niedziela, 23 listopada 2014

LISTY NT. JANA GAJEWSKIEGO - PIERWSZEGO WÓJTA ZBLEWA PO II WOJNIE (E. ZIELIŃSKI, J. STACHOWIAK]DrukujE-mail
sobota, 22 listopad 2014


Jaś Stachowiak na mojej stronce na Fb pod materiałem pt. "11 listopada Maria wykrzyknęła na Facebooku: BOŻE, TUTAJ JEST MÓJ TATA JAN GAJEWSKI" napisał krótko: "Znalazłem w moich archiwach dokument z podpisem Pana Jana Gajewskiego - Wójta Zblewa z lipca 1945roku...". Zamieszczam go też tutaj jako uzupełnienie materiałów do ewentualnego uzupełnienia historii Zblewa. Niżej kilka wybranych dla mnie najpiękniejszych zdjęć ze sporej galerii, jaką nadesłała Maria Zofia Gajewska-Woźniak oraz list od Edmunda Zielińskiego. (tm) 

























Szanowny Panie Tadeuszu!
Z przyjemnością przeczytałem wspomnienia Pani Marii z Gajewskich. Takich wspomnień więce
j.
Pozwoliłem sobie przenieść wspomnienia Pani Marii z Gajewskich do mego bloga, by mieć pod ręką ten bardzo ciekawy materiał. Dobrze znałem Pana Jana Gajewskiego. Jego syn, Janek, chodził ze mną do szkoły w Zblewie (jesteśmy z tego samego rocznika). Chyba się nie mylę - Janek był jedynym zblewiakiem "komandosem", służącym w brygadzie powietrznodesantowej w Krakowie, w tak zwanych "czerwonych beretach". My, jego rówieśnicy, byliśmy z tego dumni i po cichu zazdrościliśmy mu tej służby.
Pani Wanda Gajewska - żona Jana Gajewskiego była koleżanką mojej mamy. Znały się jeszcze sprzed wojny, razem śpiewały w "Cecylii". Załączony na zdjęciu domek państwa Gajewskich mocno związał się z procesją Bożego Ciała. Tutaj był zawsze pierwszy "domek", jak nazywaliśmy ołtarzyki na drodze procesji, i najpiękniejszy ze wszystkich. Był pięknie eksponowany na tarasie tego domku (po tarasie został tylko ślad).
Marylko, dziękuję Ci za te wspomnienia sercem pisane. Nie dalej jak wczoraj na przyjacielskim spotkaniu byłych zblewiaków - Sulewskich, Łąckich i Zielińskich wróciliśmy wspomnieniami do Zblewa, jego mieszkańców i naszych młodych lat.
Pozdrawiam Ciebie i Twoją rodzinkę
Edmund Zieliński

Serdecznie Pana pozdrawiam Panie Tadeuszu.

Edmund Zieliński


P.s.
Jednak okazało się, że Janek Gajewski nie był jedynym komandosem. Poniżej jest list od Janka Stachowiaka z 1.12.2014

Piszesz Edku z pewna niepewnością o jedynym komandosie ze Zblewa – Janku Gajewskim , otóż był jeszcze jeden; Geruś Straszewski- mój szwagier. Byl on poczatkowo w marynarce wojennej , i podczas szkolenia w Szkole Specjalistów Morskich / Koło Świnoujścia/ został przeniesiony Do Powietrznych Wojsk Desantowych, i został komandosem . Przeszedł szkolenie płetwonurków i opanowywanie okrętów z powietrza. Tyle co pamietam byl w „Komandosach okolo 10 miesiecy i kilka razy byl w „czerwonym berecie na urlopie w Zblewiw. Opowiadalem Tobie historyjke z tego okresu Przypomnę jeszcze raz „  Napisał Mamie że będzie przelatywał nad Zblewem/ podał dzień i godzinę w nocy/ w drodze na zrzut nad Zatokę Gdańską . W tym dniu Pani Straszewska z lampą naftową stała na górce za spichlerzem Krajewskich i dawała sygnały, aby Geruś ją dostrzegł.” Można sie z tego śmiać –ale to był fakt autentyczny. Wspominaliśmy to nie raz śmiejąc się bardzo z tego.



