O MUZEUM POLSKIEJ SZTUKI LUDOWEJ OPOWIADA PROF. MARIAN POKROPEK
Wywiad archiwalny, przeprowadzony przez Grzegorza Szczepańskiego w 2000 r.
Marian Pokropek – profesor Uniwersytetu Warszawskiego, Kierownik Zakładu Etnografii Polski i Słowiańszczyzny, w Katedrze Etnologii i Antropologii Kulturowej, od ponad 40 lat gromadzi zabytki sztuki ludowej. Wśród nich znajdują się rzeźby, obrazy, drewniane gwizdawki, palemki, kolorowe wielkanocne pisanki, wiklinowe koszyki, wycinanki i wyroby ze słomy. W poszukiwaniu ciekawych twórców ludowych, profesor dociera do najbardziej zapomnianych miejsc w Polsce i za granicą. 5 września 1996 roku otworzył prywatne Muzeum Sztuki Ludowej w podwarszawskiej miejscowości. Muzeum, którego budowa zajęła Panu Marianowi ponad dwadzieścia pięć lat.
Chodząc po salach pawilonu, w którym znajduje się ponad pięć tysięcy eksponatów, trudno uwierzyć, że kolekcja ta została zebrana przez jednego upartego człowieka. Tak liczny zbiór musiał powstawać latami. Kiedy zainteresował się Pan wytworami sztuki ludowej i skąd pomysł prywatnego muzeum?
- Jako młody chłopak bardzo chciałem zostać archeologiem. W tym celu rozpocząłem naukę w Studium Historii Kultury Materialnej działającym przy Wydziale Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego. Będąc na trzecim roku studiów, zdecydowałem się jednak wybrać specjalizację etnograficzną. Moje pierwsze prace naukowo-badawcze związane były z Polskim Atlasem Etnograficznym. W późniejszym czasie, podjąłem samodzielne badania, dzięki którym powstał „Atlas sztuki ludowej i folkloru w Polsce”. Na zgromadzenie odpowiedniej naukowej dokumentacji do wspomnianego atlasu potrzebowałem sześciu lat. Utrudnienia w dotarciu do niektórych zbiorów muzeów regionalnych, zmusiły mnie do nawiązywania bezpośrednich kontaktów z twórcami ludowymi. Docierałem do najbardziej zapomnianych miejsc, poznając życie i sztukę ludzi ubogich, prostych, często upośledzonych. Dzięki tym niecodziennym doświadczeniom rozmiłowałem się w sztuce ludowej. W tym czasie poznałem dziennikarza zachodnioniemieckiego, kolekcjonera polskiej sztuki ludowej – Ludwika Zimmerera. Wspólne podróże pozwalały na rozwijanie naszych zainteresowań. Z każdego wyjazdu staraliśmy się przywozić po kilka eksponatów, które z czasem tworzyły potężne kolekcje. Na początku lat siedemdziesiątych, narodziła się idea budowy prywatnego pawilonu muzealnego. Nie zdawałem sobie wówczas sprawy, że wybudowanie muzeum potrwa ponad dwadzieścia lat. Liczyłem, że uzyskam wsparcie finansowe w tym przedsięwzięciu, tymczasem w rzeczywistości do ponoszenia kosztów inwestycji musiała wystarczać szczupła akademicka pensja. Z tego powodu, większość prac budowlanych podczas wznoszenia pawilonu wykonywałem samodzielnie. Musiało być to jednak muzeum prywatne, bowiem starania o pozyskanie lokalu dla zbiorów polskiej sztuki ludowej zostały przez ówczesne władze zignorowane. W niedługim czasie okazało się również, iż idea prywatnego muzeum była politycznie nieprawomyślna. Nikt też nie mógł przewidzieć, że w grudniową noc 1981 roku ogłoszony zostanie stan wojenny. Wydarzenia te nastąpiły wtedy, gdy na placu budowy był jedynie wykop ziemny i zalane fundamenty korytarza mającego łączyć piwnice starego domu z projektowanym pawilonem. Niedługo potem nad tym łącznikiem udało mi się wznieść jeszcze 10 arkad. W obliczu braku możliwości finansowania dalszych robót stanąłem przed trudnym dylematem zaniechania dalszych inwestycji. Wierzyłem jednak, że jeżeli udało mi się pobudować dom, to może i uda się postawić obok niego muzeum.
