Gertruda Stanowska
S. Gełdon, E. Zieliński „Z Kręga przez Sant’ Omero do Nowego” - recenzja książki
Zamiast wstępu. Miała to być w zamyśle krótka recenzja, a narodził się pomysł na nowy cykl artykułów pod roboczym tytułem „Nasi z Kociewa”.
Jak to się stało? Książka o znamiennym tytule: „ Z Kręga przez Sant’ Omero do Nowego” stanowi podsumowanie długiego, twórczego życia człowieka urodzonego kilka lat po odzyskaniu niepodległości. Bohater książki, zanim wkroczył w swoje naprawdę dorosłe życie, doświadczył „zabawy w wojsko i wojnę” – tylko że nie była to zabawa, a twarda rzeczywistość. Zanim przedstawię bohatera, najpierw kilka refleksji o jego pokoleniu. W momencie wybuchu II wojny światowej byli młodymi, kilkunastoletnimi chłopakami. Kończyli szkołę powszechną, ci ambitniejsi myśleli o dalszej nauce. W normalnych warunkach uczyliby się, zdobywali zawód terminując u majstrów wszelakich profesji, czy gospodarując na rodzinnych włościach. Podrywali dziewczyny. Bawili się. Jednak wojna przecięła ich plany. Pytania: co robić? Jak przetrwać? Z chwilą, gdy mogli podołać ciężkiej pracy fizycznej, kierowani byli do pobliskich gospodarstw rolnych będących w rękach Niemców. Brakowało siły roboczej, bo starsi mężczyźni sukcesywnie powoływani, już dawno walczyli na obu frontach. Siła robocza w gospodarstwach, niezależnie od ich wielkości była potrzebna. Armia niemiecka potrzebowała żywności. Kilkunastoletni chłopcy musieli zastąpić nieobecnych, walczących na wojnie. Pracowali tam do momentu, dopóki okupant nie uznał, że i oni już dorośli do poboru wojskowego. Sytuacja na frontach w drugiej części wojny była zróżnicowana. Na Wschodzie trwały zacięte walki, po każdej bitwie trzeba było uzupełniać szeregi nowymi żołnierzami.. Front Zachodni do 6 czerwca 1944r. był w miarę stabilny. Tam też głównie, po krótkim przeszkoleniu, kierowano żółtodziobów. Na szczęście, ci młodzi ludzie rzuceni w nieznane sobie rejony nie byli sami. Spotykali swoich kolegów, zawiązywali nowe znajomości z chłopakami z Pomorza i uskuteczniali dezercje, nie wzbraniali się od poddania się w niewolę aliantów. Deklaracja: jestem Polakiem, chcę walczyć z Niemcami - torowała drogę do oddziałów polskich walczących na Zachodzie. Dezercje musiały być przemyślane. Złapani uciekinierzy nie mogli liczyć na pobłażliwość. Bohater naszej książki, Stefan Gełdon, szczęśliwie przedostał się na drugą stronę. I … Czytelniku, zapoznaj się z jego przeżyciami, bo są tego warte. A może z rodzinnych opowieści wyłoni się postać, którego losy były podobne. Ja, taką osobę mam. Był to kuzyn mojego ojca. Pan Stefan wspomina kolegów z Kręga. Mieli szczęście w nieszczęściu. W większości, z Frontu Zachodniego, wprawdzie przez Włochy czy Anglię, wracali do kraju. Ci, walczący na Wschodzie byli w znacznie gorszej sytuacji. Byli, brzydko mówiąc, „mięsem armatnim”. Polakami , którzy umierali za hitlerowskie Niemcy. We wszystkich rodzinach, w których bliscy walczyli podczas wojny - płacz oznaczał: radość, gdy wracali, nawet ranni i żałobę, gdy przychodziło zawiadomienie o śmierci.
