Felieton ten napisałem z inspiracji pana Krzysztofa Zamościńskiego z Centralnego Muzeum Morskiego w Gdańsku. Pan Zamościński napisał do mnie tak: Jestem pracownikiem Centralnego Muzeum Morskiego w Gdańsku i interesują mnie pływaki z sitowia, przy pomocy których uczono dzieci pływania (z tego co wiem, nad jeziorem Długim koło Kartuz).Oczywiście odpisałem.... |
Pływaki były też wykonywane z trzcin porastających brzegi jeziora. Te były trwalsze, można je było zabierać do domu, by służyły nam dłuższy czas. Do pływania służyły też litrowej pojemności butelki, dobrze zakorkowane. Obwiązywaliśmy je kawałkami starej sieci rybackiej i łączyliśmy je ze sobą jak pęczki sitowia. Zwyczaj korzystania z tego rodzaju pływaków był bardzo rozpowszechniony na pomorskiej wsi, a znany był już naszym dziadkom, bo to oni nam o tym powiedzieli. Sitowie służyło nam również do wykonywania „czapek” na głowy. Nie chroniły ani przed deszczem, ani przed słońcem, po prostu były jednorazową ozdobą dziecięcych głów w czasie wspólnych zabaw. Sposób wykonania? Z kilkunastu źdźbeł sitowia robiło się krążek dopasowany do wielkości głowy, oczywiście związany sitowiem. Na nim wplatało się pojedyncze źdźbła sitowia sterczące do góry. Po wpleceniu ich w cały krążek łączyło się je na szczycie w całość, też wiążąc sitowiem. „Czapka” miała kształt stożka, przypominającego indiański namiot – tipi. Co dziś służy dzieciakom do bezpiecznej kąpieli w wodzie, wystarczy spojrzeć latem na jakąkolwiek plażę. Wśród setek gumowych kaczek, pingwinów, ryb i pontoników, nie uświadczysz pływaków z sitowia, które tylko we wspomnieniach zostały. Gdańsk 14 marca 2011 Edmund Zieliński |
wstecz | dalej » |
---|