Kiedy nastąpiło oficjalne otwarcie obiektu, o którym Pana znajomi z życzliwą ironią opowiadają, że jest on skrzyżowaniem polskiej chałupy z dworkiem drobnoszlacheckim i wiejskim kościółkiem?
- Stało się to 15 września 1996 roku. Po dwudziestu pięciu latach starań, pawilon muzealny polskiej sztuki ludowej w Otrębusach, został udostępniony zwiedzającym.
Czy Pana muzeum cieszy się dużym zainteresowaniem?
- Przyjmuję w swoich skromnych progach osoby z całej Polski, a także dość licznych gości z zagranicy, wśród których znaleźli się m.in. parlamentarzyści z Francji i Japonii. Do pawilonu przybywają wycieczki szkolne, czasem turyści- krajoznawcy. W maju 1997 r. wśród zwiedzających witałem Jego Eminencję Kardynała Józefa Glempa, Prymasa Polski.
Kiedy wchodziłem do muzeum nie zauważyłem żadnych zwyczajowych znamion miejsca sztuki. Dlaczego nie ma jakiejkolwiek tabliczki, ani innej informacji o jego niezwykłości?
- Taka jest formuła muzeum prywatnego. Zawieszenie tabliczki informującej zobowiązuje do przestrzegania pewnych określonych godzin otwarcia. Mając wiele innych obowiązków dydaktycznych i naukowych nie mogę sobie na to pozwolić. Musiałbym specjalnie zatrudnić osoby, które w godzinach otwarcia pawilonu oczekiwałyby na zwiedzających, a na to najzwyczajniej mnie nie stać. W zasadzie muzeum może być otwarte o każdej porze. Na takie spotkanie należy się wcześniej umówić telefonicznie. Nie pobieram także opłat za wstęp, gdyż kłóci się to z ideą prywatnego muzeum oraz moją filozofią życia i spojrzeniem na sztukę. Niektórzy mówią, że jestem „współczesnym frajerem”. Mając tę świadomość wcale nie zamierzam zmieniać swojej postawy.
Jaka jest Pana wizja sztuki ludowej?
- Wyraża się ona w dziełach, które tutaj zebrałem. W doborze zabytków, tematyce, a także formie wystawy. W moim muzeum mogę pozwolić sobie na swobodę prezentacyjną, bez ograniczeń pewnymi kanonami. Łączę zatem różne gatunkowo eksponaty w jedną wystawową całość, aby przedstawić określony temat. Takim przykładem może być chociażby ostatnia ekspozycja, zakończona w maju tego roku (2000 r przyp. redakcji), zatytułowana Pasja Jesu Krysta. Udało mi się przedstawić „cykl pasyjny”, począwszy od wjazdu Jezusa do Jerozolimy, aż do zmartwychwstania, za pomocą rysunku, rzeźby, kurpiowskiej wycinanki i grafiki. Chętnie widziałbym także w zestawieniu sztukę ludową ze sztuką profesjonalną. Bowiem „konia z rzędem” temu, kto potrafi odpowiedzieć na pytanie, czy bardzo prymitywny obraz stworzony przez nieznanego ludowego artystę, nie jest czasem lepszy pod względem ideowym i plastycznym od współczesnego malarstwa profesjonalnego.
Sztuka ludowa wydaje się Panu bardziej autentyczna niż profesjonalna?
