sobota, 30 marca 2013

EDMUND ZIELIŃSKI. Dominik Sowa nie żyje Drukuj E-mail
piątek, 29 marzec 2013
Nigdy bym nie przypuszczał, że w moim sztambuchu napiszę - „redaktor Radia Gdańsk – Dominik Sowa nie żyje”.
A jednak. W Wielką Środę wieczorem 27 marca 2013 w telewizyjnej „Panoramie” spiker powiedział, że zmarł Dominik Sowa.











Zmarł człowiek, którego znałem wiele lat, z którym zjeździłem wszystkie regiony Pomorza na reporterskich wyjazdach, by dowiedzieć się ciekawych rzeczy związanych z kulturą i sztuką ludową. Często do mnie dzwonił mówiąc - stary (tym zwrotem często się posługiwał) jakbyś miał coś ciekawego dla mnie, daj mi znać. Informowałem o warsztatach z rękodzieła ludowego we Wieżycy, o ciekawych kapliczkach przydrożnych, o wszelkiego rodzaju wydarzeniach folklorystycznych. Jeśli tylko mógł, podjeżdżałem pod siedzibę Radia Gdańsk i jechaliśmy w teren. Dominik był rzetelnym reporterem. Wiele suchych reportaży można zmontować nie ruszając się zza biurka. My, gdy rozmawialiśmy o przydrożnych kapliczkach, to koniecznie tam, w terenie, u podnóża tej budowli sakralnej. Tak było w Gołębiewie, w Semlinie, Piesienicy czy w Bytoni. W tle jego reportaży słychać było żywą przyrodę, tę w gospodarstwie rolnym i tę z ćwierkającymi ptaszkami na skraju lasu czy w Parku Oliwskim, kiedy rozmawialiśmy o ich drewnianych pobratymcach.
W styczniu dowiedziałem się, że Dominik został nagrodzony w ogólnopolskim konkursie o strażakach. Jego audycja zatytułowana „W ósmym dniu Pan Bóg stworzył strażaka” została zauważona i nagrodzona. I mój był w tym udział – mówiłem o dawnych dziejach Straży Pożarnej w Zblewie. Dominik był z tej audycji bardzo zadowolony, ja też, bo moje dość swobodne wypowiedzi poparte piosenką strażacką wywołały wiele pozytywnych komentarzy.
Dominik wiedział, że archiwizuję jego audycje związane ze sztuką ludową i folklorem. Po ich emisji dzwonił do mnie rano i pytał – no i co, słuchałeś? Płytka dla ciebie będzie w portierni. I była.
Swego czasu zaprosiłem Dominika na promocję mojej książki „Na ścieżkach wspomnień…” do muzeum w Oliwie. Powiedział wtedy tak: Ja chciałbym tutaj dodać, że nie jest to próba zatrzymania minionego czasu w kadrze. Autor, mimo że tęskni za dawnymi czasami, jednak jest otwarty na przyszłość, na to, co nadejdzie. Dostrzega nieuchronność tego nowego, które nadchodzi. Jeszcze o języku dwa zdania. Jestem zachwycony prostym, komunikatywnym językiem. Każde słowo jak perła, ma to pierwotne znaczenie, bo proszę zwrócić uwagę na szum informacyjny wokół tego, z którego nic kompletnie nie wynika. A te słowa pozostają w naszej pamięci po lekturze tej książki.
Dominik miał pojechać po nagrodę do Warszawy, i mnie tam zaproszono. Nie bardzo mogłem jechać, a Dominik mówił mi, że też nie pojedzie, bo ma problemy z kręgami szyjnymi. Nawet poradziłem mu jakieś smarowidło, które mi pomaga. Po jakimś czasie zadzwoniłem do niego, a on przygaszonym głosem rzekł, że czuje się bardzo źle i ma jeszcze dwa tygodnie zwolnienia. To była nasza ostatnia rozmowa. Więcej reportaży Dominika Sowy już nie będzie. Gdy będę chciał go posłuchać, włączę płytkę i jak dawniej usłyszę jego charakterystyczny, ciepły głoś – Edmund, a jak to było z tą rzeźbą…
Dobry Boże - daj mu Złoty Mikrofon, niech biega po bezkresie Nieba za tematami, jakich tu na ziemi nigdy by nie znalazł. Przyjacielu –spoczywaj w Pokoju!
Gdańsk 28 marca 2013 Edmund Zieliński


Dominik Sowa z lewej na wernisażu wystawy E.Zielińskiego 12.12.2005
Dominik Sowa i Edmund Zieliński poniedziałek 1.06.1999 Sopot

