poniedziałek, 14 kwietnia 2014

EDMUND ZIELIŃSKI. JANEK STACHOWIAK I JEGO RÓD – CZĘŚĆ OSTATNIADrukujE-mail
niedziela, 13 kwiecień 2014
Któregoś dnia otrzymałem bardzo miłego maila.


Dobry Wieczór Panie Edmundzie!
Do napisania tego listu zabieram się już kilka dni. Bardzo miło czytać Pana felietony, szczególnie gdy można fakty powiązać ze swoją przeszłością. O wujku Janku już pisałem, że bawiłem się z jego synem Rafałem w dzieciństwie. Szczególnie miło Janka wspomina ciocia Gusia, jego wesołość i dowcipy.












Pamięta jego wyczyny szkolne z procą :-).Odnośnie Jego braci, to pamiętam, że byliśmy kiedyś u wujka Heńka w Rybniku (odwiedzając wujka Franka, mieszkali niedaleko). Heniek bardzo wesoły, śmiesznie wspominali młode lata z moim Tatą, jego żona typowa Ślązaczka ,- to od Niej zapamiętałem nazwę karminadel czyli mielony. Pierwszy raz w życiu w Rybniku jadłem cienkie parówki, byłem w sklepie dla górników. Cóż tam były za delicje :-). Wujek Heniek przynajmniej raz w roku przyjeżdżał do Zblewa i do nas zachodził. Mieszkał u Weisbrodtów na Dworcowej. Wujka Franka pamiętam jako bardzo spokojnego i cichego człowieka. Bardzo miło czytać, jak wujek Janek wspomina wizytę na wieży kościoła z Ciocią Agnieszką i wspomina w dobrych słowach babcię i dziadka. Proszę go pozdrowić przy okazji od potomka Szklarskich.
Rafał Szklarski


Kiedy zaczynałem spisywać dzieje tego rodu, nie sadziłem, że zbierze się tego aż dziesięć części. Tymczasem, przeglądając dotychczasową treść, śmiało mogę stwierdzić, że mógłbym napisać jeszcze drugie tyle. Tylko że wtedy opowieści byłyby nudnawe. Lubię, kiedy wątek wartko się toczy. Chyba to osiągnąłem.
Poprosiłem Janka, by przeczytał całość i powiedział mi, co trzeba by jeszcze dopisać, sprostować. Jest jeszcze tego sporo. Przypomniał mi Janek: Napisz o naszym pierwszym spotkaniu w połowie września 1952 roku, kiedy to wracając ze szkoły zagadnąłeś mnie (siedziałem na kamieniu przy bramie). Pamiętam to doskonale jeszcze dzisiaj. "Ty tu mieszkasz? A jak się nazywasz, do której klasy chodzisz?" Potem doszedł Geruś Straszewski i z nim rozmawiałeś. W późniejszych czasach często widywaliśmy się u Ciebie w werandzie, do której z Gerusiem przychodziłem. Spotykaliśmy się na kiskulach i przy zdrojku (…) Pamiętam jeden dzień żniw w Wielkim Bukowcu u położnej ze Zblewa, babcia Zoni, na które jechaliśmy Twoją WFM-ką. 
Rzeczywiście, tak to było. Wyjaśniam, że spotkanie z 1952 roku miało miejsce przed bramą wjazdową na podwórze państwa Krajewskich. Natomiast kiskule to z języka niemieckiego wyrobiska po żwirze przy autostradzie naprzeciw cmentarza. Kiedy Niemcy budowali autostradę, do jej budowy wywieźli ziemię z części cmentarza i sąsiadujących pól. Tam też były zdroje. Pani położna, o której wspomina Janek, była znaną w powiecie starogardzkim akuszerką. Nazywała się Waleria Popielarczyk z domu Belicka. W 1939 roku w lesie koło Skórcza Niemcy zamordowali jej męża. Wyszła ponownie za mąż (wiążąc się tylko ślubem kościelnym) za pana Brzózkę Lucjana. Była mamą Zofii Gilla ze Zblewa i babcią Zoni, Lidzi, Reni, Bożeny i Romana - dzieci Zofii i Maksymiliana Gilla ze Zblewa. Wielokrotnie byłem u państwa Brzózków. To od pana Brzózki zapamiętałem niemieckie powiedzenie, które wypowiedział po obiedzie częstując mnie papierosem – Nach dem Essen, das Rauchen nicht vergessen. Czyli – po jedzeniu nie zapomnij o paleniu. Dziś myślę, że lepiej jednak zapomnieć.

