czwartek, 24 grudnia 2015

EDMUND ZIELIŃSKI. CZAS KOLĘDNIKÓW I RADOŚĆ Z PRZEŻYWANIA NAJPIĘKNIEJSZYCH ŚWIĄTDrukujE-mail
czwartek, 24 grudzień 2015
Jak ten czas szybko płynie. Było lato i już jesteśmy w okresie Bożego Narodzenia. To chyba najpiękniejszy okres w roku obrzędowym na wsi. Nic tak dzieci nie cieszy, jak umykające dni zbliżające nas do Wigilii Bożego Narodzenia. Bo choinka, a pod nią prezenty. To czas kolędników i radość z przeżywania najpiękniejszych świąt. A jak z kolędowaniem na Kociewiu dawniej bywało?







Do końca XIX wieku panował jeszcze ogólnie rozpowszechniony zwyczaj kolędowania z szopką obnośną zawieszoną na szyi kolędnika. W tym wypadku była to domena chłopców. Szopką była zazwyczaj niewielka skrzyneczka otwierana z przodu. Wewnątrz stajenki (bo i tak szopkę nazywano) umieszczona była święta rodzina, czyli mały Jezusek w żłobie na sianku z Maryją i Józefem. Na szerszej podstawie szopki rozstawione były pozostałe figurki wchodzące zwyczajowo w skład stajenki, jak króle i pasterze z owieczkami. Wystrój i wyposażenie szopki zależał od zdolności wykonawców i dostępności materiałów zdobniczych. Pani Anastazja Lange z Lubichowa ur. 1898 r. wykonała w 1961 r. szopkę, do której kukiełki uszyła z kolorowych szmatek. W moich młodych latach już sporadycznie kolędowano z szopkami w czasie adwentu.
Innym zwyczajem praktykowanym na Kociewiu były pochody przebierańców adwentowych. W skład takiego zespołu wchodziły maszkary niedźwiedzia, bociana, diabła, kominiarza, był też dziad i baba. Wszystkie postaci miały odpowiednie maski i odzienie. Taki zespół nazywano wówczas gwizdorami, gwiazdorami czy gwizduchami. Mieszkańcy poszczególnych chałup chętnie przyjmowali tych kolędników do swoich izb, gdzie każdy z przebierańców miał do wykonania określone zadanie. Bocian długim dziobem szczypał dziewczyny, diabeł z widłami straszył domowników a kominiarz smolił policzki i nosy. Niedźwiedź turlał się po podłodze, a dziad i baba w potwornie połatanym i podziurawionym odzieniu tańcowali i zbierali datki. Jeśli niedźwiedź odziany był w skóry – pół biedy. Natomiast jeśli okręcony był powrósłami ze słomy lub grochowinami, no to izba po występach wymagała gruntownego sprzątania.
Obrzędowość noworoczna miała też swoisty koloryt, bowiem wówczas wędrowali Trzej Królowie. Chłopcy zwykle pokryci białymi powłóczystymi szatami z kolorowymi koronami na głowach i odpowiednim makijażem. Przecież musiał być murzynek z twarzą usmarowaną sadzami. Ci kolędnicy nieśli ze sobą gwiazdę na kiju, którą niosący obracał za pomocą korbki lub zwyczajnie popychał ramie gwiazdy dłonią. Do konstrukcji gwiazdy często używano obłąka rzeszota, które wyklejano kolorowymi papierami.
Wielkie zasługi w upowszechnianiu obrzędowości dorocznej na Pomorzu ma Kaszubski Uniwersytet Ludowy we Wieżycy. To tutaj odbywał się cały cykl warsztatów dla nauczycieli, gdzie instruktorami byli uznani artyści ludowi. To dzięki tym warsztatom po wsiach chodzą kolędnicy umilając mieszkańcom piękny okres związany z Bożym Narodzeniem.
A jak jest dziś na Kociewiu? Jeśli chodzą kolędnicy, to jest to już odtwórczość dawnych zwyczajów, bowiem zanikła ich ciągłość. Tylko w niektórych miejscowościach (nie na Kociewiu) ten zwyczaj ma swoją kontynuację od pokoleń.
Odważne kroki w dawne zwyczaje stawia młodzież ze szkoły w Bytoni i chwała im za to. Pozwolę sobie wymienić kolędników z imienia i nazwiska. Są to: Daniela Wildman, Iwona Szwedowska, Dominika Para, Dominik Lampkowski, Arkadiusz Jaworański i Kacper Fierek. Postanowiłem tamtejszy zespół kolędników wyposażyć w konia obrzędowego - maszkarę kolędniczą, która nie występowała na Kociewiu, ale wiele zespołów kolędniczych w sąsiednim regionie na Kaszubach takim koniem się posługuje. Jest to wielkie urozmaicenie w czasie występu kolędników. Jeśli konia dosiądzie zwinny jeździec z dużym poczuciem humoru, zabawa będzie przednia. Może ktoś powie, jeśli tego nie było na Kociewiu, dlaczego to wprowadzać. Zgoda, daleki jestem od wprowadzania obcych elementów do obrzędowości danego regionu. A co jest z palma wielkanocną (kurpiowską czy wileńską), już masowo stosowaną na Kociewiu? Palmy wielkanocne czy konie obrzędowe jednak występują w obrzędach naszego kraju. A halloween, walentynki? Zupełnie obce w naszym kraju – tu jest dopiero problem.
Z serca życzę bytońskim kolędnikom sukcesów na drodze upowszechniania dawnych zwyczajów i obrzędów, zwłaszcza bliskich każdemu sercu zwyczajów związanych z okresem Bożego Narodzenia. Nam, starszym, przypomnicie, jak to dawniej bywało, gdy byliśmy w waszym wieku, a sobie i waszej wsi stworzycie piękną kartę historii z naszej kultury ludowej. Kolędujcie, już czas.
Gdańsk 3 grudnia 2015 roku Edmund Zieliński
Zdjęcia:

