czwartek, 5 stycznia 2017

EDMUND ZIELIŃSKI. WIGILIA TUŻ, TUŻ…DrukujE-mail
wtorek, 13 grudzień 2016



Jak Bóg da, będzie to moje siedemdziesiąte szóste spotkanie przy wigilijnym stole. To jest niemożliwie, tyle lat minęło? Czasu nie cofniesz, nieubłaganie biegnie do przodu.

Różnie to bywało w ten uroczysty wigilijny wieczór Bożego Narodzenia. Mgliście pamiętam wigilie czasu okupacji niemieckiej, najbiedniejsze z biednych. Ani moi dziadkowie, ani mój ojciec nie podpisali niemieckiej listy narodowościowej (Deutsche Volksliste). Z tego tytułu, jako Polacy, byliśmy pozbawieni kartek żywnościowych (Lebensmittelkarte). Rodzice musieli jakoś sobie radzić, by utrzymać czwórkę dzieci i siebie. Przeżyliśmy dzięki wsparciu dziadków. Zresztą, w tamtych czasach, jak był chleb i kartofle, to już można było żyć. Kawałek mięsa bywał od czasu do czasu w niedzielę. Chleb moczony w wodzie i posypany cukrem to był rarytas. A polany olejem rzepakowym? Pychota. Pokoleniu naszych dzieci i wnucząt trudno sobie wyobrazić egzystencję na tamtym poziomie. A tak było.

Kiedy skończyła się wojna, ojciec powiadał, no teraz wreszcie nie będzie brakowało mięsa, kiełbasy czy masła. Minęły dwa lata, ojciec mówił – tyle lat po wojnie, a w sklepach pusto. Tej racji nie mógł sobie wytłumaczyć. Dla nas, dzieci, nastał czas radośniejszych wigilii i świąt Bożego Narodzenia. W naszych małych główkach rodziło się zdziwienie, że nie było słychać języka niemieckiego, mogliśmy mówić i śpiewać po polsku bez obawy o konsekwencje. Jednak wigilie niewiele odbiegały od tych z czasu okupacji – były nadal biedne. Bo tak miało być. Najważniejszą potrawą był śledź w wodzie z octem i cebulą. Bywały kartofle w obierkach, zupa z suszonych owoców, chlebek z margaryną albo suchy, ale była choinka z dziadkowego lasu rozświetlona świeczkami i nasze przepiękne kolędy. Była pasterka w zblewskim kościele. Jak lud zaśpiewał „Bóg się rodzi”, organy ledwo było słychać, a organista Izydor Borzyszkowski potrafił z nich wydobyć najwyższe dźwięki. Dopiero po powrocie z kościoła dostaliśmy po kawałku kucha (placka drożdżowego, który mama piekła najlepiej). Pod choinką stały talerze, a w nich drobne prezenty – cukierki, jabłuszka, książeczki czy kredki, którymi cieszyliśmy się niezmiernie.

Minęły lata, i przyszło mi przeżywać wigilię z dala od domu, na południu Polski w jednostce wojskowej. Byliśmy już po przysiędze i po okresie unitarnym. Zostaliśmy elewami Szkoły Podoficerskiej, czuliśmy się jakby awansowani, zwłaszcza, że na pagonach błyszczały znaczki „PS”. Już tydzień przed świętami dowiedzieliśmy się, że połowa naszej kompanii pojedzie na święta do domu, druga połowa będzie witać Nowy Rok w rodzinach. Każdy miał nadzieję, że załapie się do tej pierwszej połowy. Wyszło jak wyszło, zostałem przydzielony do drugiego rzutu. Szczęśliwcy czyścili buty, sprawdzali mundur wyjściowy, pobierali wyprowiantowanie (równowartość wyżywienia w złotówkach za czas urlopu) i z kartami urlopowymi w kieszeniach wyjechali do rodzin.

Nam na stołówce urządzono trochę lepszą kolację z owocami cytrusowymi włącznie. Były życzenia od dowódcy kompanii, dowódców plutonów i mieliśmy czas wolny do capstrzyku. Rozeszło się bractwo po kompanii, jedni siadali przed telewizorem w świetlicy inni w salach żołnierskich oddawali się nostalgicznym wspomnieniom, myślami wędrując do rodzinnych stron, do matki, ojca, rodzeństwa. Miałem w wojsku gitarę, poszedłem na salę podoficerską, gdzie została część dowódców drużyn i wspólnie śpiewaliśmy nasze kolędy. Co prawda melodie więzły w gardłach. Żyliśmy jednak nadzieją, że za tydzień i my będziemy w naszych domach. Tak było.

