poniedziałek, 4 maja 2015

TEGO DNIA ŚW. FLORIAN SZCZEGÓLNIE SPOGLĄDA NA SWOICH PODOPIECZNYCHDrukujE-mail
poniedziałek, 04 maj 2015


Jak najmniej wyjazdów do pożarów i tragicznych zdarzeń, a jak najwięcej na festyny, które wspaniale uatrakcyjniacie!
Druhowie Drodzy, bliscy memu sercu członkowie Ochotniczej Straży Pożarnej w Zblewie. 


Dziś Wasze święto - Dzień Strażaka. W tym dniu zawsze wracam pamięcią do moich młodych lat, kiedy sam uczestniczyłem w działaniach OSP.  

Na owe czasy byliśmy dobrze zorganizowaną i wyposażoną jednostką.  I wtedy święciliśmy Dzień Strażaka. Druhowie wolni od pracy zawodowej przywdziewali mundury, by przypomnieć mieszkańcom, że tego dnia św. Florian szczególnie spogląda na swoich podopiecznych.
Cóż Wam życzyć z okazji Waszego święta? Jak najmniej wyjazdów do pożarów i do tragicznych zdarzeń. A jeśli już trzeba będzie spieszyć na ratunek, poszkodowani niech odczują Waszą profesjonalną pomoc, a po akcji byście wszyscy wrócili cali i zdrowi do macierzystej jednostki.
Życzę Wam Druhowie zdrowia i pomyślności w życiu osobistym.
Z pozdrowieniem
Edmund Zieliński
Honorowy Obywatel Gminy Zblewo

wstecz dalej »
EDMUND ZIELIŃSKI. BIAŁACHOWO. CHWALILI TEGO SAMEGO BOGA, A ŻE INACZEJ?DrukujE-mail
poniedziałek, 04 maj 2015


Miejscowi o tym wiedzą, inni niekoniecznie, że na skraju Białachowa w kierunku południowym znajduje się stary ewangelicki cmentarz, po niemiecku zwany Friedhof, a przez miejscowych swego czasu nazywany chyrchacz (skąd ta dziwna nazwa?).


Mijałem go chodząc do czteroklasowej szkoły w tej wsi i przy innych okazjach. W tamtym czasie, że to jest cmentarz, mówiły zachowane jego liczne nagrobki, zwłaszcza w jego wschodniej części. Jako dzieciaki, z Józkiem Baczkowskim, Gerardem Bielińskim, czy Władkiem Gołuńskim, biegaliśmy po tej nekropolii bez szacunku dla pogrzebanych tu byłych mieszkańców okolicznych wsi, zapewne i Białachowa, chociaż niewielu było tu mieszkańców wyznania ewangelickiego. Jak wspomina moja siostra Danusia, według opowiadań dziadków, chowano tam również zmarłych z Borzechowa. Wtedy mieliśmy inną świadomość odnośnie cmentarzy innowierców. I wtedy, mijając to miejsce wiecznego spoczynku,należało zdjąć czapkę i powiedziećwieczne spoczywanie racz im dać Panie! Przecież chwalili tego samego Boga, a że inaczej?


Droga do Białachowa, po prawej cmentarz
Kiedy ten cmentarz powstał, w jakich okolicznościach, nie wiem. Jego historia sięga co najmniej XIX wieku. Kiedy dokonano ostatniego pochówku? Zapewne przed 1920 rokiem, gdy Pomorze przyłączone zostało do Polski. W tamtym czasie cmentarz ten ogrodzony był kamiennym murem wysokości około metra i porośnięty nielicznymi drzewami, zaznaczającymi główną aleję. Od strony drogi była kilkumetrowa przerwa w murze, spełniająca rolę bramy wejściowej na cmentarz. Zaraz za wejściem stała potężna lipa. Jak ona pięknie pachniała w czasie kwitnienia. Z daleka słychać było dziwną muzykę – jednostajne brzęczenie uwijających się wśród miododajnych kwiatów, pszczółek. 

Resztki nagrobków


Resztki obramowań nagrobków

Z czasem zniknęły kamienie okalające cmentarz, nagrobki utonęły w porostach, wreszcie całe to miejsce porosło licznymi chaszczami. Teraz jest to kępa zarośli, w niczym nieprzypominająca dawnego cmentarza. Gdzieniegdzie jeszcze możemy natrafić na obramowania grobów i szczątki tablic. Resztę kryje gruba warstwa porośniętej trawy i chaszczy. Wierzę, że przy jakimś nakładzie sił i środków, można odsłonić nagrobki. Może znalazłyby się jeszcze niejedno epitafium informacje o zmarłych, jakieś nazwisko, data? Znacznie wzbogaciłaby się historia wsi Białachowo. Tego rodzaju pamiątki istnieją jeszcze na cmentarzu ewangelickim w Zblewie przy ulicy Starogardzkiej. 

