wtorek, 12 stycznia 2021

Z historii Zblewa

 Z historii Zblewa             

                           Zdarzyło się dawno temu

O ile dobrze pamiętam,  zimą 1958 roku odwiedziłem pana Mariana Łąckiego. Był znanym szewcem w Zblewie, a swój warsztacik miał w pokoiku na strychu domu przy ulicy Kościelnej 3. Nie wiem, czy zaniosłem do naprawy obuwie, czy po prostu poszedłem do pana Mariana na pogawędkę. Lubiłem pana Łąckiego, był serdeczny, zawsze uśmiechnięty, a zwłaszcza, że byliśmy śpiewakami miejscowego chóru kościelnego p.w. św. Cecylii, popularnie zwanego „Cecylką”. Jakoś zawsze lubiłem przebywać w towarzystwie osób starszych, którzy często wspomnieniami wracali do przeszłości, do życia które znane mi było tylko z opowiadań rodziców czy dziadków. 

Moje spotkanie z panem Marianem odbyło się w czasie, kiedy nasz chór ćwiczył śpiew kolęd na nadchodzące święta Bożego Narodzenia. Pan Marian śpiewał w tenorach, ja w basach. Pamiętam, ze siedzieliśmy przy herbatce wzmocnionej kieliszkiem jakiegoś alkoholu i śpiewaliśmy „Lili lili laj moje dzieciąteczko” oczywiście swoimi głosami, a więc bas mieszał się z tenorem. Do akordu brakowało trzeciego głosu i byłoby już męskie trio. 

Kiedy już pośpiewaliśmy, również i niemiecką piosenkę żołnierską „ Ich hat eine kameraden” (nauczyła ją mnie moja mama, a mamę jej starszy brat służący w armii niemieckiej na froncie zachodnim I wojny światowej) )panu Marianowi zebrało się na wspomnienia.  A było tak. Po wkroczeniu Armii Czerwonej do Zblewa 6 marca 1945 roku, nastały inne czasy. Zaczęły się prześladowania miejscowej ludności, bowiem Armia Czerwona uważała mieszkańców Pomorza za sprzyjających okupantowi niemieckiemu. Przeprowadzano zatrzymania i wywózki na teren Związku Radzieckiego. Pewnego dnia przyszedł do pana Mariana jeden z mieszkańców Zblewa, by poszedł z nim na posterunek i poświadczył nowym władzom, że jest Polakiem. By świadectwo było bardziej wiarygodne poszedł zaświadczyć jeszcze jeden z mieszkańców Zblewa. Podobno powiedziano mu, jak przyprowadzi dwóch świadków, to go wypuszczą. Poszli we trójkę, miała być chwila… Pan Marian nie wraca, zaniepokojona rodzina dowiaduje się, że w spichlerzu (istniejącym do lat 80-tych w Zblewie) znajdują się wszyscy zatrzymani i czekają na dalszy los. Jak mi wspominał syn pana Mariana i Leonardy – mój przyjaciel Edmund (dla najbliższych i przyjaciół Dziuszek), bliscy zatrzymanych podchodzili pod spichlerz i kiwali do swoich mężów czy ojców. Jak mówił Dziuszek, tata kiwał do niego z górnego okienka spichlerza. W pewnym momencie, kiedy pan Marian żegnał się z bliskimi. Ściągnął skrycie ślubną obrączkę z palca, równie skrycie włożył ją do ust i całując się na pożegnanie z bliską osobą przekazał tą drogą pierścionek. Zatrzymanych wywieziono w nieznanym kierunku. Pana Mariana zawieźli do Archangielska nad morze Białe. Jak  opowiadał, było tam strasznie, zwłaszcza, że dokuczał głód, który częściowo zaspakajano trawą i pokrzywami. 

Wreszcie na mocy jakiegoś rozkazu pana Mariana zwolniono i 28 sierpnia 1945 roku przybył transportem do Iławy. 

Podobnych historii związanych z wyzwoleniem Polski przez Armię Czerwoną jest bardzo dużo i pewnie w każdej pomorskiej rodzinie można by coś podobnego opisać.  Oby nigdy więcej.

Serdecznie dziękuję Dziuszkowi za uzupełnienie wiadomości  związanych z zatrzymaniem Ojca.

Gdańsk  29 listopada 2020                                            Edmund Zieliński