środa, 31 października 2012

EDMUND ZIELIŃSKI. KOLEJNE CENTRUMDrukujE-mail
wtorek, 30 październik 2012
Centrum Drzwi Rozsuwanych, Centrum Ogrodniczo-Pszczelarskie, Centrum Sadownictwa, Centrum Kopernik, Centrum Matarnia, Centrum Kaszuby i wiele, wiele innych „centrów”. Ostatnio wyczytałem w Kociewskim Magazynie Regionalnym, że w Lalkowach otwarto Centrum Kultury Kociewia. I masz babo placek. To czym jest Starogardzkie Centrum Kultury, czy Tczewskie Centrum Kultury? A tak w ogóle, czy „centrum” nie ma ładniejszego odpowiednika? Przecież może być Skład Drzwi Rozsuwanych, Przedsiębiorstwo Ogrodniczo-Pszczelarskie, Zespół Handlowy Matarnia itp. Włodarzom wsi Lalkowy proponuję zmianę nazwy na Małe Muzeum Regionalne w Lalkowach, lub coś w tym rodzaju. Nazwa powinna być adekwatna do charakteru placówki, a tu są zbiory kultury materialnej tej pięknej wsi. Przy okazji gratuluję pomysłu stworzenia tej placówki na bazie starej kuźni, która dzięki temu przetrwa następne pokolenia i świadczyć będzie o zanikającym zawodzie kowala. Zgromadzone wokół stare narzędzia rolnicze mówić będą młodemu pokoleniu o znojnej pracy naszych ojców.
Chciałbym się zatrzymać przy kolejnym Centrum Edukacji i Promocji Regionu, które mieści się w Szymbarku na Kaszubach i powstało na bazie najdłuższej deski świata. A to najwyższe drzewa rosną tylko na Kaszubach? Kolejną wątpliwą ciekawostką jest dom postawiony do góry nogami. Jeszcze chwila, a stanie przy nim najwyższy krasnal świata – pewnie na głowie. Przywieziono z Syberii chałupę zesłańców a z Kanady domek trapera. Jest też bunkier partyzantów i wagon kolejowy wysiedleńców. Ani to muzeum, ani skansen, no to co? Ostatnio organizuje się tam zloty mikołajo - podobnych postaci. Święty Mikołaj był biskupem i na głowie miał mitrę a nie jakąś szlafmycę czy nakrycia głów sympatycznych krasnali Żwirka i Muchomorka z dobranocki. To jest prawdziwe przegięcie. Jak to się ma do kultury regionu? Czy widział kto takie stwory kolędujące w okresie Bożego Narodzenia na Kaszubach? Namawiam CEPR do organizacji konkursu na najpiękniejszy strój św. Mikołaja, a wywodził się on z bogatej rodziny. Zobaczymy czy będzie wtedy chociaż 30 Mikołajów. Boże, co się wyprawia z nasza tradycją!!! Byle myce z pomponem nałoży na głowę i chce uchodzić za św. Mikołaja. Jechałem kiedyś do Gdyni i po drodze spotkałem zmotoryzowanych „mikołajów” . Widok? Szkoda gadać. I tu kłania się nasza demokracja w której wszystko wolno. Wolna amerykanka w strojach świetlicowych, palmy wielkanocne rodem z Wilna czy Kurpi na dobre się już zadomowiły, a nigdy ich tu nie było, i można by tak wymieniać jeszcze wiele innych przykładów. Powstrzymam się, by zachować chociaż pozory prawideł w naszej kulturze regionalnej.
Jeśli CEPR chce promować kulturę regionu, a o tym mówi nazwa tego ośrodka, to trzeba trzymać się odpowiedniej zasady wypełnionej treścią spraw dotyczących kultury Kaszub. Tymczasem zgromadzone tutaj obiekty mają proweniencję ogólnoświatową. Bo domek trapera z Kanady, inny z Syberii i jeszcze jedna chata z Turcji. Prawda, że te obiekty mają w swej przeszłości ślady polskości, jednak zaistniałe w innej kulturze i innym regionie świata. Daleko im do kultury regionu Kaszub.
Wczoraj w TV Gdańsk (23.12.2010) pokazano największy fortepian świata, oczywiście znajdujący się w CEPR. Zupełnie nie wiem jak to się ma do kultury kaszubskiej i komu jest to potrzebne. Pomieszanie z poplątaniem, a jednym ze składników tego galimatiasu jest brak rozeznania w kulturze regionu.
Bardzo spodobał mi się felieton pana Kazimierza Ostrowskiego zamieszczony w „Pomeranii” w kwietniu 2009 roku. Chociaż minęło ponad dwa lata, jego treść nie straciła na aktualności. Przytoczę go w całości.
Do góry nogami
