piątek, 19 lutego 2021

Rękodzielnicy Kociewia część II

  Rękodzielnicy Kociewia część II


Zygmunt Bukowski

Alojzy Dmochewicz

Kazimierz Gołuński    


           Pozwolę sobie przypomnieć, że część pierwsza o rękodzielnikach Kociewia ukazała się w poprzednim numerze. Uważam, że o tych artystach parających się rękodziełem za wiele nie napisano, i to skłoniło mnie do kontynuacji opisu ich artystycznego życia, które niestety mają już za sobą. Ich już nie ma, pozostawili  po sobie swoje dzieła i miłe wspomnienia. Wspomnienia oparte o liczne kontakty z nimi w ich pracowniach, na wystawach, konkursach czy wymianie korespondencji.  To tyle tytułem wstępu. 


                                                     Zygmunt Bukowski


Zygmunta poznałem u samego początku Jego drogi twórczej w 1974 roku. Początkowo jako poetę, później jako rzeźbiarza. Pewnego dnia, na konsultacjach u pani Stefanii Liszkowskiej w Wojewódzkim Domu Kultury, dowiedziałem się, że pojawił się nowy twórca o nazwisku Bukowski i mieszka w Mierzeszynie. Pani Stefania powiedziała, że to dobrze zapowiadający się poeta i rzeźbiarz. Rzeczywiście tak było. 

Zygmunt od samego początku torował swoją własną drogę. Jego rzeźby  odstawały od prac innych rzeźbiarzy. Starał się zachować w nich odpowiednie proporcje zbliżone do realizmu. Zygmunt potrafił być krytyczny wobec innych rzeźbiarzy. Wykazywał ich nieudolności warsztatowe, zastój twórczy, brak nowych pomysłów i dążenia do doskonałości. To nie wszystkim się spodobało. Z czasem przekonali się, że Zygmunt miał rację. 

Zygmunt wręcz domagał się większego zainteresowania swoją twórczością przez etnografów, muzea i instytucje mające statutowy obowiązek opieki nad twórcami ludowymi. Cenił swoją twórczość, chciał być doceniony i to osiągnął. Jeśli powiem, że był najlepszym rzeźbiarzem na Pomorzu i jednym z wielkich w Polsce,  w niczym nie przesadziłem. Zygmunt wybierał najlepsze gatunki drewna, nie stronił od drewna twardego, wykorzystywał surowiec z gruszy, śliwy, dębu. Używał oszczędnej polichromii. Jego przepiękne płaskorzeźby przedstawiające życie kociewskiej wsi, z wygnaniem jego rodziny do Generalnej Guberni włącznie, są czymś wyjątkowym.   A jego kamienne głowy? Tu  też wykazał się nieprzeciętnymi zdolnościami. Za to wszystko mu Cześć i Chwała!

Z moim Przyjacielem Zygmuntem spotykałem się fizycznie, telefonicznie i ostatnio na łączach internetowych. Zachwalaliśmy możliwość porozmawiania za pomocą SKIPE, bo mogliśmy się również widzieć. Zygmunt pisał swoją ostatnią książkę i prosił mnie o różne dane z naszej drogi twórczej. Wiedział, że lubię  archiwizować różne wydarzenia z kultury i sztuki ludowej, a ja chętnie mu je udostępniałem. 

Pewnego dnia Zygmunt do mnie zatelefonował mówiąc: Edmund, jestem ciężko chory, ja już długo nie pożyję, mam niedotlenienie mózgu. Powiedziałem, że chyba żartuje sobie. Mówiłem mu, żeby się nie załamywał, że będzie wszystko dobrze, że to się leczy. Niestety, dobrze już nie było. Śmierć przyszła w niedzielę dnia 20 lipca 2008 roku, w siedemdziesiątym drugim roku życia, bo Zygmunt urodził się 30 kwietnia 1936 roku na pograniczu Kaszub i Kociewia -  w Wysinie.

 Uczestniczyłem w tej smutnej uroczystości, jaką jest pogrzeb bliskiej osoby. Pojechałem z panem Stanisławem Pestką, który literacko współpracował z Zygmuntem. Były ewangelicki kościół  w Mierzeszynie,  ledwo mieścił zgromadzonych żałobników. Żegnali zmarłego uczniowie i nauczyciele szkoły w Czerniewie, której Zygmunt Bukowski patronuje. Były delegacje samorządowe, przedstawiciele świata kultury, Stowarzyszenia Twórców Ludowych, Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, Kociewskiego Kantoru Wydawniczego w Tczewie, był prezes Instytutu Kaszubskiego prof. Józef Borzyszkowski. Widziałem dziennikarzy Gazety Kociewskiej. Kiedy ruszył kondukt pogrzebowy na miejscowy cmentarz, rozciągnął się na przestrzeni kilkuset metrów, tylu krewnych, przyjaciół i znajomych żegnało tego znanego artystę.