Zdewastowany pomnik nagrobny


Tak wygląda cmentarz dzisiaj – strona zachodnia


Cmentarz dzisiaj – strona południowa


Wiem, co się stało z kamieniami otaczającymi cmentarz. Po prostu posłużyły za materiał budowlany inwestycji w Zblewie. Dokładnie, Gminny Ośrodek Kultury i Urząd Gminy mają w swoich fundamentach kamienie z białachowskiego cmentarza. Ówczesnych decydentów niczym nie obwiniam za wykorzystanie tych kamieni do budowy tych obiektów. W tamtych czasach spojrzenie na ewangelickie nekropolie miało zupełnie inny charakter. To były miejsca, do których społeczeństwo nie miało szacunku. Wiele takich miejsc zrównano z ziemią, pozakładano parki, po ścieżkach których chodzą spacerowicze, najczęściej nieświadomi, że depczą szczątki ludzi, których rodziny z żalem tu chowali. Tak stało się z wielkimi nekropoliami leżącymi wzdłuż dzisiejszej Alei Zwycięstwa we Wrzeszczu, kiedy to na początku lat 70. XX wieku spychacze równały teren, na złom wywożono liczne krzyże i artystycznie kute obramowania grobów, czego byłem świadkiem. Wiele nagrobków, a były to prawdziwe dzieła sztuki, po prostu zmieniało miejsce lokalizacji. Płyty nagrobne z inskrypcjami Hier ruht In Gott… (tu spoczywa w Bogu…) po przeszlifowaniu oferowano ponownie klientom. W wielu wypadkach posłużyły do utwardzania dróg.

Zastanawiam się, jak można jeszcze dziś uszanować dawnych mieszkańców Białachowa i okolicznych wsi spoczywających na tym zapomnianym cmentarzu. Nie chcę się wymądrzać i niczego sugerować. Mieszkańcy Białachowa powinni sami zadecydować, jak uszanować to miejsce. Jeśli miałby tam stanąć krzyż, obiecuję wyrzeźbić pasyjkę.

Mieszkający obok cmentarza Pan Krzysztof Tomczak, zapalony genealog - amator, pamięta o zmarłych spoczywających na tym cmentarzu, zapalając im znicze pamięci. Dzięki, Panie Krzysztofie.

Gdańsk 2 maja 2015 Edmund Zieliński

Ps. 
W swoim felietonie świadomie nie rozwodziłem się nad pochodzeniem słowa chyrchacz, z nadzieją, że może ktoś zwróci na to uwagę. I tak się stało. 8 maja 2015 tak napisał do mnie mój przyjaciel z Breisach am Rhein Janek Stachowiak:

           Czytałem o białachowskim cmentarzu ewangelickim , na którym pochowani są ludzie różnego wyznania. Wiem, że są tam również groby żydowskie( podobnie jest w Radziejewie na Chyrchaczu niedaleko naszego domku).
Pytasz,  dlaczego nazwa „CHYRCHACZ”- otóż jest to w  czasie wielu lat zmieniana nazwa, przekręcana fonetycznie przez miejscową ludność ( żydowską, niemiecką polską, kociewską) miejscowego, z    czasem zapomnianego ,niszczonego cmentarza   ( nieświadomie, czasem celowo z nakazu panujących władz). Z języka niemieckiego dawniej nazywano cmentarz KIRCHHOF. Jeżeli leżeli tam Żydzi – mówiono KIRKUT. Potocznie określano to miejsce ;  Kierchal, Kirchol,  Kirchhut,  Kerchal,  Cherchal  Cherchacz- ostatnie, występuje w nazewnictwie stosowanym w zaborze pruskim  przez zniemczonych polaków, tak było w zachodnich Prusach i tak pozostało w nazywaniu tych miejsc przez miejscowych. Mówili tak ich dziadkowie , rodzice, wiec i oni  tak mówią , a może za kilka lat znów „coś”przekręcą i przyjmie się inna potoczna nazwa.