Jakie jest najsłynniejsze miejsce na Kaszubach? Nie ma wątpliwości, największą sławą od kilku lat cieszy się Szymbark. Przewodniki piszą wprawdzie, że jest to najwyżej położona wieś kaszubska u podnóża Wieżycy, ale nie chodzi przecież o jej walory krajobrazowe i wypoczynkowe. Zainteresowanie i rozgłos zawdzięcza Szymbark Centrum Edukacji i Promocji Regionu, jak nazywa się stworzone tu przedsięwzięcie poznawczo-biznesowe. Mówiąc w skrócie, tłumy wycieczkowiczów przyciąga dom stojący na głowie, najdłuższa deska świata (przy piłowaniu tejże obecny był Lech Wałęsa!), a na dodatek parę innych rzeczy podlanych patriotycznym sosem. Nb. projektant domu stojącego kominem w dół pokpił sprawę, powinien był pomysł opatentować i miałby z tego sporo grosza. W Niemczech bowiem, opodal polskiej granicy, jakiś cwaniak zbudował taki sam budynek i na dodatek przechwala się, że to jego oryginalne dzieło, a każdy wie, że musiał wprzódy obejrzeć szymbarski pierwowzór. Podobno i tam ludzie stoją godzinami w kolejce, żeby za pieniądze doświadczyć zawrotu głowy.
Nie każdemu jednak taki chwilowy stan nieważkości dobrze robi. Przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi pewien bardzo prominentny polityk pokazał się na Kaszubach (przy okazji kategorycznie wypowiedział się na temat krzyża w Gołubiu, nie mając o sprawie zielonego pojęcia) i pokazano mu atrakcje Szymbarka. Jeden z obecnych przy tym Kaszubów przestrzegał wówczas dygnitarza przed wchodzeniem do domku, mówiąc: „Wasto, Wë môce już dosc pòkrācóne w głowie”. Za autentyczność sytuacji własnej głowy nie dam, ale opowiastkę słyszałem już dzień po wizycie owego polityka i był to najlepszy komentarz do jego działalności oraz dowód zdrowego rozsądku Kaszubów.
W przeciwieństwie do beztroski panującej w domku, w pełen powagi nastrój wprowadza turystę wizyta w kościółku św. Rafała Kalinowskiego, gdzie spotka nagromadzenie zdumiewających pamiątek. Wśród takich relikwii jak belka z łagru na Kołymie z kawałkiem drutu kolczastego, belka pamiętającą obronę Jasnej Góry przed Szwedami, 300 – letnia belka z Żurawia Gdańskiego. Człowiek wprost nie śmie oddychać, nie mówiąc o siadaniu na 180 – letnich ławkach pochodzących z sanktuarium MB w Sianowie. Nabożnym wzrokiem ogarnia kamienie, na które patrzyli już piersi Piastowie w katedrach Krakowa, Gniezna i Poznania, kamień z Zamku Królewskiego w Warszawie, a nawet kamień – uwaga – spod krzyża na Giewoncie, ponoć docelowego miejsca najdłuższych w Polsce pielgrzymek.
Zwiedziwszy jeszcze „ międzynarodowy [!] dom Sybiraka”, o którym złośliwi mówią, że to chata z Podlasia, rekonstrukcje bunkra Gryfowców, wagony wzorowane na tych, którymi deportowano Polaków na Sybir czy do Kazachstanu, model dworku (z napisem nad wejściem: „Jam dwór Polski”), można już zwolnić się od buchającego patriotycznymi frazesami przewodnika i swawolnie odetchnąć. Po wielkim ładunku duchowej strawy można zwyczajnie posilić się w gospodzie i przy najdłuższym na świecie stole zrobionym z jednej deski kontemplować ogrom wrażeń.
A siedząc tam warto też zastanowić się nad edukacyjną ofertą ośrodka, przez który dzień w dzień przetaczają się tysiące ludzi. Nad wciskaną turystom historyczną papką opakowaną w klasyczny kicz czystej wody. I zadumać się głęboko, co to wszystko ma wspólnego z deklarowaną w nazwie promocją regionu. Chyba, że za taką uznać reklamę „Milki” na środku trawnika oraz namalowane na płycie postacie kobiety i mężczyzny w ludowym ubiorze, z wyciętymi miejscami na głowy. Z fioletową krówką i z głową wystawioną z malowanej dykty chętnie fotografują się wycieczkowicze, lecz po powrocie do domu i tak opowiadają przede wszystkim o chwiejnych krokach na suficie przedziwnego domku. Wszystko postawione na głowie. Ja też tak twierdzę.
Gdańsk maj 2011 Edmund Zieliński

wtorek, 30 października 2012

EDMUND ZIELIŃSKI. KASZUBSKĄ STEGNĄ BRUNONA SYNAKADrukujE-mail
poniedziałek, 29 październik 2012
Profesor Brunon Synak napisał książkę pod bliskim mi tytułem Moja kaszubska stegna. Otrzymałem ją w prezencie z miłą dedykacją: Panu Edmundowi Zielińskiemu z należnym podziękowaniem za ogromny wkład w rozwój Kultury Kaszubsko-Kociewsko-Pomorskiej. Brunon Synak...

