środa, 24 lutego 2016

EDMUND ZIELIŃSKI. PAMIĘTAM TO DOBRZE [BIAŁACHOWO - OKUPACJA I WYZWOLENIE]DrukujE-mail
wtorek, 23 luty 2016
Miesiąc marzec zawsze kojarzy mi się z marcem 1945 roku. Kończyła się okupacja niemiecka na początku której przyszedłem na świat. Jednak zanim Armia Radziecka wkroczyła do Białachowa, przeżyliśmy wiele niepewnych dni. Wiele epizodów tamtego życia utkwiło mi w pamięci. Dobrze pamiętam moje codzienne wędrówki z mamą, która w dwojaczkach zanosiła obiad mojemu ojcu pracującemu w majątku Helmuta Hermana w Białachówku, a od 1944 roku i bratu Jerzemu. 



Kiedy skończył szkołę w Białachowie musiał iść do pracy na majątku. Zanoszone obiady moim bliskim były bardzo skromne – zawsze jakaś zupa. Pamiętam grochówkę ugotowaną na wędzonych skórach po słoninie. Ojciec dawał mi je do ust a ja ząbkami ściągałem tłuszcz – tata zjadał resztę. Chodziliśmy zawsze tą samą drogą, miedzą obok gospodarstwa Baczkowskich, brzegiem jeziora, polną drogą przez ziemie Hermana do majątku i między stodołą a oborą prosto do świniarni. Tam w „świńskiej” kuchni ojciec i Jerzy zjadali obiad. Raz spotkał nas w drodze policjant ze Zblewa – Bletel (Zblewo wtedy nazywało się Hochstüblau). Mama bardzo się bała, bo w każdej chwili groziła nam wywózka, w najlepszym wypadku do Generalnej Guberni, bowiem nie podpisaliśmy listy narodowościowej (Volksliste). Bletel w ostrym tonie zapytał się po niemiecku – Wo wollen Się hin? dokąd idziemy. Kiedy mama odpowiedziała – Ich habe ein Abendessen für meinen Mann. Er arbeitet auf einem Bauernhof Helmut Herman – mam obiad dla mego męża. Pracuje w majątku Helmuta Hermana. Kiedy to usłyszał powiedział – Nun, Się können gehenn – możecie iść i puścił nas wolno. I tak sobie dziś myślę, że może praca w majątku uratowała nas od wywózki? Jak opowiadała mi moja siostra Danusia, kiedy naszego ojca skierowano na Wał Pomorski ( Pommernstellung), by podwodami (wozami konnymi) woził materiał na umocnienia i amunicję na ten odcinek przyszłego frontu, poszła do Hermana po deputat, jaki należał się ojcu – pracownikowi tego majątku. Herman zapytał się siostrę – Vater ist noch nich angekommen? Nein, Herr Herman. Wird bald zurück sein – ojciec jeszcze nie wrócił? Nie panie Herman. Niebawem wróci. I tak było. Za kilka dni widzimy wracającego z kierunku Białachowa naszego ojca.



Figurka Matki Bożej z Lourdes. Prezent ślubny dla moich rodziców od Agaty i Józefa Zielińskich


W majątku Hermana pracowały też Ukrainki. Jedna na imię miała Dasza a druga Tania. Po pracy przychodziły do naszego mieszkania, pięknie śpiewały i opowiadały o swoich stronach. Pamiętam te piosenki. Jedna mówi o tęsknocie za ojczyzną a druga o jaskółce, by nie odlatywała i nie zostawiała nas. Ojciec Daszy był kapitanem okrętu wojennego. To dzięki tym dziewczynom w naszym domu było mleko. Kiedy mama zanosiła w dwojaczkach obiad naszemu ojcu i bratu, napełniała je mlekiem, które sama udoiła od krowy w oborze Hermana. Ukrainki w tym czasie stały na czatach. Co stało się z tymi dziewczynami? Już się nie dowiemy.