1. Kukiełki do szopki Trzej Królowie wykonała pani Anastazja Lange z Lubichowa około 1959 roku. Foto. Ryszard Petrajtis.




2. Kukiełka do szopki Kociewiak wykonała Anastazja Lange z Lubichowa około 1959 roku. Foto. Ryszard Petrajtis.



3. Gwiazda kolędnicza w kolorach zielonym i czerwonym z Koźmina około 1950 roku. Foto. Ryszard Petrajtis.




4. Gwiazda kolędnicza ze wsi Więckowy, wykonał Stanisław Rekowski około 1959 roku. Foto. Ryszard Petrajtis.




5. Bocian z Koźmina około 1970 roku. Foto. A. Kleina.



6. Koza z Koźmina około 1970 roku. Foto A. Kleina.




7. Szopka kolędnicza wykonał Stanisław Rekowski ze wsi Więckowy 1971 rok. Foto. Ryszard Petrajtis.




8. Kolędnicy z bytońskiej szkoły




9. Kolędnicy z bytońskiej szkoły




10. Kolędnicy z bytońskiej szkoły




11. Kolędnicy z bytońskiej szkoły




12. Maszkara krowy E. Zielińskiego w zbiorach muzeum w Oliwie




13. Maszkary E. Zielińskiego w zbiorach muzeum w Oliwie




14. Nauczyciele na zajęciach z wykonywania atrybutów kolędniczych w Kaszubskim Uniwersytecie Ludowym we Wieżycy w 2013 roku. Na pierwszym planie Teresa Jaszewska.




15. Szopka braci Edmunda, Rajmunda i Jerzego Zielińskich w kościele na Zaspie.




16. Korony i maski Trzech Króli E. Zielińskiego w zbiorach muzeum w Oliwie.




17. Koń obrzędowy dla bytońskich kolędników.


dalej »

niedziela, 6 grudnia 2015



Z przewodnika turystycznego  SZWAJCARIA KASZUBSKA



2 Kanon atrakcji Szwajcarii Kaszubskiej 30 31 Od XV w. jest on celem pielgrzymek Kaszubów, którzy przed figurą Maryi proszą o łaski za wstawiennictwem Najświętszej Panienki. O powstaniu sanktuarium opowiada piękna legenda. W noc świętojańską dwoje zakochanych wybrało się na poszukiwanie kwiatu paproci. W oddali dojrzeli słabą złotą poświatę bijącą z zarośli. Zaintrygowani podeszli bliżej i zamiast kwiatu paproci odnaleźli figurkę Matki Bożej z Dzieciątkiem. Zdecydowali się przekazać ją do pobliskiego kościoła w Mirachowie, gdyż Sianowo nie miało wówczas swej świątyni. Następnego wieczoru młodzi spotkali się w tym samym miejscu i ze zdziwieniem ujrzeli, że figurka wróciła tam, gdzie ją znaleźli. Odwieźli ją jeszcze raz do Mirachowa. Gdy następnego dnia znów pojawiła się w Sianowie, mieszkańcy wsi uznali to za znak, że Maryja szczególnie upodoba- ła sobie to miejsce. Wybudowali tu kaplicę, a potem kościół. Parafia sianowska powstała za czasów krzyżackich, w 1393 r. Mieszkańcy okolic Sianowa niedługo cieszyli się nowym ko- ściołem, bo ten spłonął już w 1480 r. Figurka Madonny jednak cudownie ocalała. Nowa świątynia przez długi czas przynale- żała do parafii w Strzepczu, pełniąc funkcję kościoła filialnego. Tymczasem kult Matki Bożej z Sianowa rozszerzał się, a wielu pielgrzymów doznawało tu uzdrowień. Mimo wojen i zaraz, które nękały okolicę w XVII i na początku XVIII w., kościół przetrwał. Tragiczny w skutkach okazał się dopiero pożar z 1811 r. Świątynia spłonęła, a ocalałą figurę Matki Bożej przeniesiono do kościo- ła w Strzepczu. Tym razem nie planowano odbudowy świątyni w Sianowie, jednak Maryja znów dała znak jednej z parafianek, że ma ona stanąć tu na nowo. Po pięciu latach wzniesiono nowy kościół – wg projektu pruskiej administracji. Sianowska świątynia została zbudowana na planie prostokąta. Pierwotnie drewniana konstrukcja była wypełniona suszonymi glinianymi bloczkami (tzw. pacą), potem zastąpiły je cegły. Wieża wieńcząca zachodnią ścianę objęta jest połaciami dachu. W jednoprzestrzennym wnętrzu wyodrębniono prezbiterium poprzez wydzielenie pomieszczeń po bokach. Z poprzedniego kościoła zachowały się trzy barokowe ołtarze. Cudowna figura Madonny znajduje się w oł- tarzu głównym za przesuwanym obrazem Maryi Niepokalanej. W kościele, na ścianie północnej nawy, przechowywana jest jeszcze jedna rzeźba Matki Bożej: z ok. 1500 r. Na wschód od świątyni znajduje się plac pielgrzymkowy. Otaczają go kapliczki drogi krzyżowej mające postać płaskorzeźb wykonanych przez twórców ludowych z Pomorza wg projektu Edmunda Zielińskiego. W czasie tzw. Wielkiego Odpustu Naj- świętszej Maryi Panny z Góry Karmel, tj. w niedzielę po 16 lipca, do sanktuarium w Sianowie przybywa kilka tysięcy pielgrzymów. Uroczystości trwają przez 10 dni. Nieco mniej pątników przybywa tu w niedzielę po 8 września na odpust Nawiedzenia NMP, zwany także Świętem Matki Bożej Siewnej (kaszubska nazwa września: séwnik). Parafia rzymskokatolicka Narodzenia NMP w Sianowie, Sianowo 16, tel.: 58 6855776, psianowo@diecezja-pelplin.pl, www.sanktuariumsianowo.pl; kościół można zwiedzać, jednak lepiej wcześniej się umówić, dzwoniąc na plebanię. Kościół św. Marcina w Sierakowicach Kościoły drewniane na środkowych Kaszubach to rzadkość. Jedną z trzech drewnianych świątyń Szwajcarii Kaszubskiej moż- na obejrzeć w Sierakowicach. Powstała ona w 1822 r. jako ostatnia świątynia konstrukcji zrębowej na Pomorzu Gdańskim, z fundacji ówczasnych dziedziców wsi – Łaszewskich, na miejscu wcześniejszego kościoła z po- łowy XVII w. W 1903 r. zdecydowano o jej rozbudowie. Drewnianą świątynię powiększono, dobudowując od strony zachodniej ceglaną część nawy i – również murowaną – wieżę w stylu neogotyckim. Rozrastająca się szybko sierakowicka parafia potrzebowa- ła większego kościoła, toteż postanowiono przesunąć drewnianą część świątyni i zrekonstruować ją jako osobną budowlę, a część murowaną rozbudować, tworząc nowy, przestrzenniejszy gmach. Prace renowacyjne zakończono na początku 2014 r. – dzięki nim zabytkowy kościół św. Marcina można teraz oglądać w jego pierwotnej formie. Wybudowana z drewna sosnowego zabytkowa świątynia składa się z nawy, wydłużonego, węższego od niej prezbiterium zamknię- tego trójbocznie oraz trójkondygnacyjnej dzwonnicy o konstrukcji szkieletowej, zwień- czonej wysokim, ostrosłupowym hełmem. Dachy pokrywa gont, a ściany są pionowo oszalowane. Od północy do kościoła przylegają kaplica św. Barbary oraz zakrystia, a od po- łudnia kruchta utworzona z rozebranej kiedyś wieży. We wnętrzu można zobaczyć ołtarz główny z XVIII w. z płaskorzeźbami – św. Anny Samotrzeć i Piety w górnej kondygnacji. Oł- tarze boczne pochodzą z przełomu XVIII i XIX w., a ambona z wizerunkami ewangelistów z XIX w. W kaplicy św. Barbary znajduje się obraz przedstawiający św. Franciszka adorującego krzyż. Obecnie gospodarzem obiektu jest Gminny Ośrodek Kultury w Sierakowicach. Organizowane są tu wystawy, wernisaże i koncerty.