Pana profesora B. Synaka poznałem wiele lat temu w Kaszubskim Uniwersytecie Ludowym we Wieżycy podczas pleneru, gdy przyjechał w odwiedziny do twórców. Pamiętam, była wtedy też śp. pani Władysława Wiśniewska, która na widok pana profesora wyraziła o nim wiele ciepłych słów, wróżąc mu wspaniałą przyszłość naukową. I nie pomyliła się.
Brunon Synak urodził się w 1943 roku w Podjazach na Kaszubach w rdzennie kaszubskiej rodzinie. Tam chodził do szkoły, gdzie uczył się języka polskiego, bo w domu mówiono po kaszubsku. Było ciężko, zwłaszcza, że w tamtych czasach lepiej było nie przyznawać się do kaszubskich korzeni. Wtedy władze oświatowe z rozmysłem zatrudniały na Pomorzu, zwłaszcza na Kaszubach, nauczycieli z innych stron kraju, by zmuszać dzieci do wysławiania się w języku polskim, tym samym wykorzeniać mowę ich ojców. Gwarę uważano za język wypaczony. Sam tego doświadczyłem w szkole Białachowie i w Zblewie. Kiedy na przerwach używaliśmy słów gwarowych, upominano nas o złym wyrażaniu się. Pamiętam, że na lekcji biologii przy omawianiu przewodu pokarmowego kury powiedziałem flaki zamiast jelita. I była kara – sto razy musiałem napisać słowo jelito. A przecież gwara to nic innego jak inna mowa.

Prof. Synak zauważa w swej książce, że Kaszubi uważali ludzi mówiących czystą polszczyzną (z wysoka) za kogoś lepszego od nich, poniżając się tym samym. Na Kociewiu było podobnie. Kto z pańska mówił, to przed nim czapki z głów. Dziś jest zupełnie inaczej, ludzie szukają swoich korzeni, przypominają sobie dawne wyrażenia, spisują je. Ostatnio miałem zajęcia z malarstwa na szkle z dziećmi ze szkoły w Cisowej, kilkadziesiąt lat temu wieś kaszubska, dziś dzielnica Gdańska. Pytam się – uczycie się języka kaszubskiego? No część się uczy. A w domu rozmawiacie po kaszubsku? Nie – tylko dziadek potrafi. Nic na to nie poradzimy, wszystko się zmienia, posługiwanie się kaszubską mową też. I tutaj moja osobista uwaga. Nauczając dzieci języka kaszubskiego (literackiego) w szkołach na terenie całych Kaszub, zatracamy dialekty tego języka, a jest ich kilkadziesiąt.
Bardzo ciekawie autor opisuje codzienne życie w swojej rodzinie. Panie Profesorze, zazdroszczę Panu tych smacznych węgorzy, które były częstym posiłkiem w Pana domu. Panu się przyjadły, mnie nie, bo wyławiane z jeziora dziadka trafiały na stół licznej rodziny, a było to tylko w okolicach świąt czy uroczystości rodzinnych.
Pięknie i z szacunkiem wyraża się Pan o swoich rodzicach. Słowa mama, tata czy rodzice, zaczyna Pan z dużej litery – to o czymś świadczy. To właśnie w naszym pokoleniu całowało się ojca w rękę, nie mówiąc o dłoniach babć czy cioć. Starsi ludzie byli w poszanowaniu. Oj, dużo by na ten temat pisać.
Pan Brunon Synak szczerze pisze o swojej tęsknocie za rodzinnym domem. Spędzona noc w obcym miejscu do przyjemnych nie należała. Tęsknił w internacie szkoły średniej, wyglądał przez okno na drogę prowadzącą w jego strony i wyczekiwał kogoś bliskiego, by w ten sposób zbliżyć się do domu. Ja też wyjeżdżając z domu na kontrakty zagraniczne - tęskniłem. Pamiętam jak w Budapeszcie stałem na dachu wieżowca, w którym kładliśmy instalacje elektryczną, i z tęsknotą patrzyłem na północny horyzont, za którym ponad tysiąc kilometrów dalej był mój dom. Z książki autora dowiedziałem się pewnej mądrości, że według św. Augustyna tęsknota jest istotą człowieczeństwa i nie ma się czego wstydzić.

