piątek, 26 czerwca 2015

Poniżej przedruk z kwartalnika popularnonaukowego centralnej biblioteki rolniczej KULTURA WSI   nr 2 (2) 2014 lipiec.

Eliza Czapska
O SZTUCE LUDOWEJ Z PERSPEKTYWY TWÓRCY I DZIAŁACZA SPOŁECZNEGO
Rozmowa z Edmundem Zielińskim – pomorskim twórcą ludowym, animatorem kultury, byłym prezesem gdańskiego Oddziału Stowarzyszenia Twórców Ludowych.

- Wychował się Pan na wsi na Pomorzu, na Kociewiu sąsiadującym z Kaszubami. Wraca Pan w rodzinne strony, które ukształtowały Pana artystyczną wrażliwość?

Chętnie wracam, ale głównie we wspomnieniach. Przysłowie mówi: Gdzie się kto rodzi, tam rad chodzi. Fizycznie bywam dość rzadko w mojej rodzinnej wsi Białachowo, bo właściwie nie ma tam po co jechać. Nawet trudno wejść w udeptane bosymi stopami leśne dróżki czasu dziecięcego. Na drzewie wisi tabliczka, że jest to teren prywatny i wstęp wzbroniony. Zmienił się ustrój i mamy też takie niemiłe skutki. A gospodarstwo dziadka miało piękne jezioro i las, do którego dostęp mieli wszyscy mieszkańcy. To było cudowne miejsce: chata kryta strzechą, przyroda rządziła się tam swoimi prawami i nikt nie śmiał jej przeszkadzać. Nie słuchaliśmy prognozy pogody, nie było radia i elektryczności. Wyznacznikiem prognozy pogody były zjawiska zachodzące w atmosferze i geosferze. Jak wieczorem była rosa na trawie, wiadomo, że będzie pogoda. Czerwone niebo wieczorem na zachodzie zwiastowało wiatr na drugi dzień. Śpiew ptaszków i ich lot też wiele mówiły o czekających nas zjawiskach atmosferycznych. Tam nasz dziecięcy świat ograniczony był do horyzontu i to było piękne. Wiejski krajobraz i zwyczaje z pewnością ukształtowały moją wrażliwość. Pamiętam wspólne śpiewy, które zapadły we mnie na zawsze.

- Rodzinne śpiewanie było w Białachowie popularne?   Radośniej się wówczas żyło ?
- Wtedy rodzinne śpiewanie było czymś zupełnie normalnym. Nie trzeba było żadnych środków dopingujących ze Starogardzkich Zakładów Spirytusowych, by śpiewać. Nikt tekstów piosenek nie notował. Przekazywane były z pokolenia na pokolenie przez wspólny śpiew na ogrodowej ławce, przed domem, w lesie  czy na łodzi. Teksty były różne: tkliwe, żartobliwe i frywolne, Były częścią codziennego życia tamtej epoki. Tak – epoki. Zmiany, jakie nastąpiły w codziennym życiu społeczeństwa na przestrzeni zaledwie pięćdziesięciu lat, upoważniają mnie bowiem do takiego stwierdzenia. Cieszę się, że żyłem w tamtych radośniejszych czasach.

- Kiedy po raz pierwszy zetknął się Pan ze sztuką ludową i stała się ona Pana pasją? 

- Ze sztuka w ogóle po raz pierwszy zetknąłem się w szkole w Białachowie, w drugiej klasie. Nasz nauczyciel, młody, energiczny, bardzo przyjazny uczniom człowiek zorganizował teatrzyk kukiełkowy. Dostarczył do klasy glinę i dał nam zadanie lepienia główek do kukiełek. Spodobało mi się i po kilkunastu latach zacząłem lepić popiersia znanych osób. Chciałem by ktoś ocenił moje prace, więc napisałem do ówczesnego Wojewódzkiego Domu Twórczości Ludowej  w Gdańsku, potem do Ministerstwa Kultury i Sztuki. Przyjechali etnografowie z Gdańska i artysta plastyk z Sopotu. Wśród moich prac zainteresował ich ptaszek z drewna, którego wystrugałem „mimochodem.” Zachęcili mnie do rzeźbienia w drewnie. Glina była łatwa w obróbce, plastyczna, drewno o wiele trudniejsze. Obiecałem jednak, że cos zrobię. Po miesiącu otrzymałem zaproszenie do wzięcia udziału w wystawie Tradycyjnego Sprzętu i Sztuki Ludowej Kociewia w Starogardzie. To zintensyfikowało moją twórczość do tego stopnia, że lekarz  Wrycza ze Zblewa musiał mi zszywać rozciętą dłoń u nasady kciuka. I tu ciekawostka: kiedy zainteresował się przyczyną powstania rany, sam zaczął rzeźbić i to bardzo realistycznie, z chirurgiczną precyzją. Kiedy doszło do otwarcia wystawy, pokazałem moje rzeźbki m.in. szopkę bożonarodzeniową i scenę z Drogi Krzyżowej. W tamtym czasie takie imprezy zaszczycali swoją obecnością gospodarze województwa i powiatu, było uroczyste otwarcie wystawy. To był mój debiut, później ta wystawa objechała miasta powiatowe naszego województwa. Tak się zaczęło.