Ruiny byłej świniarni w majątku Helmuta Hermana w Białachówku. Foto Edmund Zieliński 8 września 2010



Były pałac Helmuta Hermana w Białachówku. Foto Edmund Zieliński 8 września 2010



Może policjantowi ze Zblewa, który nazywał się Peiters, też należy się szacunek? On to, bowiem ostrzegał nas przed represjami ze strony okupanta. Zapamiętałem jego sumiaste wąsy. Natomiast wspomniany Bletel miał jak najgorszą opinię. Wielu doświadczyło jego represji w stosunku do Polaków. Danusia pamięta do dziś jak ją Bletel spoliczkował, a miała wtedy 10 lat. Było tak. Dzieci ze szkoły w Białachowie, zwłaszcza z rodzin które nie podpisały Volkslity, po lekcjach musiały iść do pracy w majątku Hermana. Tym razem było to wyrywanie marchwi z pola. Danusia tam też była i pracowała do wieczora. Bała się wracać o późnej porze, to uciekła z pola do domu. Ktoś musiał donieść policji o tym fakcie. Na drugi dzień na drodze przed szkołą czekał na Danusię Bletel. Siedział na rowerze, lewą nogą wspartą na ziemi. Kiedy Danusia zrównała się z nim, zatrzymał ją i pyta się – Warum bist du weggelaufen gestern von der Arbeit?- dlaczego wczoraj uciekłaś z pracy? Tłumaczyła, że – ich hatte Angst, zu spät nach Hause zu gehenn - bałam się wracać późno do domu. Bletel nic tylko spoliczkował Danusię z solenną obietnicą, że – wenn es passiert werden wir anderes reden - jeśli to się powtórzy porozmawiamy inaczej.

Pewnego razu patrzyłem przez okno w kierunku Białachówka, już zbliżał się front, i widzę nadlatujący samolot nad stodołę Hermana. Rozległ się głuchy huk i nad dachem pojawiły się kłęby czarnego dymu. Płonęła stodoła zbombardowana przez radziecki samolot.




Gospodarstwo moich dziadków Redzimskich w Białachowie, miejsce mego urodzenia. To tutaj zajechał wozem Wacek. Zdjęcie z dnia 16 sierpnia 1974



W głębi gospodarstwo moich dziadków Zielińskich. Zdjęcie z dnia 16 sierpnia 1974.

Foto. E. Zieliński 16.08.1974



Wkrótce po rozpoczęciu ofensywy przez wojska radzieckie w styczniu 1945 roku, szosą z Borzechowa do Zblewa przejeżdżało coraz więcej pojazdów wojskowych i cywilnych. W drugim przypadku były to wozy konne przykryte plandekami z uciekinierami (Flüchtlinge) z Prus Wschodnich. Pewnego razu pod wieczór, w drogę do naszego gospodarstwa skręcił wóz i wjechał na podwórko. Pamiętam, że powoził nim niejaki Wacek – Polak, jak się okazało wywieziony na roboty do bauera. Teraz wiózł dobra swego pana na zachód, który uciekał inną drogą. Z Wackiem jechała również służąca tego bauera o imieniu Wierka. Przyszli do naszego mieszkania. Najbardziej ucieszyliśmy się z tego gara zmrożonego smalcu, który wraz z pętem kiełbasy Wacek przytaszczył do naszej izby. Ale pojedliśmy! Przyniósł też jakieś sukienki dla siostry Danusi. Tata odwdzięczył się machorką własnej roboty i kartoflami na paszę dla koni. Wacek na dodatek ostrzygł moją i brata głowę. W czasie tej czynności siedziałem na moim składanym foteliku z blatem do zabawy. Jak wspomina moja siostra Danusia, przebywali u nas około tygodnia. Któregoś dnia rano nasi goście odjechali w kierunku Starej Kiszewy i Kościerzyny, gdzie opodal przebiegała przed wojną granica polsko-niemiecka. Doszły do nas wieści, że kolumnę uciekinierów zbombardowały samoloty radzieckie. Może i Wacek tam był?

Przyszły również do nas dwie młode Niemki, też uciekające na zachód. Widzę z wysokości małego dziecka, gdzie wzrok sięgał blatu stołu. Stały na nim dwie puszki po konserwach do których uciekinierki upychały Kartoffelsalat, bardzo prostą sałatkę ziemniaczaną składającą się z gotowanych kartofli, octu, cebuli i oleju. Czasem nasza mama i nam przygotowywała na kolację taki posiłek z dodatkiem kiszonego ogórka. I dziś ja sam, dla przypomnienia tamtych ciężkich dni taką sałatkę przyrządzam. Dodam jeszcze solonego śledzia – pyszne. Kiedy miałem gości z Niemiec, przygotowałem tę prostą sałatkę i opowiedziałem im historię z nią związaną. Wyjedli do czysta.



Gospodarstwo moich dziadków Redzimskich stan na dzień 2 listopada 1974. 

