piątek, 19 lutego 2021

Rękodzielnicy Kociewia część III

 

Rękodzielnicy Kociewia część III

 

                     W poprzednich opracowaniach dotyczących rękodzielników Kociewia przypomniałem sylwetki A. Stawowego, S.Rekowskiego, J. Giełdona, Z. Bukowskiego, A. Dmochewicza i K. Gołuńskiego. Właściwie uważałem, że na tym zakończę. Kiedy pani Iza z Muzeum Ziemi Kociewskiej w Starogardzie poprosiła mnie  – a może pan pociągnie dalej rękodzielników Kociewia?  Odmówić nie mogłem, zwłaszcza że ten temat jest bliski memu sercu. Więc czytajcie, drodzy czytelnicy, dalszych opowieści o tych, co tworzyli i żyli wśród nas.

            Alfons Paschilke urodził się w 1919 roku  w Brusach koło Chojnic. Wyuczył się zawodu szewca i rymarza. Po II wojnie światowej zamieszkał w Smętowie Granicznym na Kociewiu.  Po przejściu na rentę chorobową w latach siedemdziesiątych zaczął zajmować się rzeźbą, co stało się jego życiową pasją. Wykonywał rzeźbę figuralną, płaskorzeźbę i scenki rodzajowe, w których przedstawiał życie swojej wsi. Był pastuch z kozami, rybak naprawiający sieci, biesiada przy piwie i zestaw muzykantów. Prace tego artysty znajdują się w zbiorach muzeum etnograficznego w Oliwie, miedzy innymi godna uwagi  „Golgota”. Pan Paschilke rzeźbił też ptaszki.  One  zasługują tu na szczególną uwagę.

                 12 lipca 1988 roku, wraz z Krystyną Śzałaśną -  kustoszem Oddziału Etnografii Muzeum Narodowego w Gdańsku, gościłem u pana Alfonsa. Podczas naszej wizyty opowiadał o swej twórczości, o planach na przyszłość i o kopii ołtarza Wita Stwosza z kościoła Mariackiego w Krakowie, nad która pracuje. Zauważyliśmy stojący w pokoju jakiś mebel przykryty zasłoną. Pan Paschilke zdjął zasłonę i naszym oczom ukazał się tryptyk z misternie rzeźbionymi detalami przypominającymi pracę mistrza Wita Stwosza. Pamiętam, jak pan Alfons rozprawiał nad przyszłością tego dzieła. Wspominał, że jest zainteresowanie ze strony Niemiec. Jakie były losy tego wielkiego dzieła mistrza Paschilke – nie wiem. Podczas dalszej rozmowy przy herbatce, pan Paschilke podał mi  ptaszka i zapytał, w jakim gatunku drewna został wykonany. Ptaszek był mały, z doklejonymi skrzydełkami przylegającymi do tułowia, w naturalnym kolorze drewna. A właściwie nienaturalnym, bowiem nie przypominało mi znanych gatunków drewna stosowanego przez kolegów rzeźbiarzy. Ptaszek miał smużki   przebarwień w stonowanych odcieniach brązu. Odpowiednio dobrane drewno na skrzydełka swą kolorystyką przypominało naturalny układ upierzenia otaczającego nas ptactwa. Ptaszek osadzony był na kawałku czarnej dębiny wydobywanej z torfowisk. Głowiłem się nad tą zagadką, wymieniałem różne gatunki drzew, a pan Paschilke tylko przecząco kręcił głową. Długo strzegł swej tajemnicy nasz mistrz. Dopiero przy kolejnym  spotkaniu powiedział mi, że do wyrobu ptaszków używa drewna kaliny. Nigdy bym na to nie wpadł. Był chyba jedynym rzeźbiarzem na Kociewiu wykorzystującym w swych pracach kalinę. A ptaszek – zagadka?  Znajduje się w mojej kolekcji jako prezent od mistrza Alfonsa.

             W swoim sztambuchu zapisałem: „Wczoraj 16 stycznia odebrałem telefon od pani Krystyny Szałasnej, że 14 stycznia 1996 roku zmarł Alfons Paschilke ze Smętowa. Był dobrym rzeźbiarzem i walnie przyczynił się dla dobra naszej kultury ludowej. Niech mu Pan Bóg użyczy kawałka nieba, by dalej mógł strugać swoje kalinowe ptaszki”.

