piątek, 13 października 2017

EDMUND ZIELIŃSKI. Z ŻYCIORYSU STEFANA GEŁDONA – CZĘŚĆ II






Coraz częściej mówiono o wojnie. Jeszcze w szóstej klasie - wspomina Stefan – w czasie apelu na korytarzu, my, uczniowie starszych klas, wysłuchaliśmy z głośnika radiowego przemówienia ministra Józefa Becka. W przemówieniu minister Beck odrzucił niemieckie żądania utworzenia korytarza (Niemcy – Prusy Wschodnie) przecinającego Pomorze i stwierdził, że Polska jest gotowa bronić swego terytorium.

Stefan pamięta, jak to mieszkańcy Kręga pochodzenia niemieckiego zorganizowali na skraju wsi dożynki, będące właściwie demonstracją antypolską i jednocześnie przygotowaniami do wkroczenie na te tereny armii niemieckiej. Wydawano poufne instrukcje właścicielom niemieckich gospodarstw, jak mają się zachować w czasie wybuchu wojny. W gospodarstwach tych należało wywiesić pranie, co oznaczało, że tu gospodarzą Niemcy, których należy zostawić w spokoju. W swoim pamiętniku Stefan pisze: Mimo takich symptomów nie wierzyliśmy w wybuch wojny, przecie Anglia i Francja są naszymi gwarantami. Hitler nie odważy się zaatakować. W czasie wakacji 1939 roku, rodzice moi opłacili w biurze starogardzkiego gimnazjum czesne. Miałem gimnazjalny mundurek, książki i bardzo cieszyłem się na rozpoczęcie nauki.
A jednak wojna
1 września 1939 roku. Zanim zagrzmiały działa pancernika „Schleswig Holstein”, skierowane na Westerplatte, 5 minut wcześniej niemiecka Luftwaffe zbombardowała uśpione miasteczko Wieluń. Liczyło wówczas 15 tysięcy mieszkańców i położone było 21 km od granicy z Niemcami.
2 września 1939 roku wojska niemieckie wkroczyły do Kręga. Natychmiast rozpoczęły się aresztowania miejscowej inteligencji. Wśród aresztowanych był ksiądz Wałdoch, naczelnik stacji PKP pan Buczyński, pan Dobrowolski, Damian i wielu innych. W Gdańsku w biurze PKP pracował wujek Stefana - Stanisław Małkowski.  Osadzono go w organizującym się obozie koncentracyjnym Stutthof. Stamtąd przewieziony został do Oranienburga, gdzie został zamordowany. Perfidni funkcjonariusze Koncentrazionslager Oranienburg przysłali pani Małkowskiej zawiadomienie, że jak zapłaci, prześlą urnę z prochami męża. Skąd ja to znam. Za prochy mojego kuzyna Kazimierza Redzimskiego, zamordowanego w Konzentrazionslager Auschwitz, rodzice też musieli zapłacić.
Mieszkanie państwa Małkowskich znajdujące się w Langfur (Gdańsk – Wrzeszcz) zostało skonfiskowane przez Niemców. Ciocia Stefana wraz z trzema synami zamieszkali u państwa Gełdonów w Kręgu, z czego Stefan bardzo się ucieszył.
Jak pisze w swej książce Krzysztof Kowalkowski „Historia wsi i parafii Krąg” - już 3 września z siedemnastohektarowego gospodarstwa rolnego w Kręgu wysiedlono pięcioosobową rodzinę Józefa Żura. O wysiedleniu decydował mieszkaniec wsi, Niemiec, unterscharführer SS Friedrich Knopp, który sam zajął gospodarstwo Augusta Szlagowskiego, przenosząc go na swoje, o wiele mniejsze. Sprofanowano również kościół paląc całe jego wnętrze i tylko nieliczne paramenty zostały wywiezione do Kleszczewa. W następnym okresie, gdy powrócili mieszkańcy Kręga do swoich domostw, również wielu z nich zostało pozbawionych swych gospodarstw.
Gospodarstwo państwa Gełdonów (jak i inne pomniejsze) zostało poddane nadzorowi niemieckiemu, konkretnie tzw. Treuhenderowi, który gospodarstwem zarządzał. A więc Polacy na własnym gospodarstwie nie mieli nic do powiedzenia. Stefan wspomina: Pamiętam, że od czasu do czasu wpadali do nas jacyś niemieccy urzędnicy w towarzystwie Treuhendera i liczyli nasze kury, świnie, krowy, przeliczali leżące na strychu zboże. Dobra te musieliśmy oddawać Niemcom, jak i inne produkty naszego gospodarstwa. Byliśmy w posiadaniu konia, wiec prawie codziennie odwoziłem kany z mlekiem do zlewni mleka w Semlinku z gospodarstw leżących w naszej części Kręga.