Od lewej Dominik Sowa, Katarzyna Kulikowska, Wojciech Bonisławski dyr. MNG w Gdańsku i E.Zieliński
 Wręczanie dyplomu Honorowego Obywatela Gminy Zblewo 12.12.2005. Od lewej Dominik Sowa, Andrzej Gajewski - wójt Gminy Zblewo,Ewa Jędrzejewska - przewodnicząca Rady Gminy, Kasia Kulikowska - komisarz wystawy, Wojciech Bonisławski - dyrektor Muzeum Narodowego w Gdańsku, Hania Dunajska - kierownik USC w Zblewie i E.Zieliński

Od lewej Dominik Sowa, Wojciech Bonisławski i Edmund Zieliński

Od lewej Dominik Sowa, Kasia Kulikowska, Wojciech Bonisławski i E.Zieliński

Dominik Sowa i Edmund Dywelski w Bytoni 20.08.1998 pan Dywelski opowiada o historii Bytoni
Od lewej Dominik Sowa, mój nauczyciel Stefan Gełdon i ja 12.12.2005


 

niedziela, 24 marca 2013

EDMUND ZIELIŃSKI. Gratuluję laureatom Kociewskiego Gryfa 2012 Drukuj E-mail
sobota, 23 marzec 2013
7 marca 2013 w Grodzisku „Owidz” koło Starogardu miała miejsce Gala wręczenia Nagrody Starosty Starogardzkiego za 2012 rok - drugi raz poza Starogardem. Zmieniła się formuła wizerunkowa, czego wyrazem jest nowa nazwa tego honorowego wyróżnienia oraz statuetka – Kociewski Gryf. Autorem statuetki jest znany artysta rzeźbiarz z Wirt – pan Bernard Osowski. Gryf sprawia wrażenie lekkości w zwiewnej sylwetce, mimo mosiężnego tworzywa – jest bardzo piękny...
Uroczystość otworzyli starosta starogardzki pan Leszek Burczyk i autor statuetki pan Bernard Osowski. Zebrani z niecierpliwością oczekiwali na dalszy ciąg programu, na wręczanie nagród. Tutaj honory czynili pan starosta Leszek Burczyk i członek zarządu władz powiatowych pan Patryk Gabriel.
W dziedzinie najlepszy sportowiec nominowano jedenaście osób, a tytuł Najlepszego Sportowca Roku 2012 zdobyły mistrzynie Polski Juniorów Młodszych – Dżesika Romanowska i Aleksandra Pikul, akrobatki sportowe reprezentujące UKS Kociewie.
W kategorii Najlepszy Trener Roku nominowano pięć osób, spośród których tytuł Najlepszego Trenera Powiatu Starogardzkiego i statuetkę Kociewskiego Gryfa otrzymała Agnieszka Szweda. Kapituła spośród 19 imprez sportowych zgłoszonych do nagrody, za najlepszą uznano Turniej Koszykówki „Polpharma Streetball 2012” zorganizowany przez Karola Bławata i Łukasza Smukałę.
Po tej części wystąpiła wokalistka - Wiktoria Kubkowska - laureatka Powiatowego Festiwalu Piosenki Ekologicznej 2012, którą zasłużenie nagrodzono gromkimi brawami.

Po występie pani Wiktorii nastąpiło wręczenie nagród w dziedzinie kultury. Zaszczytnym mianem Twórcy Roku 2012 nazwano i nagrodę przyznano Krzysztofowi Kowalkowskiemu, autorowi wielu monografii kociewskich wsi i parafii. Kapituła doceniła jego ostatnią książkę poświęconą Alojzemu Gusowskiemu, pilotowi 305 Dywizjonu Bombowego Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Wydawcą tej cennej publikacji jest Stowarzyszenie „Instytut Kociewski”. Książka przedstawia historię życia i bohaterskiej śmierci pochodzącego ze Starogardu Alojzego Gusowskiego. Był pilotem 41 Eskadry Rozpoznawczej, walczył w Polsce we wrześniu 1939 roku i w Anglii we wspomnianym wyżej Dywizjonie. Nie doczekał końca wojny, a tym samym nie wrócił już do swojego miasta Starogardu – zginął w 1942 w 18 locie bojowym nad Holandią. Książka ta ukazała się w nakładzie 1000 egzemplarzy, z czego większość została nieodpłatnie przekazana do biblioteki powiatowej w Starogardzie.
W kolejnej części Gali w kategorii Organizacja Pozarządowa 2012 wręczono statuetkę Kociewskiego Gryfa Powiatowemu Oddziałowi Związku Ochotniczych Straży pożarnych RP Powiatu Starogardzkiego. Nagrodę w imieniu organizacji odebrał Prezes ZOSP Wiesław Wrzesiński.
W kategorii Organizator Roku 2012 nagród nie przyznano. Galę zakończył występ zespołu Blues & Folk Connection z wokalistką Joanną Knitter.
Gdańsk 14 marca 2013 Edmund Zieliński
Ps. Foto relacje oraz więcej informacji o laureacie nagrody Twórca Roku 2012 można obejrzeć na stronie www.krzysztofkowalkowski.pl
 