Pan Brunon Synak ma bogaty dorobek naukowy, w który zagłębiać się nie będę, by swoją prostotą przypadkiem nie umniejszyć Jego naukowym osiągnięciom. Jest wiernym synem rodzinnej ziemi, który w sposób wyważony omawia problematykę Kaszub pod względem socjologicznym, kulturowym i politycznym. Ma rzetelny stosunek do Kociewia i jego ludu. Tu też mieszkają członkowie jego rodziny, tu ma przyjaciół.
Drogi Panie Profesorze. Dziękuję za książkę, dziękuję za szczere wypowiedzi. Życzę Panu przede wszystkim zdrowia i długich lat życia.
Edmund Zieliński

sobota, 27 października 2012

EDMUND ZIELIŃSKI. CYNOWY JUBILEUSZ SZKOŁY W BYTONIDrukujE-mail
sobota, 27 październik 2012
W piątek dnia 12 października o godzinie 12 w bytońskiej szkole odbyła się miła uroczystość. Otóż minęło 10 lat od rozpoczęcia nauki w nowo wybudowanej szkole w Bytoni. Gości uroczystości powitał dyrektor szkoły pan Tomasz Damaszk, a byli nimi: Krzysztof Trawicki - wójt Gminy Zblewo, Janusz Trocha – przewodniczący Rady Gminy Zblewo, ks. prałat Zenon Górecki – proboszcz zblewski, Gertruda Stanowska – emerytowana dyrektorka szkoły w Bytoni, Anita Zimnak - przewodnicząca Rady Rodziców, Cecylia Fota – emerytowana nauczycielka, Józef Ossowski – emerytowany nauczyciel, Jerzy Scharmach – inspektor ds. inwestycji i zamówień publicznych Urzędu Gminy Zblewo, Zdzisław Dunajski – Nadleśnictwo Kaliska, Jan Wildman – budowniczy szkoły w Bytoni, Jan Schützman - sołtys Bytoni, Edmund Zieliński – prezes Oddziału Gdańskiego Stowarzyszenia Twórców Ludowych...

Uroczystość prowadziły dwie miłe gimnazjalistki Agata Zimnak i Alicja Herman. Na ich polecenie poczty sztandarowe wprowadziły flagę narodową i sztandar szkoły. Agata Zimnak podała komendę - baczność, po czym zebrani odśpiewali hymn państwowy. Delegacja szkolna udała się na cmentarz do Zblewa by złożyć kwiaty na grobie patrona szkoły Edmunda Dywelskiego i zmarłych nauczycieli tej szkoły.
Dyrektor Tomasz Damaszk scharakteryzował działalność szkoły na przestrzeni 10 lat jej istnienia. Budowę rozpoczęto we wrześniu 1999. Kamień węgielny wmurowany został 13 października 1999, 9 czerwca zawisła tradycyjna wiecha, a 29 września 2002 roku uroczystym przecięciem wstęgi przez wójta Krzysztofa Trawickiego, Edmunda Dywelskiego, Franciszka Puttkammera - przewodniczącego Rady Gminy i Jana Wildmana - budowniczego szkoły nastąpiło jej oficjalne otwarcie. Symboliczne klucze do szkoły odebrała z rąk Wójta Gminy pani dyrektor Gertruda Stanowska. Szkołę poświęcił ksiądz proboszcz Zenon Górecki. Pierwszy dzwonek w tej szkole zabrzmiał 22 października 2002, kiedy uczniowie w uroczystym pochodzie przeprowadzili się do nowej placówki. Zaczęła się edukacja w zupełnie odmienionych warunkach. Przestrzenne i widne klasy, obszerne korytarze, szatnie, stołówka zrobiły miłe wrażenie na dzieciach, młodzieży i nauczycielach. Pamiętam, że w tamtym czasie, nie najlepiej wyrażano się o decyzji wybudowania tak obszernej szkoły w Bytoni, co również potwierdził w swym wystąpieniu wójt K. Trawicki. To już historia, i dziś pewnie po tamtych swarach pozostały tylko wspomnienia.