- Z całą pewnością sztuka prymitywna jest łatwiejsza w odbiorze i pozbawiona wyrafinowania, bardziej autentyczna. Współczesne malarstwo, a w szczególności malarstwo abstrakcyjne niejednokrotnie szokuje, przeraża i przytłacza swym dziwactwem. Wytwory sztuki ludowej - wycinanka, rzeźba czy nawet obraz spełniają funkcje kultowe, obrzędowe, estetyczne i magiczne. Przedstawiają pewne wydarzenia, wspomnienia, osoby. Wyrażają najprostsze uczucia twórców, są prezentacją ich filozofii, przeżyć, umiejętności i wiedzy o świecie.
Gromadzone latami eksponaty, które ostatecznie znalazły swe miejsce w pomieszczeniach pawilonu muzealnego, czynią z Pana kolekcjonera?
- Od kiedy narodziła się idea stworzenia muzeum dla moich zbiorów wolę określać siebie mianem muzealnika. Owszem, tworzę kolekcje, ale z myślą o wystawach tematycznych i problemowych. Aby być kolekcjonerem, potrzebne są duże środki finansowe do poszerzania zbiorów. Tymczasem pokaźna część dzieł, które można u mnie obejrzeć jest depozytami. Nieczęsto mogę sobie pozwolić na zakup nowych eksponatów u ludowego twórcy. Dzieje się tak dlatego, że niejednokrotnie cena ich jest bardzo wysoka i przekracza moje skromne finansowe możliwości. Niekiedy jednak zdarza się, że zaprzyjaźniony artysta zechce ofiarować muzeum jedną ze swych prac.
Jak wiele spośród zabytków znajdujących się w muzeum jest Pana własnością?
- W zasadzie nie wiem, wciąż brakuje mi czasu na to, by zajmować się buchalterią. Tym bardziej jest to trudne, że tych samodzielnych pozycji różnego rodzaju jest bardzo wiele. Obiektem jest przecież wycinanka, malowane jajko, palemka, gliniana gwizdawka, drewniany ptaszek, rzeźba czy wielki obraz. Przykładowo przez ostatnie kilka lat przywiozłem z Litwy około 250 wileńskich palm. Zdobyłem także kilkadziesiąt pisanek, glinianych gwizdawek i około 300 drewnianych i słomianych ptaszków. Liczny jest również zbiór obejmujący wycinanki. Myślę, że jest ich około 600. Część z nich znajduje się na wystawie, ale większość przechowywana jest w archiwum. Te drobne eksponaty przekroczyły już sumę tysiąca, a przecież są jeszcze rzeźby, obrazy i inne dzieła. Myślę że około 40% zbiorów znajdujących się w muzeum to dzieła wypożyczone, pozostałe są moją własnością.
Będąc entuzjastą sztuki ludowej, zbieraczem i muzealnikiem zarazem, nie próbuje Pan realizować swych zainteresowań również na płaszczyźnie wytwórczej, samodzielnie rzeźbiąc lub malując?
- Niestety nie posiadam żadnych zdolności plastycznych, muzycznych, czy też literackich. Pozostaje mi zatem, podziwiać dzieła sztuki wykonane przez innych twórców.
Wyszukuje Pan ciekawych ludowych twórców tylko w Polsce, czy również za granicą?
- Szukam interesujących artystów nie tylko w kraju. Niedawno zakończyłem podróż na Białoruś. Kiedy przemierzałem poleskie pogranicze Białorusko-Ukraińskie, dotarłem do bardzo zapadłej wsi nad rzeką Horyń. Poznałem tam pewnego twórcę ludowego, Iwana Supruńczuka, kolekcjonera miejscowej kultury ludowej i twórcę regionalnego wiejskiego muzeum. Zakupiłem od niego dwie rzeźby, z których jedna wydaje się szczególnie cenna. Przedstawia osobę Chrystusa, obejmującego w opiekuńczym geście potężny krzyż. Na drzewcu widnieje postać umęczonego, maleńkiego dziecka. Jak twierdzi artysta, rzeźba odnosi się do wydarzeń związanych z awarią reaktora atomowego w Czarnobylu. Ma ona przypominać o wielkiej tragedii, jej skutkach, a przede wszystkim o krzywdzie ludzkiej. W tym roku zamierzam ponownie odwiedzić Białoruś. Udam się do Witebska na organizowane tam coroczne - witebskie Festiwale Sztuki, w ramach których, odbywają się też Międzynarodowe Dni Chagallowskie. Będę tam eksponował część mojej wystawy – Judaica. Zapewne wówczas nawiążę także nowe kontakty z ciekawymi twórcami. Jak do tej pory, zgromadziłem już około 300 zabytków z tego kręgu kulturowego. Liczę jednak na to, że uda mi się jeszcze ten zbiór powiększyć.