 

 

 

                                                  Teodor Kałuski

 

               Pana Teodora Kałuskiego poznałem w pierwszych latach mej działalności, chyba na zjeździe twórców ludowych w siedzibie Wojewódzkiego Domu Twórczości Ludowej w Gdańsku przy ulicy Korzennej 33/35,  około 1965 roku. Coroczne zjazdy organizowała opiekunka twórców ludowych z ramienia WDTL-u pani etnograf mgr Stefania Liszkowska – Skurowa. To były wspaniałe spotkania, zwłaszcza dla mnie młodego człowieka wkraczającego w świat sztuki ludowej. Pamiętam, że każdy z uczestników spotkania przywoził ze sobą jakąś najnowszą pracę. Rzeźbiarze jakieś figurki, hafciarki serwetki, plecionkarze koszyki, rogarze tabakiery. Prace te w całości stanowiły pokaźną wystawę najnowszych prac. Zazdrośnie patrzyłem na rzeźby moich ziomków Alojzego Stawowego, Stanisława Rekowskiego, Janka Giełdona. Wspaniale prezentowały się prace Apolinarego Pastwy, Izajasza Rzepy, czy Leona Golli – braci Kaszubów. Wśród tych rzeźb stały niepozorne figurki pana Teodora Kałuskiego. Pan Teodor za bardzo nie wcinał się narzędziem w obrabiane drewno. Jego rzeźby były dość oszczędnie wyrzeźbione, smukłe, były inne.

                   Pan Teodor urodził się 23 czerwca 1918 roku w Gladbeck (Westfalia) w Niemczech, dokąd rodzice pana Teodora wyjechali za chlebem. Po jakimś czasie państwo Kałuscy wrócili do ojczyzny, zamieszkali  w Chojnicach, gdzie pan Teodor ukończył szkołę podstawowa.  W czasie II wojny światowej przebywał na robotach przymusowych na terenie Rzeszy Niemieckiej. Po wojnie zamieszkali w Zdrojnie na Kociewiu. Pracował w Państwowym Gospodarstwie Rolnym jako stelmach (tak pisze w swoim życiorysie). Przez 10 lat pracował  w Spółdzielni „Las” w Skórczu, gdzie wykonywał skrzynki na jabłka. Stąd przeszedł na rentę inwalidzką II grupy.   W 1963 roku kupił kawałek ziemi w Małym Krównie, wybudował domek i od tej pory zaczął rzeźbić. Rzeźbił w drewnie lipowym posługując się nożem szewskim i płaskim dłutem, co może tłumaczyć jego płytko rzeźbione prace. W rzeźbie często pozostawiał korę, jako element dekoracyjny. Nie spotkałem rzeźb malowanych pana Teodora. Chociaż farby i pędzel nie były mu obce, bo w jego mieszkaniu wisiały też obrazy malowane z erotycznymi akcentami.

          W latach 70 tych był dość znanym twórcą, a jego prace miały powodzenie. Interesowała się nim prasa, radio i telewizja.

          Od 1964 do 1979 współpracował ze Spółdzielnią „Cepelia”, zwłaszcza z Regionalna Spółdzielnią Rękodzieła Ludowego i Artystycznego „Art.-Region’ w Sopocie, dokąd odstawiał swe prace rzeźbiarskie. Tam też brał udział w konkursach na sztukę  ludową (1972, 1976, 1978), gdzie jego prace były nagradzane. Za swą działalność Wojewódzki Ośrodek Kultury w Gdańsku dwukrotnie nagrodził pana Teodora nagrodami pieniężnymi – 1980 i 1983r.

Od 1972 roku był członkiem Stowarzyszenia Twórców Ludowych w Lublinie. Jego legitymacja nosiła numer 238.

           W swoich opracowaniach naukowych wspominali  pana Teodora dr Aleksander Jackowski, gdzie podsumował udział w konkursie na sztukę ludową Polski Północnej i dr Longin Malicki w książce „Kociewska Sztuka Ludowa”.

Prace pana Teodora kałuskiego znajdują się w licznych kolekcjach prywatnych i zbiorach Oddziału Etnografii Muzeum Narodowego w Gdańsku.

            W moim sztambuchu pod datą 3.04.1981 zapisałem: dziś z panią Krystyna Szałaśną byłem u kilku twórców ludowych Kociewia. Odwiedziliśmy kolejno – Stanisława Rekowskiego z Więcków, Alojzego Stawowego z Bietowa (nie zastaliśmy- była tylko jego żona). Teodora Kałuskiego z Małego Krówna, Władysława Landowskiego z Byłiczka, Jana Giełdona z Czarnej Wody i Rajmunda Zielińskiego ze Zblewa. Zakupiłem kilka rzeźb – św. Franciszka i Matkę Bożą od Janka Giełdona po 500 zł.  za sztukę. Ptaszki od Landowskiego po 40 zł za sztukę, dwie rzeźby od Kałuskiego za 350 złotych i ptaszka od Rekowskiego za 100 złotych.