Przeglądam folder poświęcony jubileuszowi szkoły. Pięknie zredagowany, mnóstwo kolorowych zdjęć i opis minionych dziesięciu lat. W chronologicznym układzie zawarte jest wszystko, co przy takiej okazji być powinno. Od wmurowania kamienia węgielnego po dzień dzisiejszy. Jest relacja z 5-lecia szkoły, nadania Publicznej Szkole Podstawowej w Bytoni imienia Edmunda Dywelskiego (14 czerwca 2009) . Folder zawiera wspomnienia z licznych uroczystości i imprez szkolnych – ślubowania, Dzień Edukacji Narodowej, Święto Niepodległości, akcja „Sprzątanie Świata”, Andrzejki, Mikołajki, Wigilia szkolna, kolęda w Izbie Regionalnej, uhonorowanie Dnia Babci i Dziadka. Są bale karnawałowe, obchodzony jest Dzień Matki, Dzień Dziecka i rocznice nadania PSP imienia Edmunda Dywelskiego. Dzieci i młodzież wyjeżdżają na wycieczki, biorą udział w zajęciach z rękodzieła ludowego na miejscu i w Gdańsku. Sport w szkole to również mocna strona działalności tej placówki. Jest lekkoatletyka, pływanie, tenis, oczywiście piłka nożna, marsze na orientację, biegi przełajowe i inne dyscypliny. W szkole organizuje się mnóstwo konkursów, miedzy innymi Konkurs Wiedzy o Kociewiu. O wysokim poziomie przyswajania wiedzy przez uczniów jest fakt przyznania im stypendiów przez marszałka Województwa Pomorskiego i wójta Gminy Zblewo.
Chyba już na dobre wrósł w działalność szkoły plener artystów ludowych Pomorza. Dzieła uczestników plenerów widoczne są na zewnątrz (Droga Krzyżowa przy kościele, paramenty kościelne z motywami haftu kociewskiego, kapliczki przydrożne) jak i w Izbie Regionalnej mieszczącej się w tej szkole, zasługującej na miano małego muzeum etnograficznego.
Bardzo skrótowo przedstawiłem obraz szkoły, a można by pisać wiele. Będzie ku temu jeszcze niejedna okazja.
Miłym akcentem tej uroczystości było uhonorowanie gości pamiątkową statuetką – motylkiem, co widać na załączonym zdjęciu. Ach, jak swobodnie i żywiołowo tańcowały dzieciaczki z klasy I szkoły podstawowej pod opieką wychowawczyni Joanny Duraj i klasy II, której wychowawczynią jest Justyna Mokwa. Oprawę muzyczną zapewniał zespół „Smile” pod kierownictwem Marcina Piotrowskiego – pedagoga i nauczyciela muzyki ZSP w Bytoni. Dekoracją zajęły się panie – Justyna Mokwa, Karolina Dunajska i Hanna Herman. Zaproszenia i scenariusz imprezy przygotowała Justyna Mokwa. Prezentacja – Ewa Jędrzejewska i Marcin Piotrowski. Wspaniały popis w artystycznym wykonaniu dały panie nauczycielki piosenkami Krzysztofa Lassoty. Przytoczę je w całości:



Jesienią, jesienią /2x
Kiedy szkoła zacznie się
Jesienią, jesienią /2x
Zaśpiewajmy razem song
Bo wszyscy w szkole to jedna rodzina
Nauczyciel uczeń chłopak czy dziewczyna
Hej, hej bawmy się
Hej, hej śmiejmy się

W szkole, w szkole /2x
Gdy na Radzie siedzisz ty
W szkole, w szkole /2x
Każdy ma radosne dni
Bo wszyscy w szkole itd.

A teraz, a teraz /2x
Kiedy szkoła cała lśni
To warto, to warto /2x
Zaśpiewajmy ja i ty
Bo wszyscy w szkole itd.

A kiedy, a kiedy /2x
Z Bytoni wyjedziesz
To nawet po latach/2x
Tomek znajdzie cię
Bo wszyscy w Bytoni to jedna rodzina itd.

Następna jest na melodię „Czterdzieści lat minęło”

Już jubileusz w szkole zaczął się
Dziesięć latek minęło odeszło w cień
I już w Bytoni wszyscy cieszą się
A szkoła w krąg roztacza osiągnięcia swe
I prosi żeby brać
Na lekcjach w klasie pokręcisz się
Byleby tylko do emerytury trwać
I chociaż szef pogania
Ciesz się z tego śpiewania
Nas na wiele co roku stać
Bo tak mówiąc szczerze
W szkole jak w pokerze
Jest zasada jedna ta
Więc nie wbijaj w głowę
Żeś uczył połowę, ale, że dopiero pół
Dziesięć latek minęło to niezły wiek
Dziesięć latek i nawet jeden dzień
Na drugie jeszcze teraz przygotuj się
A może i na trzecie , któż to wie
Bo szkoła tak pokazuje zalety swe
Że tylko cieszyć się
Na karuzeli szkolnej pokręcisz się
Bylebyś tylko uczył się
A gdy rok szkolny pogania
Przodem puszczaj drania
Bo mamy dziesięć nowych
Bo mamy dziesięć nowych
Bo mamy dziesięć nowych lat.

