Czytając wspomnienia Reginy Matuszewskiej przenosimy się
jakby w inny świat. Świat, którego już nie ma, a jeszcze tak nie dawno był czymś
normalnym dla współczesnych mu ludzi.
Nikt wtedy nie narzekał, że ciężko, że ręcznie trzeba wybierać kartofle
z pola, paść bydło, jak wspomina pani Regina – (…) ja leciałam z radością, bo deszcz ze śniegiem przepadywał, a w tym
lasku był taki zaciszek. Kto dziś
wcześnie rano wstaje, obiera kartofle i wstawia na fajerki kapuściankę z
prośniankami, bo w gospodarstwie pracy huk? Nie ma kuchenek z fajerkami. Jest
fast food, hamburger czy pizza, jak na
współczesne czasy przystało. No to za sprawą pani Reginy przenieśmy się w
odległe już czasy.
Edmund Zieliński
Ps. Poprzednie odcinki znajdują się na starszych stronach
mego bloga.
Regina Matuszewska –
XIX. Spałam w ślabanie z Tenią i z
Irką
Babka została na
gospodarstwie z synem Wackiem, synową Heleną i wnuczkami. Nadal pomagała robić
i zarządzać, ale mszy świętej nigdy nie opuściła, choć do kościoła było spory
kawałek drogi. Babka miała jeden pierś ciut większy. Rodzina mówiła, że babka
dolary po dziadku nosi za stanikiem. Synowie myśleli komu się dostaną. Może
babka jakoś podzieli wszystkich. Sąsiedzi zazdrościli babce, co osiągnęła w
swoim życiu. Nie wierzyli, że dziadek tyle zarobił. Mówili, że dziadek skarb
pod gruszką wykopał, to mogą się tak rządzić. Nie wiadomo jak tam było.
Tajemnice też umierają. Babka już w podeszłym wieku, poczuła się źle. Pojechała
do syna księdza. Tam zachorowała poważnie. Miała tam wszystko, co choremu
potrzeba. Synowie jej nie odwiedzali, bo to daleko pod litewską granicą. Była
najmocniejsza z kobiet, nikt nie myślał, że umrze. Umarła na wiosnę, ja
urodziłam czwarte dziecko i nie byłam na
pogrzebie. Stryjek ksiądz przywiózł babcię
do kościoła w Turośli. Godnie była pochowana. Na pogrzebie było
dwudziestu dwóch księży, wszystko odbywało się uroczyście. Babka za swego życia
zrobiła sobie pomnik. Leżał na strychu. Stryjek Wacek ten pomnik postawił na
grobie babki. Stał nie długo. Ksiądz stryjek pojechał niedługo po śmierci babki
do Lurd (Lourdes – E.Z.), cudownego miejsca Francji. Do Turośli przyjechał
nowym samochodem i postawił babci drugi pomnik. Ten wyrzucił, co babka sobie
sprawiła. Ten widać z daleka, jak stoi postać Jezusa i wszystkich błogosławi.
Piękną pamiątkę zostawił rodzicom w Turośli. Ja często odwiedzałam Turośl. Była
tam ciotka Helenka. Mieli średnią gospodarkę pod Kruszą, na końcu wsi.
Mieszkali we wsi, na pole dojeżdżali. Mieli dwa ładne konie i małe dzieci. Przy
dzieciach zostawała babka Teofila, matka wujka Bolka. Jednego razu spłonęły
budynki. Wtedy wujek zaczął wywozić co zostało po ogniu, przewozić na pole pod
Kruszą. Rok za rokiem i powstał domek jednoizbowy razem z chlewem. W chlewie
przegradzała ściana, w jednym pomieszczeniu stały konie, w drugim trzy krowy.
Przegradzała sień, z sieni szło się do izby. W tej izbie mieścili się – ciotka,
wujek, dzieci i babka Teofila. Po każdym wykopaniu ziemniaków u nas, matka wysyłała
mnie do ciotki, żebym jej pomogła kopać. Ja szłam pieszo i zachodziłam na noc
do babki i stryjostwa Ksepków. Wszyscy okazywali mi radość. Spałam w ślabanie z
Tenią i z Irką. (ślaban - starodawny mebel do siedzenia i spania
rozpowszechniony w całej Polsce. Na dzień była to ława z oparciem, na noc
wyciągano z pod spodu drugą część służącą do chowania pościeli jak i do spania
– E.Z.). Długo w noc nie spałyśmy, opowiadałyśmy sobie różności i cieszyłyśmy
się sobą. Stryjenka Helena zawsze śmiejąca i żartobliwa. Stryjek Wacek był
poważny, podobny do babci, chowany w surowości i przykładnie. Pokój duży miała
wtedy babcia, alkierz z izbetką ( z izdebką – E.Z.)ą mieli stryjostwo, dużą
sień i ganek, mówiło się ze szkła. Miał dużo okien. Po śniadaniu skręciłam
trochę, żeby zajść do Piecka. To było też w Cieloszce, ale ten kąt nazywał się
Pieck. Tam mieszkał stryj mojej matki. Tam gdzie babka mieszkała nazywało się Świerzk.