JAN GAJEWSKI, PIERWSZY WÓJT ZBLEWA PO 1945 R., O KTÓRYM MAŁO KTO COŚ WIE - CZ. 3DrukujE-mail
sobota, 22 listopad 2014


Maria Zofia Gajewska-Woźniak wspomina Tatę z okresu powojennego. 
Potem koniec wojny ojciec zabrał się do pracy. Wtedy chyba był wójtem... Nie wiem, dzwonię do siostry do Zblewa........ Ona też nie jest pewna. Miała po wojnie 12 lat. Ale mówiła, że to musiało być zaraz po wojnie... Ponadto zasiadał w Powiatowej Radzie Narodowej w Starogardzie - zaraz po wojnie, na pewno do 1948-49.... Niestety, nie mogę się za bardzo dogadać - różnica lat.

Moja mam w czasie okupacji, kiedy była sama




Tatuś na rocznicy wyzwolenia Stutthofu. Zaraz po wojnie. Myślę, że 1946-1947. Jest w ostatnim szeregu pod literą KON




Mój chrzest. 15 sierpnia 1946 r. Od lewej Jan Gajewski, p. Danielewicz, p. Danielewicz, Wanda Gajewska 

To musiało być zaraz po wojnie, bo ojciec uratował młodego, 18-letniego Niemca, żołnierza Wermachtu., to znaczy że musiał mieć jakąś władze, bo spowodował, że po złapaniu tego żołnierza - ukrywa się w naszym lesie - przez chyba ruskich ojciec go obronił. W każdym razie miał pomagać niby mojej Mamie, ale tak naprawdę to zaprzyjaźnił się z moim bratem Herusiem (ten sam rocznik, 1926, i zżył się z całą Rodziną). Nazywał się Rudolf Bagehorn, pochodził z Turyngii - z Neumark koło Zwikau.

Potem Ojciec umożliwił mu ucieczkę do NRD - chyba w 1948-49. Dał mu pieniądze i kazał uciekać, bo było coraz gorzej. On dotarł do swego domu szczęśliwie... Nie odzywał się. Dopiero odezwał się w 1966 roku i wtedy, zaproszeni, pojechaliśmy, tata i ja, do Neumark w NRD. Ale to inna opowieść.



Tatuś na zebraniu Kółka Rolniczego. Siedzi pierwszy z lewej. Między 1970-1975

Potem Ojciec założył wspólnie z innymi Spółdzielnię Spożywców. Następnie został na skutek donosu kogoś ze Zblewa osadzony w więzieniu w Starogardzie. Mam list ojca kolegi Alojzego Mordawskiego z Poznania datowany na 3 kwietnia 1949 . Wyraża w nim uznanie dla mojego ojca w okresie obozu, kiedy się znali. Pisze, że nigdy o Ojcu nie słyszał złego zdania...
Teraz przeczytałam dokładnie! On, p. Mordawski z Poznania, ul. Słowackiego 19., pisze, że donosicielem był (...). On spowodował lub go zmuszono, aby doniósł na Tatę.
Nie wiem, jak długo był w więzieniu w Starogardzie, ale jeszcze 5 kwietnia 1949 był - tak wynika z listu. Mam jeszcze listę ludzi z Polski, do których dotarła moja mama, aby ratować Tatę, którzy byli świadkami w sądzie. To okropna sprawa.



Tatuś ma czapkę na głowie a ja na jego kolanach. Gdzieś 1957/58



Ja z Tatą w NRD 1966 u Rudolfa Magenhorn z Neumarku



Tatuś na pierwszym planie. 
Z tyłu pani Bagenhorn oraz ja. Neumark 1966 
W rezultacie został zwolniony z więzienia, ale dostał zakaz pracy w całym powiecie starogardzkim. Brat załatwił mu pracę w Gdyni. Pracował jako konwojent w Mleczarni Kosakowo i rozwoził z kierowcą produkty mleczarskie na statki. Nie wiem, jak to długo trwało dokładnie, ale myślę, że dopiero w 1956 zaczął pracę w Kaliskach. Polecił go kolega - mój chrzestny - pan Danielewicz z ulicy Lubichowskiej w Starogardzie.

Oni razem pracowali po wojnie w wyżej wymienionej Radzie Narodowej w Starogardzie. Tam, w Kaliskach, był kierownikiem - szefem wielkiej składnicy drewna. Olbrzymi obszar zajmowała - całe Kaliska. Pracował tam do emerytury. Potem na emeryturze pracował dodatkowo jako magazynier w mleczarni, aby mieć więcej pieniędzy na życie. Potem był prezesem Kółka Rolniczego w Zblewie (chyba lata 1970 - 1976 ). Ne wiem, jak długo.