Koniecznie trzeba powspominać działalność społeczną Janka w Kole Związku Młodzieży Wiejskiej w Zblewie. Ówczesne władze napierały, by ta organizacja była przybudówką Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, taką, jaką był Związek Młodzieży Polskiej i później Związek Socjalistyczny Młodzieży Polskiej. Młodzież wiejska miała w nosie tamtejszą ideologię komunistyczną. Skupiali się w ZMW, by razem coś zrobić dla swojej wsi. W tamtych czasach świetlica wiejska była ośrodkiem życia kulturalnego. Tutaj istniała Biblioteka Gminna, tu odbywały się spotkania z ciekawymi ludźmi, organizowano wieczorki taneczne i wspólnie oglądano telewizję. Dzisiaj wydaje się to śmieszne, ale w naszej zblewskiej świetlicy stał jeden na całą wieś telewizor marki Belweder. Wieczorami zbierali się mieszkańcy, by pooglądać Dziennik Telewizyjny, jakiś program rozrywkowy, transmisję z zawodów sportowych. Wtedy pieczę nad nim miała biblioteka i ZMW. 
Świetlica składała się z dwóch pomieszczeń – większego (sala telewizyjna) i mniejszego, gdzie doraźnie rozkładany był stół pingpongowy i stały stoliki, przy których chętni mogli wypić herbatę czy kawę i zjeść pączka. Był też mały bufecik z blatem w kształcie trapezu i mała przeszklona nadstawka na pączki, ciastka itp. Ten mebelek wykonał pan Bolesław Glich w swojej stolarni przy ulicy Kościelnej vis a vis remizy Straży Pożarnej przy pomocy Eugeniusza Drawsa. Jak pisze Janek – zapłaciliśmy tylko za materiał 120 złotych, które z sobotniej potańcówki zebrałem za wstęp (pięć złotych od osoby) i z zarobku na sprzedaży pączków, ciastek i herbaty.Jednego dnia pod wieczór przenieśliśmy ten mebel (Janek i ja) do naszej świetlicy. Ale była radość, że stworzyliśmy namiastkę maleńkiej kawiarenki. Kto obsługiwał bufecik? Pamiętam, że Eryka Nierzwicka, jej siostra Helena i pewnie jeszcze jakaś nasza koleżanka.
W sali telewizyjnej zarządziliśmy zakaz palenia papierosów, co nie zawsze widzowie przestrzegali i trzeba było perswazją zakaz ten wyegzekwować. Pamiętam, że Janek zajmował się sprzedażą biletów wstępu na oglądanie telewizji. Lepiej będzie, jak oddam głos Jankowi, który przypomniał mi wiele szczegółów z naszego społecznikowania w kulturze. Co do spotkania z Wojciechem Siemionem, o czym swego czasu pisałem, Janek zapamiętał, że na zakończenie - kwiaty wręczali Terenia Aszyk i Stasiek Kłos. Jestem tego pewien, bo miałem zdjęcie z momentu wręczania, ale gdzieś się zawieruszyło. Wręczenie kwiatów