Czy podczas przekraczania granicy, kiedy niejednokrotnie przewozi Pan wiele eksponatów, rzeźb i obrazów, nie zdarzają się pewne utrudnienia ze strony służb celnych?
- Z reguły nie natrafiam na większe trudności ze strony celników. Tak na wschodniej, czy zachodniej granicy wytwory sztuki ludowej, takie jak koszyki, drewniane gwizdawki, drobne rzeźby, czy nawet obrazy, nie wzbudzają specjalnych podejrzeń. Dzieje się tak dlatego, że są to dzieła jak najbardziej współczesne, a nie zabytkowe. Po drugie, ich autorzy to twórcy ludowi, nie zaś profesjonaliści. Kilka lat temu zdarzyło się jednak, iż zostałem zatrzymany podczas przekraczania granicy litewsko-polskiej. Wiozłem wówczas do kraju zakupione na Litwie malowane, drewniane koniki. Wśród nich był jeden nieco większych rozmiarów, koń na biegunach, wykonany z brzozowej belki. Wzbudził on zainteresowanie jednego z celników i został poddany szczegółowej kontroli. Oczywiście niczego nie znaleziono. Niemniej jednak, od tej pory eksponat ten kojarzy mi się zawsze z „koniem trojańskim”.
Każda rzeźba, obraz czy inne dzieło znajdujące się w ekspozycji oraz jego twórca posiadają własną historię. Czy jednak wśród tych wielu opowieści mógłby Pan wskazać jedną, która jest dla Pana szczególnie ważna lub interesująca?
- Kilka lat temu byłem ze swoimi studentami na badaniach terenowych w okolicach Otwocka. Podczas penetrowania okolicy, w pobliżu wsi Regut, natknąłem się na rozwieszone na drzewach kapliczki. Od dzieci, które przymocowywały do drzewa kolejną rzeźbę dowiedziałem się, że autorem dzieł jest Józef Sobota. Jak się wkrótce okazało, były to kapliczki wotywne - czyli intencyjne. Twórca mając chore nogi rzeźbił kapliczki, aby w ten sposób prosić Boga o uzdrowienie. Wraz z moim przyjacielem, wspomnianym wcześniej Ludwikiem Zimmererem postanowiliśmy sprowadzić z Warszawy lekarza, który zaczął systematycznie leczyć pana Józefa. Po kilku miesiącach Józef Sobota zaczął chodzić. Kiedy wybrałem się do niego z życzeniami bożonarodzeniowymi, otrzymałem w prezencie bardzo ciekawą płaskorzeźbę. Przedstawia ona choinkę. Po bokach rzeźby znajdują się otwory, w które podczas Świąt Bożego Narodzenia należy wkładać gałązki świerku, a na nich zawieszać choinkowe ozdoby. Pod świerkiem autor wyrzeźbił Rodzinę Świętą. To przedstawienie związane jest z ludową opowieścią o tym , jak to Rodzina Święta podczas ucieczki do Egiptu chroni się pod choinką, która wówczas rozbłyskuje złotem. Następnie pojawiają się zbójnicy, którzy jednak nie wyrządzają żadnej krzywdy pielgrzymującym, bowiem Maryja - jako miłościwa matka w cudowny sposób leczy jedno ze zbójnickich dzieci. Na rzeźbie nie ma jednak wyleczonego dziecka, jest natomiast portret twórcy dzieła – Józefa Soboty z laseczką.