Foto. E.Zieliński 2.11.1974 


Gospodarstwo moich dziadków Redzimskich stan na dzień 2 listopada 1974. Dziś wygląda zupełnie inaczej. 

Foto. E.Zieliński 2.11.1974


Droga do Białachowa, którą dreptałem do szkoły od 1947 do 1951 roku.
Foto Edmund Zieliński 17 sierpnia 2006

Pod koniec lutego 1945 roku w nocy usłyszeliśmy walenie do drzwi i wołanie po niemiecku – aufmachen, Polizei! Tata otworzył i wpadło do nas dwóch SS-manów, którzy świecąc latarkami po oczach kazali - sofort das Haus verlassen. Gehen Się In Richtung Berent. Hier kommt Iwan - natychmiast opuścić dom i iść w kierunku Kościerzyny. Nadchodzą Rosjanie. Tata oczywiście solennie obiecał wykonać nakaz, jednak zamiast iść na szosę, skryliśmy się wszyscy na szopie w sianie. Ułatwiła nam to „odwaga” SS-manów, którzy nie czekając na nas pędzili na rowerach do Zblewa tylko się śnieg kurzył za nimi. Na szopie czekaliśmy na nadejście Rosjan, którzy obwieszczali swoje rychłe przybycie hukiem armat. Na szopie byliśmy kilka dni i nocy. Na belce stała figurka Matki Bożej z Lourdes (jest u mnie do dziś), do której wznosiliśmy modły o ocalenie. Kiedy już wyraźnie się uspokoiło, a szosa jakby opustoszała, ojciec wydedukował, że okupant „dał nogę”. Zeszliśmy do mieszkania. Po jakimś czasie przyjechał wozem konnym niemiecki żołnierz, by nieco odpocząć – miał na imię Franz. Wspomógł nas konserwami i marmoladą. Mówił, że za kilka dni będzie tu Iwan. Jak wspomina siostra Danusia (miała wtedy 11 lat) przebywał u nas kilka dni, a do siostry mówił Kallinchen. Może miał córkę o tym imieniu? Ostatniego dnia posilał się przy stole i zobaczył, że niedaleko okna spadła na ziemie ognista kula. On to widząc powiedział – Oh mein Gott, das ist von den Russen. Ich habe zu laufen – o mój Boże, to jest od Ruska. Muszę uciekać. Ojcu zostawił lornetkę (mam ją do dziś) i śpiesznie odjechał w kierunku Białachowa. Chyba tego samego dnia usłyszeliśmy strzelaninę od strony lasu Szarafina. Pod oknem przebiegł kulejący żołnierz niemiecki. Pokładliśmy się na podłogę pod ścianami, a w zrębową ścianę domu stukały kule z luf radzieckich karabinów i automatów. Po chwili zaroiło się w izbie od Krasnoarmiejców. Pytają się o Giermańca, o czasy (o Niemca, o zegarki). Któryś do ojca mówi dawaj zakurić i bezceremonialnie przeszukuje szafę. Mama pyta się a gdzie wojsko polskie. Za tri dni budziot, któryś odpowiada i dodaje - my Giermańca patapim w morie. Frontowcy jak wpadli, tak wypadli i nadeszły oddziały tyłowe. Było to 71 lat temu, 6 marca 1945 roku. Co było dalej - napiszę w kolejnym odcinku.

Ps. Powyższy materiał znajduje się w mojej książce „Na ścieżkach wspomnień…” Tutaj ją go zmodyfikowałem wykorzystując pamięć siostry Danusi.

Gdańsk 3 lutego 2016 Edmund Zieliński




 Z wielkim zainteresowaniem przeczytaliśmy wspomnienia z Białachowa, w których dodałeś nowe fakty do tych opisanych w Twojej książce Na ścieżkach wspomnień. Postarałeś się wiernie przekazać wypowiedzi  w języku niemieckim -gratulacje!
Myślę, że ten Niemiec mówil do Danusi-Twojej siostry ; Karinchen , bo tak mówi się jeszcze dziś na dziwczynkę o imieniu Karin lub Karina, /nasza córka Karina też tak była nazywana/  było to wiec Karineczko. Ale    najpewniej mogło to być Kaninchen, bo tak się mówi na dziewczynki jeszcze dziś. Po polsku to znaczy  „Króliczku”. To tyle, co chciałbym dodać, reszta fantastycznie, tak jak zawsze obrazowo oddany opis postaci i sytuacji.

Pozdrawiamy...
Janek z Hanią