sobota, 24 października 2015

EDMUND ZIELIŃSKI. HENIEK – TO BYŁ DOBRY CZŁOWIEKDrukujE-mail
sobota, 24 październik 2015
Zwykle na stronie Wirtualnego Kociewia zamieszczam felietony o sprawach ważnych, o osobach ciekawych, zasłużonych, o historii naszej wsi. Tym razem chciałbym zamieścić wspomnienie o człowieku bardzo przeciętnym, zwykłym, niczym niewyróżniającym się mieszkańcu Zblewa.

















W poniedziałek 28 września przeniósł się do wieczności mieszkaniec Zblewa Henryk Klin. Młodzi powiedzą – już był stary. Ja powiem, że był młodszy ode mnie 8 lat i mógł jeszcze żyć. Cóż to jest 67 lat? Niezbadane są wyroki Boskie.

Urodził się Białachowie, w mojej wsi, 17 września 1948 roku. Byliśmy prawie sąsiadami. Chodziliśmy do tej samej szkoły. Znałem tę rodzinę, jego rodziców, którzy zapewne wyszli na spotkanie swego syna. Kiedy budowaliśmy dom przy ul. Jaśminowej  Heniek służył nam swoją pomocą i miał baczenie na wznoszony dom. Pamiętam, że gdy układałem bruk na ścieżce przed domem, przyszedł do mnie i powiedział: – Edziuś, robisz jak dawni, musisz coś napisać do Gazyti Kociewski o ti ścieżce.
Napisałem, a jakże, a Heniek pozytywnie zrecenzował mój felieton.

Kiedy byłem stałym korespondentem w tej gazecie, Heniek pilnie śledził moje felietony o młócce, żniwach czy wykopkach i zdawał mi relacje, mówiąc: - Jó, Edziuś, tak to richtich było.

Od czasu postawienia krzyża na zblewskim cmentarzu, wyrzeźbionego przez braci Zielińskich, był jego stałym konserwatorem. Kto teraz będzie go konserwował? Stojącą kapliczkę u wylotu ulicy Chojnickiej w roku ubiegłym pokrył drewnochronem przedłużając jej żywot na dalsze lata. Wiele lat temu, kiedy gospodarstwo moich dziadków było jeszcze w pełnym rozkwicie, Heniek pokrywał ściany mieszkania farbą, a wzór nakładał wałkiem. Kto to dziś robi? A ile karasi złowionych przez Henia przewiozłem ze Zblewa na mój zaspiański stół? Heniek – dziękuję Ci za to.
W czwartek 1 października odbył się pogrzeb Heńka. W ostatniej drodze oprócz rodziny towarzyszyło mu wiele mieszkańców Zblewa i okolic. Piękną homilię wygłosił ksiądz proboszcz zblewskiej parafii. Powiedział między innymi: Posługę duszpasterską pełnię już 30 lat. Udzielałem ostatniego sakramentu Henrykowi, który po kilkudziesięciu minutach oddał ducha Bogu. Zwykle zgon następuje po kilku godzinach, dniach, a nawet tygodniach po udzieleniu ostatniego namaszczenia. Tutaj nastąpiło to wkrótce, co zdarzyło mi się po raz pierwszy - zmarł w łasce uświęcającej.
Umierał spokojnie, uporządkował rodzinne sprawy i zażyczył sobie, by go pochowano w grobie swoich dziadków. Tak się stało. Niech spoczywa w Pokoju.