Marian Pokropek – profesor Uniwersytetu Warszawskiego, Kierownik Zakładu Etnografii Polski i Słowiańszczyzny, w Katedrze Etnologii i Antropologii Kulturowej, od ponad 40 lat gromadzi zabytki sztuki ludowej. Wśród nich znajdują się rzeźby, obrazy, drewniane gwizdawki, palemki, kolorowe wielkanocne pisanki, wiklinowe koszyki, wycinanki i wyroby ze słomy. W poszukiwaniu ciekawych twórców ludowych, profesor dociera do najbardziej zapomnianych miejsc w Polsce i za granicą. 5 września 1996 roku otworzył prywatne Muzeum Sztuki Ludowej w podwarszawskiej miejscowości. Muzeum, którego budowa zajęła Panu Marianowi ponad dwadzieścia pięć lat.
Chodząc po salach pawilonu, w którym znajduje się ponad pięć tysięcy eksponatów, trudno uwierzyć, że kolekcja ta została zebrana przez jednego upartego człowieka. Tak liczny zbiór musiał powstawać latami. Kiedy zainteresował się Pan wytworami sztuki ludowej i skąd pomysł prywatnego muzeum?
- Jako młody chłopak bardzo chciałem zostać archeologiem. W tym celu rozpocząłem naukę w Studium Historii Kultury Materialnej działającym przy Wydziale Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego. Będąc na trzecim roku studiów, zdecydowałem się jednak wybrać specjalizację etnograficzną. Moje pierwsze prace naukowo-badawcze związane były z Polskim Atlasem Etnograficznym. W późniejszym czasie, podjąłem samodzielne badania, dzięki którym powstał „Atlas sztuki ludowej i folkloru w Polsce”. Na zgromadzenie odpowiedniej naukowej dokumentacji do wspomnianego atlasu potrzebowałem sześciu lat. Utrudnienia w dotarciu do niektórych zbiorów muzeów regionalnych, zmusiły mnie do nawiązywania bezpośrednich kontaktów z twórcami ludowymi. Docierałem do najbardziej zapomnianych miejsc, poznając życie i sztukę ludzi ubogich, prostych, często upośledzonych. Dzięki tym niecodziennym doświadczeniom rozmiłowałem się w sztuce ludowej. W tym czasie poznałem dziennikarza zachodnioniemieckiego, kolekcjonera polskiej sztuki ludowej – Ludwika Zimmerera. Wspólne podróże pozwalały na rozwijanie naszych zainteresowań. Z każdego wyjazdu staraliśmy się przywozić po kilka eksponatów, które z czasem tworzyły potężne kolekcje. Na początku lat siedemdziesiątych, narodziła się idea budowy prywatnego pawilonu muzealnego. Nie zdawałem sobie wówczas sprawy, że wybudowanie muzeum potrwa ponad dwadzieścia lat. Liczyłem, że uzyskam wsparcie finansowe w tym przedsięwzięciu, tymczasem w rzeczywistości do ponoszenia kosztów inwestycji musiała wystarczać szczupła akademicka pensja. Z tego powodu, większość prac budowlanych podczas wznoszenia pawilonu wykonywałem samodzielnie. Musiało być to jednak muzeum prywatne, bowiem starania o pozyskanie lokalu dla zbiorów polskiej sztuki ludowej zostały przez ówczesne władze zignorowane. W niedługim czasie okazało się również, iż idea prywatnego muzeum była politycznie nieprawomyślna. Nikt też nie mógł przewidzieć, że w grudniową noc 1981 roku ogłoszony zostanie stan wojenny. Wydarzenia te nastąpiły wtedy, gdy na placu budowy był jedynie wykop ziemny i zalane fundamenty korytarza mającego łączyć piwnice starego domu z projektowanym pawilonem. Niedługo potem nad tym łącznikiem udało mi się wznieść jeszcze 10 arkad. W obliczu braku możliwości finansowania dalszych robót stanąłem przed trudnym dylematem zaniechania dalszych inwestycji. Wierzyłem jednak, że jeżeli udało mi się pobudować dom, to może i uda się postawić obok niego muzeum.