 

 

                                                       Jerzy Kamiński

 

 

                  9 czerwca 1997 poniedziałek:  odbyłem  z panią Krystyną Szałaną wspaniałą wycieczkę do twórców ludowych Kociewia. Wyjechaliśmy o 8.45 moim samochodem do Szpęgawska, do pani Krystyny Górnowicz. Kiedyś dzwonił do mnie jej mąż, że żona haftuje i chciałaby się skonsultować z kimś, kto się na tym zna. Okazało się to nieporozumieniem. To była wyłącznie inicjatywa męża, ale obiecaliśmy ją zapraszać na konkursy.

                  Ze Szpęgawska pojechaliśmy do Czarnegolasu. Tam gościliśmy u państwa Reginy i Stanisława Matuszewskich. Otrzymaliśmy po ptaszku wykonanym przez panią Reginę. Wspaniale rzeźbi ptaszki. Ma mnóstwo nowych obrazów (naiwnych). Dostałem wiele sadzonek kwiatów.

              Od państwa Matuszewskich pojechaliśmy do Barłożna. By do tej miejscowości pojechać, zasugerowała mnie audycja Radia Gdańsk „Pomorskiej Ziemi Skarbnica”, którą redagował ś. p. Dominik Sowa. Pan Dominik w tej audycji rozmawiał z zupełnie nieznanym mi rzeźbiarzem Jerzym Kamińskim z Barłożna. Postanowiłem odwiedzić tego pana. Nigdy nie byłem w Barłożne. Kiedy wjechaliśmy do tej wsi trzeba było zasięgnąć języka o panu Kamińskim. Wstąpiłem do sklepu i pytam się o drogę do kamińskich. – powiada sprzedawca – pojedziata kele kościoła z lewi strony i durch prosto. Dali się pytejta, bo Kamńińści só dalek za wioskó. No to jedziemy, jesteśmy już za wsią Barłożno. Zatrzymuję się przy ogrodzeniu gospodarstwa, gdzie po podwórku krząta się jakiś pan. Proszę pana, jak dojechać do Jerzego Kamińskiego? Pan podchodzi do ogrodzenia i powiada – a to tyn ogrodnik. Musita jechać dali durch prosto tó drogó i wjedzieta do Kamnińskiygo. Jedziemy polną drogą wśród łanów zbóż. Była taka urocza, że zatrzymywałem auto, siedliśmy na skarpie, by rozkoszować się widokiem skąpanych słońcem pól, zapachem kwitnących ziół i świergotem ptaszków gnieżdżących się w przydrożnych krzakach dzikiego bzu, jaśminu i dzikiej róży. I tak zajechaliśmy do gospodarstwa państwa Marii i Jerzego Kamińskich. Tam, na wybudowaniu, przecudnie mieszka i od dwóch lat rzeźbi Jerzy Kamiński. Siedzieliśmy w pięknie urządzonym ogrodzie z oczkiem wodnym obłożonym kamieniami, gdzie był wodotrysk i wodospad. Pan Kamiński rzeźbi duże postacie i trzeba przyznać, że nie wzoruje się na nikim. Był bardzo uradowany, że odwiedziliśmy go. W rozmowie z Jerzym na temat jego początków na twórczej drodze powiedział, że zawsze w nim coś takiego siedziało. Impulsem były dłuta podarowane przez krewniaka i kloc ściętej lipy u sąsiada. No i zaczęło się.

           Spowodowałem, by Jerzego zapraszano na plenery i konkursy. W spotkaniach plenerowych nad klocami lipowego drewna nasz Jerzy uczestniczył dziesiątki razy. Chyba najwięcej w Kaszubskim Uniwersytecie Ludowym we Wieżycy i w małej wsi Bytonia, gdzie od wielu lat odbywają się plenery artystów ludowych. Ma swój udział w budowie (w rzeźbieniu) trzech Dróg Krzyżowych. Jego stacje Męki Pańskiej stoją w Sianowie, Hopowie i Bytoni. W wielu kościołach i muzeach znajdują się podarowane przez niego szopki bożonarodzeniowe i figury sakralne. Przy drogach Pomorza, i nie tylko, stoją Jerzego kapliczki z Chrystusem Frasobliwym i innymi wizerunkami świętych. A ile tego jest w prywatnych kolekcjach? Może ktoś kiedyś policzy, bo ja nie. Jerzy był bardzo płodnym rzeźbiarzem o wysokich zdolnościach manualnych. Dzięki swym zdolnościom wypracował swój własny styl, jakże cenny dla każdego artysty. Jego prace były nagradzane pierwszymi nagrodami w konkursach na sztukę ludową, tak w regionie jak i w imprezach ogólnokrajowych.