Gdańsk 1 października 2015 Edmund Zieliński


Zdjęcia:



Heniek na Jaśminowej w 2013 roku


Wychodzę z torbą karasi od Heńka




Heniek jego zięć i ja


Krzyż cmentarny w Zblewie



Ostatnie pożegnanie.

Foto Wojciech i Edmund Zieliński

dalej »

piątek, 23 października 2015

                                      
Edmund Zieliński

                        Krzyże i kapliczki na terenie gminy Kościerzyna
               Autor tej książki - ksiądz dr Leszek Jażdżewski wykonał kawał dobrej roboty. Zebrał materiał z niewielkiego obszaru, ale jaki materiał. Dotarł do każdej kapliczki i każdego krzyża, rozmawiał z właścicielami  o historii obiektu, co jest najcenniejszym dla zbieracza wiedzy o przeszłości naszego regionu, by móc ją utrwalić na kartach książki. To wszystko, to bogactwo wiedzy jest w tej książce.
               Zagłębiając się w jej treść, wędrowałem wspomnieniami po drogach dawnej wsi, która w moim odczuciu miała więcej uroku niż dzisiejsza. W tamtych czasach, przy każdej kapliczce odprawiało się majowe nabożeństwo. Przy Bożej Męce zatrzymywał się kondukt pogrzebowy na krótką modlitwę. O tym też jest w tej książce. Dziś jakby trochę to upadło. Inne czasy i niewiele możemy tu poradzić. Myślę jednak, że poprzez takie książki, jak książka księdza Leszka, niejeden młody człowiek zatęskni za czasami jego przodków. Może powróci stary dobry zwyczaj uchylania czapki przed Bożą Męką czy krzyżem.
              W historii naszych dziejów działo się wiele złego wokół naszej kultury sakralnej. Zaborcy tępili z zaciekłością wszelkie symbole naszej wiary, a już szczególnie przydrożne kapliczki na których widniała sentencja „Królowo Polski módl się za nami”. Tylko na samym Pomorzu, zostało bezpowrotnie zniszczonych wiele tysięcy tych obiektów sakralnych, o czym również w swojej książce wspomina ksiądz Leszek. Taki los spotkał kapliczkę w mojej wsi w Zblewie, która przed wojną postawiona została z wdzięczności za powrót do Polski i ku pamięci zblewiaków poległych na polach walk I wojny światowej i wojny bolszewickiej. Jak mówią świadkowie, z cegieł tej kapliczki miejscowy Niemiec wyłożył podest dla psiej budy. Dla ciekawostki powiem, że taka sama kapliczka stoi w Sierakowicach, a w latach dziewięćdziesiątych kopia zblewskiej kapliczki wróciła na swoje miejsce.
             W  czasach nam bliskich, za rządów komunistycznych, uzyskanie pozwolenia na postawienie krzyża czy Bożej Męki graniczyło z cudem. Uciekano się do podstępu i krzyż stawiano nocą, by postawić władze przed faktem dokonanym.
             Nie będę się zagłębiał w treść książki księdza Leszka, bo po prostu trzeba ją przeczytać. Uważam, że w każdej bibliotece szkolnej i gminnej książka ta powinna znaleźć swoje zaszczytne miejsce. Tego rodzaju publikacji, jakie ukazały się na Pomorzu, można policzyć na palcach jednej ręki. Tym większa chwała autorowi i dobrodziejom wspierających wydanie tej książki.
              Kończąc moje króciutkie podsumowanie tej książki - księże Leszku, PLURIMOS ANNOS, PLURIMOS!    
           

Gdańsk sobota 14 maja 2011                                                                                    Edmund Zieliński
EDMUND ZIELIŃSKI. POGRZEBY NA KOCIEWIUDrukujE-mail
sobota, 10 wrzesień 2011
Takie pogrzeby zapamiętałem
W dawnych latach, mam na myśli lata powojenne, smutne ceremonie pogrzebowe znacznie różniły się od dzisiejszych. Od śmierci domownika do stypy obowiązywały pewne zwyczaje i obrzędy. Z chwilą zgonu natychmiast zatrzymywano zegar i zasłaniano lustro prześcieradłem. Ciało zmarłej osoby zostało umyte przez domowników lub osobę, która zwyczajowo czynność tę w danej miejscowości wykonywała, i położone zostało pod oknem oddzielnego pokoju na podłodze posypanej piaskiem....



















Kondukt pogrzebowy dziadka Franciszka Zielińskiego  z Białachowa ur.11.10.1872 zmarł 2.04.1954. W tle jego gospodarstwo.