niedziela, 17 marca 2013

EDMUND ZIELIŃSKI. W Trójmieście Zblewo wspominają - część II Drukuj E-mail
niedziela, 17 marzec 2013
Częścią pierwszą tych wspomnień wsadziłem kij w mrowisko. Odzywają się dawno niewidziani znajomi zblewiacy, jak choćby Janek Stachowiak od lat mieszkający w Niemczech. Ucieszył się, że może czytać o swoim kochanym Zblewie. Tak do mnie napisał:

Szanowny kolego. Z wielką radością oglądam i czytam Twoje bardzo ciekawe materiały o Zblewie, po lekturze których wracam do moich KOCHANYCH stron rodzinnych. Dziękuję Ci za to, że obraz mojej Małej Ojczyzny jest ciągle obecny w moim życiu daleko od Zblewa. Robisz dobrą robotę dla wielu takich jak ja, których „wywiało” z Polski. Będę szczęśliwy Edek, jak spotkam się z Tobą podczas mojego pobytu w Zblewie w okresie letnim (…) – proszę spełnij moje marzenie.







I kolejny e-mail od Janka: Bardzo, bardzo dziękuję za odpowiedź na mojego e-maila. Sprawiłeś mi ogromna radość! Cieszę się, że od czasu do czasu wymienimy się listami i ciekawostkami z mojego KOCHANEGO ZBLEWA (…) Dziękuję za to, że mogę być Twoim Przyjacielem (…).

To bardzo miłe. Janek – poczytasz sobie jeszcze wiele.

A nasz kamrat z młodych lat – Gerard Straszewski, dawno wyprowadził się ze Zblewa ze swoją żonką Trudzią ze Stachowiaków, i co? I fizycznie, i myślami często bywają w Zblewie. Nasza paczka już planuje spotkanie w swojej wsi, by na żywo powspominać tamte lata. To nic, że mamy swój wiek i do młodych już nie należymy, ale serca są wciąż żwawe. Często powiadam, że mogę iść do piaskownicy, a to o czymś mówi.

Wracamy wspomnieniami do życia kulturalnego w Zblewie. W tamtych latach głównym ośrodkiem krzewiącym tutaj kulturę była Biblioteka Gminna, którą kierowała nasza koleżanka szkolna Gizela Rekowska. Instytucja ta mieściła się w domu państwa Jasińskich przy ul. Głównej. Przed naszą koleżanką funkcję pełniła pani mieszkająca na ulicy Północnej, niestety, nie pamiętam jej nazwiska - może pani Wierzba?

Gizela Rekowska wykazywała się wieloma inicjatywami wykraczającymi poza ścisłe ramy wypożyczania książek. Tutaj odbywały się spotkania, odczyty, prelekcje z osobami związanymi z kulturą, medycyną, rolnictwem itp. Najbardziej utkwiło mi w pamięci spotkanie ze znanym aktorem, wówczas trzydziestokilkuletnim Wojciechem Siemionem. To było znaczące wydarzenie. A który to był rok? Myślę, że 1962 lub 1963, bowiem w tym czasie Związek Młodzieży Wiejskiej w Zblewie otrzymał od Gminnej Rady Narodowej zgodę na organizowanie życia kulturalnego w pomieszczeniach obok biblioteki. Tam też ulokowany został telewizor zakupiony ze środków Gminy. Przychodzili na oglądanie programów telewizyjnych liczni mieszkańcy wsi, bo niewiele tych aparatów było w Zblewie. Program zaczynał się około 16 i trwał kilka godzin. Najczęściej oglądano „Kobrę”, a w poniedziałki teatr telewizji. Były też programy rozrywkowe treścią oparte na przedwojennych kabaretach warszawskich, szczególnie mile oglądane przez starszych mieszkańców, pamiętających dobrze czas międzywojenny.


