JAN GAJEWSKI, PIERWSZY WÓJT ZBLEWA PO 1945 R., O KTÓRYM MAŁO KTO COŚ WIE |
środa, 19 listopad 2014 | |
Facebook nie sprzyja dłuższym tekstom (co dzisiaj w ogóle im sprzyja?). Dlatego moje rozmowy na Fb z Marią Zofią Gajewską-Woźniak miały charakter że tak powiem poszarpany, często też były to krótkie, ale i tak za długie jak na Fb, komentarze pod zdjęciami. Z tych fragmentów niewiele dałoby się skleić, poprosiłem więc Marię o dłuższą wypowiedź na temat Jana Gajewskiego, jej taty. I mamy jak na dłoni bohatera. Niedawno w "Rejsach" opublikowano mój reportaż o Leonardzie Piotrzkowskim, któremu - tak sądzę - należy się upamiętnienie nie tylko na papierze. To samo dotyczy Jana Gajewskiego, pierwszego wójta Zblewa pod 1945 r. Przejdźmy do pierwszej części wspomnień Marii, córki Jana Gajewskiego... (tm) Mój Ojciec (Jan Gajewski) urodził się 21 maja 1900 roku w Zblewie, w rodzinie właściciela masarni i sklepu masarskiego. Matka z d. Ringwelska ze Starej Kiszewy. Tata - Tomasz Gajewski ze Zblewa. Szkoła podstawowa - Zblewo w zaborze pruskim, gimnazjum w Gniewie - męskie, niemieckie, w zaborze pruskim. Ślub z panią z domu Kuchta. Mieli syna Hieronima - mówili na niego w Zblewie Heruś - mojego później brata najukochańszego. Żona zmarła podczas połogu. Był sam. Wychowywał syna z pomocą rodziny Kuchta. W 1932 r. w 21 kwietnia ślub z moją mamą Wandą z domu Mazurowska. Urodziły się moje siostry, a w 1940 r. mój brat Jan (są zdjęcia Jana w artykule Edmunda Zielińskiego). Po ślubie z moją mamą ojciec założył biznes "HANDEL BYDŁEM I TRZODĄ".
Dziadek Tomasz Gajewski (siedzi) oraz brat mojej Babci Klary Tadeusz Ringwelski
Tatuś w trakcie nauki w Gimnazjum w Gniewie (pierwszy po prawej) i bracia: Brunon (mieszkał potem w Gdyni) - pierwszy od lewej, w środku brat Edwin, mistrz Edmunda Herolda
U góry mój Tata (stoi po lewej stronie)
Cała rodzina w 1937 roku. Nie ma brata Jana i mnie - my urodziliśmy się później
Nasz sprzedany dom rodzinny został zbudowany w XIX wieku. Nigdy po wojnie Tata nie mógł nawet pomyśleć, by powrócić do marzeń - zamierzeń z 1938 roku, kiedy go kupił
Dobrze się nam powodziło. Ojciec znał perfekt niemiecki. Handlował z Europą - wysyłał co tydzień bydło i trzodę do Berlina, a dalej do Anglii. Tak było do 1939, do wybuchu wojny.
Od 1932 do 1939 mieszkali w kamienicy mojego dziadka Franciszka Mazurowskiego przy ulicy Głównej. Niestety musieli się wyprowadzić, bo Niemcy zajęli ten budynek. Przeprowadzili się - mama z dwiema córkami i synem Herusiem, którego wychowywała (bardzo moją Mamę kochał i szanował) - do domu, który mój Ojciec kupił w 1938 chyba roku. Ten dom miał być zburzony, przygotowywano się do budowy nowego domu, ale wojna... niestety. Oglądałam plany zrobione przez architekta, leżały w biurku Taty. Nigdy już nie było możliwe to zrealizować – najpierw wojna, a potem komuna. Mieszkałam tam do czasu wyjazdu do Poznania...
39-letni Ojciec został powołany do wojska z rezerwy, chyba Armia Grudziądz... na pewno... i walczył na wschodzie Polski. Został internowany i przewieziony w głąb Rosji - ZSRR, gdzieś za Moskwą, a może przed Moskwą. Ojciec był osłuchany z językiem rosyjskim - handlował na wschodzie Polski. Mieliśmy samochód osobowy i kierowcę, pana Chyłę. Jeździli razem na Kresy w celu kupna zwierząt.
Bal maskowy - Sylwester 1936 t. Są i moi rodzice. Przedostatni rząd u góry Mama 3 Tata 4 z lewej-uśmiechnięci, w czapkach maskowych
Był więziony w klasztorze, mówił, że to gorodok, ale nie wiem. Nie ma oczywiście dokumentacji rosyjskiej, a ojciec też nie miał jakichś dokumentów od nich.
