poniedziałek, 23 maja 2022

Regina Matuszewska nie żyje

 

Droga Pani Regino!

Głośno żyłaś, cichutko odeszłaś. Pozostawiłaś po sobie bardzo bogaty dorobek twórczy. W licznych muzeach, kapliczkach przydrożnych, w kolekcjach prywatnych, a szczególnie w Muzeum Ziemi Kociewskiej w Starogardzie pozostał dorobek Twego artystycznego życia.

Bogu dziękuję, że postawił na drodze mego życia tak zacną osobę, pełną ciepła i dobroci. Nasze liczne spotkania na ścieżkach folkloru i sztuki ludowej to były prawdziwe perełki wspomnień o rodzinnych stronach.  Mile wspominam spotkania w Twoim ogródku wśród kwiecia i opowiadań Twego kochanego Stasia o latach minionych, o Waszych stronach.

Kiedyś nazwałem Cię „Kurpiowską Kociewianką”, bo taką byłaś. Wspominając swoja rodzinną Ziemię kierowałaś wzrok gdzieś za horyzont, do swojej ukochanej wsi Łączki. Dziś spoczniesz w Ziemi której większość swego życia poświęciłaś. Niech Ci ona lekką będzie, a dobry Bóg da przytulny kącik w Niebie i trochę miejsca,  byś dalej Tworzyła kurpiowskie leluje i Kociewskie Madonny.

                                                Spij w Pokoju

                                                                         Edmund Zieliński

 

Ps. Pani Regina Matuszewska z Czarnegolasu zmarła w nocy 5 maja 2022. Pogrzeb miał miejsce w Czarnymlesie  w poniedziałek 9 maja 2022



                         Z pamiętnika Reginy Matuszewskiej.                                            

 

                                                       Część XVIII

                   Stryjek po jakimś czasie uciekł z niemieckiej niewoli, nie sam,  ze starszym kolegą panem Rorkowskim. W nocy przyszli do moich rodziców. Stryjek został u nas, bo na rzece Pisie była granica. Stryjenki zabudowania  stały blisko rzeki, po jej drugiej stronie. Za rzeką byli i rządzili Ruski. Stryjek nie miał możliwości wrócić do rodziny. Babka mieszkała bliżej traktu i tam gorzej  było się ukryć. Stryjek został u nas. Pana Rorkowskiego rodzice skierowali do Galicjanki. Ona była wdową i jej córka też była wdową  - miała czworo dzieci. Musiały sami obrabiać gospodarstwo, a czasem kogo przynająć. Mieszkały na uboczu, przy górkach i laskach. Tam u nich chyba  całą wojnę   nie byli żandarmi. W tych górkach ukrywało się  pięciu desantów. Wykopali sobie jakieś podziemie,  to było trochę później. Tymczasem wymarzone miejsce dla pana Rorkowskiego. Był  dobrym człowiekiem, a rodzinę miał pod Ruskiem i dobrze, że takie miejsce znalazł. Stryjek przepytywał znajomych, czy w pobliżu by nie dostał pracy u Niemców. Poszykowało się nad samą granicą. Tego Niemca pole i łąki szły aż do granicy. Znajomi, stryjka zaprowadzili  do tego gospodarza. Długo tam nie był, może ze dwa miesiące i znów uciekł. Mówił, że tak tam było wszystko niechlujne i brudne, że  nie mógł dłużej wytrzymać. Myśmy się dziwili,  Niemcy to czyściochy. Myśleliśmy, że wszyscy lubią porządek.

                  Znów  stryjek  u nas zamieszkał.   Trochę się bojał, bo u nas różni ludzie przebywali. W końcu znajomi znów wystręczyli  służbę u Niemców. Trochę dalej od nas, może z osiem kilometrów. Niemiec często z frontu przyjeżdżał i sam szukał dobrego parobka. Byli tam jeszcze stare grózki, którzy już nie mogli ciężko pracować. (grózki, to gwarowe uproszczenie  nazwy niemieckich dziadków – Grosvater, Grosmutter – E.Z.) Stryjek im przypadł  do gustu. Był pracowity i sam wiedział co ma robić. Był po szkole rolniczej. Niemka jeździła na zakupy i zawsze stryjkowi jakiś drobiazg kupiła. Stryjek często nas odwiedzał, mnie i siostrom zawsze coś przywiózł. To broszkę, to koraliki, ale najbardziej cieszyliśmy się stryjkowi. Zawsze miał  uśmiech na twarzy i lubił z nami dokazywać.

                    Jednego razu nad ranem usłyszeliśmy wielki grzmot, który się nie urywał. Ojciec mówi, coś się dzieje, chyba  to strzelanie, ale nie z karabinów, to jakieś inne działa. W wojnę wiadomości szybko się  przenosiły. Dowiedzieliśmy się, że Niemcy pognali Ruska od rzeki Pisy dalej pod Ruska. Nie była to wielka radość, Niemcy wygrywają, ale nie był to i smutek, bo Ruski przyjaciółmi też nie  byli. Było o czym gadać, kto wygra wojnę. Przychodzili sąsiedzi bez potrzeby, żeby dowiedzieć się jakiejś nowiny. Przychodzili i Prusocki do ojca z robotą. Prusaki, to mówiło się na Niemców, którzy  u nas  w Łączkach gospodarzyli. Po tej wygranej bitwie nabrali pewności siebie. Już nie mówili, że Niemcy zwyciężą. Mówili, że nasi wygrają wojnę. Nie mogli ukryć radości, jaką w sobie czuli. W chłopach byli zajadli politycy, sprzeczali się z Prusackem, że Ruski wygrają. Gadali na Niemców, że jak pójdą do Rosji to umarzną i nie wygrają. Nieraz była  zażarta  polityka. Ludzie czytali stare książki, różne przepowiednie,  tłumaczyli je sobie w różny sposób.  Każdy miał swoje racje. Nie bali się swoich Prusaków, że pójdą naskarżyć do gminy. Znali ich wszystkich przez długie lata i wiedzieli, że byli dobrymi ludźmi. Zdarzało się, z  Polaka zrobił się kapuś, ale o takim daleko się  wiedziało i z takimi ktoś  porządek robił. 