Spoczął w ziemi, którą ukochał nad życie, czemu dał wyraz w swojej prozie i poezji.  Wierszem Zygmunta „Kiedy mi ziemia” chcę zakończyć to wspomnienie o wielkim człowieku, który choć umarł dla ciała, żyje w wieczności i licznych dziełach dłutem i piórem zrodzonych.


Kiedy mi ziemia przysłoni

Jasny wielki świat

Nie zakrywajcie grobu betonem

Niech rosną na nim kwiaty polne

U wezgłowia postawcie drewnianą kapliczkę

A gdy zapomną wszyscy

Przyjdź najdroższa

I przynieś bukiet piękny

Ze wszystkich dni naszych

Wiem że będą w nim

Chabry marcinki wrotycz i macierzanki

Tylko nie płacz

Bo kwiatom do których przeniknąłem

Z żalu pękną serduszka złote

Dopisz jedynie zielonym kolorem

Kiedy Bóg zgasił 

Moją gwiazdę na niebie  







                            A tak wspominam  Alojzego Dmochewicza


         Chciałbym teraz przypomnieć sylwetkę znanego przed laty rzeźbiarza kociewskiego z Gniewa - Alojzego Dmochewicza. Urodził się w 1934 roku w Wielkich Walichnowach k/Gniewa. Wychowywał się wśród sześciorga rodzeństwa. Szkołę Podstawową ukończył w 1949 roku. Mając piętnaście lat już pracował fizycznie, a to w brygadzie „Służba Polsce” na Śląsku, to jako rybak na Wiśle i przy regulacji tej rzeki. Był słabego zdrowia i w 1958 roku przeszedł  na rentę inwalidzką. Wraz z siostrą Teresą kupili domek w Gniewie w 1976 roku i tam zamieszkali. Pan Alojzy w przydomowym warsztaciku zaczął coś „majstrować”. Okazało się, że pan Dmochewicz, nie chwaląc się nikomu, wykonywał piękne rzeźby w lipowym drewnie. Zaczęto   zapraszać pana Dmochewicza do udziału w konkursach, wystawach i różnych imprezach folklorystycznych. Godne uwagi jest to, że komisje konkursowe dostrzegły w Dmochewiczu wielki talent, czego dowodem były liczne nagrody  i wyróżnienia w konkursach na sztukę ludową Kociewia. Wymienię niektóre z nich. W 1986 roku Miejsko-Gminny Ośrodek Kultury w Gniewie zorganizował konkurs na sztukę ludową – pan Alojzy otrzymał I nagrodę. W konkursie na sztukę ludową Kociewia organizowanym przez Bibliotekę Publiczną  w Tczewie w 1987 roku otrzymał również  I nagrodę. Jeszcze w tym roku PAX w Gdańsku przyznał mu również I nagrodę w konkursie na sztukę sakralną. To był  dobry rok dla pana Dmochewicza, bo Starogardzkie Centrum Kultury przyznało panu Alojzemu nagrodę specjalną, a w Płocku i  Warszawie zdobywał wyróżnienie. Rok 1988 też dobrze zapisał się w osiągnięciach Dmochewicza. W konkursie na szopki bożonarodzeniowe zorganizowanym przez ART-REGION w Sopocie otrzymał II nagrodę. W tym samym roku miał indywidualną wystawę w Austrii. W 1989 wygrał konkurs „Diabły w rzeźbie ludowej” organizowany przez  Muzeum Park Etnograficzny we Wdzydzach. Kolejny konkurs na sztukę ludową Kociewia w Tczewie i kolejna I nagroda. W 1990 Miejsko-Gminny Ośrodek Kultury w Gniewie przyznał panu Alojzemu I nagrodę w konkursie na sztukę ludową. Muzeum Etnograficzne w Toruniu zorganizowało konkurs na sztukę ludową Polski Północnej, w którym nasz artysta także otrzymał I nagrodę. Jeszcze jeden konkurs w Tczewie i jeszcze jedna I nagroda. W 1991 roku PAX w Chojnicach zorganizował ogólnopolski konkurs na rzeźbę sakralną i pan Dmochewicz zdobył  II nagrodę. Ta była ostatnią w jego krótkim życiu artystycznym. 31 sierpnia 1992 roku Alojzy Dmochewicz umiera. We własnoręcznie napisanym życiorysie tak o sobie napisał: ...nie traktuję tego jako zawód czy zarobek, lecz jako hobby i zamiłowanie. Jest tyle talentów czy to sakralnych, wiejskich czy innych, żeby starczyło do końca najdłuższego życia. Latem większą część spędzam na działce, tam czuję się najlepiej wśród drzew i kwiatów, tam można obserwować prawdziwe piękno. Nawet trawa, jak się przyjrzeć, ma swój urok. Na Wielkanoc chodziliśmy z rózgami brzozowymi po domach siekać po nogach i mówiło się „za te Boże rany”. Gospodyni dawała kawałek placka lub jajek. Na św. Jana paliło się ognisko na wale nadwiślańskim...