Na koniec uroczystości miłe dwie panie przyniosły jubileuszowy tort, którego świeczkę zdmuchnęła przyszłość narodu – nasze dzieci. Ależ on był smaczny!
Edmund Zieliński



sobota, 20 października 2012

EDMUND ZIELIŃSKI. VI PLENER W BYTONI PRZESZEDŁ DO HISTORIIDrukujE-mail
poniedziałek, 17 wrzesień 2012

Od 17 do 26 sierpnia 2012 trwał VI plener artystów ludowych Pomorza. I tym razem zjawili się artyści z Borów Tucholskich, Kaszub i Kociewia. To przedsięwzięcie cieszy się niebywałym powodzeniem. Pomimo opłat wnoszonych przez artystów za uczestnictwo, brakuje miejsc, by wszystkich chętnych zaprosić na plener. Słyszałem nawet pretensje zgłaszane przez mieszkańców gminy, że przyjeżdżają z Rumi czy Kartuz, a miejscowi jakoś nie biorą udziału. No nie biorą, bo nie wyrażają takiej chęci. Każdy plener jest otwarty dla wszystkich. Pamiętam, że zapraszaliśmy na pierwszy plener mieszkańców naszych wsi, niestety, nikt się nie zgłosił. Da Bóg, że będzie kolejny plener w przyszłym roku, to postaramy się szerzej wyjść do społeczeństwa i poprosić chętnych do haftowania, rzeźbienia czy malowania....
 
















W tegorocznym plenerze uczestniczyli podobnie jak w zeszłym roku malarze, hafciarki, rzeźbiarze i plecionkarka. Oto oni: Jolanta Steppun, Karina Wiśniewska, Mirella Jałocha, Jolanta i Mariusz Kitowscy, Teresa Trzewik, Maria Sułkowska, Teresa Marzec, Jolanta Pawłowska, Alfons Zwara, Stanisław Sumowski, Brygida i Józef Śniateccy, Ryszard Rosławski – malowali. Janina Gliszczyńska, Marek Zagórski i Jerzy Kamiński, Marek Pawelec – rzeźbili. Haftem zajmowały się – Barbara Okonek, Felicja Kołakowska, Bogumiła Błażejewska, Maria Leszman, Anna Ledwożyw, Katarzyna Nowak, Krystyna Engler. Alicja Serkowska malowała na szkle, a Regina Białk wyplatała koszyki.

Na zakończenie ubiegłorocznego pleneru poprosiłem malarzy, żeby przygotowali się do malowania scen związanych z „7 uczynkami miłosierdzia co do ciała”. Wywiązali się z tego znakomicie. Obrazy te zostaną umieszczone w płycinach balustrady chóru w bytońskim kościółku.

Łaknących nakarmić – namalowała Brygida Śniatecka.
Pragnących napoić – namalował Ali Zwara.
Nagich przyodziać – Mirella Jałocha.
Podróżnych w dom przyjąć – Teresa Marzec.
Więźniów pocieszać – Maria Sułkowska.
Chorych nawiedzać – Jolanta Kitowska.
Umarłych pogrzebać – Karina Wiśniewska.

Wszyscy uczestnicy pleneru pozostawili po sobie trwały ślad. Wchodząc do szkoły powitani zostaniemy przez uczennicę z tornistrem na plecach autorstwa Marka Zagórskiego i pana woźnego z miotłą, którego wyrzeźbił Jerzy Kamiński, a w jadalni zawisną hafty z kociewskimi wzorami wykonane przez hafciarki z Tucholi, Osowa, Pelplina, Pinczyna, Tczewa i Gdańska.

W plenerze uczestniczyli też uczennice i uczniowie szkoły w Bytoni, którzy pod kierunkiem rzeźbiarzy i malarzy wykonywali drobne formy. Nie można pominąć uczestników ze Stowarzyszenia Osób Niepełnosprawnych „Pogoda” z Kleszczewa, którym szefuje pani Barbara Klońska. Też próbowali swoich sił w rękodziele ludowym, a na zakończenie pleneru zaprezentowali program artystyczny, w którego repertuarze były piosenki naszego Kociewia.

I tak VI plener przeszedł do historii. Zapisał się w niej dobrze, jak każdy. Uczestniczący w plenerach Kaszubi, Kociewiacy i Borowiacy stanowią jedną rodzinę, co bardzo cieszy. A przy muzyce Alicji Serkowskiej i Józka Śniateckiego wieczory upływały na wspólnej zabawie. I niech tak będzie na następnym plenerze w sierpniu 2013 roku.