Kaliska 1956. Tatuś był kierownikiem bardzo dużej składnicy drewna. Na zdjęciu Tatuś na pierwszym planie, a na dalszym jego pracownik biurowy


Jeździł rowerem do 1989 roku, czytał dużo - książki i pisma różne. Umiał robić wspaniale kiełbasy, szynki a'la Prosciuto, leberkę, krwawą, kaszankę itd. Palił papierosy i cygara (przesyłali mu koledzy z zagranicy) do końca. Był zawsze wolnym człowiekiem. Przed wojną był w Sokole, Endecji Romana Dmowskiego oraz bardzo społecznie się udzielał. Był znany w Zblewie i nie tylko. Miał wielu znajomych w Gdańsku, Sopocie. Byli to Żydzi i Niemcy.

Jak to na wsi. Niektórzy ludzi bardzo mu zazdrościli - przed wojną. Prawda jest taka, że on sam doszedł do wszystkiego. Dzięki mojej mamie, która go wspierała, zdobył renomę i dobrze nam się powodziło, ale to inna historia...

Pozdrawiam Tadziu. Jestem wykończona - nic nie zrobiłam, ale wszystko napisałam. Jeżeli będziesz coś jeszcze chciał, to pisz. Ja mogę wysłać tobie zdjęcia Taty, ale nie wszystkie mam zeskanowane. Jutro będą dobrze ??????





Tatuś pierwszy od prawej w towarzystwie wnuczki Aliny Putkamer-Jabłeckiej - architekt w Starogardzie oraz wnuka Krzysztofa Putkamera ze Starogardu - 1974-75 r. Komunia wnuczki. Grażyna Putkamer-Jankowska - geodeta ze Starogardu (uczyłeś ją w podstawówce)



Tatuś z pierwszą wnuczką - teraz lekarką w RPA Basią Libiszewską-Mazur Janowską. Miał też pierwszego wnuka, Zbyszka (syn Herusia), ale on mieszkał w Gdańsku




Mamusia, Tatuś i ja w naszym ogrodzie w 1966-1968 - jeszcze wtedy nie był na emeryturze - poszedł chyba w wieku 70 lat (pracował dojeżdżając codziennie pociągiem do Kalisk)







Miał tutaj chyba 82 lata



Przy stole rozmawia z Tatusiem Grażyna Putkamer-Jankowska, moja chrześniaczka


Mo moja siostra Ula po lewej (średnia), ja po prawej w 1982




Zblewo. Idziemy od Babci Mazurowskiej. Od lewej Ja, Ula, jej córki Alina oraz Grażyna




Moja Mama Wanda 1982 w naszym domu




Moja mam Wanda Gajewska z domu Mazurowska




Moje codzienne wiosenno-letnie jazdy Brzezno - Sopot

Opracował Tadeusz Majewski

czwartek, 20 listopada 2014

JAN GAJEWSKI, PIERWSZY WÓJT ZBLEWA PO 1945 R., O KTÓRYM MAŁO KTO COŚ WIE - CZ. 2DrukujE-mail
czwartek, 20 listopad 2014


Dzisiaj jeszcze nie zamieścimy drugiej części o losach Jana Gajewskiego, gdyż wczoraj Maria Gajewska-Woźniak zasypała mnie dodatkowymi zdjęciami przedstawiających Jana z okresu przedwojennego. Musze je teraz koniecznie pokazać, żeby było zgodnie z chronologia zdarzeń. Te zdjęcia to kawał historii Zblewa. Opisuje je oczywiście Maria.
(tm) 





Tatuś w gimnazjum w Gniewie




Dom dziadka Tomasz Gajewskiego. Cała rodzina przed domem. Mój dziadek ożenił się drugi raz z siostrą mojej babci. Na zdjęciu od lewej Herus, Tata, Dziadek





Tatuś po prawej stronie w ostatnim szeregu stojących (przy tej "wyrwie" w zdjęciu)







Tatuś czwarty od lewej w drugim szeregu stojących. Rezerwa 1925



A to zdjęcie... To kiedy Tatuś był kawalerem. Rok może 1925. W Zblewie urządzano majówki nad jezioro. To są ludzie ze Zblewa. W większości wiem, kto to. Mój Ojciec siedzi na kole po prawej stronie obok pani z kwiatami, opierając się o przód samochodu