24 marca 1993 roku Miejsko-Gminny Ośrodek Kultury w Gniewie zorganizował panu Alojzemu pośmiertną wystawę. Byłem na jej otwarciu. Zobaczyliśmy tam piękne rzeźby, prawie od pierwszej do ostatniej. Rzeźbił tylko 12 lat, ale jak rzeźbił! To są prawdziwe arcydzieła  rzeźby ludowej. Wkładał w swe dzieła  wiele wysiłku i serca. To nie były ledwie obrzeźbione  klocki. Zagłębiał swe dłuto w najdalsze zakamarki lipowego drewna. Nikogo nie naśladował. Był skromnym człowiekiem, krytycznie spoglądającym na swe prace, a przy tym wychwalał innych. Na otwarciu tej wystawy były deklaracje o stworzeniu Izby Regionalnej im. Dmochewicza. Chciano w niej zgromadzić dorobek twórczy artysty. Nie wyszło. Kolekcją artysty zainteresowałem wszelkie możliwe instytucje naszego regionu. I władze Miasta Gdańska, Urzędu Wojewódzkiego, Starostwo w Starogardzie i Ministerstwo Kultury. Miałem nadzieję, że rzeźby pana Alojzego zasilą zbiory Muzeum Kociewskiego. Daremny Trud. Znalazł się jednak dobrodziej, dzięki któremu, kolekcja Alojzego Dmochewicza znalazła godziwe miejsce. Znajdują się w zbiorach etnograficznych Muzeum Narodowego w Gdańsku. Są ozdobą rzeźby ludowej Pomorza. 




                                                        Alojzy Dmochewicz


                                                                                             

                                            Kazimierz Gołuński z Bytoni

                    Podczas przeglądania moich archiwaliów zwróciłem uwagę na wydarzenie sprzed dwudziestu lat. To latem 1998 roku odsłonięta została figura Matki Bożej Królowej Polski na odrestaurowanym pomniku w Zblewie.  Przywrócony został monument, który stał tu już przed wojną i przez okupanta został  zniszczony. Film, na którym uwieczniłem całą uroczystość, jest dziś już dokumentem historycznym. Podczas projekcji dostrzegłem osoby, których dziś nie ma już wśród nas. Nie żyją już Maksymilian Gilla, jego siostra Marta Putkamer, jej mąż Franek Putkamer, Władysław i Jerzy Zielińscy, Roman Rozkwitalski, Leszek Prorok, Paweł Libiszewski, Ala Koziatek,  Zbyszek Bruski, Bernard Damaszk i pewnie inni uczestnicy tej uroczystości. Czołową postacią podczas ceremonii poświęcenia pomnika był Kazimierz Gołuński, któremu powierzono zaszczyt jego  odsłonięcia. Minęło już  9 lat od chwili gdy Kazimierz opuścił ten świat. Stało się to 20 września 2009 o godzinie 20.00. Pochowany został na cmentarzu w Zblewie w środę 23 września.

 Pana Kazimierza znam od dawna. Jego brat Gerard, chodził ze mną do szkoły. Kuzynka Kazimierza - Wanda, była  żonką mego nauczyciela Stefana Gełdona (do chwili wymiany dowodu osobistego na nowy pisał się Giełdon), o którym już pisałem. Często przechodziłem koło domu państwa Gołuńskich, którzy mieszkali na ulicy Białachowskiej, wracając z kolegami ze szkoły w Zblewie.