Panu Siemionowi przyspieszyła towarzysząca mu kobieta, która mówiła, że jeszcze muszą zdążyć do Domu Kultury „Polfy” w Starogardzie. Byłem przy tym, więc wiem. Asystowałem podczas robienia zdjęć – byłem „oświetleniowcem” z biurową lampą w ręku i prowizoryczną przedłużką z kilku kabli. To ja, kolegując się ze Zbyszkiem Bąkowskim, namówiliśmy Zbyszka Lisiewicza, aby przyniósł aparat i zrobił zdjęcia na tym spotkaniu. W tym czasie ojciec Zbyszka Lisiewicza był w sanatorium, więc Zbyszek poczuł się jak szef zakładu fotograficznego. Później wspólnie całą trójką (Bąkowski, Lisiewicz, Stachowiak) wywoływaliśmy film i powiększaliśmy zdjęcia. „Odpaliłem” Zbyszkowi za papier fotograficzny, wywoływacz i utrwalacz. Dlatego została pamiątka z pobytu Wojciecha Siemiona w Zblewie.
Za wstęp na oglądanie telewizji pobierałem przy drzwiach – od dorosłych 50 groszy, od dzieci 20. Miałem specjalny zeszyt, z którego wycinałem bilety i pieczętowałem je podłużna pieczątką ZMW. Byłem w tym czasie skarbnikiem organizacji, a Terenia Aszyk przewodniczącą. Władek Brandt (mieszkał na ul. Północnej w domku wykonanym z drewnianych belek i gliny - przyjechał z rodzicami z Francji) był wiceprzewodniczącym Koła ZMW. Wiesz doskonale, że w tym czasie organizacja ZMW w Zblewie była bardzo aktywna. Sami urządzaliśmy świetlicę, kombinowaliśmy na różne sposoby, aby młodzież Zblewa miała możliwość spędzać grzecznie czas wieczorami. Czy pamiętasz z czego zrobiliśmy instalację elektryczną w świetlicy? Ja przyniosłem z domu pojedyncze przewody (DG-1,5), które z Tobą skręcałem – robiliśmy tak zwaną plecionkę. Ktoś przyniósł lampy, dokupiliśmy wyłączniki i gniazdka, w taki sposób wykonaliśmy natynkową instalację elektryczną, która długo była sprawna i bezpieczna w tych pomieszczeniach. 
Co do tych lamp Janek, pamiętam, że poszliśmy do Romka Gili, tam w kuźni jego ojca wykombinowaliśmy blaszane stożkowe abażury. Nawierciliśmy w nich otwory, by urozmaicić emisję światła. Te abażury wieszaliśmy na zwisających z sufitu żarówkach. Ponieważ drzwi wejściowe do świetlicy wychodziły prosto na zewnątrz, w wewnętrznej stronie nad drzwiami umocowaliśmy półkolisty gruby pręt, do którego zamocowaliśmy podarowaną nam przez kogoś kotarę. Spisała się doskonale.
W tamtych latach, byliśmy bardzo rozgoryczeni brakiem porządnego miejsca dla spędzania kulturalnie wolnego czasu. Napisałem taki wiersz dotyczący zblewskiej świetlicy. Śpiewaliśmy go na występach „Bimbusia”:

Niedaleko od Pinczyna
Leży sobie wielka gmina
Wszyscy nań Zblewo wołają
Panny nosa zadzierają

Stoi kiosk tu z gazetami
I skup wełny ze skórami
A świetlicy nie budują
Jednym słowem wieś rujnują

Są panowie i hrabiowie
O młodzieży im nie w głowie
Lepiej gospodę odwiedzać
I z młodzieży się naśmiewać

Morał taki stąd wynika
Krótka pamięć urzędnika
Bo teraz się zapomniało
Że się kiedyś w pory lało

No i tak to kiedyś w Zblewie było. Dziś to zupełnie inny świat, Zblewo się rozbudowało, podwoiło swoją liczbę mieszkańców. A kultura? Rządzi się swoimi prawami na miarę dzisiejszego czasu. Ale czy są jeszcze społecznicy podobni do tych sprzed lat? Dziś, jeśli trzeba cos zrobić na rzecz społeczeństwa, darmowo, od siebie, z serca, bez rozgłosu – są jeszcze tacy?

Gdańsk 12 kwietnia 2014 Edmund Zieliński


Witam Panie Edmundzie! 
Gratuluję tego dzieła. W tej indywidualnej historii jest niesamowita historia Zblewa.
Serdecznie pozdrawiam
Tadeusz Majewski 



Zdjęcia

O tym tartaku tak wspomina Janek: Jak ten tartak powstawał i pierwsze cięcie drewna też pamiętam. Widziałem zniszczenia, które spowodowała kurzawka. Dzięki Bogu, że to się stało w nocy (fundamenty wraz z częściowo wykonanym murem pochłonęła ziemia). Inaczej pan Izydor Herold (ojciec Edka) prawdopodobnie zostałby wciągnięty razem z tymi murami, które stawiał. To była szczególnie tragiczna sytuacja, która się wydarzyła przy budowie tego tartaku. Miałem zabronione komukolwiek o tym opowiadać!!! W tamtych czasach była to „ukryta” katastrofa budowlana. Inżynier prowadzący tę budowę nie miał ucha jak Krajewski, mówił do mnie, abym nikomu nie opowiadał i dodał, że muszę milczeć, bo inaczej mu to drugie ucho utną, a może i co więcej

Kiskule – to z tego miejsca wybierano piasek do budowy autostrady. Od lewej Rajmund Zieliński, Gerard Straszewski, Franek Zalewski, Janek Cylkowski, wyżej Edmund Zieliński, najniżej Janek Stachowiak


Piramidka ze zblewskich chłopaków przy młynie. Od góry Janek Stachowiak, Janek Cylkowski, Rajmund Zieliński, po bokach Gerard Straszewski i Edmund Zieliński





Na tle zblewskiego młyna - dziś w ruinie. Janek Stachowiak z pieskiem Rolfem. Stoją od lewej Franek Zalewski, Gerard Straszewski, Edmund Zieliński, Janek Cylkowski i Rajmund Zieliński


Janek Stachowiak na tle domu państwa Krajewskich w którym mieszkał





W Klubie ZMW od prawej Janek Stachowiak, Zbyszek Bąkowski, Janek Gajewski, Eryka Nierzwicka, Basia Dubiella, Stanisław Kłos i jego brat Leon
 




Przy herbatce w Klubie ZMW od lewej Henryk Cylkowski, Stanisław Kłos i Janek Stachowiak



Były pałac w Miradowie stan na dzień 27 czerwca 2013
 




Janek Stachowiak na tle rodzinnego domu w Zblewie przy ulicy Chojnickiej 3




Lata 30. w Zblewie. Koleżanki – Gertruda Bukowska (mama Janka) i pani Szwoch z męża Marchewicz



Franciszek Stachowiak. Po lewej przed dworcem w Malborku 1974 roku. Po prawej na ulicy Gdańska Wrzeszcza w październiku 1945 roku w drodze do siedziby Polskiego Radia, którego był pracownikiem.





Przyjaciółki ze Zblewa lata 30 ste . Pośrodku Stefania Sulewska z domu Szarmach



Odznaka Zblewskiego „Sokoła”



Bronek Piotrzkowski często przygrywał na naszych potańcówkach



Młyn w Zblewie – tak kiedyś wyglądał



Zblewska kawalerka, od lewej Zbyszek Karymów, Heniek Birna i Stasiu Lubawski
 




Terenia Aszyk - szefowa ZMW w swoim Klubie

Hania i Janek Stachowiak kolo Jerycha ( najstarsze miasto świata) w tle Jebel Quarantel ( Góra Kuszenia) na której szatan kusił Jezusa.

Janek Stachowiak – Hajfa, miasto zbudowane na stoku Góry Karmel, w tle największy port Izraela, oraz w tak zwanych „Wiszących Perskich Ogrodach” złocona kopuła świątyni Bahajów...

Droga genealogiczna Stachowiaków

Hania z Jankiem w Paryżu   2011 roku



Hania i Janek Stachowiak w Paryżu 2011 rok






niedziela, 13 kwietnia 2014

EDMUND ZIELIŃSKI. O ZAMORODOWANYM W OSTASZKOWIE POLICJANCIE SMEKTALE I RODZINIE ŚLIWÓWDrukujE-mail
poniedziałek, 07 kwiecień 2014
Gdańscy zblewiacy z rodziny Śliwów
Na jednym z zebrań Trójmiejskiego Klubu Kociewiaków spotkałem Hannę Wielesiuk z rodziny Śliwów - tych ze Zblewa. Wspominaliśmy dawne dzieje, Hania mówiła o swojej mamie, że mimo sędziwych lat jeszcze dobrze się trzyma i też często wspomnieniami wraca do rodzinnych stron. Na kolejne spotkanie TKK Hania przyszła w żałobnym stroju i powiedziała nam, że mama zmarła.