Pod głowę podkładano zwykle cegłę przykrytą białą serwetą, a całe ciało pokrywano białym prześcieradłem. Ktoś z rodziny szedł do księdza uzgodnić termin pogrzebu, powiadamiał o tym organistę i kościelnego, który rano, w obiad i wieczorem dzwonił zmarłemu. Jeśli śmierć nastąpiła w dzień, jeszcze tego samego dnia, wkrótce po śmierci, dzwoniono zmarłemu. Mieszkańcy od razu wiedzieli wej, znówki ktoś umer.Powiadamiano sąsiadów i dalszych mieszkańców o codziennym różańcu w domu zmarłego, który odmawiano wieczorową porą. Tutaj też był ktoś z zewnątrz, kto modlitwy żałobne prowadził. W Starej Kiszewie takim ceremoniarzem był mój wujek Jakub Kaiser. Prowadził modlitwy w swojej wsi i zapraszany był do miejscowości pobliskich. Był w tej kwestii na tyle znany i uznawany, że zainteresowali się nim studenci z Polskiej Akademii Nauk i spisali wszystkie jego modlitwy pogrzebowe i pieśni, którym również przewodził.
Od śmierci do pogrzebu mijały zwykle trzy dni. W tym czasie zamawiano u stolarza trumnę na miarę ciała zmarłego. Ostatni wieczór przed pochówkiem następowała tak zwana pusta noc. Kilka godzin wcześniej,osoba zajmująca się ubieraniem zmarłych odziewała nieboszczyka w odświętne ubranie. Mężczyznę ubierano w jego ślubny garnitur, kobietę w najlepsze suknie. Ludzie starsi już za życia czynili przygotowania do swego pogrzebu. Mówili, w co mają być ubrani, kogo należy powiadomić, jak ma wyglądać stypa. Na cmentarzu rezerwowali sobie już miejsce (dziś też), a znam przypadki, gdy zamawiali u stolarza trumnę, stawiali ją na strychu, gdzie czekała na śmierć swego właściciela. Nieletnią osobę, zwłaszcza dziewczynkę, ubierano w białą sukienkę, symbolizującą niewinność, co wyrażało się również w białym kolorze trumny.
Na marach trumna z ciałem dziadka Franciszka Zielińskiego z Białachowa. Niosą synowie i zięciowie zmarłego. Po lewej stary dom Szarmachów.

Podczas ubierania nieboszczyka bywało, że jego członki zastygły i nie można było wyprostować rąk złożonych w splecionych dłoniach. Osoba ubierająca ciało zwykle łagodnym głosem zwracała się do zmarłego, by pozwolił się ubrać. Z opowiadań wiem, że w wielu wypadkach członki zmarłego się rozluźniały. Po ubraniu ciało nieboszczyka składano do trumny, które w owym czasie były wygodniejsze, obszerniejsze, o innym kształcie. Dzisiejsze skrzynki są ciasne, głowa zmarłego leży bardzo nisko. W starych trumnach głowa leżała na dość wysokiej poduszce, a ciało wystawało ponad krawędź wiecznego łoża. Chodziły słuchy, że niejeden trunkowy stolarz w trociny, którymi wypełniał trumnę, wkładał opróżnioną butelkę. Trumnę z ciałem stawiano na krzesłach - taboretach lub drewnianych koziołkach. Wieko opierano o ścianę. Na krawędziach trumny dość gęsto ustawiano świece, które paliły się przez cały czas modlitw i śpiewów. Najpierw był różaniec i wiele innych modlitw, potem był poczęstunek dla żałobników, zwykle kuch i kawa zbożowa. Po tym przystępowano do śpiewania pieśni nabożnych – wszystkie zwrotki! Pamiętam, że w moich stronach pusta noc w tamtych latach trwała zwykle do godziny 24. Ostatnią była przejmująca pieśń żałobna „Zmarły człowiecze z tobą się żegnamy/przyjmij dar smutny/ który ci składamy/trochę na grób twój/ porzuconej gliny/ od twych przyjaciół/ sąsiadów rodziny”. Jej słowa topiły najtwardsze serca.
Sąsiedzi rozchodzili się do swoich domów, a rodzina zmarłego czyniła przygotowania do stypy. Ta, w tamtych czasach, odbywała się w domu zmarłego. W gospodarskich domach pieczono mięsiwa, gotowano rosoły i pieczono ciasta. Rano, przed wyprowadzeniem zwłok, modlono się przy zmarłym. Pamiętam, że do mego dziadka Franciszka w Białachowie przyjechał ksiądz proboszcz Bolesław Meloch i odmawiał stosowne modlitwy z pokropieniem zwłok włącznie. Przy trumnie ustawiła się rodzina, a fotograf, pan Lisiewicz ze Zblewa, wykonywał zdjęcia przy pomocy magnezji podpalanej na specjalnym statywie w momencie naciskania migawki w aparacie fotograficznym. Rozbłysk magnezji zastępował dzisiejsze lampy błyskowe sprzężone z fotoaparatami.

               W kościele w Zblewie za trumna rodzina dziadka Franciszka Zielińskiego - 1954 rok

