Na początku 2008 roku pan poseł Jan Kulas zaproponował mi
napisanie swoich wspomnień związanych z papieżem Janem Pawłem II. Propozycje
przyjąłem. Poniżej jest tekst mego artykułu zamieszczonego w książce „Moje
spotkania z papieżem Janem Pawłem II”. Jest to praca
zbiorowa pod redakcją Jana Kulasa.
Dar
49 twórców z Pomorza dla Jana Pawła II
Byłem jeszcze dość młodym człowiekiem
(urodziłem się w 1940 roku), mieszkałem w Zblewie, kiedy dowiedziałem się, że
biskupem krakowskim został Karol Wojtyła. Żyliśmy wtedy w trudnych czasach dla
naszego kościoła. Tu i ówdzie szeptano, że Karol Wojtyła zrobi porządek z
naszym prymasem Stefanem Wyszyńskim, który był bardzo niewygodny dla „władzy
ludowej”. Szeptanki te rozpowszechniane były przez ówczesną propagandę partyjną
dla poróżnienia narodu, siania zamętu, oczerniania prymasa. Naród wiedział
swoje i nie dał się zbałamucić, czego
dowodem były liczne spotkania bpa Karola Wojtyły i prymasa Stefana Wyszyńskiego
z udziałem tysięcy wiernych na Jasnej Górze i w innych miastach naszego kraju.
Czas płynął. Mało kto sądził, że w Polsce
cokolwiek się zmieni na lepsze. Aż nadszedł dzień 16 października 1978 roku.
Tego dnia, w ramach podnoszenia swoich kwalifikacji, zdawałem egzamin
mistrzowski w zawodzie elektryka. Wróciłem wieczorem do domu. Ledwo otworzyłem
drzwi, a żonka woła: „Karol Wojtyła został papieżem!”. To było coś
niesamowitego. Radość, radość i jeszcze raz radość. Bardzo oszczędne
wiadomości w TV i radiu potwierdziły tę
radosną wiadomość. Z sąsiednich mieszkań dochodziły głosy cieszących się
mieszkańców. 130 lat wcześniej Juliusz Słowacki napisał:
Pośród niesnasków Pan Bóg uderza
W ogromny dzwon.
Dla słowiańskiego oto papieża
Otwarty tron…
Następnego dnia w
tramwajach, autobusach, zakładach pracy i na ulicach widać było szczęśliwych
ludzi z powodu wyboru Polaka na papieża. Jedni mówili, to koniec komunizmu,
inni, że teraz dostaniemy z Watykanu mnóstwo pieniędzy. Były też powściągliwe
opinie na temat przyszłości naszej ojczyzny, obawiano się, że Związek Radziecki
nie pozwoli na pełną demokrację. Tak też było. Trzeba było jeszcze 11 lat, by
komunizm legł w swoich zgniłych fundamentach. Zanim to jednak nastąpiło, były
pielgrzymki naszego Papieża do ojczyzny, a każda z nich rodziła nadzieję na
lepsze jutro. Pamiętne spotkanie Papieża z setkami tysięcy Polaków na Placu
Zwycięstwa w Warszawie 2 czerwca 1979 roku i Jego słowa „…I wołam ja, syn polskiej ziemi, a zarazem ja – Jan Paweł II papież,
wołam z głębi tysiąclecia, wołam w przeddzień Święta zesłania. Niech zstąpi
Duch Twój! I odnowi oblicze ziemi. Tej Ziemi” . Jeszcze dziś widzę, jak
wypowiada te prorocze słowa, które kierował do samego Boga. Pomyślałem wtedy, że coś się stanie. I stało
się. Zajaśniał nadzieją „sierpień”, brutalnie stłumiony stanem wojennym. Były
kolejne ofiary. Komunizm nabrał nowego oddechu, przygasła nadzieja odzyskania
pełnej niepodległości.
Rozpoczęły się przygotowania do
powitania Jana Pawła II w Gdańsku podczas kolejnej pielgrzymki do Polski. Scenograf
Marian Kołodziej postawił na Zaspie piękny ołtarz – okręt. Mój udział w
przygotowaniu placu dla pielgrzymów był dość skromny. Wkopywaliśmy słupki
wyznaczające poszczególne sektory.
Wstąpiłem też do Kościelnej Służby Mężczyzn „Semper Fidelis”, która
miała zadanie utrzymania porządku w sektorach. Było nas kilka tysięcy. Na zaprzysiężeniu w
bazylice Mariackiej w Gdańsku brakowało miejsc. Szare bloki na Zaspie
przyoblekły się setkami transparentów i flag o barwach narodowych, papieskich i
kościelnych. Komunistyczne slogany widniejące na szczytach bloków zmieniały
swój sens po dowieszeniu odpowiedniego hasła przez mieszkańców. Było takie
hasło „Byliśmy – Jesteśmy – Będziemy”. Mieszkańcy dopisali: „Zawsze wierni Bogu”.
Albo „Nasz ustrój to socjalizm”. Pod
spodem dopisano: „Boże daj siłę swojemu ludowi. Nie lękajcie się”. Pan Marian Kołodziej zaprojektował specjalne
bramy triumfalne, przez które miał przejeżdżać orszak papieski. Niestety władze
nie zgodziły się, tłumacząc to względami bezpieczeństwa.