Wojciech Siemion w Zblewie około 1962. Od lewej Ruth Rekowska, Edmund Szulc (-) kier. Biblioteki w Starogardzie (-) W. Siemion, Gizela Rekowska. Od prawej kuca Irka Nierzwicka.

Wojciech Siemion w Zblewie 1962. Foto. Z. Lisiewicz, E. Zieliński z profilu.

Wojciech Siemion w Zblewie (biblioteka) 1962. Obok Edmund Zieliński



Pamiętam, że Wojciech Siemion przyjechał na spotkanie samochodem marki Warszawa M-20 (licencja radzieckiej Pabiedy, a ta z kolei była bardzo podobna do amerykańskiego Forda). Sala była wypełniona po brzegi. Pan Siemion opowiadał o swoim życiu, drodze aktorskiej i zainteresowaniach. Pewnie mówiłby jeszcze długo, ale ktoś, kto miał wręczyć mu kwiaty (może był to Zbyszek Lisiewicz?), nie wytrzymał i przed czasem podszedł do pana Siemiona z bukiecikiem fiołków. Pan Siemion przyjął to jako sygnał do zakończenia swego występu i spotkanie oficjalne dobiegło końca. W wąskim gronie spotkaliśmy się z Siemionem w samej bibliotece, gdzie była kawa i jakieś słodkości. Oczywiście nasz gość rozdał wszystkim autografy, ustawił się jeszcze do wspólnego zdjęcia i poszedł do oczekującego samochodu. Gdy go odprowadzałem, powiedział mi fraszkę Jana Sztaudyngera o zabarwieniu erotycznym i odjechał. Z Wojciechem Siemionem spotkałem się ponownie w latach 70. na festiwalu folklorystycznym w Płocku, gdzie na kiermaszu sztuki ludowej kupował od twórców rzeźby, obrazy, ceramikę itp. Od lat obok zawodowej profesji jego zainteresowaniem była kultura i sztuka ludowa. Kupił swego czasu dworek w Petrykozach na Lubelszczyźnie, gdzie gromadził zbiory kultury materialnej i ludowej wsi. Urodził się 30 lipca w Kszczonowie, a zmarł 24 kwietnia 2010 w Warszawie i tu został pochowany. Zapamiętałem go szczególnie z filmów wojennych: Barwy walki, Czterej pancerni i pies i Kierunek Berlin.

Rodzina Wierzbów, r. 1950. U dołu drugi z lewej - Gerard Sulewski


Obok biblioteki mieściła się sala kinowa, która często zamieniała się w salę balową. Tutaj najczęściej strażacy organizowali zabawy taneczne, dochód z których zasilał kasę OSP. Przyjemnymi spotkaniami były wieczorki taneczne, na które składali się wszyscy chętni do udziału w zabawie. Chodziliśmy po mieszkańcach wsi i zapraszaliśmy na wieczorek. Składka wynosiła około 20 zł. Do tańca płynęła muzyka z adaptera, a czasem przygrywał na akordeonie Bronek Piotrzkowski lub Leon Szlosecki. Wieczorki trwały do godziny 24, a zabawy do białego rana.

Przez kilka powojennych lat za salę widowiskowo-balową i sportową służyło pomieszczenie po starym tartaku Maxa Roseknkranza. Tutaj miało miejsce przedstawieni „Lilii” Adama Mickiewicza w wykonaniu miejscowych artystów. Uczestniczyłem w tym spektaklu – pamiętam, że narratorem była Wanda Gamalska, aktorami zaś – Ignacy Birna, Franciszek Stachowiak, pewnie też Wiktor Piątek. To ci sami, co przed wojną działali w Zblewie na niwie kultury. W tej sali występował też chór Czejanda z Warszawy. Ten męski kwartet wokalny wykonywał utwory Władysława Szpilmana i innych znanych artystów. Tutaj występował też Zbigniew Kurtycz ze swoją „Cichą wodą”, co brzegi rwie. Pamiętam, że był to letni dzień, bo w bramie wjazdowej na plac tartaczny w samodziałowej marynarce stał pan Edmund Zakrzewski i pomstował na wjeżdżających - mocno spóźnionych artystów, że to nadaje się do prasy itd.

Jak wspomina Gerard Sulewski, tu w tej sali uczestniczył z mamą Stefanią na wiecach i zebraniach zblewiaków z okazji wydarzeń październikowych 1956 roku, podczas których przedstawiciele ówczesnych władz z Gdańska i ze Starogardu „objaśniali” mieszkańcom „błędy i wypaczenia”, „kult Stalina” czy „referat Chruszczowa”.