W krótkim czasie mianowano niemieckich sołtysów. W Kręgu sołtysem został miejscowy Niemiec Rauhe. Później był Titz, który - jak wspomina siostra Stefana Irena Zych – był zacietrzewionym hitlerowcem prześladującym Polaków.
Zamiast chodzić do szkoły, od jesieni 1939 roku Stefan pracował w gospodarstwie rodziców. Pracował na roli, orał, bronował, kopał kartofle czy pasał krowy. Pewnego razu wracał z krowami z pastwiska. Naprzeciw niego jechał na rowerze młody umundurowany Niemiec. Kiedy zrównał się ze Stefanem, zeskoczył z roweru, zrzucił Stefanowi czapkę rogatywkę z głowy, walił go po twarzy i wrzeszczał, że takiej czapki nie wolno mu nosić, podeptał ją i odjechał. Wszystko, co wiązało się z polskością, działało na Niemców jak płachta na byka. Zaliczali nas do Untermensch, czyli podludzi i tak nas traktowali.
Stefan, młody, pełen werwy i chęci do walki przeciw okupantowi, szukał sposobu, by dostać się Generalnej Guberni, namiastki naszego kraju, a potem na Węgry. Latem 1941 roku z dwunastoletnim kuzynem wyruszają na południe. Po dwóch dobach noclegu w lesie kuzyn zaczął płakać i wrócili do domu. Możemy sobie wyobrazić rozpacz rodziców i rodzeństwa - co się mogło stać? Może zabili ich Niemcy? Uciekli z domu? No, Stefan lat 16, to jeszcze jakoś można sobie wytłumaczyć, ale ten dwunastoletni smyk? Po powrocie radość mieszała się ze złością. Otrzymali odpowiednią reprymendę – może i pasek kręcił się wokół pupy? Stefan tym pierwszym niepowodzeniem się nie zniechęcił, bo już po dwóch tygodniach czmychnął z domu ku „wolności”. Szedł. Zapasy żywności szybko się skończyły, to też żywił się czym się dało – owocami, warzywami, udoił sobie mleka od pasących się krów. Tak doszedł aż za Inowrocław. W jakiejś wsi zatrzymało go dwóch SA-manów. Przesiedział dwa dni w jakimś niemieckim urzędzie, gdzie nawet dostał jeść. Zawieźli go do jakiegoś bauera – Niemca, z ostrzeżeniem rozstrzelania przy próbie ucieczki. To było duże gospodarstwo. Oprócz Stefana pracowało tam jeszcze przymusowo trzech starszych chłopaków. Było dużo pracy, ale i dużo jedzenia. Traktowany był przyzwoicie. Jak powiada, wieś w której przebywał, miała w nazwie coś zielonego – Grüneweide lub coś podobnego. Był w połowie drogi od Generalnej Guberni. Jego niepowodzenie w realizacji zamiaru dostania się do Wojska Polskiego tłumaczy dziś brakiem wiedzy oraz doświadczenia życiowego. Po kilku miesiącach przyjechał po niego ojciec i Boże Narodzenie spędził w domu.
Jego marzenie o walce w szeregach Wojska Polskiego miało się spełnić po dłuższym czasie. Po drodze była jeszcze Gdynia, wówczas Gotenhafen i statek m/s „Hansa”. W 1942 roku otrzymał nakaz stawienia się w Gdyni-Oksywiu. Tam skierowany został do brygady malarzy przeprowadzającej konserwację statku „Hansa”. Przycumowany był przy nabrzeżu portu na Oksywiu w sąsiedztwie m/s „Wilhelm Gustloff”. Stefan pracował tam około pół roku. Zdzierał starą farbę z burt, pokładu, różnych urządzeń. Pracował też w kuchni okrętowej obierając ziemniaki. Spali w hamakach, na materacach, a noce przerywane były zbiórkami i alarmami. W grudniu 1942 roku część robotników została zwolniona, w tym i Stefan. Otrzymali bilety do najbliższej stacji swojego zamieszkania i ciesząc się, że znowu mogą być wśród najbliższych, rozjechali się do domów. Zbliżały się czwarte święta Bożego Narodzenia pod niemiecką okupacją. Pomorzanie mieszkali wtedy w Rzeszy Niemieckiej, a mowa polska była surowo zakazana, więc i w domu Stefana i w moim najpiękniejsze polskie kolędy śpiewaliśmy z wielką ostrożnością.
21 kwietnia 1943 roku Stefan otrzymał wezwanie do stawienia się na dworcu kolejowym w Starogardzie. Zastrzeżono, że w razie nie stawienia się grozi obóz koncentracyjny.
Co było dalej? Napiszę.