Życzenia z okazji ślubu rodziców od pp. Wolff ze Zblewa. Pan Wolff był kolegą z podstawowej szkoły pruskiej. Tatuś mówił, że on się po wojnie nie odzywał (wyjechał do Niemiec - południe) i dopiero kiedy zmarł, napisała pani Wolff. Jej mąż się wstydził, ponieważ - według Taty - to on przyczynił się do wsadzenia ojca do obozu koncentracyjnego. Ale w mojej ocenie to "zasłużył sobie" swoją działalnością w okresie międzywojennym (Endecja, Sokół itp.). Ponadto oni, ci niemieccy mordercy, mieli jeden cel - wyciąć w pień całą inteligencję polską. Tutaj, na Pomorzu, to było łatwe, gdyż pomiędzy nami mieszkali Niemcy, którzy nie wyjechali do Niemiec po I wojnie. To był błąd - rząd polski powinien zmusić ich do emigracji. Nie mieliby możliwości penetrowania Pomorza, Wielkopolski i Ślaska. Słynna piąta kolumna... 


                                                                             *


Pozwoliłem sobie przenieść wspomnienia Pani Marii z Gajewskich do mego bloga, by mieć pod ręką ten bardzo ciekawy materiał. Dobrze znałem Pana Jana Gajewskiego. Jego syn, Janek,chodził zemną do szkoły w Zblewie (jesteśmy z tego samego rocznika). Chyba się nie mylę -  Janek był jedynym zblewiakiem  "komandosem" służącym w brygadzie powietrznodesantowej w Krakowie, w tak zwanych "czerwonych beretach". My, jego rówieśnicy, byliśmy z tego dumni i po cichu zazdrościliśmy mu tej służby.
Pani Wanda Gajewska - żona Jana Gajewskiego była koleżanką mojej mamy. Znały się jeszcze sprzed wojny, razem śpiewały w "Cecylii". Załączony na zdjęciu domek państwa Gajewskich mocno związał się z procesją Bożego Ciała. Tutaj był zawsze pierwszy "domek", jak nazywaliśmy ołtarzyki na drodze procesji, był najpiękniejszym z pozostałych. Był pięknie eksponowany na tarasie tego domku (po tarasie został tylko ślad). 
Marylko, dziękuję Ci za te wspomnienia sercem pisane. Nie dalej, jak wczoraj, na przyjacielskim spotkaniu byłych zblewiaków - Sulewskich, Łąckich i Zielińskich wróciliśmy wspomnieniami do Zblewa, jego mieszkańców i naszych młodych lat. 
Pozdrawiam Ciebie i Twoja rodzinkę
Edmund Zieliński


dalej »
JAN GAJEWSKI, PIERWSZY WÓJT ZBLEWA PO 1945 R., O KTÓRYM MAŁO KTO COŚ WIEDrukujE-mail
środa, 19 listopad 2014


Facebook nie sprzyja dłuższym tekstom (co dzisiaj w ogóle im sprzyja?). Dlatego moje rozmowy na Fb z Marią Zofią Gajewską-Woźniak miały charakter że tak powiem poszarpany, często też były to krótkie, ale i tak za długie jak na Fb, komentarze pod zdjęciami. Z tych fragmentów niewiele dałoby się skleić, poprosiłem więc Marię o dłuższą wypowiedź na temat Jana Gajewskiego, jej taty. I mamy jak na dłoni bohatera. Niedawno w "Rejsach" opublikowano mój reportaż o Leonardzie Piotrzkowskim, któremu - tak sądzę - należy się upamiętnienie nie tylko na papierze. To samo dotyczy Jana Gajewskiego, pierwszego wójta Zblewa pod 1945 r. Przejdźmy do pierwszej części wspomnień Marii, córki Jana Gajewskiego... (tm) 





Mój Ojciec (Jan Gajewski) urodził się 21 maja 1900 roku w Zblewie, w rodzinie właściciela masarni i sklepu masarskiego. Matka z d. Ringwelska ze Starej Kiszewy. Tata - Tomasz Gajewski ze Zblewa. Szkoła podstawowa - Zblewo w zaborze pruskim, gimnazjum w Gniewie - męskie, niemieckie, w zaborze pruskim. Ślub z panią z domu Kuchta. Mieli syna Hieronima - mówili na niego w Zblewie Heruś - mojego później brata najukochańszego. Żona zmarła podczas połogu. Był sam. Wychowywał syna z pomocą rodziny Kuchta.


