niedziela, 9 marca 2014

EDMUND ZIELIŃSKI. A TAK NIEDAWNO…DrukujE-mail
niedziela, 09 marzec 2014
Tak niedawno, bo jakby wczoraj spotykaliśmy się przy różnych okazjach, kiedy mieszkałem jeszcze w Zblewie. To były dawne lata, pierwsza połowa lat sześćdziesiątych. Młodzież naszego rocznika tworzyła dość zgraną paczkę. Działaliśmy na niwie upowszechniania kultury, opierając się na dobrych wzorcach przedwojennych działaczy zblewskiego Sokoła.










Z szacunkiem odnosiliśmy się do starych aktorów przedwojennej sceny, Franciszka Stachowiaka, Wiktora Piątka, Mariana Łąckiego, Jana Dudzińskiego, Gustawa Kołodziejczyka i innych.
To oni zaszczepili w nas, młodych, zamiłowanie do szerzenia naszej kultury w różnych dziedzinach. Mocnym filarem w tych działaniach był Ryszard Czapiewski, rocznik 1940, któremu chcę poświęcić to wspomnienie. Wspomnienie, bowiem dnia 15 lutego 2014 r. o godzinie 7 w starogardzkim szpitalu mój kolega Rysiu zmarł. Pogrzeb odbył się we wtorek, 18 lutego 2014 r., o godzinie 11 w Zblewie.

Rysia znałem od 1951 roku, kiedy przyszedłem do piątej klasy Szkoły Podstawowej w Zblewie, która wówczas mieściła się przy ulicy Chojnickiej. To w jej murach kształcili się wielcy zblewiacy, jak choćby Józef Wrycza, urodzony 4 lutego 1884 roku w Zblewie. Był synem miejscowego piekarza Franciszka Wryczy i Franciszki z domu Trocha. Przyszły ksiądz, pułkownik – kapelan wojskowy, wielki orędownik przyłączenia Pomorza do Polski. Tak na marginesie, w wielu opracowaniach możemy przeczytać, że Józef Wrycza pochodzi ze starego rodu Kaszubów. W czasach jego młodości o Kociewiu niewiele wiedziano i mówiono. Na Pomorzu dominowali Kaszubi, z czym i dziś mamy do czynienia. Bezpieczniej byłoby nazywać księdza J. Wryczę Pomorzaninem, bo i miejsce Jego urodzenia (Kociewie), nauka, działalność społeczna i niepodległościowa umiejscowiona jest w wielu miejscowościach na terenie całego Pomorza. To samo dotyczy Izydora Gulgowskiego z Iwiczna, powszechnie uznawanego za działacza kaszubskiego, tymczasem urodził się i wychował na Kociewiu. Przepraszam, odezwała się we mnie nutka patrioty lokalnego, a miało być o Rysiu, dobrym mechaniku, równym kumplu. 




Obóz młodzieżowy Związku Młodzieży Wiejskiej w Liksajnach z okazji 550 rocznicy bitwy pod Grunwaldem. Za dziewczynami kuca Rysiu Czapiewski. Przed nim z pochyloną głową  Gita Wildtmann. Za Rysiem stoi Jerzy Łazarski - sekretarz  Zarządu Powiatowego Zwiążku Młodzieży Wiejskiej w Starogardzie,  a obok w koszuli w kratkę Grzesiu -plastyk z ZP ZMW. Lipiec1960 rok.





To samo miejsce. Od lewej Janek Grabowski, trzeci Rysiu Czapiewski, tyłem w koszuli w kratkę Grzesiu, przed nim Jerzy Łazarski,  i z prawej Gita Wildtmann




Na początku lat sześćdziesiątych XX wieku zorganizowaliśmy - my, młodzi zblewiacy, zespół artystyczny i nadaliśmy mu nazwę „Bimbuś”. Członkami tego zespołu byli: Jadźka Wierzba, Róża Gamalska, Helka Piątek, Gizela Rekowska, Gita Wildtman, Rysiu Czapiewski, Roman Szachta, Rajmund Zieliński, Roman Gila, Henio Urban, Olek Jóskowski, Leon Szlosecki – ja też tam byłem. Może o kimś zapomniałem? Skupialiśmy swoją działalność na prezentowaniu skeczy, piosenek, krótkich scen z dzieł Adama Mickiewicza jak „Lilie”, „Powrót taty” i wielu innych fragmentów naszych klasyków. Rysiu był typem komika scenicznego. Sam sposób jego poruszania się na scenie budził ogólną wesołość, nie mówiąc o wypowiadanych kwestiach. Swym dowcipem i żartem również poza sceną rozweselał towarzystwo. Takim gwoździem naszego programu był występ klaunów, a mieli na imię Lolo (Rysiu) i Stefi (ja). Nasze występy cieszyły się powodzeniem, bo zjeździliśmy wiele wsi naszego powiatu. Zaprosił nas z występami do szkoły w Ocyplu nasz kolega Gerard Sulewski – rodak ze Zblewa, który debiutował tam jako nauczyciel. Występowaliśmy też w świetlicy Państwowego Ośrodka Maszynowego w Starogardzie akurat w Sylwestra 1962 roku. Rysia szwagier, zastępca dyrektora POM-u, poprosił nas, byśmy tam coś pokazali. Były skecze, piosenki przy gitarze, występowali też Lolo i Stefi. Przygotowując się do tego występu, koniecznie trzeba było czymś zaznaczyć działalność tego Ośrodka Maszynowego. Mówię do Rysia –może wiesz o jakiejś śmiesznej historii, wydarzeniu w zakładzie? Rysiu chwilkę się zastanowił – Jo, je taka historia ze starym Muchó (Rysiu świetnie posługiwał się naszą gwarą)Opowiedział mi ją, a ja na miejscu (działo się to wszystko w moim mieszkaniu) ułożyłem odpowiedni tekst i podłożyłem go pod melodię piosenki „Trzej przyjaciele z Boiska”, którą swego czasu śpiewał Andrzej Bogucki & Chór Czejanda (słowa - Artur Międzyrzecki, muzyka - Władysław Szpilman). Przytoczę odpowiedni fragment: Stary Mucha jak zwykle się dąsa/ ciągle mruczy i cały jest w pąsach/o co chodzi, naganę mu dali/ za spaloną kotłownię i sznaps. Biesiadnicy sylwestrowej zabawy huknęli śmiechem, łącznie z panem Muchą, a my z zadowoleniem schodziliśmy ze sceny.