Dalsza ścieżka wspomnień powiodła nas na Kozi Róg, gdzie skończyliśmy naszą wędrówkę w pierwszej części. Tutaj też toczyło się wesołe życie, zwłaszcza wśród dzieciaków. Jak wspomina Gerard Sulewski, mieli tu swoje wojsko i toczyli regularne „bitwy”. Ich bronią były proce i drewniane karabiny wykonywane przez starszego kolegę. Tutaj przy ul. Północnej 1 w domu państwa Jaworańskich urodził się i mieszkał nasz kolega Janek Stachowiak. Wciągnął się w nasze wspomnienia i przysłał mi maila, w którym opisuje przygodę ze swego młodego życia. Janek pisze tak: Na piętrze mieliśmy trzy pokoje, kuchnię i bardzo obszerny korytarz. W podwórku była ubikacja i chlewik, w którym miałem króliki i małą kózkę. Dnia 7 września (nie napisał Janek którego roku – E.Z.) w nocy wybuchł pożar w stodole niedaleko od okien naszego mieszkania. Do późnego wieczora w tej stodole młócono zboże należące do pana Krügera i ktoś zaprószył ogień. To były moje pierwsze dni nauki w szkole – w pierwszej klasie. W wyniku pożaru straciliśmy prawie wszystko. Nikt z lokatorów nie miał ubezpieczenia na mieszkanie. Jedynie pan Jaworański dostał skromne odszkodowanie. Trochę się zadłużył i dom pokrył nowym dachem, pod którym nie było już miejsca na mieszkania na piętrze. Zamieszkaliśmy u państwa Krajewskich koło młyna. Tutaj spędziłem najpiękniejsze lata mego dzieciństwa. Pod nosem miałem rzekę, stale coś się działo na podwórku – zajęcia gospodarskie, obcowanie z przyrodą. Tutaj lekarz weterynarii pan Gapa leczył zwierzęta, budował się tartak, a panu Wernerowi pomagałem przy koniach, które nazywały się – Pupa, Orzech i Wałach. W roku 1961 zamieszkaliśmy u dziadka Stanisława Stachowiaka przy ul. Kościerskiej (…)

Albin Karol Sulewski z Basią - przyszłą małżonką. 1971.


Stefania i Marian Sulewscy z synami Gerardem i Bogdanem.




Zblewo jest dość rozległą wsią. Ma też swoją dzielnicę o dwóch nazwach - Suche Bagno i Świnie Ucho, a dotrzeć do niej można ulicą Ciską i Dworcową. Poszliśmy Ciską obok domku państwa Wierzbów szczycących się liczną rodziną. Pan Jan Wierzba był z zawodu malarzem pokojowym. Jak mi powiadał Franek Szklarski, pan Wierzba jest autorem XIV stacji Drogi Krzyżowej w zblewskim kościele. To możliwe, bowiem obraz ten znacznie różni się stylem i kolorystyką od pozostałych. Nie znamy przyczyny związanej z brakiem XIV stacji. Czy został zniszczony? Co się z nim stało? Pewnie już nigdy się nie dowiemy.

Piaszczysta droga prowadziła nas dalej na zachód. Po lewej stało dobrze prosperujące przed wojną gospodarstwo Augusta Kołodziejczyka. Czasy powojenne już takie nie były – duża w tym zasługa systemu komunistycznego, który gnębił wszelkimi sposobami większe gospodarstwa rolne. Obowiązkowe dostawy zboża, żywca, mleka były powodem upadku wielu gospodarstw. Po drodze natrafiliśmy na domek naszego kolegi Tolego Szramki – blacharza (dobrego blacharza), pracującego w Zakładach Płyt Pilśniowych w Czarnej Wodzie. Przypominamy sobie, że podczas wykonywania swej pracy chyba dwukrotnie uległ ciężkiemu wypadkowi – dzięki woli życia i Opatrzności Bożej - przeżył. Do wszystkich domostw nie zaglądaliśmy. Skierowaliśmy się na stację kolejową, by w miejscowej restauracji napić się piwa. Akurat była pora przyjazdu pociągu ze Starogardu. Wysypało się mrowie ludzi zwłaszcza mężczyzn i młodzieży powracającej ze szkół w Tczewie i Starogardzie. Kolejarz z obsługi dworca pan Pietruszyński stanął w drzwiach wejściowych i odbierał bilety kolejowe – gapowicz miał szanse wpaść w ręce kolejowej sprawiedliwości. Nie pamiętam, by to się kiedykolwiek zdarzyło. Tacy czmychali w las ciski i tyle ich było widać. Natomiast pan Zube otwierał przechowalnię rowerów, zdejmował dwuślad powieszony na haku za przednie koło i dawał właścicielowi. Przez chwilę zatrzymaliśmy się obok dworcowej wieży ciśnień. My pamiętamy (młodzi niekoniecznie), że dzięki niej w budynku stacyjnym była woda, a w razie potrzeby i parowóz mógł uzupełnić swój zbiornik. Z tej stacji wielu mieszkańców Zblewa wyruszyło w świat daleki i bliższy, do innych wsi, miast i miasteczek, jak Edmund Łącki, Gerard Straszewski, Janek Stachowiak, Gerard Sulewski, ja i wielu, wielu innych.

