wtorek, 31 grudnia 2013

EDMUND ZIELIŃSKI. JANEK STACHOWIAK I JEGO RÓD CZĘŚĆ 5DrukujE-mail
wtorek, 31 grudzień 2013
Postawmy się na chwilę w roli pana Franciszka Stachowiaka i spójrzmy, jakie Zblewo zastał. Nie spodziewał się, że kilka okazałych budynków legnie w gruzach. Tak było z domem państwa Rekowskich (zajazd i sklep), Holfeldta (aptekarza), państwa Śliwów, Kuczyńskich, pocztą.








Myślę, że najbardziej żałował pan Franciszek obiektów Roha Perschonki, w których zdobywał umiejętności sportowo-strzeleckie. Zblewo nie miało strategicznego znaczenia dla walczących stron, a spalono znaczące dla mieszkańców obiekty.

Pan Franciszek już w innej rzeczywistości, w innym ustroju politycznym szukał zatrudnienia, by utrzymać rodzinę. Janek znalazł dokument, w którym stwierdzono, że jego tatuś od 28 września 1945 do 28 lutego 1946 był zatrudniony w Polskim Radiu – Radiowęzeł Zblewo. Był organizatorem tej stacji, jej monterem i speakerem. Po nim obowiązki montera przejął pan Garaż*. Pan Stachowiak najwięcej pracy miał jako monter. Przecież „kołchoźniki”, jak powszechnie nazywano te skrzynki odbiorcze, zawieszane w domach i na słupach w miejscach publicznych, były czymś nowym, co zostało narzucone przez nową władzę działająca pod kuratelą Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich z siedzibą w Moskwie. Naród miał słuchać i tyle. Na drewnianym słupie na ryneczku w Zblewie taki kołchoźnik wisiał do drugiej połowy lat sześćdziesiątych. Z „kołchoźników” można było usłyszeć tylko program I Polskiego Radia, audycje Radia Gdańsk i lokalne komunikaty o zbieraniu stonki ziemniaczanej. Przypominano o obowiązkowych dostawach zboża, mięsa, mleka i ziemniaków. 
 Podpowiedział mi Janek, że radiofonia przewodowa Drahtfunk Hochstüblau funkcjonowała w Zblewie w czasie okupacji, a centrala jej mieściła się w  domu aptekarza Willibalda Holfeldta. Pod koniec wojny przeniesiona została do narożnego mieszkania domu pana Szulcy. Myślę, że tę działalność propagandową przy pomocy głośników - szczekaczek przywieziono jednak ze wschodu. Za nim faszyzm zapanował w Niemczech, tam już doskonale funkcjonowały  obozy koncentracyjne i zainstalowanie w nich szczekaczki.