                   Opowiadając o swojej twórczości, Jerzy używał naszej gwary, co podnosiło koloryt jego opowieściom o naszym Kociewiu. A słuchaczy w tym względzie miał licznych, bowiem był częstym gościem na spotkaniach z młodzieżą szkolną.

              Przy każdym spotkaniu z Jerzym, wręcz namawiałem go, by swoje prace pokrywał polichromią, bowiem dawna rzeźba ludowa była zawsze malowana i o tematyce sakralnej. Jakoś trudno było mu się z tym zgodzić, bo rzeźbił to co chciał i czuł, że obrał właściwą drogę. A wiyszkaj, mówił, to tam czasym moja (moja – odnosiło się do jego żony Marii) coś pomaluje. Tak było.

               Będąc innym razem u państwa Kamińskich, do ich domostwa zaprowadziła nas już asfaltowa szosa, pod którą biegnie nowoczesna autostrada, a stara droga została tylko we wspomnieniach. Dobrze, że państwo Kamińscy odgrodzili się lasem od mknących po autostradzie aut. Tu, w zaciszu podwórka, czas jakby się zatrzymał. Słychać tylko ptaszki, cieszą oczy kwitnące truskawki, szemrzący strumyk wody spadający kaskadą do przemyślnie wybudowanego oczka wodnego i altana zatopiona w zieleni. Oczywiście stoi kapliczka świętego Franciszka i grota Matki Bożej z Lourdes. To przed nią usiadłem z Jerzym, a pani Iwonka Świętosławska uwieczniła nas na fotografii.



                                Stacja II Drogi Krzyżowej w Sianowie. Rzeźbił Jerzy Kamiński


                Towarzyszę Jerzemu przy jego kapliczce. Foto Iwona Świętosławska



   Jerzy Kamiński i Stanisław Plata na zjeździe twórców ludowych w Gdańsku w 2008 r.



Jerzy Kamiński i Edmund Zieliński przy stacji VIII Drogi Krzyżowej w Sianowie 21 maja 2008. Tę stację rzeźbił Rajmund Zieliński


Kapliczka w Małkowie u państwa Buraczyńskich na Kaszubach, którą pobudował Jerzy Kamiński. Figury rzeźbił Edmund Zieliński. 2008 rok.



       Jerzy Kamiński i Szymon Wojak na kiermaszu rękodzieła ludowego w Starogardzie 1 lipca 2006


   Jerzy Kamiński na plenerze w Kaszubskim Uniwersytecie Ludowym w Starbieninie 21 czerwca 2006


   Jerzy rzeźbi swoją stację do Drogi Krzyżowej u Jerzego Walkusza w Hopowie 12 sierpnia 2011




                        Wystawa prac Jerzego Kamińskiego w muzeum w Starogardzie   9. 12. 2016 r.


                                Spotkanie na cześć Jerzego 6 sierpnia 2016 roku


                              Spotkanie na cześć Jerzego 6 sierpnia 2016 roki



Ma wspaniałych chłopców, córkę i miłą żonę.

Kiedy Jerzy zachorował, jego dzieci zorganizowały mu uroczyste spotkanie  z okazji dwudziestolecia Jego pracy twórczej. 6 sierpnia 2016 roku zjechało się dziesiątki twórców ludowych i sympatyków  twórczości Jerzego. Były przemówienia i gratulacje. Napisałem z tej okazji wierszyk okolicznościowy:

 

Tu w Barłożnie gdzieś pod lasem

Gdzie zajączek kica czasem                   

Tu lisica z dzieciakami                                        .  

Norę ma pod wykrotami

Sarny łanie nie próżnują

Dziki w poszyciu buchtują                                                 

Tutaj Jerzy się urodził                                                                   

Mało leżał szybko chodził

Wrastał w swoje otoczenie

Wstaje rankiem z rosy tchnieniem

Ma dysputy z ptaszętami

Z brzozą, buczkiem i świerkami

Czasem z flintą chadzał w lesie

Maria myśli – coś przyniesie

Będzie kaczka albo zając

Jerzy wraca nic nie mając

Bo Jerzemu żal stworzenia

Z którym żył od urodzenia

I stało się coś dziwnego

Dostał dłuta od wuja swego

Rzeźbić zaczął od niechcenia

Od tak sobie od znudzenia

Bardzo szybko złapał dryg

Piękną szopkę zrobił w mig

I następną i rycerze

Święci Pańscy i żołnierze

Jest Franciszek Matka Boża

Pasą krowy koszą zboża

Tematyka tu wszechstronna

Jest tu las i łąka wonna

Są kapliczki krzyż u wzgórza

Strumyk szemrze u podnóża

Żyj nam długo Przyjacielu

Życzę ja i jeszcze wielu

Niech się dłuto w rękach pali

Niech Twa pracę Pan Bóg chwali

 

