niedziela, 4 września 2011

EDMUND ZIELIŃSKI. NA SITOWIU PRZEZ JEZIORO niedziela, 10 lipiec 201

       Kiedy mieszkałem w moim Białachowie na Kociewiu, miałem codzienny kontakt z wodą, bagnami i lasem. Nad brzegiem jeziora mojego dziadka, w jego bagnistym zakolu rosły kępy sitowia. Wykorzystywaliśmy go w kilku przypadkach. Sitowie służyło nam, dzieciom, do bezpiecznego baraszkowania w wodach jeziora. To polodowcowe jezioro ma dość strome brzegi i tylko w kilku miejscach miało piaszczyste przybrzeżne łachy sięgające zaledwie kilka metrów, dalej była już głębia. Aby popływać na głębszej wodzie, konstruowaliśmy pływaki z sitowia. Rwaliśmy je z najbardziej wyrośniętych kęp. Układaliśmy dwa pęczki jak snopki żyta. Każdy pęczek w dwóch miejscach związany był dość ściśle sznurkiem. Łączyliśmy te pęczki ze sobą dwoma sznurkami tak, by łączące je sznurki nie przekraczały szerokości naszych klatek piersiowych. Wchodząc do wody kładliśmy się na sznurki, a pęczki sitowia układały się równolegle po bokach klatki piersiowej. Przy pomocy tych naturalnych pływaków swobodnie unosiliśmy się na wodzie. Te „urządzenia” służyły nam właściwie do jednorazowego użytku. Pozostawione na słońcu szybko wysychały i nie nadawały się do pływania. Zresztą po co miałoby się je przechowywać, skoro materiału na pływaki było w bród. Korzystaliśmy z nich latem od 24 czerwca do końca sierpnia. Zwyczajowo nie kąpaliśmy się w jeziorze przed kwitnieniem wody, co ma miejsce przed świętym Janem. Stosunkowo zimna woda sprzyja rozmnażaniu się glonów, zwanym kwitnieniem wody. Odpowiednio wysoka temperatura wody powoduje zanik kwitnienia, co jednocześnie obwieszcza amatorom kąpieli, że nadszedł czas pluskania się w wodzie bez obawy o przeziębienie.
Felieton ten napisałem z inspiracji pana Krzysztofa Zamościńskiego z Centralnego Muzeum Morskiego w Gdańsku. Pan Zamościński napisał do mnie tak: Jestem pracownikiem Centralnego Muzeum Morskiego w Gdańsku i interesują mnie pływaki z sitowia, przy pomocy których uczono dzieci pływania (z tego co wiem, nad jeziorem Długim koło Kartuz).Oczywiście odpisałem....
         Pływaki były też wykonywane z trzcin porastających brzegi jeziora. Te były trwalsze, można je było zabierać do domu, by służyły nam dłuższy czas. Do pływania służyły też litrowej pojemności butelki, dobrze zakorkowane. Obwiązywaliśmy je kawałkami starej sieci rybackiej i łączyliśmy je ze sobą jak pęczki sitowia. Zwyczaj korzystania z tego rodzaju pływaków był bardzo rozpowszechniony na pomorskiej wsi, a znany był już naszym dziadkom, bo to oni nam o tym powiedzieli.

        Sitowie służyło nam również do wykonywania „czapek” na głowy. Nie chroniły ani przed deszczem, ani przed słońcem, po prostu były jednorazową ozdobą dziecięcych głów w czasie wspólnych zabaw. Sposób wykonania? Z kilkunastu źdźbeł sitowia robiło się krążek dopasowany do wielkości głowy, oczywiście związany sitowiem. Na nim wplatało się pojedyncze źdźbła sitowia sterczące do góry. Po wpleceniu ich w cały krążek łączyło się je na szczycie w całość, też wiążąc sitowiem. „Czapka” miała kształt stożka, przypominającego indiański namiot – tipi.
        Co dziś służy dzieciakom do bezpiecznej kąpieli w wodzie, wystarczy spojrzeć latem na jakąkolwiek plażę. Wśród setek gumowych kaczek, pingwinów, ryb i pontoników, nie uświadczysz pływaków z sitowia, które tylko we wspomnieniach zostały.
Gdańsk 14 marca 2011 Edmund Zieliński
 
wstecz dalej »