                 Był w sąsiedniej wsi  taki kulawy szewc, było z niego kawał gieroja.  Niemieccy żandarmi do niego przyjeżdżali i wójt. I on ich zawsze  czymś przyjmował. To było we wsi na widoku  i zanim wyjechali od kulawego, już cała wieś wiedziała, że są żandarmi. Kto co miał  do ukrycia, ukrywał, kogoś ostrzegał i każdy był w pogotowiu. Niektórzy kamieni od młynków nie oddali, albo oddali i drugie nabyli. Mój ojciec też tak zrobił. Sami  w konia  w kieracie umiellim  i  ludzie  też u nas mielli. A jak usłyszało się, że we wsi  żandarmi, wszystko się  chowało. Ktoś mówi, że żandarmi  już na drodze.  Matka   kawałek słoniny schowała szybko pod stanik.  Słonina była tłusta  i rozpuszczała tłuszcz. Było widać na sukience.  Szczęście, że żandarmi przyszli po coś do ojca. Coś do szycia mieli. Rzadko do nas przyjeżdżali. Byliśmy pewni, że kulawy (miał drewnianą nogę przywiązaną rzemieniami do tej suchej), że kulawy zrobił dużo dobrego dla ludzi. Ostrzegał przed żandarmami. Jednak komuś się coś nie podobało.  Może  mieli  inne porachunki z kulawym.  Tą całą  rodzinę  znaleźli sąsiedzi zamordowaną. Takich wypadków było mało, ale  różnie się zdarzało.

                        Piosenki ludzie układali o bohaterach wojennych, o różnych tragediach wojennych. Zalasem przy kościele śpiewali  piosenki; „Warszawskie dzieci”, o końcu wojny, o Hitlerze, że przegra wojnę i ośmieszali w swoich piosenka, co było nam wrogie. W nas wstępowała nadzieja, że się ta niewola skończy.

                      Stryjek polubił swoją służbę, dobrze się czuł  na obczyźnie. Tymczasem Rusków już nie było i mógł po cichu przejść rzekę i wrócić do rodziny. Po dłuższym namyśle tak uczynił, wrócił do Honorki i Bronki, której jeszcze nie widział. Kochali go tam  nawet teście, ale on chyba nabrał przez wojnę takiej żyłki włóczęgowskiej. Zaczął przedzierać się przez rzekę i handlował cukrem. Gospodarka szła dobrze, ludzi do roboty było dość. Jednak za dobrze długo nie może być, spalił się im dom i wszystek przyodziewek. Moja matka wyjęła swoje ubiory z szafy i podzieliła  na dwa gromadki. My wyjęłyśmy  korale i broszki i też podzieliłyśmy na dwie części. Mój  ojciec pojechał te dary zawieźć. Na moście  żandarm  legitymował kto szedł czy jechał. Stryjek handlował, ale już  przechodził przez most. Miał znajomego żandarma, zawsze coś mu  dał  i  wiadomych godzinach przechodził przez most. Temu żandarmowi albo za mało dał za, albo się  Niemcowi naprzykrzyło się patrzeć, jak Polak handluje.  W tych  godzinach co stryjek przechodził, posłał drugiego żandarma. Ten zaczął wołać; halt, halt, stryjek nie ustał i zginął niedaleko  swoich budynków.  Wielki żal po nim został, bo wszyscy go lubili.

                     Dziadka Ksepkę też wszyscy lubili i też odszedł od naszej rodziny. Przychodził do nas, zawsze pełen radości. My dzieci  słuchaliśmy jego opowiadań. Mówił z amerykańska i trochę gładszym językiem niż nasz. Tyle czasów był w Ameryce, zetknął się z różnymi ludźmi, dużo widział. Upajał się swoim krajem, nie wychwalał zamorskich dobroci. Mówił, że w swoim kraju lepszy suchy chleb niż bułeczki w Ameryce.

                    Pamiętam z jego opowieści niektóre szczegóły. Wyjechał do Ameryki młodym chłopcem. Tam poznał babkę i się pobrali, wrócili na gospodarkę babki Pieklik. ( O dziadkach wszystkiego nie wiedziałam. Teraz rozmawiałam z siostrą, ona mówi, że dziadek pracował w hucie żelaza i stali. Tak tam było gorąco, i ich kobiety przychodziły i polewały ich wodą na plecy, żeby ochłodzić przy rozgrzanej stali. Babka wróciła do Polski ponieważ jej siostra zmarła i trzeba było zastąpić ją w gospodarstwie).  Musiało się im nie przelewać, bo dziadek kilka razy jeździł do Ameryki, na kilka lat pracy. Pracował w fabryce długie lata. Był chyba jakimś nadzorcą, bo nawet w niedzielę chodził obejrzeć, czy wszystko w porządku. Opowiadał takie zdarzenie. W niedzielę w samo południe wszedł do hali fabrycznej i zobaczył grupę białych aniołów klęczących. Ukląkł też i wszystko rozpłynęło się. Dziadek mówił, że od tej pory o  dwunastej godzinie zawsze tak robił, że był w kościele. Był dobry i cichy i cicho umarł. W święto Matki Boskiej Rostwornej 25 marca Zwiastowanie.