wtorek, 3 października 2017

EDMUND ZIELIŃSKI. Z ŻYCIORYSU STEFANA GEŁDONA

Stefan Gełdon – dzieciństwo i wczesna młodość
Urodził się 15 sierpnia 1925 roku w Kręgu na Kociewiu, niedaleko Starogardu. Jego matką była Klara Gełdon z domu Lipska, a ojcem Franciszek Gełdon.




                         
Na zdjęciu z 1924 roku rodzice Stefana

Stefan miał jeszcze trójkę rodzeństwa -  Irena urodzona w 1928 roku, Zygmunt urodził się 12 września 1932 i Sylwia urodzona 30 stycznia 1938 roku.
Rodzice byli właścicielami gospodarstwa o powierzchni 10 hektarów. Jak wspomina Stefan, część ziemi położona była pod lasem w północnej części wsi.
Stefan od wczesnej młodości interesował się przyrodą. Obserwował ptaki gnieżdżące się w obejściu, zwłaszcza śmigłe jaskółki, budujące swoje gniazdka pod okapem domu. I ja doskonale pamiętam jaskółeczki w gospodarstwach moich dziadków. Skoro tylko wiosną powróciły z dalekich krajów, natychmiast zabierały się za budowę swoich gniazd. Remontowały też zeszłoroczne. Przysiadały na obrzeżach kałuż lub sąsiedniego stawu, dziobkami nabierały wilgotne grudki błota i z furkotem poleciały na miejsce budującego się gniazdka, wklejając w ściankę przyniesiona grudkę, i tak wkoło, aż gniazdko została ukończone. Samiczki znosiły 4 do 6 jajeczek, wysiadywały je i po kilkunastu dniach można było usłyszeć piski nowego pokolenia jaskółek. Wówczas rodzice nieustannie znosili do gniazd dziobki pełne owadów. Maluchy skrzecząc rozdziawiały swe dziobki, przepychając się do przodu po smakowity pokarm. Po 20 dniach młode jaskółeczki gotowe były do lotu. Przez jakiś czas rodzice dokarmiali swoje maluchy poza gniazdem i następował kolejny cykl rozrodczy. Tych gniazdek przyczepionych do belek stropowych w stajni czy oborze było kilkanaście. By nie utrudniać jaskółkom ich życia, drzwi do pomieszczeń były zawsze otwarte, uchylone lub pozostawiony jakiś otwór w okienku, ścianie, by swobodnie mogły wychowywać swoje młode. Tak to było w Kręgu, w Białachowie i we wszystkich wsiach tamtych lat. Chciałbym, by u mnie gdzieś na balkonie zagnieździły się jaskółki –  pomarzyć można.

Mały Stefek bawiąc się w piasku zastanawiał się, dlaczego piasek nie fruwa, podobnie jak  piórka gubione przez kury. Dociekliwość Stefana na otaczający świat kształtowała się w jego umyśle od wczesnego dzieciństwa, co przełożyło się na jego całe życie.
                 
Według rodzinnych przekazów w 1930 roku wybuchł pożar w ich domu. On i jego siostrzyczka Irena ulegli zaczadzeniu, na szczęście po wyniesieniu na podwórko wszystko dobrze się skończyło.

Czas szybko mijał i nadszedł czas pójścia do szkoły. To było we wrześniu 1932 roku. Rodzice wyposażyli Stefka w łupkową tabliczkę z rysikiem i szwamką (z j. niemieckiego der Schwamm), czyli  gąbką. Z jednej strony  na tabliczce były linie do pisania, a z drugiej kratki do nauki matematyki. Po każdym ćwiczeniu szwamką zmazywało się zadanie i można było pisać i liczyć od nowa.

Do szkoły, "której irracjonalnie się bałem" – jak wspomina Stefan, zaprowadziła go mamusia. Nauczycielem był pan Bieliński – lubiany przez uczniów, nie unikał odpowiedzi na zadawane pytania, nawet niezwiązane z tematem lekcji. Stefan chętnie się uczył. Jak pisze, najmilszym wspomnieniem z dzieciństwa były chwile, w których mamusia czytała na głos bajki i inne opowiadania, czego domagał się nader często. W domu było wiele innych książek, również  obcojęzycznych.
                   
Kiedy Stefan skończył 10 lat, w prezencie dostał złotówkę. Za to można było kupić przed wojną 20 jajek. Stefan mógł pójść do sklepu i kupić sobie mnóstwo cukierków. Nic z tego – kupił sobie książkę Roberta Stevensona „Wyspa Skarbów”, co zapoczątkowało jego szersze zainteresowanie się książkami przygodowymi.
                   
Czytanie książek, odrabianie lekcji i wiele innych czynności domowych poprawiło się z chwilą elektryfikacji wsi w 1936 roku. Lampę naftową zastąpiła żarówka zawieszona pod sufitem pokoju, osłonięta od góry blaszanym białym talerzem. "Nie wiedziałem, nie mogłem pojąć, dlaczego po przekręceniu wyłącznika żarówka świeci" – wspomina Stefan. Ciocia Stasia tłumaczyła Stefanowi, że  - przekręcenia wyłącznika wysyła zapałkę, która zapala drucik w żarówce. Więcej miał się dowiedzieć w szkole, chociaż i tu do końca nie dowiedział się, jaka jest  przyczyna palenia się żarówki. Poznał natomiast wiele innych ciekawych rzeczy, choćby to, co kryje się za horyzontem, co składa się na pory roku, co powoduje, że w nocy jest ciemno itd.

Czyżby zasłuchany w świecie bajek czytanych przez mamusię kształtował w sobie swoje przyszłe życie? Już wtedy, po odrobieniu lekcji i wykonaniu różnych prac w gospodarstwie, bawił się cieniami. Wycinał różne postacie ludzi, zwierząt, roślin, naklejał na lusterko, a odbite w nim światło żarówki rzucało na ścianę cień naklejonej postaci. Zapewne niedaremnie  we wczesnym dzieciństwie na talerzu wśród gwiazdkowych prezentów znajdowała się lalka.



Zdjęcie pamiątkowe z 1938 roku z okazji przyjęcia I Komunii Św. przez siostrę Irenkę. Pierwszy od lewej – nasz Tatuś, Mamusia siedzi z małą Sylką, obok w komunijnym stroju stoi Irenka, tuż przy niej siedzi babka Franciszka (dziadek zmarł w 1936 roku), na ziemi siedzą od lewej kuzyn Edek, brat Zygmunt i Stefan.




Ojciec Stefana był również myśliwym i często w domu na stole pojawiała się dziczyzna. Kiedy miał dwanaście lat, zabrał go tata na polowanie w charakterze naganiacza. Nie spodobało mu się to. Więcej nie dał się namówić – "miałem dość huku dubeltówek i krwi zwierząt" – pisze w swoich wspomnieniach Stefan.
                 
Do szóstej klasy  szkoły powszechnej  1938/39 dojeżdżał Stefan do Starogardu. Już miał trudniej, bowiem po powrocie ze szkoły czekały na niego obowiązki pomocy w gospodarstwie. Jednocześnie przygotowywał się do egzaminu gimnazjalnego, który zdał z powodzeniem. Jednak do gimnazjum chodził już na obczyźnie z dala od ojczystych stron, o czym w kolejnym odcinku.

Gdańsk 1 października 2017                                 
Edmund Zieliński