To wszystko, o czym chcę napisać o panu Kazimierzu i jego rodzinie, nie zmieści się na jednej kartce. Mój bohater ma bardzo ciekawy życiorys, był aktywnym człowiekiem i miał  niecodzienne pasje - dokumentował dzieje swego rodu i rzeźbił piękne ptaszki. Wiedziałem od dawna, że pan Kazimierz coś tam w drewnie robi i postanowiłem odwiedzić znajomego z dawnych lat. Wybrałem się do Bytoni, gdzie pan Gołuński mieszka przy ulicy o pięknej nazwie – Gajowa,  pasującej w sam raz do życiorysu pana Kazimierza.

Pojechałem do pana Gołuńskiego w towarzystwie pani Krystyny Szałaśnej – etnograf z Muzeum Narodowego w Gdańsku, w środę dnia 30 czerwca 2004 roku. Już przed domkiem pana Kazimierza zobaczyliśmy mnóstwo drewnianych ptaszków w ogródku. To był znak, że trafiliśmy pod właściwy adres. Zostaliśmy przyjęci miło i serdecznie. Pani Krystyna spisała krótki życiorys twórczy na potrzeby muzeum, a pan Gołuński rozłożył na stole księgę swego rodu. Bardzo mnie to zainteresowało, zwłaszcza, że mogłem nareszcie dowiedzieć się gdzie przebywa Stefan Gełdon, mój nauczyciel. Dowiedziałem się wiele ciekawych rzeczy z przeszłości dużego rodu Gołuniów. O rodzie innym razem, teraz kilka zdań o twórczości artystycznej Pana Gołuńskiego. Serdecznie zachęciliśmy nowego twórcę do brania udziału w konkursach na sztukę ludową Kociewia. Bardzo się wykręcał, tłumacząc, że to co robi, robi dla siebie i nie chce się pokazywać na zewnątrz. Jednak przełamał swój wewnętrzny opór i wyrzeźbił kilkanaście ptaszków na konkurs „Sztuka Ludowa Kociewia” organizowany przez Starogardzkie Centrum Kultury.  Od razu sukces – został nagrodzony. Widziałem na twarzy pana Kazimierza uśmiech zadowolenia, kiedy odbierał nagrodę. Oby tak dalej.

Kazimierz Gołuński urodził się 28 listopada 1926 roku w Zblewie z ojca Jana  i matki Jadwigi z Brzoskowskich. Miał cztery siostry i dwóch braci;  Irena, Małgorzata, Bernadeta,  Władysława, Michał i Gerard. W 1939 roku kończy 6 klas Szkoły Podstawowej. Kiedy wybuchła wojna, 9 października 1939 roku zaczął chodzić do szkoły niemieckiej, którą ukończył 28 marca 1941. Jak wspomina w swym życiorysie, wtedy na szkolnym korytarzu stali Niemcy i zabierali do pracy w swoich posiadłościach. Pana Kazimierza zatrudnił Rudolf Wolf do pracy w swoim majątku. Młyn również należał do tej rodziny i rządził nim Franz Wolf – senior (po wojnie gospodarzył tam pan Krajewski Franciszek, było tam Kółko Rolnicze, a młynem zawiadywała Gminna Spółdzielnia). Tam dostał pięć koni, które musiał doglądać – karmić, czyścić, wyrzucać obornik, powozić, pracować w polu – piątek, świątek i niedziele od 4 rano do nocy. Kiedy skończył 16 lat dostał uprawnienia woźnicy do jazdy zaprzęgiem w ruchu ulicznym.

                 Szanowny czytelniku, o wojennych losach pana Gołuńskiego,  życiu po powrocie do kraju i wiele innych ciekawych wątków z życiorysu pana Kazimierza postaram się zamieścić w następnym opracowaniu. 

                 Przeglądając moje zapiski, zdjęcia, czy nagrania, materiału jest tyle, że mogę myśleć już o następnym artykule o rękodzielnikach Kociewia. Zapewne będę chciał zająć się również innymi dziedzinami rękodzieła, jakie wykonywali nasi artyści kociewscy. Myślę o hafcie, malarstwie na szkle, zabawkarstwie i innych zapomnianych profesjach, o których już mało kto pamięta jak, wyroby z gliny czy modne kiedyś tabakiery z brzozowej kory. Tak, tak, Kociewiacy też zażywali tabakę. 

                 Lubię wędrować ścieżkami przeszłości, zwłaszcza tymi, które prowadziły do artystów ludowych. Czuję się od razu młodszym, wraca energia i chęć do życia, widzę uśmiechnięte twarze autorów, kiedy z uznaniem wyrażałem się  o wyrzeźbionym świątku, ptaszku czy płaskorzeźbie. Wracam do świata, którego już niema, pozostał we wspomnieniach i dziełach naszych artystów.     










   17 października 2018                                                                      Edmund Zieliński