W 1932 r. w 21 kwietnia ślub z moją mamą Wandą z domu Mazurowska. Urodziły się moje siostry, a w 1940 r. mój brat Jan (są zdjęcia Jana w artykule Edmunda Zielińskiego). Po ślubie z moją mamą ojciec założył biznes "HANDEL BYDŁEM I TRZODĄ".


Dziadek Tomasz Gajewski (siedzi) oraz brat mojej Babci Klary Tadeusz Ringwelski

Tatuś w trakcie nauki w Gimnazjum w Gniewie (pierwszy po prawej) i bracia: Brunon (mieszkał potem w Gdyni) - pierwszy od lewej, w środku brat Edwin, mistrz Edmunda Herolda

U góry mój Tata (stoi po lewej stronie)


Cała rodzina w 1937 roku. Nie ma brata Jana i mnie - my urodziliśmy się później


Nasz sprzedany dom rodzinny został zbudowany w XIX wieku. Nigdy po wojnie Tata nie mógł nawet pomyśleć, by powrócić do marzeń - zamierzeń z 1938 roku, kiedy go kupił

Dobrze się nam powodziło. Ojciec znał perfekt niemiecki. Handlował z Europą - wysyłał co tydzień bydło i trzodę do Berlina, a dalej do Anglii. Tak było do 1939, do wybuchu wojny.
Od 1932 do 1939 mieszkali w kamienicy mojego dziadka Franciszka Mazurowskiego przy ulicy Głównej. Niestety musieli się wyprowadzić, bo Niemcy zajęli ten budynek. Przeprowadzili się - mama z dwiema córkami i synem Herusiem, którego wychowywała (bardzo moją Mamę kochał i szanował) - do domu, który mój Ojciec kupił w 1938 chyba roku. Ten dom miał być zburzony, przygotowywano się do budowy nowego domu, ale wojna... niestety. Oglądałam plany zrobione przez architekta, leżały w biurku Taty. Nigdy już nie było możliwe to zrealizować – najpierw wojna, a potem komuna. Mieszkałam tam do czasu wyjazdu do Poznania...
39-letni Ojciec został powołany do wojska z rezerwy, chyba Armia Grudziądz... na pewno... i walczył na wschodzie Polski. Został internowany i przewieziony w głąb Rosji - ZSRR, gdzieś za Moskwą, a może przed Moskwą. Ojciec był osłuchany z językiem rosyjskim - handlował na wschodzie Polski. Mieliśmy samochód osobowy i kierowcę, pana Chyłę. Jeździli razem na Kresy w celu kupna zwierząt. 

Bal maskowy - Sylwester 1936 t. Są i moi rodzice. Przedostatni rząd u góry Mama 3 Tata 4 z lewej-uśmiechnięci, w czapkach maskowych 