Wracaliśmy Kościerską do wioski. Minęliśmy piękny zajazd państwa Fischerów - do restauracji już nie wchodziliśmy, bo była zamknięta od zakończenia wojny.

Po lewej stronie w połowie ul. Kościerskiej podeszliśmy do kamiennej „zaklętej owczarki”. Stoi tu od niepamiętnych czasów, od momentu, kiedy jej mąż pasący owce wypowiedział słowa „a żebyś się w kamień zamieniła”, bo spóźniała się z obiadem. Piękna legenda, chyba mało znana w Zblewie. A tuż obok „owczarki” stały kasary (koszary) z czasów wojny napoleońskiej. Owczarka stoi – po koszarach nie ma już śladu.

Na skrzyżowaniu z ul. Pinczyńską zatrzymaliśmy się przed Bożą Męką poświęconą dwóm mieszkańcom Zblewa, zabitych, a właściwie rozszarpanych kulami z radzieckiego myśliwca. Jak powiadał mój ojciec, pilot urządził sobie polowanie na dwóch mężczyzn znajdujących się w tym miejscu. Byli to Stanisław Firyn ur. 28 września 1877 roku i Franciszek Brzoskowski ur. 15 sierpnia 1920 roku. W pewnym momencie nadleciał samolot i zaczął strzelać. Zaskoczeni niespodziewanym atakiem kryli się pod drzewami szukając schronienia przed świszczącymi kulami. Już wiedzieli, że pilot urządził sobie prawdziwe polowanie na dwóch bezbronnych mężczyzn. Krążył i strzelał skutecznie. Było to pod koniec wojny, w lutym 1945 roku. Można by rzec – kolejne ofiary hitlerowskiej okupacji, tylko, że samolot nie miał czarnych krzyży a czerwone gwiazdy.

Ta trzykondygnacyjna Boża Męka była pięknie posadowiona pośrodku czterech drzew - stała jak w ogródku.

Co jeszcze nam zostało? Mleczarnia z rampą pełną baniek i strzelistym kominem, a naprzeciw ogrodnictwo pana Ceranowskiego i kuźnia pan Rogowskiego.

Właściwie moglibyśmy zakończyć naszą wędrówkę wspomnień, ale jeszcze jedna ważna część naszej wsi wymagała naszych odwiedzin - ulica Chojnicka. To przy niej mieszkały nasze nauczycielki – Monika Kuczkowska i Melania Chmielewska, a po przeciwnej stronie stał dom państwa Ćwiklińskich. Dalej po prawej czerwieniła się ceglanym murem i dachówką nasza stara szkoła, do której uczęszczał urodzony w Zblewie pułkownik Józef Wrycza, tylko,że wtedy nazywała się Volksschule (szkoła ludowa).

Przemarsz Sokoła w Zblewie z ulicy Kościelnej na ul. Główną.
Prowadzi komendant Marian Zalewski. Poczet sztandarowy od lewej Franciszek Stachowiak, ze sztandarem Gustaw Kołodziejczyk 


Towarzystwo Sokół. W środku Marian Zalewski. Z piłką Franciszek Stachowiak. W środkowym rzędzie drugi z prawej  Wiktor Piątek - po wojnie prezes Gminnej Spółdzielni w Zblewie.