Po powrocie do cywila jeszcze kilka lat mieszkałem z rodzicami w Zblewie. Wigilie w mojej wsi zapamiętałem szczególnie. Z Panem Konradem Mindykowskim w ten wyjątkowy wieczór wędrowaliśmy po wsi w przebraniu za Gwiazdorów i roznosiliśmy prezenty dla dzieci z uzgodnionymi wcześniej rodzinami. Pan Konrad był głównym Gwiazdorem, a ja jego pomocnikiem dźwigającym worek z darami. Przed drzwiami odwiedzanego mieszkania potrząsałem dzwonkiem oznajmiając nasze przybycie. Po wejściu pochwaliliśmy Boga, stanęliśmy przy rozświetlonej choince i wspólnie z rodziną śpiewaliśmy „Wśród nocnej ciszy”. Przez ten czas dzieciaczki ochłonęły nieco z wrażenia. Pan Konrad siadał na krześle, przywoływał dzieci, krótki egzamin z paciorka i z worka podawałem prezent uradowanemu dziecku. Kiedy już wychodziliśmy, zwykle gdzieś tam w sionce gospodarz częstował nas kieliszkiem czegoś mocniejszego. Bardzo mile wspominam gwiazdorskie odwiedziny w rodzince Marty i Franciszka Puttkammerów, gdzie obdarowywaliśmy prezentami ich córeczkę Grażynkę. A w wigilię 1973 roku Pan Konrad Mindykowski przyszedł jako Gwiazdor z prezentami do Tomka Damaszka syna Renaty i Bernarda. W ten sam uroczysty wieczór odwiedził moją bratanicę i mego syna w czasie naszej gościny u rodziny w starej szkole w Zblewie. Prawdopodobnie była to ostatnia gwiazdorska wizyta Gwiazdora Konrada Mindykowskiego w jego życiu.

Był w Zblewie jeszcze jeden człowiek, który wędrował po wsi w pięknym stroju świętego Mikołaja i nazywał się Franciszek Saski. Widziałem jak majestatycznie, wspierając się pastorałem, przemierzał wieś środkiem ulicy Głównej.

Minęły następne lata i wiele wigilijnych wieczorów z kochaną rodzinką – synową, synem i wnuczką. Jak poprzednie lata, tak i w tym roku, uroczystą wieczerzę wigilii Bożego Narodzenia spożywać będziemy w wielopokoleniowej rodzinie.

Niech Bóg sprawi, byśmy w zdrowiu i miłości doczekali się kolejnych świąt Bożego Narodzenia.

Kończąc moje wigilijne wspominki, życzę wszystkim moim czytelnikom i mieszkańcom Gminy Zblewo wiele radości i wszystkiego co najlepsze tak w Święta Bożego Narodzenia, jak i w całym 2017 roku.

Gdańsk 10 grudnia 2016
Edmund Zieliński


Ps. Gdyby można było zeskanować zapisane w naszej pamięci zdarzenia, dołączyłbym zdjęcia z tamtych lat. Tymczasem zapraszam do obejrzenia szopek bożonarodzeniowych moich koleżanek i kolegów.

Zdjęcia mego autorstwa:




Szopka Romana Samorowskiego w Wycinków



Tę szopkę wyrzeźbił Włodzimierz Ostoja-Lniski z Czerska



Szopka Józefa Semmerlinga z Gdańska



Autor Edmund Zieliński. Figurki do tej szopki wykonane są w glinie



Szopkę tę wykonali bracia Jerzy, Rajmund i Edmund Zielińscy ze Zblewa



Tę pracę wykonała pani Regina Matuszewska z Czarnegolasu



Autorem tej płaskorzeźby jest Robert Wyskiel z Gdyni



Stanisław Plata z Gdańska jest autorem tej szopki. Autor pochodzi ze Zblewa



Tę szopkę – kapliczkę wyrzeźbił Marek Zagórski z Rokocina



Tutaj widzimy piękną szopkę zmarłego przed miesiącem Jerzego Kamińskiego z Barłożna.



To jest szopka-tryptyk autorstwa Leszka Baczkowskiego z Franka