Janek - bardzo dziękuję.


wsteczdalej »

piątek, 1 maja 2015

CAŁE ŻYCIE JEST PYTANIEM, CZY TO JEST PRZYPADEK, CZY... REGINA MATUSZEWSKA C.D.DrukujE-mail
piątek, 01 maj 2015
Po dłuższej przerwie kieruję na stronę internetową „Wirtualnego Kociewia” kolejne odcinki wspomnień i refleksji Pani Reginy Matuszewskiej z Czarnegolasu. Nie dalej jak wczoraj w rozmowie telefonicznej z Panią Reginą. Dowiedziałem się, że poszczególne odcinki wspomnień czytają internauci we Włoszech, Anglii, Niemczech, a ja dodam, że moi znajomi w Perth i Sydney w Australii też czytają. Co więcej, pytają się, kiedy będą następne. No to do dzieła Panie Tadeuszu, bo tylko dzięki Panu wspomnienia Pani Reginy wędrują w daleki świat. E.Z.

Miejmy odwagę żyć
Część XV wspomnień Reginy Matuszewskiej

Nie tak dawno przyjechał z wizyta do Polski premier Izraela. Mówił, że on urodził się w Zalesium województwo łomżyńskie. Myśmy do tego Zalesia chodzili do kościoła. Nikt nie myślał wtedy, że na tej wiosce deskami zabitej urodzi się taki wielki człowiek. Widać, wielcy ludzie dość często wywodzą się z ludu. U moich teściów Żydzi często nocowali. Mąż opowiadał, że mieli rzemienne pacierze. Jeden mieli na czole pod czapką, drugi mieli owiązany na ręce. Myślę, że nosili blisko ciała, żeby lepiej pamiętać o dziesięciorgu przykazaniach. Do modlitwy ściągali i się długo modlili. Oszukiwali ludzi, ale w handlu to chyba musi oszukiwać. W dzisiejszych czasach też handlarze oszukują. Handel to nie kradzież. Jak kto nie umie, to niech się za ten zawód nie bierze.
Dziś to nie wiadomo, za co się brać. Tyle zawodów zginęło i nadal ginie. Wyręczają nas fabryki. Produkują, co tylko jest człowiekowi do życia potrzebne. Produkuje się różnego rodzaju roboty, miksery, żeby ulżyć naszym rękom, żeby mieć czas na odpoczynek. Już teraz i za nas myślą komputery, wszystko zaprogramowane. Śpiewać za nas śpiewają kasety. Wszystko za nas ktoś robi. Już się nie opłaca nic robić , bo wszystko można kupić taniej. Ręczna praca jest nieopłacalna. Więc co mamy robić? Tyle ludzi jest w tym czasie bez pracy, coraz więcej bezrobotnych i bezradnych. Ludzi przybywa, a pracy ubywa. Niknie nadzieja młodych ludzi na przyszłość. Starsi ludzie też czują się już niepotrzebni, nie zawsze jest o co ręce zawadzić. Myśmy kiedyś żyli swoją pracą. Cieszyła nas, gdyśmy coś robili i z tego coś wyszło. 
Dawniej miał zajęcie stary i mały. Wszystko się to jakoś wiązało w jedną całość. Nigdy nie było słowa nuda. Dziś wszyscy patrzą w telewizor, bo inaczej by się zanudzili. Dziś nie ma powiedzenia, że telewizor to złodziej czasu. Niektórzy odzwyczaili się od pracy, niektórzy zdrowo chorują. Podłożą coś, gdzie trzeba i chorują, narzekają, nie wiedząc, że ruch leczy. Zadowolenie z pracy, to zadowolenie z siebie, to spokój naszej duszy. Jeśli jest zdrowy duch, to i ciało zdrowieje. W dzisiejszych czasach większość ludzi choruje duchowo, nie mogą sobie sami z tym poradzić. Mają różne kompleksy. Czasami wystarczy przed kimś się wywnętrzyć i już jest lepiej. Czasem człowiek boi się ośmieszyć i dusi w sobie to wszystko i to się bardziej pogłębia. Pochylamy się coraz niżej. W końcu byśmy powiedzieli do całego świata – przepraszam, że żyję, za to, że się urodziłem. A trzeba myśleć inaczej, trzeba myśleć, że każdy człowiek jest cząstką tego świata, choćby tylko był tak malutkim jak ziarnko piasku albo kropla wody. Ale z tych ziaren i tych kropelek wody trzyma się cały świat. Jak będziemy zawsze myśleć, jak komuś pomóc, coś zaradzić, czasem wystarczy kogoś wysłuchać, czy kogoś pozdrowić, już nam samym zrobi się lżej. Samo to myślenie już nas będzie leczyło i dodawało siły do życia. Człowiek chyba każdy się cieszy, jak może być komuś i do czegoś potrzebny. Inaczej myśleć - nie byłoby sensu życia, a sens życia jest, trzeba tylko samemu dojść do wewnętrznego spokoju. Nauczyć się słuchać tego duchowego głosu. Każdy, gdy o sobie pomyśli od maleńkości, to na pewno znajdzie takie wydarzenia, że pomyśli, że miał wielkie szczęście czegoś uniknąć. 