6 sierpnia 2016 roku

 





                                                       Msza święta Pogrzebowa




 Z mego sztambucha. 7 listopada 2016: Jerzy Kamiński nie żyje. Wczoraj, w niedzielę 6 listopada 2016r.  o godzinie 8.25   zmarł Jerzy Kamiński z Barłożna. Długo zmagał się z ciężką chorobą, której nie zdołał pokonać. Odszedł człowiek wielkiego formatu. Swoją działalnością twórczą zaskarbił sobie szacunek i uznanie społeczeństwa. Jego liczne kapliczki przydrożne i wiele innych dzieł to świadectwa umiłowania kultury i sztuki ludowej Kociewia.

Przyjacielu nasz Drogi! Niech Ci Pan Bóg przychyli nieba i znajdzie w tym bezkresie szczęśliwości wiecznej kawałek miejsca, byś dalej tworzył i chwalił Jego Imię.

             Pochowaliśmy Jerzego. Wczoraj informowałem o śmierci naszego Przyjaciela Jerzego Kamińskiego. Dziś 8 listopada 2016  uczestniczyłem w Jego pogrzebie, który miał miejsce w Barłożnie. Na tę smutną  uroczystość przyjechało wiele jego kolegów i koleżanek. Żegnali go najbliżsi, przyjaciele i sąsiedzi. W kaplicy cmentarnej po różańcu i innych modlitwach można było osobiście pożegnać się z Jerzym, co bardzo wielu uczyniło. Następnie orszak żałobny odprowadził trumnę ze zmarłym do miejscowego, przepięknego  kościoła. Tam ksiądz proboszcz odprawił mszę świętą. W  wygłoszonej   homilii pokreślił zasługi  Jerzego poniesione na polu upowszechniania kultury ludowej Kociewia, jego wiarę i miłość do Boga. Zastanawiałem się, w której ławce siadał  Jerzy podczas nabożeństw, gdzieś w tyle, w środku, czy na przedzie?  Zapewne jego wzrok niejednokrotnie zatrzymywał się na  misternie rzeźbionych elementach wystroju kościoła, a może niektóre z nich były inspiracją w jego twórczości?

                


                                              Ostanie pożegnanie Jerzego

    Po mszy świętej  poszliśmy z Jerzym w ostatnią drogę na miejsce Jego wiecznego spoczynku, gdzie zgodnie z naszą wiarą będzie oczekiwał swego zmartwychwstania. Tam pod specjalnym namiotem ustawione było urządzenie do spuszczania trumny do grobu. Po modlitwach przy grobie Jerzego ktoś z obsługi technicznej spowodował, że trumna powoli zanurzała się w niszy grobowej. Jak to się wszystko zmieniło na przestrzeni lat. Kiedy w Zblewie chowaliśmy naszych bliskich trumna stała nad grobem na drążkach i w odpowiednim momencie czterech mężczyzn za pomocą lin wpuszczało ją do grobu.  Ani namiotu, ani automatu do wpuszczania trumny, ani trąbki nie było. Zresztą, tutaj też ktoś zauważył, że nie było trąbki na cmentarzu. Bo Jerzy tak chciał. On znał doskonale nasze zwyczaje i obyczaje. Płynąca melodia z trąbki przywędrowała do nas z zupełnie innego rejonu świata. Ja też jej nie chcę.

Śpij w Pokoju Wiecznym nasz Przyjacielu.

              Kto będzie następny w moich opracowaniach? Jak Bóg da zdrowie i jeszcze trochę pożyć, w następnym opracowaniu napiszę o naszej „Kurpiowskiej Kociewiance” – jak kiedyś nazwałem naszą nieocenioną Reginę Matuszewską z Czarnegolasu, i  Jej mężu Stanisławie. 

            Tego rodzaju opracowań jest bardzo mało i czuję szaloną potrzebę utrwalania w formie pisanej historii naszej kultury i sztuki ludowej, zwłaszcza tej minionej, autentycznej, nieskażonej współczesnością, gdzie nastąpiło potworne pomieszanie pojęć, co jeszcze jest kulturą ludową, a co wymysłem na potrzeby czysto komercyjne. Edmund, nie zapędzaj się, pozostaw ten temat znawcom przedmiotu.

               

               Gdańsk 29 grudnia 2019                                     Edmund Zieliński