środa, 11 kwietnia 2018


Czytając wspomnienia Reginy Matuszewskiej przenosimy się jakby w inny świat. Świat, którego już nie ma, a jeszcze tak nie dawno był czymś normalnym dla współczesnych mu ludzi.  Nikt wtedy nie narzekał, że ciężko, że ręcznie trzeba wybierać kartofle z pola, paść bydło, jak wspomina pani Regina – (…) ja leciałam z radością, bo deszcz ze śniegiem przepadywał, a w tym lasku był taki zaciszek.  Kto dziś wcześnie rano wstaje, obiera kartofle i wstawia na fajerki kapuściankę z prośniankami, bo w gospodarstwie pracy huk? Nie ma kuchenek z fajerkami. Jest fast food,  hamburger czy pizza, jak na współczesne czasy przystało. No to za sprawą pani Reginy przenieśmy się w odległe już czasy.
                                                                                                         Edmund Zieliński
Ps. Poprzednie odcinki znajdują się na starszych stronach mego bloga.


  Regina Matuszewska – XIX.     Spałam w ślabanie z Tenią i z Irką         

Babka została na gospodarstwie z synem Wackiem, synową Heleną i wnuczkami. Nadal pomagała robić i zarządzać, ale mszy świętej nigdy nie opuściła, choć do kościoła było spory kawałek drogi. Babka miała jeden pierś ciut większy. Rodzina mówiła, że babka dolary po dziadku nosi za stanikiem. Synowie myśleli komu się dostaną. Może babka jakoś podzieli wszystkich. Sąsiedzi zazdrościli babce, co osiągnęła w swoim życiu. Nie wierzyli, że dziadek tyle zarobił. Mówili, że dziadek skarb pod gruszką wykopał, to mogą się tak rządzić. Nie wiadomo jak tam było. Tajemnice też umierają. Babka już w podeszłym wieku, poczuła się źle. Pojechała do syna księdza. Tam zachorowała poważnie. Miała tam wszystko, co choremu potrzeba. Synowie jej nie odwiedzali, bo to daleko pod litewską granicą. Była najmocniejsza z kobiet, nikt nie myślał, że umrze. Umarła na wiosnę, ja urodziłam  czwarte dziecko i nie byłam na pogrzebie. Stryjek ksiądz przywiózł babcię  do kościoła w Turośli. Godnie była pochowana. Na pogrzebie było dwudziestu dwóch księży, wszystko odbywało się uroczyście. Babka za swego życia zrobiła sobie pomnik. Leżał na strychu. Stryjek Wacek ten pomnik postawił na grobie babki. Stał nie długo. Ksiądz stryjek pojechał niedługo po śmierci babki do Lurd (Lourdes – E.Z.), cudownego miejsca Francji. Do Turośli przyjechał nowym samochodem i postawił babci drugi pomnik. Ten wyrzucił, co babka sobie sprawiła. Ten widać z daleka, jak stoi postać Jezusa i wszystkich błogosławi. Piękną pamiątkę zostawił rodzicom w Turośli. Ja często odwiedzałam Turośl. Była tam ciotka Helenka. Mieli średnią gospodarkę pod Kruszą, na końcu wsi. Mieszkali we wsi, na pole dojeżdżali. Mieli dwa ładne konie i małe dzieci. Przy dzieciach zostawała babka Teofila, matka wujka Bolka. Jednego razu spłonęły budynki. Wtedy wujek zaczął wywozić co zostało po ogniu, przewozić na pole pod Kruszą. Rok za rokiem i powstał domek jednoizbowy razem z chlewem. W chlewie przegradzała ściana, w jednym pomieszczeniu stały konie, w drugim trzy krowy. Przegradzała sień, z sieni szło się do izby. W tej izbie mieścili się – ciotka, wujek, dzieci i babka Teofila. Po każdym wykopaniu ziemniaków u nas, matka wysyłała mnie do ciotki, żebym jej pomogła kopać. Ja szłam pieszo i zachodziłam na noc do babki i stryjostwa Ksepków. Wszyscy okazywali mi radość. Spałam w ślabanie z Tenią i z Irką. (ślaban - starodawny mebel do siedzenia i spania rozpowszechniony w całej Polsce. Na dzień była to ława z oparciem, na noc wyciągano z pod spodu drugą część służącą do chowania pościeli jak i do spania – E.Z.). Długo w noc nie spałyśmy, opowiadałyśmy sobie różności i cieszyłyśmy się sobą. Stryjenka Helena zawsze śmiejąca i żartobliwa. Stryjek Wacek był poważny, podobny do babci, chowany w surowości i przykładnie. Pokój duży miała wtedy babcia, alkierz z izbetką ( z izdebką – E.Z.)