Już na zakończenie w imieniu organizatorów chcę podziękować dobrodziejom za pomoc finansową w organizacji pleneru. Są to – Urząd Gminy w Zblewie, Starostwo Powiatowe w Starogardzie i firma ZAREX ze Zblewa.
Edmund Zieliński

ZDJĘCIA

















































 
EDMUND ZIELIŃSKI. PTASZKI Z SIEDMIU OGRODÓWDrukujE-mail
piątek, 19 październik 2012
W wielu miejscach prowadziłem zajęcia z rękodzieła, ale na zachodzie kraju nigdy. Ileś tam lat temu powiedziałbym, że byłem na Ziemiach Odzyskanych. Ta nazwa dziś już nie funkcjonuje. Byłem w Łowiczu Wałeckim w województwie zachodnio-pomorskim. W Pobliżu jest Mirosławiec, szczególnie zapamiętany z katastrofy samolotu Cassa, Borne Sulimowo – była baza Armii Czerwonej, no i miasto powiatowe Wałcz...








Na początku tego roku zadzwoniła do mnie Pani Grażyna Kugiel, właścicielka gospodarstwa agroturystycznego pod nazwą „Siedem Ogrodów” w Łowiczu Wałeckim, z propozycją przeprowadzenia warsztatów z rzeźby dla osób bezrobotnych. Najpierw zatelefonowała do Kaszubskiego Uniwersytetu Ludowego we Wieżycy z prośbą o polecenie kogoś do przeprowadzenia zajęć. Moi przyjaciele z KUL-u zaproponowali mnie. Oczywiście zgodziłem się i zaproponowałem termin letni. Przygotowałem drewno odpowiedniej jakości i ilości, zaproponowałem kupno specjalnych noży snycerskich, farby i pędzelki. Ustaliliśmy, że zajęcia odbędą się w dniach 16 i 17 czerwca 2012. Chciałem wyjechać w sobotę wcześnie rano, ale Pani Grażyna zaproponowała mi przyjazd już w piątek i to z żonką. Tak zrobiłem. 
Wyjechaliśmy z Gdańska w południe. Jechaliśmy przez Starogard, Chojnice, Człuchów, Wałcz, Mirosławiec do celu w Łowiczu Wałeckim (Alt Lobitz). Na całej trasie liczącej 250 km zachowywałem się zgodnie z przepisami i o godzinie 16 byliśmy na miejscu. Po drodze minęliśmy drogowskaz na Debrzno (Preuβisch Friedland). Powiedziałem do Danki: "To tutaj mój ojciec dowoził Niemcom amunicję na front. Taki był przymus." 
Trasa do Łowicza Wałeckiego wyśmienita, wspaniała obwodnica w Chojnicach, jedynie na skrzyżowaniu w Wałczu trochę postaliśmy, licząc na uprzejmość kierowców jadących trasą główną Bydgoszcz - Szczecin. Po 37 kilometrach dalszej drogi wjechaliśmy do małej wsi, jak się później okazało, liczącej 150 mieszkańców. W oczy rzucił się mały kościółek na wzniesieniu, którego ściany wykonane są z ciosanych kamieni. Zajechaliśmy pod dom Pani Grażyny, która już na nas czekała. 