W końcowej fazie funkcjonowania radiofonii przewodowej na terenie powiatu starogardzkiego radiowęzeł zblewski został przejęty przez radiowęzeł Starogard. Tutaj speakerem był pan Edmund Falkowski, który ze studia w Starogardzie (oprócz nadawania różnych komunikatów) prowadził koncert życzeń. Mogliśmy usłyszeć życzenia z okazji urodzin, ślubu, gratulacje. Pamiętam, jak pan Falkowski przesyłał jakąś piosenkę na życzenie słuchacza dla dziewczyny w Bobowie.
Poprosiłem mojego przyjaciela Edmunda Łąckiego o uzupełnienie informacji o starogardzkim radiowęźle. E.Łącki, świeżo upieczony absolwent Technikum Łączności w Gdańsku, w 1958 roku zatrudniony został Rejonowym Urzędzie Telekomunikacji w Starogardzie jako konserwator centrali automatycznej  Siemensa. Sprawdził się jako dobry fachowiec i szybko awansował na stanowiska kierownika Wydziału Budowy i Remontów Linii Telekomunikacyjnych. Piastował to stanowisko do 1975 roku. Od tej pory do zasłużonej emerytury był zastępcą dyrektora Wojewódzkiego Urzędu Telekomunikacji w Elblągu. O radiowęźle w Starogardzie napisał mi tak: Do 1958 roku mieścił się przy ul.Wojska Polskiego i stanowił oddzielną jednostkę organizacyjną niezwiązaną z telekomunikacją. Po roku 1958, nie wiem, czy w ramach oszczędności (ale według mnie to główny powód) radiowęzeł został przeniesiony do pomieszczeń telekomunikacji, a dokładnie do biura badań (tam gdzie zgłaszano uszkodzenia telefoniczne), które mieściły się przy ulicy Parkowej - w podwórzu Poczty. 
W ten sposób oszczędzono dwa lub trzy etaty, ponieważ radiowęzeł obsługiwany był w systemie zmianowym, a obowiązki zwolnionych lub przeniesionych pracowników radiowęzła przejęła obsługa centrali automatycznej  i biura badań, miedzy innymi i ja wykonywałem te czynności. 
Radiowęzeł Starogard otrzymywał sygnał z Gdańska, który przesyłał mieszkańcom Starogardu i innym placówkom pocztowo-telekomunikacyjnym na terenie powiatu starogardzkiego. Obowiązkiem obsługi było codzienne włączenie radiowęzła o godzinie 4.30 i wyłączenie po 23.00 po odegraniu hymnu państwowego kończącego nadawanie programu I  Polskiego Radia z Warszawy.
Oprócz przekazywanych audycji ogólnopolskich, emitowane były audycje lokalne dla mieszkańców Starogardu i powiatu. Nadawano je prawie codziennie o określonej godzinie (chyba o 17.20), a w soboty były koncerty życzeń dla mieszkańców Starogardu i powiatu. Tą część przygotowywał i prowadził pan Edmund Falkowski, nauczyciel, Inspektor Wydziału Oświaty w Starogardzie. 
Aby to wszystko działało należycie, potrzebna była obsługa techniczna konserwacji i budowy linii radiowych. Tym zarządzali panowie Zenon Laskowski i bracia Gajewscy. Była również grupa osób, która prowadziła  tzw megafonizację np. z okazji obchodów święta 1 Maja i innych np. Rewolucji Październikowej. Tą grupa kierował i zarządzał pan Stefan Majewski (...)