Kiedy nastąpiło oficjalne otwarcie obiektu, o którym Pana znajomi z życzliwą ironią opowiadają, że jest on skrzyżowaniem polskiej chałupy z dworkiem drobnoszlacheckim i wiejskim kościółkiem?
- Stało się to 15 września 1996 roku. Po dwudziestu pięciu latach starań, pawilon muzealny polskiej sztuki ludowej w Otrębusach, został udostępniony zwiedzającym.
Czy Pana muzeum cieszy się dużym zainteresowaniem?
- Przyjmuję w swoich skromnych progach osoby z całej Polski, a także dość licznych gości z zagranicy, wśród których znaleźli się m.in. parlamentarzyści z Francji i Japonii. Do pawilonu przybywają wycieczki szkolne, czasem turyści- krajoznawcy. W maju 1997 r. wśród zwiedzających witałem Jego Eminencję Kardynała Józefa Glempa, Prymasa Polski.
Kiedy wchodziłem do muzeum nie zauważyłem żadnych zwyczajowych znamion miejsca sztuki. Dlaczego nie ma jakiejkolwiek tabliczki, ani innej informacji o jego niezwykłości?
- Taka jest formuła muzeum prywatnego. Zawieszenie tabliczki informującej zobowiązuje do przestrzegania pewnych określonych godzin otwarcia. Mając wiele innych obowiązków dydaktycznych i naukowych nie mogę sobie na to pozwolić. Musiałbym specjalnie zatrudnić osoby, które w godzinach otwarcia pawilonu oczekiwałyby na zwiedzających, a na to najzwyczajniej mnie nie stać. W zasadzie muzeum może być otwarte o każdej porze. Na takie spotkanie należy się wcześniej umówić telefonicznie. Nie pobieram także opłat za wstęp, gdyż kłóci się to z ideą prywatnego muzeum oraz moją filozofią życia i spojrzeniem na sztukę. Niektórzy mówią, że jestem „współczesnym frajerem”. Mając tę świadomość wcale nie zamierzam zmieniać swojej postawy.
Jaka jest Pana wizja sztuki ludowej?
- Wyraża się ona w dziełach, które tutaj zebrałem. W doborze zabytków, tematyce, a także formie wystawy. W moim muzeum mogę pozwolić sobie na swobodę prezentacyjną, bez ograniczeń pewnymi kanonami. Łączę zatem różne gatunkowo eksponaty w jedną wystawową całość, aby przedstawić określony temat. Takim przykładem może być chociażby ostatnia ekspozycja, zakończona w maju tego roku (2000 r przyp. redakcji), zatytułowana Pasja Jesu Krysta. Udało mi się przedstawić „cykl pasyjny”, począwszy od wjazdu Jezusa do Jerozolimy, aż do zmartwychwstania, za pomocą rysunku, rzeźby, kurpiowskiej wycinanki i grafiki. Chętnie widziałbym także w zestawieniu sztukę ludową ze sztuką profesjonalną. Bowiem „konia z rzędem” temu, kto potrafi odpowiedzieć na pytanie, czy bardzo prymitywny obraz stworzony przez nieznanego ludowego artystę, nie jest czasem lepszy pod względem ideowym i plastycznym od współczesnego malarstwa profesjonalnego.
Sztuka ludowa wydaje się Panu bardziej autentyczna niż profesjonalna?
- Z całą pewnością sztuka prymitywna jest łatwiejsza w odbiorze i pozbawiona wyrafinowania, bardziej autentyczna. Współczesne malarstwo, a w szczególności malarstwo abstrakcyjne niejednokrotnie szokuje, przeraża i przytłacza swym dziwactwem. Wytwory sztuki ludowej - wycinanka, rzeźba czy nawet obraz spełniają funkcje kultowe, obrzędowe, estetyczne i magiczne. Przedstawiają pewne wydarzenia, wspomnienia, osoby. Wyrażają najprostsze uczucia twórców, są prezentacją ich filozofii, przeżyć, umiejętności i wiedzy o świecie.
