął od źródła. Odwiedził Krąg. Pokłosiem tych odwiedzin jest zdanie wyrażające dwa, a może trzy  życzenia. Pierwsze dzięki życzliwości dla pomysłodawcy zostało już zrealizowane. Rok temu cmentarz ewangelicki i mogiła Żydówek  w Białachowie zostały uporządkowane  a miejsca upamiętnione.  Pozostało ostatnie życzenie. Nie zdradzę czego dotyczy. Czytelniku, poszukaj go sam.  A  gdy znajdziesz,  pomyśl: czy nie warto się nad nim pokłonić?

Jako Oddział Kociewski ZKP  w Zblewie  myślimy o promocji tej książki  i przedstawieniu jej głównego bohatera, Stefana Gełdona. Parafrazując Wielkiego Polaka: To wszystko zaczęło się tu …. w Białachowie. Mamy wobec tego człowieka, prekursora amatorskiego ruchu lalkarskiego w Polsce i nie tylko, moralny obowiązek pokazać, że  Świat  Bajkowych Lalek, który stał się całym życiem  Stefana Gełdona  rodem z Kręga.  Udanej  lektury!






niedziela, 8 lipca 2018


                                         Agnieszka Osowska nie żyje

 30 maja 2018, uczestniczyliśmy w pogrzebie Agnieszki Osowskiej z Kurszewskich - zmarłej w niedzielę 27 maja 2018 o godzinie 14. Urodziła się 17 września 1914 roku w Białachowie. Tam chodziła do szkoły, pracowała na majątku w Radziejewie, gdzie z rodzicami mieszkała. Później mieszkała w Borzechowie z poślubionym  Dionizym Osowskim. Od 1946 roku mieszkała w Gdyni. Nazywałem ją Gdyńską Kociewianką. Piszę o niej w mojej książce  "Na ścieżkach wspomnień..." str. 212 - Tam moje Kociewie - tu moja Gdynia. Przeżyła 103 lata 3 miesiące i 21 dni (dobrze policzyłem?). 
Msza święta  koncelebrowana za duszę zmarłej odprawiona została w kościele parafialnym Najświętszego Serca Pana Jezusa w Gdyni, której przewodniczył Ojciec Wojciech Laniecki, dla którego zmarła była siostrą jego babci. 
W ceremonii pogrzebowej uczestniczyła liczna rodzina z pra pra prawnukami włącznie. Spoczęła w grobie swego męża, który pożegnał ten świat w 1965 roku. Niech odpoczywają w Pokoju.