12 czerwca 1987 roku od wczesnych godzin
rannych zjeżdżali pielgrzymi na płytę starego lotniska we Wrzeszczu na
spotkanie z namiestnikiem Chrystusa. Pogoda dopisała. Miałem służbę w sektorze,
w którym należało kontrolować wchodzących, sprawdzając dowody osobiste i
odbierać ostre przedmioty jak parasolki, noże, butelki itp. Nikt nie psioczył
na przepisy, wiadomo było, że chodzi o bezpieczeństwo samego Papieża, wszystko
odbywało się sprawnie i plac zapełniał się setkami tysięcy wiernych. Milicja
mundurowa obstawiała teren zewnętrzny placu, obsadziła tez dachy okolicznych
domów. Kiedy papamobile wjeżdżał na plac, zerwała się burza oklasków, a nad
głowami pielgrzymów powiewały różnobarwne chorągiewki. Widziałem Papieża z
odległości pięćdziesięciu metrów. W czasie swej homilii wypowiedział znamienne
zdanie „ …Żywię bowiem głębokie przeświadczenie,
iż to, co zaczęło się dokonywać tu, w Gdańsku i na Wybrzeżu, i w innych
środowiskach pracy w Polsce, ma wielkie znaczenie dla przyszłości ludzi pracy.
I to nie tylko na naszej ziemi, ale wszędzie.” Za dwa lata pękły okowy
komunizmu i zaczęły się przemiany ustrojowe. Zaczęliśmy oddychać wolnością.
Zapowiedziano kolejną wizytę Ojca Świętego Jana Pawła II w Gdańsku. W 1988
roku zaczęły się intensywne przygotowania. Jeszcze dokładnie nie wiedziano, w
którym miejscu odbędzie się spotkanie z Papieżem. Pod koniec lata otrzymałem
zaproszenie z Instytutu Kaszubskiego od prof.
Józefa Borzyszkowskiego do wzięcia udziału w organizacji budowy ołtarza, bowiem
tym razem scenograf Marian Kołodziej
postanowił włączyć w budowę ołtarza rzeźbiarzy ludowych. Ale się uradowałem! To
przecież ogromne dzieło, dla niejednego z nas dzieło życia. Sporządziłem listę
rzeźbiarzy, którzy zostali zaproszenie na pierwsze spotkanie organizacyjne do
Łączyńskiej Huty w checzy prof. Józefa Borzyszkowskiego. Przyjechało
kilkadziesiąt osób zainteresowanych tym przedsięwzięciem. Między innym
scenograf Marian Kołodziej z małżonką Haliną Słojewską. Pan Kołodziej przedstawił
nam swoją wizję papieskiego ołtarza.
Miały w nim stanąć Wigury świątków ( o wymiarach dorosłego człowieka) wykonane
przez ludowych rzeźbiarzy. Wielu z nich nigdy tak wielkich rzeźb nie
wykonywało. Niektórzy mieli obawy, czy podołają zadaniu. Było mnóstwo pytań i
dziesiątki odpowiedzi, ale ziarno zostało zasiane. Kolejnych kilka spotkań odbyło się w Pałacu Ferberów
przy kościele Mariackim w Gdańsku. Tam dopiero wykrystalizowały się założenia i
zadania do wykonania przez rzeźbiarzy. Tam rozważano wszelkie zagadnienia
związane ze stroną praktyczną budowy ołtarza, jak: dostawa drewna dla
rzeźbiarzy, ilość materiałów, problem ich sfinansowania. Omówiono całą
logistykę. Rzeźbiarze pobrali projekty prac, odpowiednie służby dostarczyły im
drewno i rozpoczęła się praca. Dla części rzeźbiarzy była to praca mozolna,
prawie niewykonalna. Pan Stanisław Matuszewski z Czrnegolasu jak zobaczył kloce
drewna przywiezione dla jego żonki na figurę Anioła Stróża, złamał ręce i
powiedział: „Jak oni mogli dać coś
takiego do roboty mojej Regince!” Pani Regina się nie załamała, wciągnęli
kloc do chlewika i rozpoczęło się wydobywanie ukrytego w klocku lipy Anioła
Stróża. Pan Stasiu dorobił odpowiednie dłuta i sam
pomagał żonce w tej trudnej pracy.
Rzeźby do ołtarza wykonywało czterdziestu
dziewięciu twórców z całego Pomorza, w
tym trzy kobiety. Muszę przyznać, że ja
również tak wielkich figur do tej pory nie wykonywałem. Dzięki życzliwości
naszego księdza proboszcza Kazimierza Wojciechowskiego z kościoła Opatrzności
Bożej na Zaspie, otrzymałem pomieszczenie, w którym mogłem swobodnie rzeźbić.