- Czy takie instytucje jak, wspomniany przez Pana, Wojewódzki Dom Twórczości Ludowej  w Gdańsku wspierały Pana i innych twórców ludowych?

- Tak, od tamtej pory nasiliły się moje kontakty z Wojewódzkim Domem Twórczości Ludowej w Gdańsku. Opiekunem, tworzących w rękodziele ludowym  z ramienia WDTL-u, była niezapomniana pani etnograf Stefania Liszkowska-Skurowa popularnie zwana „Funią”. Byłem zapraszany na różne kursy, w tym scenografii, choreografii czy malarstwa. W tamtym czasie to był zupełnie inny świat. Twórcy ludowi spotykali się na zjazdach. Byli wśród nich rzeźbiarze, hafciarki, plecionkarze, poeci. To byli zasłużeni twórcy, a ja wówczas stałem dopiero na progu drzwi tego świata. Wszyscy już właściwie odeszli. Tak się stało, że jestem w tej chwili rzeźbiarzem o najdłuższym stażu na Pomorzu. Ale kontakty, które nawiązywałem z twórcami ludowymi z naszego regionu w latach 70-tych, były dla mnie bardzo ważne.

- Czyli ten okres był istotny dla Pana drogi Twórczej?

-Lata siedemdziesiąte XX wieku były w ogóle najlepszym okresem dla powojennej sztuki ludowej. Organizowano liczne wystawy, konkursy, imprezy folklorystyczne. Bardzo ważną rolę pełnił Ogólnopolski Festiwal Folklorystyczny w Płocku. Brałem udział w dziesiątkach wystaw sztuki ludowej na terenie całego kraju, poczynając od Starogardu i miast naszego powiatu, poprzez Gdańsk, Toruń, Warszawę, Płock, Kraków, Wrocław, Białystok i inne miejscowości . Wystawiałem tez za granicą, m.in. w Dani, na Węgrzech, Niemczech, Finlandii. Dużo moich prac jest w USA, Australii i na wyspach Fidżi w rękach kolekcjonerów prywatnych. Również lata osiemdziesiąte, do momentu przemian ustrojowych , były sprzyjające dla ludowej twórczości.

- Czy muzea regionalne wykazywały wówczas również większe zainteresowanie rękodziełem ludowym?

- Oczywiście. To wielce zasłużone instytucje, ale nie dysponują teraz odpowiednimi środkami na zakup prac od twórców. Kiedyś, począwszy od lat 60 – tych do początku lat 90 – tych muzea każdego roku kupowały wyroby rękodzielnicze do swoich zbiorów. Jak jest dziś, wszyscy wiemy. Dobrze, że są wśród nas darczyńcy, którzy swoje prace przekazują do zbiorów muzealnych. Zbieractwo wszelkiego rodzaju przedmiotów kultury materialnej dawnej wsi przez wiele lat było również moim konikiem. Chciałem mieć nawet własne muzeum. Życie zdecydowało inaczej. Cały wielki zbiór przekazałem do muzeów w Oliwie i Starogardzie. Uważam, że tam będzie najlepsze miejsce dla tego rodzaju muzealiów. Wiele muzeów nabyło również moje prace. Będę zawsze mile wspominać współpracę z Muzeum Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej, Muzeum Kaszubski Park Etnograficzny. Muzeum Zachodnio-Kaszubskie w Bytowie. Muzeum Ziemi Kociewskiej w Starogardzie. To bardzo ważne instytucje gromadzące dobra kultury materialnej i ludowej Kaszub i Kociewia. Dzięki nim możemy poznać autentyczną sztukę ludową.

- Co znaczy autentyczność w sztuce ludowej?