W Piecku też nieraz nocowałam, tym razem chciałam być prędzej u ciotki. Matka
kazała żeby długo nie siedzieć u stryjków, żałowała się ciotki. Ciotka sama
kartofle kopała, wujek orał i siał i nigdy nie zdążył wziąć motyki do ręki.
Ciotka ucieszyła się z mojego przyjścia. Szybko ugotowała kawy czarnej,
osłodziła i ukroiła chleba i poprosiła mnie do posiłku. Chleb mieli bielszy od
naszego. Było niedaleko do młyna i wujek Bolek jeździł do zmielenia swojego
zboża. Smakował nie posmarowany. Dzieciom ciotka posmarowała mlekiem i
poprószyła cukrem. Babka Teofila siedziała przy piecu i kołysała Helenkę.
Poszłym z ciotką kopać kartofle. W kartoflach było trochę zielska, to ciotka
wypuściła z grudzi ( z ogrodzenia – E.Z.) krowy i razem się pasło. Krowy nie
chciały w jednym miejscu chodzić. Niedaleko było wzgórze, na nim lasek i krowy
uciekały do lasku. Ciotka mówiła idź przygoń te klempy (podobnie na Kociewiu
nazywano krowy, bo klampy – E.Z.). Ja leciałam z radością, bo deszcz ze
śniegiem przelatywał, a w tym lasku był taki zaciszek. Trochę postałam i
upajałam się ciszą i spokojem jaki tu panował. Krowy też lubiły ciepło i lepszą
trawę leśną. Nigdy ciotka nie mówiła, co cię tak długo nie było. Kopałyśmy do
zmierzchu, aż wujek przyjechał po kartofle, pokładł na wóz. Babka już
naskrobała ziemniaków, ciotka rozpaliła ogień i wstawiła kartofle. W drugą
fajerkę, kapuściankę z prośniankami. Jak się poszło do lasku to się nazbierało
prośnianków (gwarowa nazwa grzybów, zielonych gąsek – E.Z.) . Ciotka dużo
grzybów uzbierała i ususzyła. W zimie sprzeda, żeby mieć jakich pieniądz. Wujek
i ciotka wstawali jak kury piali, babka też za nimi się zwlekała z łóżka, żeby
chociaż kartofli oskrobać. Mnie budzili trochę później. Szłam albo krowy
wydoić, albo kartofle rejbować, czyli trzeć. Te kartofle utarte się odciskało,
odżymało przez lnianą szmatę. Z tego odciśniętego ciasta wrzucało się na
gotujące mleko drobne kluski. Smaczne były ziemniaki i kapusta z grzybami, ale
najlepsze były te kluski. Apetyt psuła mi trochę babka Teofila. Wszyscy
jedliśmy ze wspólnych misek glinianych. Babce się trzęsła ręka i myślałam, że
nie doniesie do gęby. Jej to się udawało zawsze, ale patrzeć było jakoś nie
przyjemnie. Jak u ciotki były wykopane kartofle, przebierałam się i szłam do
domu inną drogą. Szłam ze cztery kilometry wąskimi dróżkami przez bór. W tym
borze Niemcy mieli swoje baraki. Szłam i podziwiałam porobione piękne klomby z
mchu zielonego przy barakach. Niemcy robili tak, jakby mieli być u nas sto lat.
Doszłam do ciotki Bronci i wujka Piotra. U tej ciotki był zawsze spokój i jakby
nie było żadnej roboty. Wszędzie porządek jakby wszystko krasnoludki zrobiły.
Ignac był w Ameryce. Antoś i Stefka szyli. Bronka na robotach w Niemczech. Pojechała
do Antosia i Stefki odwiedzić. Mieszkali w Zbójnej. Poszła u nich do kościoła.
Ustali żandarmi w wielkich drzwiach i młodych ludzi wywieźli daleko w głąb
Niemiec. Antoś ożenił się z Estonką z rodziny Parzychów. Byli ładną para. Ona
miała dwa czarne warkocze, jeszcze czarniejsze niż włosy mojej matki. Przyjechali
nas odwiedzić. Antoś chciał swoją piękną żonę pokazać rodzinie. Włosy ładnie
upinała w koszyczek. Ubrana jak wielka pani, była żywego usposobienia i co
myślała to mówiła. Na mnie mówiła, że jak na mój wiek, to jestem za poważna.
Antoś też nie był gorszy. Był po prostu pewny siebie. Wszystkie dzieci ciotki
miały w sobie coś osobliwego. Jakby wrodzona inteligencja. Byli chowani na wsi,
nie bogaci a wszyscy byli jakby z książki Noce i Dnie. Nie byli ani pyszni, ani
zarozumiali ale jakieś dostojeństwo z nich emanowało. Stefka poszła za
Kubrzyńskiego do Myszyńca.
Cdn.