poniedziałek, 7 stycznia 2019

Franciszek Wysokiński Przyjaciel chorych nie żyje



                                                                 



Miałem przyjemność spotkać się osobiście z lekarzem Panem Franciszkaiem Wysokińskim. Ale najbardziej znałem go z opowiadań ludzi chorych. Był postacią bardzo znaną, nigdy nieodmawiającą pomocy ludziom w różnych dolegliwościach. Często chorzy polecali, jeden drugiemu, lekarza Pana Franciszka mówiąc; jyno idź do Wisokińskiygo, ón ci pomoże. Jego diagnozy były zazwyczaj trafne, jednak nie wymądrzał się i w razie jakichkolwiek wątpliwości kierował pacjenta do właściwego specjalisty.
Po skończonych studiach, od 1953 roku praktykował w Szpitalu Powiatowym w Starogardzie,  dziś znajduje się tam Dom Opieki Społecznej. Po sześciu latach podejmuje praktykę w Gminnym Ośrodku Zdrowia w Osiecznej. Po kilku latach, bo w 1962 roku podjął praktykę w  Ośrodku Zdrowia w Kaliskach, gdzie leczył ludzi do końca swoich dni.
Kiedy zachorował mój starszy brat, ten poprosił o zbadanie Pana Franciszka Wysokińskieko. Diagnoza była jednoznaczna – nowotwór trzustki. Miałem okazję jechać do szpitala w Starogradzie na wizytę do mego brata samochodem Pana Franciszka Wysokińskiego. Jadąc, rozmawialiśmy o różnych sprawach. O chorobie brata też. To było moje przedostatnie spotkanie z tym zacnym człowiekiem. Ostatni raz spotkaliśmy się u naszego przyjaciela w ogrodzie, było to latem, może z sześć lat temu. Odwiedziłem przy jakiejś okazji państwa Bernarda i Renatę Danaszków. Rozsiedliśmy się przy herbacie w ogrodzie pełnym drzew i dojrzewających owoców. Jednym  z tematów był wpływ herbaty rumiankowej na nasz organizm, że jednym służy innym nie, że też ma swoje skutki uboczne. Ja odjechałem, a Pan Franciszek Wysokiński rozprawiał dalej z Bernardem.
Dziś nie ma już wśród nas ani Bernarda, ani Pana Wysokińskiego. Może dalej debatują w niebieskim ogrodzie, tym razem o ziemskim życiu i jego wpływie na uzyskanie szczęśliwości wiecznej.
Szanowny Panie Franciszku! Dziękujemy za twoje dobre serce, że dla chorego byłeś nie tylko lekarzem, ale przede wszystkim przyjaznym człowiekiem. Dobry Boże obdarz Go Szczęśliwością Wieczną.
W 2003 roku  Rada Gminy w Kaliskach uhonorowała Pana Franciszka Wysokińskiego tytułem Honorowego Obywatela Gminy Kaliska.

Gdańsk 7 stycznia 2019                                                 Edmund Zieliński

Julek

  Często wspomnieniami wracam do mojego Zblewa i szukam w pamięci ludzi, którzy kiedyś żyli w tej wsi i w jakiś sposób zapisali się w mojej pamięci. Do takich osób należy, dawno nieżyjący już pan Julek.  Nie wiedziałem  skąd się wziął, gdzie jego ród, według wspomnień ś.p. Konrada Mindykowskiego, nazywał się Prabucki. Dzięki pani Hani z USC w Zblewie, uzupełniłem dane naszego Julka. Rzeczywiście nazywał się Prabucki i miał na imię Juliusz. Urodził się 25 czerwca 1901 roku w Zblewie przy ul Głównej 32. 
                 Kiedy zamieszkaliśmy w Zblewie, Julek już tam był. Mieszkał przy ulicy Głównej w starym przedszkolu, gdzie mieszkali państwo Lubiejewscy, Zalewscy, Jasińscy i inni. Mieszkał sam, nie wadząc nikomu. Z czego się utrzymywał? Jak napalił w piecu w miejscowej gospodzie, i pozbierał ze stolików kufle po piwie, to pewnie  papierosy i jedzenie dostał. Ale jego szczególnym zajęciem było utrzymywanie w czystości ulicy Głównej. Miał dwukołowy wózek ze skrzynią, do której ładował wszelkie nieczystości. Najwięcej było końskiego nawozu, który zmiatał z jezdni. Sprzątał też rynek po czwartkowych targach, gdzie handlowano wszystkim, warzywami, prosiakami czy pasmanterią. A, że gospodarze zajeżdżali furmankami konnymi, to i słoma się walała, siano i koński nawóz. Przypomnę, że rynek był tu, gdzie dziś jest parking samochodowy i Dom Kultury stoi.  Zimową porą odśnieżał również chodniki. Zapewne za tą czynność gmina jakieś pieniądze Julkowi wypłacała. To był bardzo spokojny człowiek. Niewiele mówił, chodził przy laseczce z pochyloną głową, jakby szukając śladów swej przeszłości.
                 Przyszedł taki dzień, że zabrakło Julka z wózkiem na ulicy. Dla wielu było dziwnym, że go nie widać . Czyżby zachorował? Okazało się, że został umieszczony w Domu Pomocy Społecznej w Kościerzynie. Kto mu to załatwił – nie wiem do dziś. Zapewne miałby tam spokój, wikt i opierunek. To jednak Julkowi nie przypadło do gustu. Był człowiekiem wolnym i z dnia na dzień znalazł się w smutnej rzeczywistości, gdzie obowiązywał regulamin, obce twarze, na których rzadko pojawiał się uśmiech czy zwyczajna życzliwość. Czuł się jak ptak w klatce, który dostaje jeść, każą mu śpiewać, ale brakuje wolności, jaka należna jest każdemu stworzeniu. Jednego dnia zamknął za sobą drzwi nowego siedliska, i pieszo, jak pielgrzym, przywędrował do swojej wsi. Złapał za dyszel swojego wózka i jak dawniej, doglądał czystości swojej ulicy. Chciał być wśród swoich i czuł się im  potrzebny.
                     Z jakichś przyczyn Julek w 1963 roku przeprowadził się do gminy Przodkowo. Zapewne dawno, jak pożegnał ten świat. Obraz Zblewa, a szczególnie ulicy Głównej, znacznie odbiega od czasów Julka. Zmienił się wystrój, wiele starych domów zastąpiono nowymi. Nie ma starego spichlerza. Powstało wiele innych obiektów jak, Bank, Dom Towarowy, Straż Pożarna, Urząd Gminy, Poczta. To zupełnie inny świat, w którym Julek, ze swoim wózkiem, stał się już prawie zapomnianym faktem z dziejów dawnego Zblewa.
Gdańsk 16 grudnia 2018 (niedziela)                                               Edmund Zieliński