Nie będę opisywał samych zabudowań, zobaczycie je, Drodzy Czytelnicy, na załączonych zdjęciach. Podwórko wyłożone brukiem jak droga do szkoły w Białachowie. Wspaniale, żadnych nowoczesnych kostek brukowych. W sąsiedztwie ogrodzenie, w którym baraszkowały kaczki, gęsi, perliczki, kurki i koguciki. Na nasze spotkanie, ciężko krocząc, przydreptała świnka Malwina ze swoim przychówkiem. Wypisz wymaluj świnka z Wietnamu. Jak powiedziała Pani Grażyna, ten cały żywy inwentarz spokojnie dożyje swoich lat i nie powędruje na stół gospodarzy. To pewnie dlatego ciesząc się spokojnym żywotem te barwne koguciki piały na potęgę. Jeden to nawet obchodził gospodarstwo i co jakiś czas piejąc obwieszczał, że to jego terytorium. Znowu znalazłem się w czasach swojej młodości, gdzie opisane otoczenie było codziennością w ówczesnych gospodarstwach.
Warunki mieszkaniowe mieliśmy znakomite. Było wszystko co potrzebne z telewizorem włącznie. Kolację zjedliśmy w towarzystwie domowników. Jeszcze krótki spacer po wsi. Dwa sklepiki, przed jednym znany obrazek – rozdyskutowani panowie z buteleczką. Mnie zainteresował kościółek. Otoczenie tego zabytku sprawiało wrażenie, że dawno tu nikt nie chodził, żadnej alejki, ścieżynki, wszystko porośnięte trawą. Później dowiedziałem się, że odprawiają się tu msze święte w niedziele o godzinie 11. Jest to kościół filialny p.w. Zesłania Ducha Świętego. A parafia ma swoją siedzibę w Mirosławcu (dawna nazwa Markisch Friedland). Kościół pochodzi z 1837 roku. W sąsiedztwie kościoła stoi obelisk upamiętniający walki o Wał Pomorski (Pommernstellung) i wyzwolenie tej wsi przez oddziały I Armii Wojska Polskiego.
Po dobrze przespanej nocy poranek przywitał nas pełnym słońcem i pianiem kogutów. O godzinie 9 przyjechało na zajęcia kilkanaście pań, by dowiedzieć się coś o mnie, o mojej twórczości i chociaż w jakimś stopniu zgłębić tajniki wydobywania z klocka drewna ukrytej postaci. Początki były bardzo trudne. Drobne dłonie kobiet i opór materii powodował zniechęcenie u niektórych pań. Jednak po wyrzeźbieniu jednego ptaszka już sięgały po następny klocek i następny… Tworząc rozmawialiśmy o życiu na tych ziemiach, pochodzeniu osiedleńców, o trudach życia itd. Jedna z pań powiedziała: "Mama opowiadała, że jak tu przyjechali, zajęli w przydzielonym gospodarstwie jedynie kącik, a zastali siedziby wyposażone, umeblowane, maszyny rolnicze, bo przecież dotychczasowi mieszkańcy w pośpiechu uciekali przed Armią Czerwoną. Osiedleńcy z naszych wschodnich ziem nie byli pewni swego. Żyli w przeświadczeniu o powrocie Niemców na te tereny. Tam zostawili swoje rodzinne strony, miejsca urodzenia, zwyczaje, kulturę. Tutaj żyli cichutko, nie uzewnętrzniając bólu po stracie swoich stron ojczystych." 
Już wiele lat temu mówiłem i apelowałem, by zachęcić mieszkańców zachodniej Polski do ujawniania kultury ojców. W jakimś stopniu to się ziściło, bowiem istnieją od pewnego czasu zespoły ukraińskie z folklorem ziem ojczystych, mieszkańcy są bardziej otwarci, śmielej mówią o swoich przodkach i ich życiu w stronach rodzinnych. To cieszy, jednak stało się to o wiele lat za późno. Dziadkowie i ojcowie dzisiejszych mieszkańców tych ziem przenieśli się do wieczności, zabierając za sobą tamtą kulturę, zwyczaje i obyczaje. Zapewne te wywody można odnieść również do przesiedlonych Niemców, ale jest zasadnicza różnica w przyczynach zaistniałej sytuacji – to nie my wywołaliśmy II wojnę światową.
W czasie trwania zajęć miałem możność porozmawiać z pilotami oficerami rezerwy, którzy tu w Mirosławcu wzbijali się w niebo doszkalając siebie i młodych lotników. Opowiadali z sentymentem o życiu i przygodach w przestworzach polskiego nieba. To też jedna z kart w księdze historii tych ziem.
Całą sobotę moi podopieczni intensywnie wykonywali drewniane ptaszki, by w niedzielę zająć się malowaniem prac. Dobre farby, zdolne dłonie i pojawił się cały dywizjon fantastycznie wymalowanych ptaszków. Panie mówiły, że przeszły samych siebie, że nigdy by nie pomyślały, że zdolne są do takiej pracy. Do końca nie wiemy, co w nas drzemie.
Na zakończenie naszego spotkania Pani Grażyna zaprosiła do rożna na kaszubską kiszkę, bo sama pochodzi z Kartuz i nie chce o tym zapomnieć. Również kategorycznie twierdzi, że stolicą Kaszub są Kartuzy. Brawo! O godzinie 16 wyjechaliśmy w drogę powrotną do Gdańska.
Będę się starał, by w jakiś sposób pomóc nowym twórczyniom. Może zorganizujemy wymienny plener, namówię je do nawiązania kontaktu i współpracy z Kaszubskim Uniwersytetem Ludowym, największą na Pomorzu instytucją promującą kulturę ludową Kaszub, Kociewia, Borów Tucholskich, a czemu by nie zachodnio-pomorską? Oby tak się stało.
Pani Grażyno, bardzo dziękujemy za miłe przyjęcie, pobyt, gościnę, za serce do wspierania ludzi w potrzebie.
Edmund Zieliński

wsteczdalej »