Gromadzone latami eksponaty, które ostatecznie znalazły swe miejsce w pomieszczeniach pawilonu muzealnego, czynią z Pana kolekcjonera?
- Od kiedy narodziła się idea stworzenia muzeum dla moich zbiorów wolę określać siebie mianem muzealnika. Owszem, tworzę kolekcje, ale z myślą o wystawach tematycznych i problemowych. Aby być kolekcjonerem, potrzebne są duże środki finansowe do poszerzania zbiorów. Tymczasem pokaźna część dzieł, które można u mnie obejrzeć jest depozytami. Nieczęsto mogę sobie pozwolić na zakup nowych eksponatów u ludowego twórcy. Dzieje się tak dlatego, że niejednokrotnie cena ich jest bardzo wysoka i przekracza moje skromne finansowe możliwości. Niekiedy jednak zdarza się, że zaprzyjaźniony artysta zechce ofiarować muzeum jedną ze swych prac.
Jak wiele spośród zabytków znajdujących się w muzeum jest Pana własnością?
- W zasadzie nie wiem, wciąż brakuje mi czasu na to, by zajmować się buchalterią. Tym bardziej jest to trudne, że tych samodzielnych pozycji różnego rodzaju jest bardzo wiele. Obiektem jest przecież wycinanka, malowane jajko, palemka, gliniana gwizdawka, drewniany ptaszek, rzeźba czy wielki obraz. Przykładowo przez ostatnie kilka lat przywiozłem z Litwy około 250 wileńskich palm. Zdobyłem także kilkadziesiąt pisanek, glinianych gwizdawek i około 300 drewnianych i słomianych ptaszków. Liczny jest również zbiór obejmujący wycinanki. Myślę, że jest ich około 600. Część z nich znajduje się na wystawie, ale większość przechowywana jest w archiwum. Te drobne eksponaty przekroczyły już sumę tysiąca, a przecież są jeszcze rzeźby, obrazy i inne dzieła. Myślę że około 40% zbiorów znajdujących się w muzeum to dzieła wypożyczone, pozostałe są moją własnością.
Będąc entuzjastą sztuki ludowej, zbieraczem i muzealnikiem zarazem, nie próbuje Pan realizować swych zainteresowań również na płaszczyźnie wytwórczej, samodzielnie rzeźbiąc lub malując?
- Niestety nie posiadam żadnych zdolności plastycznych, muzycznych, czy też literackich. Pozostaje mi zatem, podziwiać dzieła sztuki wykonane przez innych twórców.
Wyszukuje Pan ciekawych ludowych twórców tylko w Polsce, czy również za granicą?
- Szukam interesujących artystów nie tylko w kraju. Niedawno zakończyłem podróż na Białoruś. Kiedy przemierzałem poleskie pogranicze Białorusko-Ukraińskie, dotarłem do bardzo zapadłej wsi nad rzeką Horyń. Poznałem tam pewnego twórcę ludowego, Iwana Supruńczuka, kolekcjonera miejscowej kultury ludowej i twórcę regionalnego wiejskiego muzeum. Zakupiłem od niego dwie rzeźby, z których jedna wydaje się szczególnie cenna. Przedstawia osobę Chrystusa, obejmującego w opiekuńczym geście potężny krzyż. Na drzewcu widnieje postać umęczonego, maleńkiego dziecka. Jak twierdzi artysta, rzeźba odnosi się do wydarzeń związanych z awarią reaktora atomowego w Czarnobylu. Ma ona przypominać o wielkiej tragedii, jej skutkach, a przede wszystkim o krzywdzie ludzkiej. W tym roku zamierzam ponownie odwiedzić Białoruś. Udam się do Witebska na organizowane tam coroczne - witebskie Festiwale Sztuki, w ramach których, odbywają się też Międzynarodowe Dni Chagallowskie. Będę tam eksponował część mojej wystawy – Judaica. Zapewne wówczas nawiążę także nowe kontakty z ciekawymi twórcami. Jak do tej pory, zgromadziłem już około 300 zabytków z tego kręgu kulturowego. Liczę jednak na to, że uda mi się jeszcze ten zbiór powiększyć.