Po tym niekrótkim jednak wprowadzeniu wracam do książki Edmunda Zielińskiego - Stefana Gełdona „Z Kręga przez Sant’ Omero do Nowego”. Pan Edmund we wstępie wyjaśnia, jak doszło do jej napisania. Zastrzegł się jednak, że właściwym autorem jest Stefan Gełdon, bo dzięki skrupulatnym, dziennikarskim zapiskom, zbieranym pieczołowicie przez całe długie życie, a które Stefan Gełdon przekazał mu do „obróbki”, mogła ona powstać. Nie jest więc to typowa autobiografia. Oczywiście kanwą książki są pamiętnikarsko- kronikarskie opisy przeżyć Stefana Gełdona, ale komentatorem wydarzeń i autorem wielu przemyśleń i refleksji jest Edmund Zieliński. Ten, na bazie bogatego życiorysu Pana Gełdona, poczynił ich wiele. Szukanie ich zostawiam Tobie, Czytelniku! Jednak jeden pozwolę sobie zacytować: „ … ja, uczeń Stefana Gełdona ze szkoły w Białachowie, dzielę stronice tej książki z człowiekiem, który ma ogromny wkład w ukształtowanie mego życia, zwłaszcza na artystycznej drodze”. Czy potrzeba innych, wyszukanych słów, by wyrazić szacunek i podziękowanie swojemu nauczycielowi? Jak wielki musiał być to wpływ, skoro Edmund Zieliński w czasie swoich wędrówek po Kociewiu odnalazł swego białachowskiego nauczyciela / poprzez krewnych jego żony, Wandy z Gołuńskich / i dotarł do niego. Okazało się, że ten po przejściu na emerytury ( swojej i żony) zamieszkał w Nowem. Muzeum Ziemi Kociewskiej w Starogardzie zainspirowane dokonaniami artystycznymi Stefana Gełdona przygotowało wystawę jego bogatego dorobku. Można ją było oglądać w Muzeum w ubiegłym roku. Zanim za autorami poznamy artystyczny świat Pana Stefana, wróćmy do jego losów po zakończeniu wojny. Najpierw był roczny pobyt we Włoszech. W tytułowym Sant’ Omero. Nauka zawodu w tamtejszym gimnazjum. Ale Alianci zdecydowali: „ w sprawie Polskich Sił Zbrojnych będących … pod dowództwem brytyjskim … aby członkowie tych sił w największej liczbie wracali do Polski”…
Powrót naszego bohatera do Polski. Nowa rzeczywistość. Miał wiele szczęścia i pomysł na życie. Myślał, że będzie to praca w szkole. Po krótkim przygotowaniu do zawodu nauczyciela, został nim w niewielkim, położonym w sąsiedztwie Zblewa, Białachowie. I tu narodziła się nowa pasja. Pasja, która przeorientowała, przemodelowała już ułożone życie. I podjęcie decyzji: tym chcę i będę się zajmował. Decyzja odważna. Założonej rodzinie trzeba było zapewnić chleb. Mając wsparcie ukochanej żony Wandzi, którą też „zaraził” zainteresowaniem do swoich ukochanych lalek - całe swoje dojrzałe życie im poświęcił. I odniósł sukces. Lalki, lalkarstwo, teatr lalek……. To świat, w który wprowadzają obaj Panowie: Stefan Gełdon i Edmund Zieliński w opowieści: „Z Kręga przez Sant’ Omero do Nowego”.
P.S. W książce jest też nawiązanie do Białachowa. Mimo, że okres pracy w tej miejscowości trwał krótko, Białachowo dało naszemu bohaterowi radość i miłość jego życia. Żonę Wandę z rodu Gołuńskich, kuzynkę Kazimierza, mieszkającego do śmierci w Bytoni przy ulicy Gajowej.
Wypadałoby na koniec podsumować dorobek długiego życia Pana Stefana. Tylko po co? Czytelnik sam wyrobi sobie własne zdanie. Co było ważne, najważniejsze w życiu pana Stefana. Książka pokazuje jeszcze jeden wgląd w jego życie: był zagorzałym wodniakiem! Jak to było możliwe mieszkając w Strzelcach Opolskich? Ano, podobno dla chcącego nie ma nic trudnego!
Edmund Zieliński wydał nową książkę. Konsternacja. Już? Tak krótko po „Drogach Krzyżowych…”? Po chwili książkę mamy w ręku. „Z Kręga przez Sant’ Omero do Nowego”. Tytuł znamienny. Początek, długie ciekawe życie i niby emerytura znowu na Kociewiu – Stefana Gełdona. Polecamy. Więcej o książce i jej bohaterze w oddzielnym artykule. Jednak jedna uwaga. Edmund Zieliński nie chcący w tej książce zdradził się ze swoją metodologią pracy, tej pisarskiej, pewnie też nie obcej innym. Będąc w trakcie pracy nad „Drogami Krzyżowymi” już przygotowywał materiały tej nowej. Zaczął od źródła. Odwiedził Krąg. Pokłosiem tych odwiedzin jest zdanie wyrażające dwa, a może trzy życzenia. Pierwsze dzięki życzliwości dla pomysłodawcy zostało już zrealizowane. Rok temu cmentarz ewangelicki i mogiła Żydówek w Białachowie zostały uporządkowane a miejsca upamiętnione. Pozostało ostatnie życzenie. Nie zdradzę czego dotyczy. Czytelniku, poszukaj go sam. A gdy znajdziesz, pomyśl: czy nie warto się nad nim pokłonić?
Jako Oddział Kociewski ZKP w Zblewie myślimy o promocji tej książki i przedstawieniu jej głównego bohatera, Stefana Gełdona. Parafrazując Wielkiego Polaka: To wszystko zaczęło się tu …. w Białachowie. Mamy wobec tego człowieka, prekursora amatorskiego ruchu lalkarskiego w Polsce i nie tylko, moralny obowiązek pokazać, że Świat Bajkowych Lalek, który stał się całym życiem Stefana Gełdona rodem z Kręga. Udanej lektury!