O Panu Franciszku nie zapomniał Urząd Bezpieczeństwa Publicznego. Jakżeby inaczej, przecież wrócił z Zachodu. To nic, że przez lata okupacji był na robotach przymusowych, że groziła mu śmierć i prawie go dopadła, i nic to, że miał otwartą drogę na Zachód, a wybrał swoją ojczyznę. No tak, ale kontaktował się z Anglikami, to oni odwieźli go do sowieckiej strefy okupacyjnej, i kto wie, może dostał jakieś szpiegowskie zadanie? W marcu 1946 roku przyszli po niego panowie z postawionymi kołnierzami, zarzucając mu działalność na szkodę bezpieczeństwa państwa polskiego. Po sześciu miesiącach odzyskał wolność. Zatrudnił się w Zjednoczeniu Przemysłu Maszynowego w Gdańsku – nie na długo. Jakoś ponownie przypomniano sobie w Urzędzie Bezpieczeństwa o panu Stachowiaku i od stycznia do czerwca 1947 roku ponownie przesiedział w ubeckim więzieniu. Po zwolnieniu podjął zatrudnienie w Państwowych Zakładach Zbożowych w Starogardzie, a w maju 1949 roku objął stanowisko referenta do spraw skupu w Gminnej Spółdzielni Samopomoc Chłopska w Zblewie.
Pan Franciszek nie zapomniał o swoim zamiłowaniu do aktorstwa. Włączył się w rytm pracy artystycznej na miarę swoich i obiektywnych możliwości. Dalej, jak przed wojną, grywał w różnych przedstawieniach ze swoimi kolegami i koleżankami z dawnego „Sokoła”. Miał pan Stachowiak swoje pięć minut. Zespól teatralny ze Zblewa na jakimś pokazie ludowych zespołów teatralnych w Gdańsku, było to około 1951 roku, wystawiał sztukę „Żołnierz Królowej Madagaskaru” Stanisława Dobrzańskiego (1847 – 1880). Pan Franciszek za swój występ zajął I miejsce wśród aktorów amatorów i w nagrodę otrzymał radio marki „Aga”. Jak na owe czasy, to była cenna nagroda. Pewnie dziś równałaby się z ceną średniej marki telewizora. A co zrobił pan Stachowiak? Podarował radio na użytek świetlicy wiejskiej w Zblewie. Uważam, że pan Franciszek postąpił bardzo szlachetnie i swoją nagrodę uznał za wspólną dla całego zespołu teatralnego. Za długo to radio tam nie stało, bo w niewyjaśnionych okolicznościach znalazło się w prywatnym mieszkaniu pewnej rodziny ze Zblewa. Po wielu latach, bo około 1962 roku wróciło do świetlicy, którą zawiadywało koło Związku Młodzieży Wiejskiej w Zblewie.
W roku odniesionego sukcesu na przeglądzie teatralnym w Gdańsku pan Stachowiak był pracownikiem Gromadzkiej Rady Narodowej w Zblewie (odpowiednik dzisiejszego Urzędu Gminy). Odniesiony sukces na scenie spowodował, że został skierowany na szkolenie do Szkoły Aktorskiej w Warszawie. Po kilku tygodniach mozolnych ćwiczeń i doskonaleń skierowano go do Szkoły Aktorskiej w Łodzi. I, jak to ładnie napisał Janek, tutaj wkroczyła mama. Zapewne konstruktywna musiała być dyskusja rodziców Janka związana z artystycznymi zapędami ojca. Rozważono wszystko za i przeciw. Stypendium było niskie, nie gwarantowało utrzymania rodziny, a GRN nie mogła wypłacać pensji panu Stachowiakowi w czasie jego nauki w Łodzi. Studia aktorskie upadły.
O sukcesie pana Stachowiaka i nadziei, że Zblewo będzie miało swego prawdziwego artystę, rozmawiali wszyscy. Gdyby wtedy znalazł się jakiś dobrodziej i wsparł rodzinę, by pan Franciszek mógł ukończyć szkołę, Franciszek Stachowiak znalazłby się w czołówce aktorów scen polskich przynosząc chlubę rodzinie, wsi i krajowi. Niestety – stało się inaczej.
Od 7 lutego 1951 roku był zatrudniony w Ekspozyturze Budowy Nr 1 w Czarnej Wodzie, gdzie budowano (1947 – 1953) nowoczesny zakład do produkcji płyt pilśniowych. Tutaj pracował pan Franciszek w Dziale Mechanicznym i Inwestycyjnym. Tutaj dopadł go nieszczęśliwy wypadek. Po wyleczeniu kontuzji pan Stachowiak został kierownikiem Świetlicy Zakładowej. Wkrótce skierowano go do Wojewódzkiej Szkoły Związków Zawodowych w Krakowie na kurs kierowników świetlic. Szkoła mieściła się na Rynku Głównym 27, a internat znajdował się przy ulicy Skarbowej 2.
Ponownie zatrudnił się w GS Zblewo. Tutaj, za przyczyną czyjegoś donosu (nie wiadomo czego dotyczył), 19 marca 1954 roku został aresztowany, osadzony w więzieniu, a 19 września 1954 odzyskał wolność. Trzeba było znowu szukać pracy, a pobyt w odosobnieniu tej czynności nie sprzyjał. Jego kuzyn był kwatermistrzem w Jednostce Wojskowej (w czerwonych koszarach) w Starogardzie i umożliwił panu Franciszkowi pracę. Tutaj pracował do końca stacjonowania jednostki wojskowej w Starogardzie. Drogą służbową 1 października 1955 został przeniesiony do pracy w ZPP w Czarnej Wodzie, gdzie na różnych stanowiskach pracował do 31 października 1975 roku. Tego dnia przeszedł na zasłużoną emeryturę. Niestety, nie pobrał ani złotówki. Zmarł nagle 17 listopada 1975 roku.
Muszę napisać, że miałem szczęście występować na scenie z panem Franciszkiem Stachowiakiem. Przy Gminnej Spółdzielni w Zblewie utworzony został niewielki zespół estradowy z udziałem pana Franciszka.
W roku 1963 w Wałczu miały miejsce Międzywojewódzkie Eliminacje Zespołów Estradowych Gminnych Spółdzielni. Nasz zespół brał w nich udział. Pamiętam próby w świetlicy GS (w pomieszczeniach po byłym sklepie pana Franciszka Platy) przygotowujące nas do występów. Nadzór artystyczny mieli nad nami panowie Wiktor Piątek i Jan Dudziński, już przed wojną znani aktorzy zblewskiej sceny. Jak wspaniale prezentował się pan Franciszek! Jego dykcja, artykulacja, tonacja świadczyły o solidnym przygotowaniu aktorskim. Już nie pamiętam nazwy skeczu, w którym z panem Franciszkiem występowałem. Coś mi się zdaje, że akcja działa się w zakładzie fryzjerskim. To pewnie dzięki panu Franciszkowi zespół nasz zajął III miejsce w kategorii zespołów estradowych. 
Niewiele napisałem o mamusi Janka – Gertrudzie Stachowiak. Tak to kiedyś było, że żony pozostawały w cieniu swych mężów. Kiedy pan Franciszek został aresztowany, pani Gertruda, by zapewnić minimum egzystencji dzieciom i sobie, w maju 1954 roku została zatrudniona jako salowa w Gminnym Ośrodku Zdrowia w Zblewie, który zawiadywał również Izbą Porodową. Przez jakiś czas pracowała tutaj również jako kucharka. Pani Gertruda była wdzięczna pani Wandzie Gamalskiej, która pojechała z nią do Wydziału Zdrowia Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Starogardzie (któremu podlegał zblewski Ośrodek Zdrowia) i wsparła ją w uzyskaniu pracy. Pani Wanda wówczas była pracownicą Gromadzkiej Rady Narodowej w Zblewie. O ile się nie mylę, była księgową. 
Pani Gertruda Stachowiak pracowała w zblewskiej placówce zdrowia do czasu przejścia na rentę inwalidzką w 1966 roku. Chorowała ciężko przez kilka lat. Zmarła 5 września 1969 roku w Akademii Medycznej w Gdańsku. Janek tak mi napisał: Pochowana została w Zblewie 9 września 1969 roku (…) kondukt żałobny rozpoczął się od domu na ulicy Kościerskiej. Niesiono mamę całą drogę z domu do kościoła ulicą Kościerską, Główną i Kościelną. Kiedy wnosili Mamę do kościoła, to ostatni w kondukcie byli koło starej poczty – tyle ludzi naszą Mamusię żegnało!!!