Czy podczas przekraczania granicy, kiedy niejednokrotnie przewozi Pan wiele eksponatów, rzeźb i obrazów, nie zdarzają się pewne utrudnienia ze strony służb celnych?
- Z reguły nie natrafiam na większe trudności ze strony celników. Tak na wschodniej, czy zachodniej granicy wytwory sztuki ludowej, takie jak koszyki, drewniane gwizdawki, drobne rzeźby, czy nawet obrazy, nie wzbudzają specjalnych podejrzeń. Dzieje się tak dlatego, że są to dzieła jak najbardziej współczesne, a nie zabytkowe. Po drugie, ich autorzy to twórcy ludowi, nie zaś profesjonaliści. Kilka lat temu zdarzyło się jednak, iż zostałem zatrzymany podczas przekraczania granicy litewsko-polskiej. Wiozłem wówczas do kraju zakupione na Litwie malowane, drewniane koniki. Wśród nich był jeden nieco większych rozmiarów, koń na biegunach, wykonany z brzozowej belki. Wzbudził on zainteresowanie jednego z celników i został poddany szczegółowej kontroli. Oczywiście niczego nie znaleziono. Niemniej jednak, od tej pory eksponat ten kojarzy mi się zawsze z „koniem trojańskim”.
Każda rzeźba, obraz czy inne dzieło znajdujące się w ekspozycji oraz jego twórca posiadają własną historię. Czy jednak wśród tych wielu opowieści mógłby Pan wskazać jedną, która jest dla Pana szczególnie ważna lub interesująca?
- Kilka lat temu byłem ze swoimi studentami na badaniach terenowych w okolicach Otwocka. Podczas penetrowania okolicy, w pobliżu wsi Regut, natknąłem się na rozwieszone na drzewach kapliczki. Od dzieci, które przymocowywały do drzewa kolejną rzeźbę dowiedziałem się, że autorem dzieł jest Józef Sobota. Jak się wkrótce okazało, były to kapliczki wotywne - czyli intencyjne. Twórca mając chore nogi rzeźbił kapliczki, aby w ten sposób prosić Boga o uzdrowienie. Wraz z moim przyjacielem, wspomnianym wcześniej Ludwikiem Zimmererem postanowiliśmy sprowadzić z Warszawy lekarza, który zaczął systematycznie leczyć pana Józefa. Po kilku miesiącach Józef Sobota zaczął chodzić. Kiedy wybrałem się do niego z życzeniami bożonarodzeniowymi, otrzymałem w prezencie bardzo ciekawą płaskorzeźbę. Przedstawia ona choinkę. Po bokach rzeźby znajdują się otwory, w które podczas Świąt Bożego Narodzenia należy wkładać gałązki świerku, a na nich zawieszać choinkowe ozdoby. Pod świerkiem autor wyrzeźbił Rodzinę Świętą. To przedstawienie związane jest z ludową opowieścią o tym , jak to Rodzina Święta podczas ucieczki do Egiptu chroni się pod choinką, która wówczas rozbłyskuje złotem. Następnie pojawiają się zbójnicy, którzy jednak nie wyrządzają żadnej krzywdy pielgrzymującym, bowiem Maryja - jako miłościwa matka w cudowny sposób leczy jedno ze zbójnickich dzieci. Na rzeźbie nie ma jednak wyleczonego dziecka, jest natomiast portret twórcy dzieła – Józefa Soboty z laseczką.
Grzegorz Szczepański (2000 r.)
Komentarze