- Mogę powiedzieć na swoim przykładzie, że zawsze chciałem tworzyć, a nie produkować. Nigdy nie starałem się za wszelką cenę być w czołówce. Raz zrobi się coś dobrego, innym razem mniej.  I na tym chyba polega poszukiwanie w swojej sztuce właściwego kierunku. Nie trzymam się uparcie pewnej konwencji w sztuce. Porównując moje pierwsze prace z dzisiejszymi, dostrzegam ogromną różnicę w stylu. A zestawiając ze sobą prace z poszczególnych lat, widzę płynne przechodzenie do realizmu. Więcej tu jest sztuki amatorskiej niż „stylu ludowego”. Nie chcę stać uparcie w miejscu, by przypodobać się stronie komercyjnej. Słyszę nieraz jak klient na jarmarku przy stoisku rzeźbiarza ludowego, szuka rzeźby w stylu ludowym, a twórca mu dopowiada, że zrobi mu jaką sobie zamówi. Gdzie jest więc ta autentyczność ludowa?

-Czy w sklepach cepelii znajdziemy autentyczne wyroby ludowe, o jakich Pan mówi?

- Liczne sklepy Cepelii z wyrobami rękodzieła ludowego dawały kiedy gwarancję autentyczności dzieł. Skup odbywał się przez Komisję Ocen Etnograficznych i Artystycznych i żaden „knot” nie miał prawa znaleźć się na półce sklepowej. Dziś brak jest podobnej instytucji. Samowola sprawia, że przeciętny obywatel nie ma zupełnie rozeznania, co jest jeszcze w konwencji tradycyjnego rękodzieła ludowego, a co już wykroczyło poza jego ramy.

-W jaki sposób odbywała się współpraca miedzy twórcami ludowymi a Cepelią?

-Twórcy dostarczający swoje wyroby do Cepelii posługiwali się Książką Zamówień, wystawianą przez ówczesne Wydziały Handlu. Każda transakcja handlowa odzwierciedlona była w książce i na koniec roku obliczany był podatek. Marża handlowa wynosiła wtedy 18%. A dziś 100% i więcej. Nie powinno tak być. Z chwil a przemian ustrojowych wszystko zmieniło się na gorsze. Taki dokument jak Książka zamówień przydałby się i dziś. Doszło bowiem do tego, że twórcy nie prowadzący działalności handlowej, a tych jest 99 %, obawiają się brać udział w jarmarkach czy kiermaszach ludowych z uwagi na kontrole z Urzędów Skarbowych i możliwe kary. W tamtych czasach legitymacja STL dawała możliwość spokojnego, doraźnego handlu. Niestety nie ma już takiej możliwości. Centrala Przemysłu Ludowego i Artystycznego Cepelia interesowała się mną od początku mojej twórczości.  W 1961 roku zawiozłem kilka moich  rzeźb i zostały zakupione przez spółdzielnię cepeliowską, której agenda  mieściła się w Gdyni. Moje prace przyniosły mi pierwsze dochody z działalności twórczej. Współpraca z cepelią trwała  ponad 40 lat. To była bardzo dobra instytucja dająca możliwość zarobku tysiącom rękodzielnikom w Polsce. Po zmianach ustrojowych w naszym kraju została niestety zlikwidowana, w dotychczasowym kształcie. Cała rzesza ludzi straciła pracę i możliwość zarobkowania. Różnie o Cepelii mówiono, ja jednak nie mogę złego słowa o niej powiedzieć. Istniał tam Fundusz Rozwoju Twórczości Ludowej  dysponujący środkami na stypendia, nagrody, zapomogi i subsydia. Organizowano konkursy, wystawy krajowe i zagraniczne. Bardzo dużo dzieł twórców ludowych eksportowano. To wszystko, niestety się skończyło.

- W rzeźbie wypracował Pan indywidualny styl. Statyczne, schematyczne rzeźby wykonane w jednej zwartej bryle z opracowaniem jedynie najprostszych szczegółów z powodzeniem łączą prostotę formy z malarską ekspresją. Malarstwo na szkle to drugi obszar Pana twórczej aktywności.