Nasza szkoła przy Chojnickiej miała oprócz boiska przyszkolnego również to stare przedwojenne, na którym drużyny naszego „Sokoła” rozgrywały mecze piłki nożnej. Na zdjęciach widać, że chłopy na schwał, tylko nie znamy żadnego nazwiska zawodnika. I my w swoim czasie pod kierunkiem nauczyciela pana Jerzego Trochy nabieraliśmy tutaj tężyzny fizycznej rozgrywając mecze „szczypiorniaka” (piłka ręczna), w dwa ognie, skoki w dal i nad poprzeczką. Tutaj też było miejsce na zabawy taneczne w letniej porze, tutaj bywało wesołe miasteczko z karuzelą i harcerskie ogniska. To miejsce było również areną zawodów strażackich o zasięgu powiatowym. Tutaj też posiadacze mniejszych działek rolnych młócili swoje zboże. Kolega Gerard Sulewski skonsultował się w tej sprawie ze swoimi braćmi Bogdanem i Albinem. Bogdan, urodzony w 1938 roku w Zblewie, mieszka obecnie w Starogardzie (Danek pozdrawiam Cię serdecznie i życzę dużo zdrowia!), natomiast Albin urodził się również w Zblewie w 1944 roku, dziś mieszkaniec Iwiczna. Oni również pamiętają omłoty na tym boisku – zwłaszcza Albin, ponieważ pracował w Spółdzielni Kółek Rolniczych w Zblewie pod prezesurą Stanisława Gollusa. Podobno siłą napędową młockarni była nawet stara lokomobila – maszyna parowa, później jednocylindrowy silnik wysokoprężny S-60, ciągnik Ursus C-45, C-25 i Zetor – traktor produkcji czechosłowackiej. Maszynistami obsługującymi te zestawy omłotowe byli Alfons Gilla i Franciszek Chyła. Drugim punktem omłotowym był skraj pól byłych księżych włók od strony autostrady. Wspominają bracia Sulewscy młóckę u pana Potulskiego przy ul. Dworcowej, gdzie poganiali konie w kieracie, a omłoty trwały trzy razy dłużej niż na boisku przyszkolnym.

Jeszcze mała dygresja odnośnie młockarni. Starsi gospodarze młockarnię o napędzie parowym czy spalinowym nazywali gwarowo damfó – bynda diś młóciył damfó. Ta nazwa wywodzi się od niemieckiej nazwy maszyny parowej – Dampfmaschine.

Siedząc na lekcjach widzieliśmy przez okno, jak gospodarz z przeciwka pan Chmarzyński wyjeżdżał z podwórka wozem zaprzężonym w dwie krowy. Sam szedł obok trzymając bydlęta za uzdę. Na wozie były brony i pług. Dziś widok niespotykany, choć i za naszych młodych lat był już rzadkością. Na stodole tego gospodarstwa, której dach był pokryty słomą, bocian miał gniazdo. Umilał nasze lekcje swym klekotem czy widokiem majestatycznego lądowania na gnieździe. Tego gospodarstwa już nie ma i jak wiele innych z naszej wsi. Jako ciekawostkę powiem, że nieopodal szkoły ulicę Chojnicką przecinała wyraźna szczelina, zapewne pochodzenia tektonicznego, bo biegła przez pola, autostradę, łąki, szosę koło Szarafina w Białachowie, dalej polami do starego białachowskiego cmentarza. To było około 1952 roku. Zasklepiła się po opadach deszczu. My, chłopcy, wkładaliśmy w szczelinę patyki mierząc jej głębokość – patyki wpadały w pustkę. W oględzinach towarzyszył nam nasz wspaniały nauczyciel Stanisław Komorowski – był naszym autorytetem. Dziś pewnie zjechaliby się specjaliści od ruchów tektonicznych naszej ziemi, TV, radio i dziennikarze - wtedy to przeszło bez echa.

Wędrując dalej ścieżką wspomnień doszliśmy do autostrady, gdzie przy niej stała restauracja pana Michała Koprowskiego. Na tym domu do dziś zachował się szyld informujący o funkcji, jaką pełnił w przeszłości.

Przeszliśmy kawał drogi w czasie i przestrzeni, i jakiś odpoczynek się należy. Zamówiliśmy u pana Koprowskiego piwo, sznapsa z gdańskiego Goldwassera. Gawędząc o starych dziejach ustaliliśmy, że kończymy wędrówki po naszym starym Zblewie. Może kiedyś jeszcze się gdzieś wybierzemy?

Serdecznie Was pozdrawiamy drodzy nasi ziomkowie, mieszkańcy naszej starej wsi, którą przed laty opuściliśmy – fizycznie, bo duchowo i sercem jesteśmy wśród Was.

Ścieżkami starego Zblewa przeszli - Gerard Sulewski, Edmund Łącki i piszący te słowa - wspomagani pamięcią przez Bogdana Sulewskiego, Albina Sulewskiego, Janka Stachowiaka i Gerarda Straszewskiego.



Gdańsk 10 marca 2013 Edmund Zieliński



Mleczarnia w Zblewie - foto Igor Pochylczuk.



Janek Stachowiak z żonką w Izraelu.