Regina Matuszewska ze swoim Aniołkiem. Foto E. Zieliński 16 maja 2011

Jak pomyślę o sobie, to myślę, że miałam je kilka razy w życiu. Najpierw gdy byłam mała i się topiłam. Ktoś te kobiety skierował w moją stronę i mnie wyratowały. Gdy miałam dwadzieścia lat, nie mogłam przyjść do siebie po połogu, grypie i krwotokach. Byłam słaba, ale chęć życia mnie wyleczyła, a może inna Opatrzność mi pomogła. Gdy miałam trzydzieści lat, wybrałam się z siostrą i jej znajomą w podróż koleją. Przyjechałyśmy do Starogardu od Skórcza i trzeba było szybko biec na peron drugi, żeby wsiąść w pociąg do Tczewa.Biegniemy, a tu pociąg do Tczewa już rusza. Mamy każda obydwie ręce obciążone. W jednym momencie konduktor, chyba o sile Herkulesowej, powrzucał nas wszystkie trzy razem z naszym bagażem. Myśmy też nie były szczuplutkie, ale z bagażem na pewno siedemdziesiąt kilo każda miała. To był moment i później spokojnie nie mogłam o tym myśleć. Wolałam odrzucać od siebie te myśli, co mogło się z nami stać, gdybyśmy próbowały same wskoczyć do pociągu. Czy ten konduktor miał taką wielką siłę, choć na takiego nie wyglądał, czy ta siła w jednej sekundzie w niego wstąpiła?
Myślę, że ktoś nam pomaga w życiu, choć my tego nie zauważamy. Może nasi najbliżsi zmarli, może anioł stróż przy nas wiecznie czuwa i chce nas obronić od nieszczęścia. Może jest tak, jak mówi się w pacierzu - jako w niebie, tak i na ziemi. Może to tu na ziemi mamy swoich znajomych, którzy nam dobrze życzą, a czasami i źle. I w niebiesiech mamy takich, którzy nam pomagają, starają się, a ktoś może nam i psocić, jak to się mówi, każdy ma swoich świętych. Jak się ma więcej, którzy nam sprzyjają, to nam się jakoś układa, jak jest odwrotnie - popadamy w kłopoty. Jak za dużo tych kłopotów, nie możemy sobie z nimi poradzić, zaczynamy gubić pewność siebie. Duchowa harmonia się psuje, przychodzą smutne myśli i nie mamy siły ich odegnać. Musimy wtedy szukać drugiego człowieka, żeby nas chociaż wysłuchał, a już będzie nam lżej. 
Są ludzie, którzy się martwią na wyrost. Nie mają większych zmartwień, to się martwią byle czym. Czy defektem swojego wyglądu, czy jak muszą słabiej zjeść, czy coś trudniejszego wykonać. Żeby jeszcze to umartwianie pomogło, to by sobie człowiek rozłożył na cały tydzień. Dziś będę martwić się o syna, jutro o córkę, trzeciego dnia o inną pomoc i tak dalej. Nasze zmartwienia nic nam nie pomogą, a jeszcze innym humor psują. Podobnież smutnego człowieka Pan Bóg do nieba nie chce, bo by mu ciągle humor psuł. Zamiast się zamartwiać, jak jest za dużo tego wszystkiego, zrobić coś trudnego albo miłego. Podobnież dobre na stresy wyszorować garnek do połysku czy coś w tym rodzaju. Czasami pomaga umycie głowy. Ja jak byłam młodsza i miałam czegoś za dużo na głowie, leciałam do swojej sąsiadki. Ona była taka, że wiedziała wszystko o wszystkich. Musiała się z tym podzielić, kogo miała pod ręką. Ona tym żyła, przesyłała wiadomości dalej. Na pewno byłaby dobrym dziennikarzem, gdyby miała możliwości zdobyć wiedzę. Ja się nasłuchałam jej wiadomości i leciałam do domu weselsza. Sąsiadka wyprowadziła się, nie miałam gdzie lecieć. Wtedy brałam się za szycie, najlepiej uszyć czy przerobić ze starego coś sobie. Wtedy się przymierza w lustrze i się widzi świat w niebieskich kolorach. Zakupy zrobić, ogródek wypielić, czy jak kto woli i na sobie wypróbować, położyć się na chwilę i myśleć, przypominać najlepsze dni z mojego życia. Moja matka nieraz mi mówiła, gdy coś zgubiłam - zgubisz, nie smuć się, a znajdziesz, nie ciesz się. Bo zwykle tak bywa, po smutku przychodzi radość, a radość też krótko trwa. Matka mówiła - trzeba życie znosić takie, jakie jest, bo na tym świecie to jest dolina płaczu. 