Cecylia Smektała - mama Hani, urodziła się 2 września 1922 roku w Lubichowie w wielodzietnej rodzinie. Była najmłodszym dzieckiem, miała trzy siostry – Różę, Wandę i Jadwigę, oraz dwóch braci – Stanisława i Franciszka, który zmarł w czasie wojny. Ich ojciec – Stanisław Smektała był policjantem. Jako policjant pracował w Toruniu, Lubichowie i na koniec w Zblewie. 

Przedwojenny patrol polskiej Policji drogowej
Źródło: Wikipedia – Policja Państwowa

Hania napisała mi, że 1 września 1939 roku dziadek otrzymał rozkaz stawienia się na zbiórkę wraz z kolegami z posterunku w Zblewie. 
Jeden z policjantów, kiedy czekali na zmianę torów (tak jak w filmie Wajdy - "Katyń"), zaproponował mojemu dziadkowi, żeby uciekać - nikt ich nie pilnuje. Dziadek odpowiedział, że dostał rozkaz, walczy o Polskę, nie może uciekać, bo jaka byłaby ta Polska? Tego dowiedziała się moja babcia, Marianna Smektała. Przez wiele lat po wojnie dzieci dziadka, babcia i rodzina starali ustalić, co się stało. Niestety, ani Czerwony Krzyż, ani nikt inny nie umiał ustalić losów dziadka.
Dopiero w 1989 roku rodzina dowiedziała się, że był w obozie w Ostaszkowie. W tym szczególnie ciężkim miejscu więziono „kontyngent specjalny”. Przebywali tu policjanci, żandarmeria, wywiad i kontrwywiad, pracownicy prokuratury i sądownictwa, żołnierze Korpusu Ochrony Pogranicza itp. Dziadek Hani zginął w Twerze, a pochowany jest w Miednoje. 

Wrzesień 1939 policjanci i cywile aresztowani przez NKWD w drodze do niewoli.
Źródło: Wikipedia – Policja Państwowa

W 2012 roku Hania była w obozie w Ostaszkowie, gdzie więziono jej dziadka i wielu innych obywateli naszej ojczyzny tylko dlatego, że byli do końca Polakami. Kiedy przybył pierwszy transport więźniów, kazano im, by rozebrali cerkiew, cmentarz, a z pozyskanego materiału usypano groble na wyspę, gdzie ich więziono. Na miejscu cmentarza wybudowali baraki. W obozie tym było od 6300 do 6500 więźniów. W Twerze, gdzie pozbawiono ich życia, oraz w Ostaszkowie, gdzie ich pochowano - teraz jest cmentarz.

Źródło – Instytut Pamięci Narodowej

Mama Hani należała, do organizacji „Gdańska Rodzina Katyńska”. Od pewnego czasu prezesem zarządu tej organizacji jest Hania Śliwa-Wielesiuk. Już za kilka dni w Gdańsku (13 kwietnia 2014) odbędą się obchody Dnia Pamięci Ofiar Zbrodni Katyńskiej oraz 74. rocznicy II masowej zsyłki Polaków na Sybir. Z tej okazji nasza zblewiaczka Hania Śliwa-Wielesiuk wygłosi swój referat.
Dnia 8 maja 1947 roku panna Cecylia Smektała poślubiła Kazimierza Śliwę urodzonego w Zblewie 5.10.1922 roku. Miłość sprawiła, że urodziła się Hania, Wiesiek i Leszek, który zmarł 12.11.2011 w Gdańsku. Ojciec Hani z zawodu był elektrykiem. Pracował w Zblewie, Starogardzie, Tczewie - elektryfikował wsie na Kociewiu. Zaś jego żona przez jakiś czas pracowała w sklepie mięsnym w Zblewie.
Kiedy pan Rogowski – kowal z ulicy Kościerskiej (naprzeciw mleczarni) wybudował sobie dom na ul. Północnej, pomagałem panu Kazimierzowi kłaść instalację elektryczną w tej chacie. Wtedy była moda na budowanie domów ze szlaki (żużel). By położyć rurki instalacyjne, trzeba było wykonać bruzdy w ścianach. Okropnie się kurzyło, wyglądałem jak kominiarz.
W 1960 roku państwo Śliwowie zamieszkali w Gdańsku. Tutaj pan Kazimierz dostał pracę i mieszkanie służbowe w Gdańskich Zakładach Radiowych T-18, które potem przyjęły nazwę UNIMOR. Pani Cecylia zatrudniła się również w tym zakładzie i pracowała tam do emerytury. Pan Kazimierz zmarł 10 stycznia 1992 roku, a Pani Cecylia 26 grudnia 2012 mając 90 lat.