ą mieli stryjostwo, dużą sień i ganek, mówiło się ze szkła. Miał dużo okien. Po śniadaniu skręciłam trochę, żeby zajść do Piecka. To było też w Cieloszce, ale ten kąt nazywał się Pieck. Tam mieszkał stryj mojej matki. Tam gdzie babka mieszkała nazywało się Świerzk. W Piecku też nieraz nocowałam, tym razem chciałam być prędzej u ciotki. Matka kazała żeby długo nie siedzieć u stryjków, żałowała się ciotki. Ciotka sama kartofle kopała, wujek orał i siał i nigdy nie zdążył wziąć motyki do ręki. Ciotka ucieszyła się z mojego przyjścia. Szybko ugotowała kawy czarnej, osłodziła i ukroiła chleba i poprosiła mnie do posiłku. Chleb mieli bielszy od naszego. Było niedaleko do młyna i wujek Bolek jeździł do zmielenia swojego zboża. Smakował nie posmarowany. Dzieciom ciotka posmarowała mlekiem i poprószyła cukrem. Babka Teofila siedziała przy piecu i kołysała Helenkę. Poszłym z ciotką kopać kartofle. W kartoflach było trochę zielska, to ciotka wypuściła z grudzi ( z ogrodzenia – E.Z.) krowy i razem się pasło. Krowy nie chciały w jednym miejscu chodzić. Niedaleko było wzgórze, na nim lasek i krowy uciekały do lasku. Ciotka mówiła idź przygoń te klempy (podobnie na Kociewiu nazywano krowy, bo klampy – E.Z.). Ja leciałam z radością, bo deszcz ze śniegiem przelatywał, a w tym lasku był taki zaciszek. Trochę postałam i upajałam się ciszą i spokojem jaki tu panował. Krowy też lubiły ciepło i lepszą trawę leśną. Nigdy ciotka nie mówiła, co cię tak długo nie było. Kopałyśmy do zmierzchu, aż wujek przyjechał po kartofle, pokładł na wóz. Babka już naskrobała ziemniaków, ciotka rozpaliła ogień i wstawiła kartofle. W drugą fajerkę, kapuściankę z prośniankami. Jak się poszło do lasku to się nazbierało prośnianków (gwarowa nazwa grzybów, zielonych gąsek – E.Z.) . Ciotka dużo grzybów uzbierała i ususzyła. W zimie sprzeda, żeby mieć jakich pieniądz. Wujek i ciotka wstawali jak kury piali, babka też za nimi się zwlekała z łóżka, żeby chociaż kartofli oskrobać. Mnie budzili trochę później. Szłam albo krowy wydoić, albo kartofle rejbować, czyli trzeć. Te kartofle utarte się odciskało, odżymało przez lnianą szmatę. Z tego odciśniętego ciasta wrzucało się na gotujące mleko drobne kluski. Smaczne były ziemniaki i kapusta z grzybami, ale najlepsze były te kluski. Apetyt psuła mi trochę babka Teofila. Wszyscy jedliśmy ze wspólnych misek glinianych. Babce się trzęsła ręka i myślałam, że nie doniesie do gęby. Jej to się udawało zawsze, ale patrzeć było jakoś nie przyjemnie. Jak u ciotki były wykopane kartofle, przebierałam się i szłam do domu inną drogą. Szłam ze cztery kilometry wąskimi dróżkami przez bór. W tym borze Niemcy mieli swoje baraki. Szłam i podziwiałam porobione piękne klomby z mchu zielonego przy barakach. Niemcy robili tak, jakby mieli być u nas sto lat. Doszłam do ciotki Bronci i wujka Piotra. U tej ciotki był zawsze spokój i jakby nie było żadnej roboty. Wszędzie porządek jakby wszystko krasnoludki zrobiły. Ignac był w Ameryce. Antoś i Stefka szyli. Bronka na robotach w Niemczech. Pojechała do Antosia i Stefki odwiedzić. Mieszkali w Zbójnej. Poszła u nich do kościoła. Ustali żandarmi w wielkich drzwiach i młodych ludzi wywieźli daleko w głąb Niemiec. Antoś ożenił się z Estonką z rodziny Parzychów. Byli ładną para. Ona miała dwa czarne warkocze, jeszcze czarniejsze niż włosy mojej matki. Przyjechali nas odwiedzić. Antoś chciał swoją piękną żonę pokazać rodzinie. Włosy ładnie upinała w koszyczek. Ubrana jak wielka pani, była żywego usposobienia i co myślała to mówiła. Na mnie mówiła, że jak na mój wiek, to jestem za poważna. Antoś też nie był gorszy. Był po prostu pewny siebie. Wszystkie dzieci ciotki miały w sobie coś osobliwego. Jakby wrodzona inteligencja. Byli chowani na wsi, nie bogaci a wszyscy byli jakby z książki Noce i Dnie. Nie byli ani pyszni, ani zarozumiali ale jakieś dostojeństwo z nich emanowało. Stefka poszła za Kubrzyńskiego do Myszyńca.

Cdn.