Ksiądz został odwieziony powózką do Zblewa, a rodzina żegnała się ze zmarłym. Przy tym zawsze był lament. Pamiętam, jak ciocia Łucja szlochając mówiła, gdy szliśmy do kościoła i było bardzo zimno, tata brał nasze dłonie i wkładał do kieszeni swojego płaszcza, by je ogrzać(…). Nałożono wieko na trumnę, przybito gwoździami i wyniesiono na podwórko, gdzie stała powózka, na której ustawiono trumnę. Ktoś z domowników w tym czasie poprzewracał podstawki, na których stała trumna, by zmarły nie zabrał za sobą kogoś z rodziny. Wierzono również, że zmarły zabierze kogoś z rodziny, jeśli leży w domu przez niedzielę. Ruszył kondukt do odległego o 4 kilometry kościoła w Zblewie. W czasie marszu do kościoła przez całą drogę śpiewane były pieśni nabożne. Po drodze do konduktu przyłączali się sąsiedzi i inni. Wyprzedzający na rowerach czy wozach kondukt lub jadący z przeciwka z szacunkiem zdejmowali czapki z głów, kobiety zaś nabożnie żegnały się znakiem krzyża.
W międzyczasie umawiano chłopów do niesienia trumny , chorągwi kościelnych i krzyża. Jednak do końca zawsze tak nie było. Jeśli rodzina były liczna w mężczyzn, oni zanosili zmarłego na cmentarz. Tak było w przypadku mojego dziadka Franciszka i babci Antoniny. Zwykle to było tak, że ktoś z rodziny poszedł do jednego ze znanych posługujących w ceremonii pochówku, on już umawiał się z resztą mężczyzn do obsługi. Ekipa ta, czyniła posługę nie żądając niczego w zamian, wystarczył poczęstunek. Przecież byli to zwykle sąsiedzi zmarłej osoby. W Zblewie byli to najczęściej stali mężczyźni, sukcesywnie zmieniający się z biegiem lat. Pamiętam, że wśród nich był Henio Kuchta, Edwin Gajewski, Stasiu Bąkowski, Ramion, Bronek Pieczkowski i inni. Swoją funkcję zwykle zaczynali od złożenia trumny na marach. To następowało przed kościołem w sąsiedztwie państwa Szarmachów, jeśli kondukt pogrzebowy przybywał z innej wsi lub z wybudowań Zblewa. Jeśli zmarły pochodził z samej wsi, chłopy usługiwali zmarłemu już w domu żałoby.

Kondukt pogrzebowy z ciałem babci Antoniny Zielińskiej  ur.14.02.1882- zmarła 6,07.1958 roku






              
                                             Pogrzeb babci Antoniny Zielińskiej. Ceremonie pogrzebową sprawuje ksiądz Alojzy Licznerski

Po wprowadzeniu zwłok do kościoła i złożeniu na katafalku chłopy mieli godzinę wolnego, który zazwyczaj spędzali w miejscowej gospodzie przy herbacie, zwłaszcza w czas zimowy. W tym czasie w prezbiterium zasiadali naprzeciw siebie ksiądz i organista i zaczynały się nieszpory żałobne (egzekwie – łac. Exequiae). Potocznie mówiono - wej, tera łóni sia kłócó, bowiem odśpiewywali sobie nawzajem. Po zakończeniu nieszporów organista szedł na chór do organów, a ksiądz do zakrystii przywdziać żałobny ornat. Po odprawionej mszy świętej, podczas której rodzina klęczała za trumną, zwłoki na marach odprowadzone zostały na cmentarz. Mówiono, że podczas przekraczania bramy cmentarnej trumna stawała się cięższa, bo obsiadały ją dusze zmarłych. Przy grobie ksiądz się modlił, pokropił trumnę, nabrał ziemi małą łopatką i posypał trumnę. Chłopy złapali za sznury i zaczęli powoli opuszczać trumnę do grobu. W tym momencie organista zaintonował pieśń do Matki Bożej „Witaj Królowo Matko litości”. Żałobnicy zaczęli składać wieńce i kwiaty oraz rzucać grudki ziemi na trumnę. Jeszcze chwilę postali i najbliżsi zmarłego oraz sąsiedzi udawali się na stypę do domu żałoby. W niektórych zakątkach Kociewia i Borów Tucholskich mawiano tera Idzim na słodka kawa. Im rodzina zasobniejsza, tym stypa była okazalsza, wystawniejsza, gdzie jadła i napitku był dostatek. W biedniejszych rodzinach ze zrozumiałych względów już sąsiadów nie zapraszano.
A dziś? Wszystko się zmieniło. Ci, co dawniej posługiwali przy pogrzebach, sami już spoczywają na Zblewskim cmentarzu. Firmy pogrzebowe „załatwią” wszystko – od zabrania ciała, poprzez sprawy związane w urzędach, do złożenia w grobie. Mnie osobiście nie podobają się uniformy niektórych ekip pogrzebowych. Na jednym pogrzebie widziałem ekipę ubraną w „mundury” do złudzenia przypominające marynarskie odzienie. Za dużo jest dzisiaj blichtru przy grobie. Wprowadzono, obcy nam zwyczaj grania na trąbce czy saksofonie utworu „Złota Trąbka” – Cisza; De l`or le Cleiron – le Silence. Ani ja, ani moja żonka, na naszych pogrzebach tego nie chcemy. Jak to powiadał mój tata? (…)choćby złote trąby grały, oczy twoje będą spały.
Dziś coraz częściej następuje kremacja zwłok i zamiast trumny na cmentarz zanoszona jest urna z prochami zmarłego. Ku pamięci moich rodaków powiem, że w Zblewie pierwszy pochówek prochów zmarłej parafianki Danuty Banieckiej z Białachowa, odbył się dnia 20 lutego 2008. Pani Danuta urodziła się 26 lipca 1940 w Sosnowcu. Zmarła 15 lutego 2008 w Białachowie.
Moja kuzynka Wiesława z Redzimskich i jej mąż też zostali skremowani. Krystyna Majewska, z którą często jeździłem na zajęcia z rękodzieła, Józefa Izdebska – hafciarka, również spopielono ich ciała. Ja i inni wierzymy (…) w ciała zmartwychwstanie(…), a stan pośmiertny naszych doczesnych członków jest obojętny.
Edmund Zieliński
Gdańsk, wrzesień 2011 roku

niedziela, 11 października 2015

EDMUND ZIELIŃSKI. TWÓRCZY WEEKEND W BYTOŃSKIEJ SZKOLEDrukujE-mail
niedziela, 11 październik 2015
Dzięki dotacji samorządu województwa pomorskiego w szkole w Bytoni w dniach 25 – 27 września odbywały się warsztaty dla dzieci szkół Kaszub i Kociewia pod nazwą „Ludowe Talenty 2015”. Organizatorem warsztatów był Oddział Gdański Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego przy współudziale dyrektora szkoły Tomasza Damaszka i mojej osoby.