Mile wspominam pana Kazimierza. Był bardzo pogodny, uśmiechnięty, dowcipny. Kiedyś, kiedy i ja zamieszkałem w Gdańsku, spotkałem go na ulicy Toruńskiej w pobliżu jego mieszkania. |Oj, powspominaliśmy stare dzieje.
Oddam teraz głos Hani.
Miałam super rodziców. Pomimo, że mój ojciec całe życie pracował, poświęcał nam, dzieciom bardzo dużo czasu. Organizował nam różnego rodzaju zabawy, w których uczestniczyła cała rodzina. Ojciec zaraził mnie turystyką, aktywnym wypoczynkiem i pracą społeczną. Ich praca zawodowa była doceniana przez zakłady pracy, o czym świadczą nagrody i odznaczenia.
Mama była prawym i dobrym człowiekiem. Po śmierci ojca starała się go nam zastąpić. Przez całe swoje życie pomagała ludziom biednym, pokrzywdzonym przez los.
Ile to czasu musi upłynąć, by zamknąć jakąś kartę historii. Bywa, że nigdy nie dowiemy się o jakimś ważnym zdarzeniu z dalekiej przeszłości. Jest i tak, jak w moim przypadkowym spotkaniu z Hanią w Gdańsku. Dzięki temu mogłem dopisać kawałek ważnej historii naszej wsi. Haniu, bardzo Ci dziękuję.
Gdańsk 7 kwietnia 2014 Edmund Zieliński

Zdjęcia
Posterunkowy Stanisław Smektała

Pierwszy z lewej Stanisław Smektała z kolegami – 1933 rok
Stanisław Smektała z kolegą – 1933 rok
Stanisław Smektała z kolegą
Marianna i Stanisław Smektała, czyli babcia i dziadek Hani Śliwa-Wielesiuk
Od lewej Jerzy Piłat, jego żona Urszula, Cecylia Śliwa z domu Smektała, Hanna Wielesiuk (córka Jerzego i Hani), Jerzy Wielesiuk i Hanna Śliwa Wielesiuk 

Hania Śliwa-Wielesiuk z mamą
Od lewej mama Hani Cecylia Śliwa, jej siostra Róża Piłat z domu Smegtała, córka Róży Danka Marciniak z Piłatów. Jej ojciec a mąż Róży – Jan Piłat był w latach powojennych naczelnikiem Poczty w Zblewie.
Od lewej Halina Bobkowska (kuzynka Hani), córka Stanisława Smektały, brata Cecylii Śliwa, mama Hani - Cecylia, jej siostra Róża Piłat, córka Róży – Bożena Piłat i Józef Marciniak - mąż Danki.
Muszę dodać, że z rodziną Piłatów jest spokrewniona rodzina mojej żony. Jan Piłat i mama mojej żonki - Józefa Kołodziejska z domu Piłat, byli kuzynami. Dawno temu gościliśmy u państwa Róży i Jana Piłatów - jeszcze w Zblewie, i byłem zaszczycony, że mogłem do nich mówić ciociu i wujku.

Józef Śliwa - brat ojca Hani
Józef Śliwa na odwrocie swojego zdjęcia napisał dedykację dla swego kolegi Franciszka Stachowiaka. Byli razem na robotach przymusowych.