Edmund Zieliński
Gdańsk 17 grudnia 2013 
Cdn.
*Pan Garaż był specjalistą od budowy wag przeznaczonych do ważenia ciężkiego sprzętu – samochody, wozy, wagony itp. Waga, która wiele lat istniała (może jeszcze jest) na placu węglowym Gminnej Spółdzielni Samopomoc Chłopska w Zblewie jest jego dziełem. Pamiętam, że przy montażu tej wagi pomagał mu jego zięć pan Makowski.

ZDJĘCIA


Odbiornik radiowy marki „Aga” - nagroda dla Fr. Stachowiaka 







                                                   W tym domu mieścił się radiowęzeł w Zblewie









    Koledzy – Zbyszek Stopa i Janek Stachowiak przed domem pp. Krajewskich przy ulicy Młyńskiej w Zblewie








Rodzina pp. Stachowiaków. Od lewej Franciszek Stachowiak trzyma pod ramię swoją synową Erykę, Gertruda Stachowiak – żona pana Franciszka, Monika Trepkowska - druga żona pana Stanisława Stachowiaka, Trudzia – córka Gertrudy i Franciszka, oraz Stanisław Stachowiak – ojciec pana Franciszka.








Rodzina pp. Stachowiaków. Od lewej Trudzia, Monika Trepkowska, Franuś – syn Gertrudy i Franciszka i jego żona Eryka, dziadek St. Stachowiak i żona Franciszka - Gertruda.







                               Grób Gertrudy i Franciszka Stachowiaków w Zblewie








                                    Po lewej dom Perschonki (przed wojną) w Zblewie przy ulicy Głównej







Lewej części tego domu też  nie ma. Na tablicy reklamowej napis "Fabryka wód mineralnych hurtownia skład piwa. Piotr Lewandowski. Pan Lewandowski produkował napoje chłodzące i po wojnie, o czym swego czasu pisałem w jednym z moich felietonów o Zblewie.








Na wprost poczta od 1945 do lat siedemdziesiątych. Obok dom pp. Żabińskich, w którym do odzyskania niepodległości po 123 latach niewoli mieścił się Bezirksamt (Urząd Rejonowy). Najbliżej po prawej dom p. Mazurowskich – była siedziba Gromadzkiej Rady Narodowej w Zblewie








Zblewski zespół teatralny przed wojną po spektaklu „Krakowiacy i Górale”. W drugim rzędzie czwarty od lewej Marian Łącki, szósty Jan Szulc, wyżej pierwszy po prawej Jan Dudziński








                          Janek Stachowiak przed domem p. Krajewskich, w którym mieszkali pP. Stachowiakowie