Izba Regionalna w Bytoni. Dyrektor szkoły Tomasz Damaszk i Edmund Zieliński.
12.09.08

Stara szkoła w Zblewie w dzisiejszej szacie.

Izba Regionalna w Bytoni od lewej E. Zieliński, B. Sulewska, F. Łącka, E. Łącki, G. Sulewski, D. Zielińska. 12.09.08

12.09.08. Trójmiejscy Kociewiacy - Gerard Sulewski, Edmund Zieliński i Edmund Łącki. Foto. Barbara Sulewska

Stacja PKP Zblewo. 12.09.08 . Foto. G. Sulewski

Wieża ciśnień na stacji PKP w Zblewie. 12.09.08. Foto. G. Sulewski

Dawna restauracja Michała Koprowskiego w Zblewie. Foto. E. Zieliński

Dawna restauracja pana Michała Koprowskiego.

Zblewo, ul. Chojnicka - kiedyś dom państwa Cieślińskich.

Twardy Dół przy Jeziorze Niedackim. Pierwszy z prawej siedzi Franciszek Stachowiak.

Zblewo, Towarzystwo Sokół. Dolny rząd - drugi z prawej Franciszek Stachowiak, trzeci Augustyn Kołodziejczyk z żoną. W środku Marian Zalewski, pierwszy z lewej Wiktor Piątek.

Ministranci zblewscy około 1952 roku. Z dołu od lewej - drugi Bogdan Sulewski, Czesław Pietruszyński, Józef Kuczkowski, (-), Gerard Sulewski, (-) Drugi rząd od lewej Karymów, Kazik Belczewski, Gerad Fojut, Czesław Birna. Wyżej bracia Prabuccy i Żygowscy. Pośrodku ksiądz Bolesław Meloch.

Pierwszy z lewej Janek Stachowiak z kolegą. Zblewo, ul. Północna. Foto J. Stachowiak

Janek Stachowiak przed domem dziadka przy ul. Kościerskiej 1990 r.

Janek Stachowiak na tle domu Krajewskich w 1990 roku. Odwiedzając Zblewo musiałem prosić o wizę na wjazd do mojej ojczyzny.

Od lewej Henryk Cylkowski, Stanisław Kłos i Janek Stachowiak w klubie ZMW 1962 r.

Od prawej Janek Stachowiak, Zbyszek Bąkowski, Janek Gajewski, Irka Nierzwicka, Dubiella (-), (-)







poniedziałek, 11 marca 2013

Gala wręczenia Nagród Wójta Gminy Zblewo za rok 2012 Drukuj E-mail
niedziela, 10 marzec 2013
Borzechowo K2, 9 marzec 2013 r.
Nagrody Wójta Gminy Zblewo za rok 2012.
Fotoreportaż. Zdjęcia Klaudia Wołoszyk i Tadeusz Majewski

Nagrody specjalne
:
- Mieczysław Struk - Marszałek Województwa Pomorskiego
- Gminy Partnerskie Łapsze Niżne i Gniewino
- Henryk Świadek - Radny Powiatowy, zasłużony dla rolnictwa
- Beata i Czesław Dembek - rodzice „Zblewskich Czworaczków”
  
















Nagrody w dziedzinie Społeczno-gospodarczej
- wyróżnienie - Przedsiębiorstwa Produkcyjno - Usługowo – Handlowego „KAMCAR” ze Zblewa
- wyróżnienie - Zakład Stolarski Zbigniewa Stromskiego z Kleszczewa
- Nagroda główna - Stolarstwo „PINEX” - Marianna, Jan, Andrzej Ossowscy z Pinczyna


Nagrody w dziedzinie Kulturalno-oświatowej
- wyróżnienie - ks. prałat Zdzisław Ossowski z Osieka
- wyróżnienie - Zespół Lolek Orkiestra z Zamościa
- Nagroda główna - Zespół „Smile” działający przy Zespole Szkól Publicznych w Bytoni

Nagrody w dziedzinie Sport
- wyróżnienie - Klub Sportowy „METEOR” z Pinczyna
- wyróżnienie - Kazimierz Gilla z Bytoni
- Nagroda główna - Klub Sportowy „SOKÓŁ” ze Zblewa

Nagrody w dziedzinie Rolnictwo
- wyróżnienie - Anna i Franciszek Pozorscy z Pinczyna
- wyróżnienie - Bogusława i Jerzy Frischmut
- Nagroda główna - Ryszard Gumiński z Miradowa





































































































                






































Ależ ta impreza, od początku elegancka, z roku na rok rozkwita! Proszę powędrować siecią niżej podanych linków....