Początkowo miały to być tylko dwie figury, a wykonałem siedem. Mój starszy brat
Jerzy chciał wyrzeźbić Świętą Rodzinę. Niestety, nagle zachorował i po miesiącu
zmarł. Wysłałem projekty rzeźb Jankowi Kowalskiemu z Iławy, ale z uwagi na zły
stan zdrowia odmówił wykonania prac. Co miałem robić, wziąłem to na siebie. Z
bratem Rajmundem i kolegą Stanisławem Platą wyrzeźbiliśmy Świętą Rodzinę, którą
miał wykonać brat Jerzy. Już wiedzieliśmy, że ołtarz powstanie na hipodromie w
Sopocie i 5 czerwca 1999 roku zostanie przy nim odprawiona Masza święta przez
naszego Papieża.
W wolnych chwilach wraz z Krystyną
Szałaśną z muzeum w Oliwie jeździliśmy do twórców na konsultacje. Byliśmy i na
Kaszubach, i na Kociewiu, wszędzie rzeźby nabierały realnych kształtów. Wielu
wykonywało jakieś dodatkowe prace, z nadzieją, że scenograf Marian Kołodziej
umieści je w swoim ołtarzu. Ja też wyrzeźbiłem dwie kapliczki, które pan Kołodziej
zaakceptował i dziś stoją przy kościele św. Wawrzyńca w Gdyni Wielkim Kacku.
Na dwa tygodnie przed planowaną wizytą
Ojca Świętego wszystkie prace zostały zwiezione na hipodrom i tam przez kilkanaście
dni twórcy pracowali przy ich kosmetyce i konserwacji. Obok wznosił się już
podest ołtarza, na którym montowano krzyże, kapliczki i figury wykonane przez
twórców ludowych Kaszub, Kociewia, Borów Tucholskich, Krajny i Powiśla.
Pamiętam, że jako pierwszy zamontowany został wielki krzyż z moją figurą
Chrystusa Ukrzyżowanego. Było mi miło. Przez hipodrom przewijały się codziennie
setki osób zainteresowanych pracą przy rzeźbach. Jak wielkie to miało znaczenie
dla niektórych osób, niech świadczy fakt, że jedna pani zapytała, czy może
zabrać na pamiątkę trochę wiórów. Wzruszające.
Od rana 5 czerwca tysiące pielgrzymów
zapełniało plac przed ołtarzem. Wykonawcy ołtarza otrzymali miejsca w sektorze
dla VIP-ów . Miło było popatrzeć na swe dzieło, pobłogosławione ręką Jana Pawła
II. Ma to ogromne znaczenie, zwłaszcza
dziś, kiedy niebawem nasz Papież ogłoszony zostanie Świętym Janem Pawłem II.
Było wiele planów związany z dalszym
losem ołtarza papieskiego. Część figur i centralna część znajduje się w Sanktuarium
Matki Bożej Brzemiennej w Matemblewie. Inne w poszczególnych kościołach i
kaplicach. Jeszcze inne są w prywatnym posiadaniu i na rozstajach dróg w
przydrożnych kapliczkach. Figura Pana Jezusa Ukrzyżowanego, która wisiała na
krzyżu u wejścia na schody ołtarza, wisi teraz w moim mieszkaniu i przypomina tamto Wielkie Wydarzenie.
Z uwagą śledziłem spotkanie z Janem Pawłem
II w Pelplinie. Fizycznie tam nie uczestniczyłem. Słuchając homilii Papieża, myślałem,
że podobnie jak do Kaszubów zwróci się do Kociewiaków. Niestety, tego zabrakło.
To nie wina naszego Papieża, ale tych, którzy tekst homilii przygotowywali.
Czy przeżycia związane z osobą Jana
Pawła II, Jego nauczanie, wpłynęły na moje życie? Zasadniczo nie. Jeśli się ma mocne
podstawy wiary, treści wypływające z nauki naszego Papieża tylko je umacniają.
Natomiast wiele z mądrych nauk Ojca Świętego powinno dotrzeć do dzisiejszej młodzieży.
Jest wiele wyuzdania seksualnego, niemoralnego prowadzenia się. Są rozboje,
narkotyki i pijaństwo. Potrzebna jest prawdziwa miłość i poszanowanie drugiego
człowieka. Nasz Papież, to była sama dobroć, przepojona bezgraniczną miłością.
To On odegrał zasadniczą rolę w najnowszej historii naszej ojczyzny. On nikogo
nie odrzucał. Pochylał się nad każdym człowiekiem. Był przykładem dla wielu
duchownych, jak służyć kościołowi, nie oglądając się na profity.
Jestem głęboko przekonany, że w Domu Ojca
troskliwie spogląda na swoją ojczyznę i dalej duchowo pielgrzymuje po świecie,
niosąc pomoc w potrzebie.
Edmund Zieliński
Od redakcji: Edmund Zieliński – prezes Oddziału Gdańskiego
Stowarzyszenia twórców Ludowych , aktywny animator współczesnej sztuki i
kultury ludowej, miłośnik regionalizmu kociewskiego i pomorskiego.
Ps.
Dnia 14 października
2008 roku (wtorek) w Domu Kultury w Tczewie odbyła się uroczysta promocja
książki „Moje spotkanie z Papieżem Janem Pawłem II”. Na tę promocję pojechałem
z redaktorem Stanisławem Pestką.
E.Z.