Łosiowisko to nazwa zagrody agroturystycznej w Starej Brdzie. Przed wojną mieścił się tu niemiecki posterunek graniczny. Znajduje się tu skraj Puszczy Człuchowskiej. To tutaj właśnie zjechali się nauczycielki z Pomorza na warsztaty z malarstwa na szkle, które miałem przyjemność prowadzić. Działo się to w dniach 17 – 19 września 2010 roku. Pogoda wymarzona. Słońce, chociaż jesienne, przygrzewało jak w pełni lata. Wyjechaliśmy z Gdańska po 12, licząc, że tłok na ulicach wylotowych będzie mniejszy. Nic z tego. Teraz nie ma właściwie odpowiedniej pory, by uniknąć korków. Chyba, że nocą. Tym razem jechałem w towarzystwie mojej żonki, by odpoczęła od codziennych zajęć i miasta. Po drodze zajechaliśmy do siedziby Kaszubskiego Uniwersytetu Ludowego we Wieżycy, organizatora moich zajęć. Po omówieniu spraw z tym związanych podjechaliśmy na stację kolejową odebrać dwie panie z Wejherowa, uczestniczki tych warsztatów, które skorzystały z mego pojazdu. Oczywiście wcześniej się umówiliśmy. Stację we Wieżycy pamiętam jeszcze z dawnych lat, kiedy była w pełni normalną stacją Polskich Kolei Państwowych. Dziś jej widok to obraz nędzy i rozpaczy. Powybijane szyby w oknach, zabite deskami okna dyżurnego ruchu, wszędzie nieład, wyrośnięte trawy, drzwi przywalone kamieniem i mała tabliczka – rozkład jazdy na murze. Za chwilę wtoczył się na peron nowoczesny szynobus, mocno kontrastujący ze starą, popadającą w ruinę stacją. Z pociągu wysiadły dwie panie. Okazało się, że właśnie na nie czekaliśmy. Zapakowaliśmy się i jazda do Starej Brdy. Na rogatkach wsi Korne zatrzymałem auto, by poczekać na panią Judytę z KUL, szefową warsztatów. Pani Judyta ustawiła GPS (nawigacja satelitarna) i za jego wskazaniami ruszyliśmy w kierunku „Łosiowiska”. Widocznie satelita nie dostrzegł zagrody zatopionej w głębokim lesie, bo przejechaliśmy miejsce skrętu do naszego celu. Mała poprawka, trzy kilometry lasem po piaszczystej drodze i wjeżdżamy na spore podwórze z dwóch stron otoczone domostwem, z trzeciej garażami. Jesteśmy w Puszczy Człuchowskiej. Spokój, słońce chylące się ku zachodowi i gdzieniegdzie odzywający się głos jesiennego ptactwa. Pomyślałem, że w maju musi tu być przecudnie. Rozlewisko Brdy spowodowane tamą wybudowaną przez bobry, w którym rechoczą i kumkają żabki, świergot uwijającego się w konarach drzew ptactwa i wszechobecna woń rozkwitającego kwiecia i żywicznych sosen. Taka tu jest z pewnością wiosna. Tymczasem zostaliśmy zakwaterowani w przyzwoitych pokojach z łazienkami i aneksem kuchennym. Ja i moja Danka otrzymaliśmy pokój dwuosobowy z kuchnią i łazienką. Póki słońce na niebie, zrobiłem mały rekonesans tego siedliska. Na ścianie domu należącego do gospodarzy spostrzegłem tablicę z napisem: W tym budynku, w latach 1958 – 1961 przebywał oraz tworzył powieściopisarz i publicysta Eugeniusz Paukszta 1916 -1979. Starą Brdę i powojenne losy okolicznej ludności uwiecznił w powieści pt. „Wiatrołomy”. Idąc drogą w kierunku Brdy napotyka się na starą szopę, na której wisi mocno przyrdzewiała tablica z informacją: SGGW-AR w Warszawie Instytut Ochrony Lasu i Drewna. Stacja Terenowa kształtowania i ochrony ekosystemów leśnych w Starej Brdzie Pilskiej. A więc jest to siedlisko z bogatą historią. Na warsztaty przyjechało kilkanaście pań z naszego województwa. Wprowadzenie w klimat XIX-wiecznego malarstwa, zapoznanie z jego pochodzeniem, przeznaczeniem, rozkwitem i zanikiem. Później zajęcia z komponowania ornamentów kwiatowych i przenoszenie własnych dokonań na szkło. Po początkowym niedowierzaniu we własne umiejętności malarskie poszło całkiem gładko. Panie namalowały po pięć obrazków i to całkiem dojrzałych warsztatowo, z czego wszyscy byliśmy ukontentowani. W sobotni wieczór zasiedliśmy przy ognisku, właściwie przy solidnym rożnie, na którym przyjaciel gospodarzy smażył kiełbaski, karkówki, żeberka, nie koniecznie z domowej zwierzyny. Wspaniale się gawędziło, zwłaszcza, że pan Stefan zapalony myśliwy, barwnie opowiadał o zwyczajach i przygodach, jakie zdarzały się na łowach. Nasze zajęcia zbiegły się z czasem rykowiska jeleni, których w tych lasach nie brakuje. Dowodem tego był łup z nocnego polowania w postaci pięknego poroża byka, które pyszniło się na czerepie, wybielonym przez gotowanie. Jeszcze wczoraj dumnie wznosił głowę z pięknym wieńcem, kusząc swym wyglądem łanie i odstraszając potężnym rykiem młodzików mających na nie apetyt. Dziś pokonany, będzie zdobił ścianę, jako kolejne trofeum. W niedzielne południe małe podsumowanie zajęć i czas wolny na spacer po lesie. Poszedłem z Danką nad Brdę, gdzie bobry miały swoje żeremie i ślady po ściętych drzewach do budowy tamy. Zwierzaki te są utrapieniem okolicznych gospodarzy, z uwagi na zalewające łąki. Ja to poniekąd rozumiem, jednak należałoby się zapytać, kto wkracza na czyj teren. Wiele lat temu, za PRL-u były specjalne akcje osuszania łąk, regulacji (faszynowania) rzeczułek i strumieni, by woda szybko spływała do morza i nie wylewała się na pradawne tereny zalewowe. Tym sposobem osuszano łąki i lasy, pozbawiając tym samym właściwego oddziaływania jej na nasze środowisko. Obniżył się poziom wód, z byłych terenów bagiennych wyprowadziły się kolonie ptactwa wodnego, znikło wiele gatunków roślin. Podobnie ma się sprawa z dzikami w naszych Trójmiejskich lasach. Rozrastanie się miasta, wkraczając z budownictwem w tereny zalesione, zajmujemy stanowiska zwierzyny leśnej. Cóż z tego, że odławia się dziesiątki sztuk dzików i wywozi między innymi do Puszczy Człuchowskiej, skoro te zwierzęta zarażone są strychniną pochodzącą z gryzoni buszujących, jak dziki, po śmietnikach osiedli. To jest przesadzanie chwastów. Znajomy myśliwy powiedział mi, że osobniki te są odstrzeliwane, a mięso utylizowane. Kołomyja. Czas wracać do domu. Po smakowitym obiedzie i zapakowaniu samochodów bagażami rozjechaliśmy się każdy w dwoją stronę. Łosiowisko opustoszało, ale pewnie nie na długo. Jest tu zbyt pięknie i zapewne ma już swoich bywalców. Październik 2010 Edmund Zieliński |