Dworzec kolejowy w Starogardzie z roku 1916. Reprodukcja z albumu „Dawny Starogard”

To życie to jest jakby jechał pociągiem w daleką podróż. W życiu mamy przygody i różne niespodzianki. Jedni ludzie się rodzą, drudzy umierają. W pociągu tak samo, jedni wsiadają, drudzy wysiadają i też różne przygody się nam zdarzają. Albo jak okręt na oceanie - wie, z jakiego portu wypłynął, ale nie wie, gdzie ustanie. Byłam młodsza, to się śmierci bałam, odrzucałam myślenie o niej. Po przeczytaniu książek „Życie po życiu”  (Raymonda A. Moody - E.Z.) i „Życie po śmierci”  Szumana, zaczęłam inaczej myśleć. Nie boję się i często o niej myślę, szczególnie przed snem. To mnie samo nachodzi, lecz nie budzi strachu, tylko budzą się refleksje, jak to może być z człowiekiem. Nieraz myślę, że to jest jak z wężem - gubi jedną skórę, a nabywa drugą. Gorzej mi się pogodzić z ludzkim cierpieniem. Jak cierpi dorosły, co trochę grzechów nabrał na swoje barki, to rozumiem. Jednakowoż nie rozumiem za co cierpią dzieci, które urodzą się niesprawne, odrzucone, niewidome itd. Za co one tak cierpią? Chyba nie za to, że ktoś tam kiedyś nagrzeszył. Czy jest tak, jak z drzewami. Urosną piękne, wyniosłe, silne, a przy nich małe i koślawe, ale też stroją swoim walorami inszymi. Robią piękne tło dla tych wysokich, pięknych i silnych, a nawet więcej – zacisze. Dużo jest takich niepozornych drzew, krzewów i roślin, które człowieka leczą i może przez to też czują się potrzebne. Do ludzi, też zwracamy się o pomoc do tych mniej wyniosłych. Jest pewniejsze, że ten biedniejszy prędzej ci pomoże, niż ten bogaty. 
Może cierpienia każdy dostaje tyle, ile może wytrzymać. Może, gdy patrzymy na cierpiących, to i sami cierpimy i wtedy to nam trudno znosić. Są ludzie, że nie widzą cierpienia, nieraz sami je zadają. Czy oni są silniejsi od nas, czy może brak im czegoś, tego wyczucia wewnętrznego. Może są przez kogoś, czy siły wyższe, nasłani. Myślę o Hitlerze, Stalinie, czy innych dawnych przywódcach. Może ktoś tym kieruje, żeby była jakaś norma w ludziach na tej ziemi. Chcieliśmy być mądrzejsi niż siły wyższe, chcemy pokoju, walczymy o ten pokój. Wszystko planujemy, nawet dzieci, za dużo - to usunąć, a czy to też nie jest zbrodnia? Człowiek, czy duży, czy mały, to też człowiek. Gdy się urodzimy, od urodzenia uczymy się poznawać świat, ale rozum już mamy, tylko go rozwijamy. Zrobiliśmy taki wielki postęp w naszym życiu. Tyle nauczyliśmy się, tyle zdobyliśmy wielkich nauk, a po prawdzie – to nie odgadliśmy zagadki naszego życia. Wiemy, że nic nie wiemy. Całe życie jest pytaniem, czy to jest przypadek, czy przeznaczenie. Na życie nie ma recepty. Każdy musi sam podejmować decyzje. Czasami z tymi decyzjami jest tak, jak by w karty grał – kto ma szczęście, ten wygrywa. Człowiek chciałby znać odpowiedź na wszystkie dręczące pytania. Z drugiej jednak strony może dla nas jest lepiej, jak wszystkiego nie wiemy? Miejmy odwagę żyć.

Z rękopisu Pani Reginy Matuszewskiej przepisał Edmund Zieliński
Gdańsk 1 maja 2015