Był więziony w klasztorze, mówił, że to gorodok, ale nie wiem. Nie ma oczywiście dokumentacji rosyjskiej, a ojciec też nie miał jakichś dokumentów od nich.
Mam artykuł z 28 kwietnia 1995 r. - Pamiętnik Henryka Nossowicza w opracowaniu St. M. Jankowskiego "Dziennik Bałtycki" - "Rejsy" i czytałam na ten temat. To chyba jest... dotyczy też mego ojca, ale... nie wiem. Jest tam kierunek Moskwa - w artykule Małojarosławiec - Nocza - Moskwa - MONASTYR GORODOK. Tutaj był Tatuś cały czas - dokładnie nie wiem do kiedy. Pilnowały ich kobiety radzieckie. Ostre kobiety. Tatuś znał trochę, jak wspomniałam, język rosyjski, ale też miał prawo jazdy - umiał prowadzić samochód, a one takiego kogoś szukały. Zgłosił się. Mówił, że ludzie – jeńcy, polscy wojskowi za papierosa daliby się posiekać. Oddawali ostanie kęsy chleba i zaczęło się umieranie.. 
Mój Tata był mądry, uczciwy, twardy, jak było trzeba, ale też bardzo miękki jako mężczyzna - kochał dzieci, szczególnie małe, które jeszcze się nie wymądrzają. Jego pierwsza wnuczka Basia Libiszewska (potem Mazur, a obecnie Janowska) jest lekarzem - dyrektorem szpitala klinicznego, mieszka w RPA - Durban - była jego oczkiem w głowie. Cieszył się bardzo, kiedy przyszła w latach 50-tych na świat.
Były w tym MONASTYR GORODOK straszne warunki. Nie mogli się swobodnie położyć, a o jedzeniu już nie mówię.
Potem zwolnienie z niewoli rosyjskiej. Powód - porozumienie Między Rosją a Niemcami - chyba Ribbentrop - Mołotow. Wszyscy z terenów ziem byłego zaboru pruskiego POMORZE, WIELKOPOLSKA, ŚLĄSK - zostali zwolnieni jako obywatele utworzonego przez Hitlera... zapomniałam... Ty, Tadziu, wiesz na pewno. Była Generalna Gubernia i te ziemie, o których napisałam... Mój ojciec opowiadał, że na moście w Brześciu była wymiana - on i inni z tych ziem zostali wymienieni za Rosjan. Przyjechał do Zblewa bez dokumentów, ale myślę, że znowu inteligencja plus znajomość języka niemieckiego pozwoliły mu dotrzeć do Zblewa.
Zjawił się w październiku a może w listopadzie 1939 r. w Zblewie. Nagle wszedł do domu przy ulicy Kościelnej, gdzie schronili się moi dziadkowie, wyrzuceni ze swojej ziemi. Po jakimś czasie otrzymał wezwanie na Gestapo do Starogardu. Ojciec się bał. Jeszcze za dużo nie wiedzieliśmy o obozach, ale był Szpęgawsk we wrześniu 1939. Mówił mojej mamusi, że chce iść do lasu, że chce uciec. Moja mama bała się o dzieci i mówiła Tatusiowi, że ma jechać do Starogardu i dowie się, o co chodzi. Nie znali tych morderców jeszcze. 
Niestety już nie wrócił tego dnia do domu. Wrócił dopiero po 49 miesiącach (mam dokumenty z Arolsen w Szwajcarii. W tychże dokumentach z niemiecką dokładnością jest napisane, że był w Sachsenhausen od 20 April 1940 (przybył ze Staatpolizei Danzig). Potem, 28 maja 1940, przeniesiony do Mauthausen Gusen - Austria. Najpierw numer 1455, później numer 43035 - od 24 January 1944. Brakuje w tym dokumencie pobytu Tatusia w Stutthofie. Byłam kiedyś z córką w Stutthofie, pytałam o to, ale nic. Pisałam do Stutthofu - Muzeum Obóz Koncentracyjny - także nic... Był też w Dachau - przed Sachsenhausen. Wiec dla porządku: Stutthof, Dachau, Sachsenhausen, Mauthausen Gusen. Otrzymał za ten pobyt 3293 zł z tytułu doznanych prześladowań (pismo) nazistowskich od Fundacji POLSKO-NIEMIECKIE POJEDNANIE.

Kartka wielkanocna z 1942 r., którą wysłała moja Mama do obozu. To zdjęcie jej i mojego brata, którego Tata nie widział od urodzenia.


Karta wielkanocna - odwrotka



Mój chrzest: 15 sierpnia 1946 r. Od lewej Jan Gajewski, p. Danielewicz, p. Danielewicz, Wanda Gajewska


23 kwietnia 1944 roku został zwolniony. To wynik heroicznej walki mojej mamy. Była nawet na Gestapo w Gdańsku i Starogardzie - ona była bardzo odważna. Pomogli jej też właściciele majątków - Niemcy z Miradowa i Białachowa, którzy bardzo przyjaźnili się w okresie międzywojennym z moimi Rodzicami. Mamusia mówiła, że byli bardzo dobrymi ludźmi. Poznałam właściciela Białachowa będąc w Brunszwiku w Niemczech, gdzie on mieszka. Ma syna lotnika w Lufthansie. Też opowiadała, że wstydzili się tej wojny. Im było dobrze w Polsce. - nie wyjechali po I wojnie... Z ich poparciem oraz innych ludzi, znanych mojej mamie, a pochodzenia niemieckiego - zwolnienie nie było pewne, ale udało się, Ojciec wrócił. Był bardzo gruby. W Zblewie nie mieli ludzie pojęcia, co to jest to puchlina. Plotkowali... To było smutne dla mojego Taty i rodziny. Powoli wracał do swej postaci - zawsze był szczupły...
Cdn. 

wstecz dalej »