- Interesowałem się nim od dawna, bo już w 1959 roku zostałem zaproszony przez Wojewódzki Dom Twórczości Ludowej w Gdańsku na warsztaty z malarstwa na szkle do Wejherowa. Wtedy jednak nie pojechałem na nie, już nie pamiętam dlaczego. Ale pewnie i dobrze, bowiem wtedy malowano na szkle beż oparcia o tradycyjne malarstwo na szkle, jakie na Pomorzu istniało. Nikt o tym nie wiedział lub po prostu nie chciał wiedzieć, z czysto ideologicznego punktu widzenia. Bo jak pogodzić fakt walki z kościołem i organizować warsztaty malowania na szkle w oparciu o zachowane zabytki sakralne? Malunki na szkle na Pomorzu istniały bowiem tylko o takiej tematyce. W 1988 roku etnograf Wojewódzkiego Ośrodka Kultury w Gdańsku, Krystyna Szałaśna i dr Aleksander Błachowski z Muzeum Etnograficznego w Toruniu zorganizowali warsztaty z malarstwa na szkle w oparciu o zachowane malunki z XIX wieku. Było ich zaledwie kilka. Znajdują  się  w Muzeum Kaszubskim w Kartuzach i Muzeum Etnograficznym w Toruniu: wtedy zobaczyłem je wszystkie. Od tamtej pory maluję na szkle i udzielam lekcji w tej dziedzinie  na różnego rodzaju warsztatach z młodzieżą szkolną, nauczycielami i uzdolnionymi mieszkańcami wsi.

- Kto dziś organizuje warsztaty?

- Na przykład Kaszubski Uniwersytet Ludowy w Wieżycy, z którym współpracuję od 1985 roku. Początkowo polegało to na uczestniczeniu w plenerach, a w miarę nabierania doświadczenia, stałem się wykładowcą na zajęciach z malarstwa na szkle, rzeźby i konsultantem na corocznym plenerze dla twórców Ludowych. Kaszubski Uniwersytet Ludowy to wspaniała instytucja opierająca swą działalność na fachowej dydaktyce w dziedzinie upowszechniania kultury ludowej Kaszub, Kociewia i Borów Tucholskich. Cieszę się, że mogę edukować dzieci i młodzież mojego Kociewia. Odbywa się to zwłaszcza w Centrum Wystawienniczym i Regionalnym w Tczewie. Moi podopieczni wręcz chłoną wiedzę z malarstwa na szkle.

-Które ze swych dzieł darzy Pan największym sentymentem?

-Największym osiągnięciem i wydarzeniem dla mnie był osobisty udział w budowie ołtarza papieskiego w Sopocie. Prace koordynował wspaniały scenograf Marian Kołodziej. W znacznym stopniu wpłynął on na moją rzeźbę i spojrzenie na sztukę z właściwej strony. Ołtarz, do którego rzeźbiarze ludowi Pomorza wykonywali figury i kapliczki, zapisał się na stałe w naszym krajobrazie. Wiele z tych kapliczek i figur zdobi nasze świątynie, stoją na rozstajach dróg, zdobią przydomowe kapliczki.

- Przez 25 lat pełnił Pan funkcję prezesa gdańskiego oddziału Stowarzyszenia Twórców Ludowych. Otaczali Państwo opieką twórców z Kaszub, Kociewia, Borów Tucholskich, Powiśla i Żuław.  Kiedy włączył się Pan w pracę tej organizacji?

- Do Stowarzyszenia Twórców Ludowych zostałem przyjęty w 1972 roku. Powstało ono w Lublinie w 1968 roku z przekształcenia się Klubu Pisarzy Ludowych  w organizację o ogólnopolskim zasięgu. Moja legitymacja ma numer 262. Dziś nasza organizacja skupia ponad dwa tysiące członków. Organizacyjnie jesteśmy podzieleni na poszczególne Oddziały. Oddział gdański powstał w 1978 roku z inicjatywy etnograf Krystyny Szałaśnej i mojej. Pierwszym działaniem nowopowstałego Oddziału STL było utworzenie własnych funduszy. Twórcy przekazali swoje dzieła na sprzedaż. Darowizny zostały wystawione w nowoutworzonej przez Wojewódzki Dom Kultury Galerii Sztuki Ludowej. Galeria działała przez kilka lat. Wystawiały tam swoje prace hafciarki, rzeźbiarze, ceramicy z Kaszub i Kociewia. Taka galeria przydałaby się i dziś. Razem z Krystyną Szałaśną zjeździliśmy nasze Pomorze wzdłuż i wszerz odwiedzając artystów ludowych. Na taśmie magnetofonowej i filmowej przetrwały zarejestrowane przeze mnie rozmowy z twórcami z Kaszub, Kociewia, Borów Tucholskich, Powiśla i Żuław. Traktowałem równo te regiony, żadnego nie preferując w swej działalności. Kultura ludowa regionów jest składową kultury naszego całego narodu i tak należy to ujmować w swej działalności. Tak się moje życie ułożyło, że stałem się obywatelem dwóch regionów: Kaszub i Kociewia. W Trójmieście mieszkam  prawie pół wieku, ale nigdy nie zapomniałem o mojej rodzinnej ziemi – o Kociewiu.

Dziękuję za rozmowę.