Dzięki dotacji samorządu województwa pomorskiego w szkole w Bytoni w dniach 25 – 27 września odbywały się warsztaty dla dzieci szkół Kaszub i Kociewia pod nazwą „Ludowe Talenty 2015”. Organizatorem warsztatów był Oddział Gdański Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego przy współudziale dyrektora szkoły Tomasza Damaszka i mojej osoby. 
Tematem zajęć było rękodzieło obejmujące malarstwo na szkle, malarstwo pastelami i plecionka. W tych dziedzinach instruktarzu udzielali: Regina Białk z Kościerzyny, znakomita plecionkarka, Krzysztof Bagorski z Małego Bukowca znany malarz portrecista, pejzażysta, stosujący różne techniki w tym zakresie. Ja przekazałem dzieciom wiadomości na temat malarstwa na szkle, jakie w XIX wieku występowało na naszych terenach. W wyniku tych działań powstało wiele koszyków i obrazów ku zadowoleniu samych autorów, tym bardziej, że wykonane dzieła stały się ich własnością.

Oto uczestnicy zajęć:

Szkoła Podstawowa w Baninie – opiekun Dorota Winter, uczniowie klasy V

1. Ignacy Dąbrowski

2. Magda Leyk

3. Marta Rytel

4. Anastazja Kułdosz

5. Aleksandra Biłanicz

6. Joanna Czermańska

7. Sara Susmed

8. Natalia Dembowska

9. Hanna Jelińska

10. Michalina Jende

11. Ignacy Redzimski



Uczniowie klasy VI

1. Antoni Dobrowski

2. Kinga Papke

3. Alicja Czermańska



Szkoła Podstawowa w Kleszczewie - opiekun Hanna Herman

1. Julia Bujak – kl. V

2. Oskar Cabaj – kl. V

3. Julia Szatkowska – kl. V



Szkoła Podstawowa w Bytoni – opiekun Hanna Herman

1. Oliwia Ługowska – kl. V

2. Katarzyna Klaister – kl. V

3. Wiktoria Szwedowska - kl. V

4. Agata Bielińska – kl. V

5. Aleksander Gołuński – kl. VI

6. Laura Dahm – kl. VI

7. Agnieszka Kinowska – kl. IV

Wiceprezes Oddziału Gdańskiego Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego Tomasz Szymański podziękował wszystkim uczestnikom za udział i pogratulował pięknych prac. Pani Barbara Maciejewska z muzeum etnograficznego w Oliwie podsumowała warsztaty, pogratulowała uczestnikom i życzyła kontynuowania prac.

Wszyscy uczestnicy otrzymali nagrody i dyplomy za udział w warsztatach.

Ze strony opiekunów padła propozycja poszerzenia w przyszłości warsztatów o haft i rzeźbę. Weźmiemy to pod uwagę.

Gdańsk 27 września 2015 Edmund Zieliński














Zdjęcia:  Krzysztof Bagorski



czwartek, 24 września 2015

EDMUND ZIELIŃSKI. OSTATNI AKCENT IX PLENERU ARTYSTÓW LUDOWYCH POMORZADrukujE-mail
czwartek, 24 wrzesień 2015


We wtorek 15 września 2015 r. odwiedziłem zaprzyjaźnioną szkołę w Bytoni. Pan dyrektor Tomasz Damaszk zaproponował mi wyjazd do Trosowa, gdzie panowie Tadeusz Gołuński i Stanisław Szarmach – pracownik Zespołu Szkół Publicznych w Bytoni, pracowali przy renowacji pomnika postawionego dla upamiętnienia zamachu dokonanego przez partyzantów na pociąg w 1942 roku, o czym poniżej.

Przyznam, że nigdy tam nie byłem, więc z ochotą pojechałem. Pogoda była piękna, a droga prowadząca do tego miejsca wiodła przez starą część Bytoni i piękny las, w którego zakątki gdzieniegdzie zagląda już jesień. Na miejscu zastaliśmy wymienionych panów przy odnawianiu pomnika. Upływający czas zrobił swoje. Trzeba uzupełnić fugi, pomalować je i wymienić stopnie prowadzące do pomnika. 



                                                Edmund Zieliński i Tadeusz Gołuński




                                                 Tadeusz Gołuński i Stanisław Szarmach


Tutaj chylę czoło przed dobroczyńcami, którzy ofiarowali fundusze na renowację pomnika. Chwała też uczniom bytońskiej szkoły, którzy dwa razy do roku (w czerwcu i październiku) przeprowadzają prace porządkowe przy pomniku.

Jak mówi tytuł mojego felietonu, prace przy renowacji pomnika wykonane zostały w ramach IX pleneru.

A teraz powróćmy do okupacyjnej czerwcowej nocy 1942 roku. Sam tego nie pamiętam, miałem wtedy zaledwie dwa lata, ale opowiadali o tym wydarzeniu rodzice i starsi mieszkańcy Zblewa. Pozostały wspomnienia i notatki w książkach Józefa Milewskiego. W jednej z nich zatytułowanej „Dzieje wsi powiatu starogardzkiego” na stronie 57 czytamy:

„W nocy z 8 na 9 czerwca 1962 roku grupa bojowa 'Szyszek' dokonała w 43,5 km linii kolejowej, biegnącej południowymi skrajami miejscowości, wysadzenia pociągu, którym według krążących wśród partyzantów wersji miał przejeżdżać Hitler wracający z Prus Wschodnich. W akcji tej uczestniczyli S. Lesikowski, saper WP (rezerwista) spod Chojnic „Żołądek”, Alojzy Jędrzejewski („Jawor”) z Bąka, S. Miszkier („Radke”) z Pinczyna, Jan Saldat ze Starej Kiszewy oraz uczniowie byłego gimnazjum bracia Hieronim i Zachariasz Szymańscy z Olpucha. Grupę dywersyjna ubezpieczał ze swymi ludźmi por. rez. Jan Szalewski („Soból”). Materiału wybuchowego dostarczyli Alfred Szuca i Jan Rost z lotniska w Grudziądzu. Zamach udał się tylko w części. Wprawdzie o godzinie 2.45 został wykolejony pociąg pospieszny, ale Hitler nim nie jechał. Był to bowiem pociąg z wagonami dla urlopowiczów. Zginęło około 30 Niemców, a 80 zostało ciężko rannych. W godzinę po zamachu pierwsze jednostki SS i Policji przybyły na miejsce katastrofy, otoczyły je i aresztowały wszystkich znajdujących się w pobliżu Polaków. Rozpoczęło się dochodzenie, które trwało około 14 dni. Nie dało jednak wyniku, podobnie jak wielka obława w lasach przeprowadzona w dniu następnym po zamachu. W pobliskich miejscowościach aresztowano 59 Polaków, spośród których tylko nieliczni powrócili z obozu w Stutthofie.

Dnia 23 października 1966 roku dokonano w miejscu katastrofy odsłonięcia tablicy pamiątkowej, ufundowanej przez kolejarzy DOKP w Gdańsku i oddania jej pod opiekę młodzieży szkól Bytoni, Kalisk i Zblewa”.

Kilkanaście dni później w nocy z 21 na 22 czerwca w rejonie przystanku Kamienna Karczma w pobliżu Kalisk partyzanci dokonali kolejnego zamachu na pociąg niemiecki, tym razem był to skład wojskowy. Podobno zginęło około 100 żołnierzy niemieckich. Prawdopodobnie w wyniku zdrady Lesikowski został aresztowany, osadzony w obozie Stutthof i w 1944 roku rozstrzelany.

Ciekawej wypowiedzi na temat zamachu w Trosowie udzieliła swego czasu panu redaktorowi Tadeuszowi Majewskiemupani Irena Piekarska z Cisa, która na pytanie pana redaktora – a zaraz po tym wybuchu co się działo w Cisie? Odpowiedziała: 
„Ubrałam się i jak to młodzi polecieliśmy zobaczyć. Widziałam to na własne oczy. Stał kordon. Niemcy odpędzali nas od miejsca wypadku. Parowóz leżał po prawej stronie torów patrząc na Kaliska. Tkwił na przejeździe, koło którego mieszkali państwo Naftyńscy. Wagony też poprzewracane w stronę Strychu. Ile tam Niemców zginęło, nie wiem. Może i ze stu czterdziestu. Mnie tych Niemców nawet wtedy zrobiło się szkoda. To przecież też ludzie – pomyślałam. – Taki dostali rozkaz i co mogli? A Hitler? Miał chyba diabła za stróża. Nie jechał tym pociągiem (…) Tak, to wykolejenie nas kosztowało. Po południu od strony Pinczyna zrobili obławę. Niemcy szli przez las jeden przy drugim, z psami, SS, SA, wojsko. Byliśmy wtedy nad jeziorem, jedyną naszą rozrywką. Usłyszeliśmy psy. Ktoś krzyknął, że mamy uciekać i każdy uciekał, gdzie się dało – do lasu, w pole, w żyto, do domów. Doszli do wsi, przeszukali każdy dom. Zabierali mężczyzn młodych i starych. Kobiet nie brali. Niektórzy mężczyźni wkrótce wrócili. Po prostu mieli szczęście. Ale około dwudziestu od nas, z tego terenu, wzięli. A partyzanci? Oni zawsze mieli się gdzie schować”.





Po zamachu







       Obwieszczenie okupanta o wyznaczeniu nagrody  250 000 marek za ujęcie sprawców dywersji kolejowych pod Zblewem i Czarną Wodą.
Wypis z książki Józefa Milewskiego "Kociewie w latach okupacji".

W wielu tekstach zamieszczonych w różnych opracowaniach na temat tego zamachu jest wiele prawdy. Ale tak do końca całej prawdy to chyba już nie poznamy. Mój przyjaciel z Breisach am Rhein Janek Stachowiak tak pisze: 
„Poszperałem trochę w moich zasobach na temat zamachu pomiędzy Strychem a Trosowem w dniu 9 czerwca 1942 roku. (…) Roger Moorhouse w swej książce 'Polowanie na Hitlera. Historia zamachów w Trzeciej Rzeszy' pisze – około 3 nad ranem 9 czerwca 1942 roku grupa polskich partyzantów, przebranych w mundury Waffen-SS, wysadziła pociąg o kryptonimie 'Amerika', którym miał jechać do Berlina Adolf Hitler. (…) Wspomniany Roger Moorhouse doszedł do tego po analizie odtajnionych po 1998 roku dokumentów w archiwach angielskich."

No cóż. Dalsze badania nad uściśleniem wydarzeń tamtej okupacyjnej nocy pozostawmy historykom.

Gdańsk, 24 września 2015 
Edmund Zieliński 




































Powyżej dziennik lekcyjny Szkoły Podstawowej w Bytoni  1966/67 dla klasy IV. W poniedziałek 24 października 1966 odnotowano: Język polski - przebieg uroczystości odsłonięcia tablicy pamiątkowej przy torach kolejowych.





























Powyżej  fragment książki Józefa Milewskiego "Dzieje wsi powiatu starogardzkiego" w której mowa o akcji partyzantów na pociąg.