Mam artykuł z 28 kwietnia 1995 r. - Pamiętnik Henryka Nossowicza w opracowaniu St. M. Jankowskiego "Dziennik Bałtycki" - "Rejsy" i czytałam na ten temat. To chyba jest... dotyczy też mego ojca, ale... nie wiem. Jest tam kierunek Moskwa - w artykule Małojarosławiec - Nocza - Moskwa - MONASTYR GORODOK. Tutaj był Tatuś cały czas - dokładnie nie wiem do kiedy. Pilnowały ich kobiety radzieckie. Ostre kobiety. Tatuś znał trochę, jak wspomniałam, język rosyjski, ale też miał prawo jazdy - umiał prowadzić samochód, a one takiego kogoś szukały. Zgłosił się. Mówił, że ludzie – jeńcy, polscy wojskowi za papierosa daliby się posiekać. Oddawali ostanie kęsy chleba i zaczęło się umieranie..
Mój Tata był mądry, uczciwy, twardy, jak było trzeba, ale też bardzo miękki jako mężczyzna - kochał dzieci, szczególnie małe, które jeszcze się nie wymądrzają. Jego pierwsza wnuczka Basia Libiszewska (potem Mazur, a obecnie Janowska) jest lekarzem - dyrektorem szpitala klinicznego, mieszka w RPA - Durban - była jego oczkiem w głowie. Cieszył się bardzo, kiedy przyszła w latach 50-tych na świat.
Były w tym MONASTYR GORODOK straszne warunki. Nie mogli się swobodnie położyć, a o jedzeniu już nie mówię.
Potem zwolnienie z niewoli rosyjskiej. Powód - porozumienie Między Rosją a Niemcami - chyba Ribbentrop - Mołotow. Wszyscy z terenów ziem byłego zaboru pruskiego POMORZE, WIELKOPOLSKA, ŚLĄSK - zostali zwolnieni jako obywatele utworzonego przez Hitlera... zapomniałam... Ty, Tadziu, wiesz na pewno. Była Generalna Gubernia i te ziemie, o których napisałam... Mój ojciec opowiadał, że na moście w Brześciu była wymiana - on i inni z tych ziem zostali wymienieni za Rosjan. Przyjechał do Zblewa bez dokumentów, ale myślę, że znowu inteligencja plus znajomość języka niemieckiego pozwoliły mu dotrzeć do Zblewa.
Zjawił się w październiku a może w listopadzie 1939 r. w Zblewie. Nagle wszedł do domu przy ulicy Kościelnej, gdzie schronili się moi dziadkowie, wyrzuceni ze swojej ziemi. Po jakimś czasie otrzymał wezwanie na Gestapo do Starogardu. Ojciec się bał. Jeszcze za dużo nie wiedzieliśmy o obozach, ale był Szpęgawsk we wrześniu 1939. Mówił mojej mamusi, że chce iść do lasu, że chce uciec. Moja mama bała się o dzieci i mówiła Tatusiowi, że ma jechać do Starogardu i dowie się, o co chodzi. Nie znali tych morderców jeszcze.
Niestety już nie wrócił tego dnia do domu. Wrócił dopiero po 49 miesiącach (mam dokumenty z Arolsen w Szwajcarii. W tychże dokumentach z niemiecką dokładnością jest napisane, że był w Sachsenhausen od 20 April 1940 (przybył ze Staatpolizei Danzig). Potem, 28 maja 1940, przeniesiony do Mauthausen Gusen - Austria. Najpierw numer 1455, później numer 43035 - od 24 January 1944. Brakuje w tym dokumencie pobytu Tatusia w Stutthofie. Byłam kiedyś z córką w Stutthofie, pytałam o to, ale nic. Pisałam do Stutthofu - Muzeum Obóz Koncentracyjny - także nic... Był też w Dachau - przed Sachsenhausen. Wiec dla porządku: Stutthof, Dachau, Sachsenhausen, Mauthausen Gusen. Otrzymał za ten pobyt 3293 zł z tytułu doznanych prześladowań (pismo) nazistowskich od Fundacji POLSKO-NIEMIECKIE POJEDNANIE.
Kartka wielkanocna z 1942 r., którą wysłała moja Mama do obozu. To zdjęcie jej i mojego brata, którego Tata nie widział od urodzenia.
Karta wielkanocna - odwrotka
Mój chrzest: 15 sierpnia 1946 r. Od lewej Jan Gajewski, p. Danielewicz, p. Danielewicz, Wanda Gajewska
23 kwietnia 1944 roku został zwolniony. To wynik heroicznej walki mojej mamy. Była nawet na Gestapo w Gdańsku i Starogardzie - ona była bardzo odważna. Pomogli jej też właściciele majątków - Niemcy z Miradowa i Białachowa, którzy bardzo przyjaźnili się w okresie międzywojennym z moimi Rodzicami. Mamusia mówiła, że byli bardzo dobrymi ludźmi. Poznałam właściciela Białachowa będąc w Brunszwiku w Niemczech, gdzie on mieszka. Ma syna lotnika w Lufthansie. Też opowiadała, że wstydzili się tej wojny. Im było dobrze w Polsce. - nie wyjechali po I wojnie... Z ich poparciem oraz innych ludzi, znanych mojej mamie, a pochodzenia niemieckiego - zwolnienie nie było pewne, ale udało się, Ojciec wrócił. Był bardzo gruby. W Zblewie nie mieli ludzie pojęcia, co to jest to puchlina. Plotkowali... To było smutne dla mojego Taty i rodziny. Powoli wracał do swej postaci - zawsze był szczupły...
Cdn.
|
wstecz | dalej » |
---|