                   
Roman Belczewski Edmund Zieliński i Rysiu Czapiewski przed Izbą Porodową w Zblewie około 1958 r.






Siedzą od lewej Roman Belczewski, Porazik (Krystyna?), Rysiu Czapiewski. Stoją od lewej Edmund Zieliński, Krystyna Zielonka, Rysiu Miszewski i Józef Kuczkowski – około 1958 roku.






Od lewej Rysiu Miszewski, Krystyna Zielonka, Edmund Zieliński, Porazik i Rysiu Czapiewski





Na koniec, krótko przed wyjazdem do Zblewa (odwoził nas kierowca zakładowym pikapem marki Warszawa), Rysiu powiada: Chodź, wypalę z dubeltówki szwagra. Odciągałem go od tego, ale nic z tego. Rysiu poszedł do mieszkania siostry, wyjął z szafy dubeltówkę, załadował, otworzył okno i wypalił z dwururki, witając Nowy 1963 Rok.
Pamiętam, że z pewną nutką zazdrości patrzyliśmy na jego samochód osobowy – chyba marki Opel, zapewne z lat czterdziestych. Nieraz woził nas swoim samochodzikiem, czasem był wypad młodych chłopaków do innych wsi na zabawę. To wszystko było.
Zblewski „Bimbuś” na scenie 1962 – od lewej Edmund Zieliński, Rysiu Czapiewski i Gita Wildtmann



Rysiu Czapiewski i Edmund Zieliński, czyli „Bimbuś” na scenie w Zblewie 1962 rok.




Aktorzy jak wyżej - Stefi i Lolo












                                                                                Bronek Piotrzkowski



Przytoczę jeszcze jeden fragment naszego wesołego życia z tamtych czasów. Wychodziła za mąż nasza koleżanka z ławy szkolnej – Machuta. Mieszkali przy ulicy Dworcowej po lewej stronie przed gospodarstwem pana Odyi (przepraszam, zapomniałem Jej imię). Koniecznie starym zwyczajem koniecznie trzeba było odwiedzić dom weselny w przebraniu maszków. Tak na Kociewiu nazywa się przebierańców występujących na weselach. Miejscem przeistaczania się cywilów w weselne Maszki było nasze mieszkanie. Było nas kilka osób - pewnie Jadźka Wierzba, Helka Piątek, Rysiu Czapiewski, Roman Gila, myślę, że i mój brat Rajmund. Ale było śmiechu! Pozbieraliśmy jakieś stare suknie, marynarki, spodnie i dalej odziewać się w nie. Wypychaliśmy tyłki, brzuchy i piersi poduszkami tworząc z siebie istne karykatury. Co chwilę salwy śmiechu wypełniały izbę. Umalowane twarze sadzami i szminkami czyniły nas nierozpoznawalnymi. Nasza „garderobiana”, moja mama, oceniła, że możemy iść urozmaicić wesele. Już samo przejście przez wieś mogło wzbudzić wesołość lub strach u przypadkowych przechodniów w ciemnych ulicach. Dotarliśmy pod dom Machutów. Pod oknami stali już ciekawscy mieszkańcy wsi, obserwując weselników, co wówczas było normalnym zjawiskiem. Odczekaliśmy chwilę, i w momencie zagrania przez orkiestrę kolejnego „kawałka” do tańca weszliśmy do pokoju tańczących weselników. Zrobiła się ogólna wesołość spowodowana przebierańcami i ich wyglądem. Porywaliśmy do tańca dziewczęta i chłopaków, również nowożeńców jak i starsze osoby. Tańcząc, dopytywali się, któż to może być. Na ogół nie udawało im się dowiedzieć, bo nasze „kostiumy” gwarantowały nam anonimowość. Oczywiście częstowano nas trunkami, które bez problemu spożywaliśmy przez specjalnie pozostawione otwory. Musieliśmy mieć się na baczności, by nie przekroczyć określonego czasu zwyczajowo zagwarantowanego maszkom. Z wybiciem godziny 24 kończyła się ochrona i weselnicy mogli rozebrać przebierańców, co byłoby dla nich swego rodzaju afrontem, a to nas nie interesowało. Pełni wrażeń, z głową pełną muzyki i gwaru weselnego wracaliśmy do swych domów.
I to było tak niedawno. Nie ma już wśród nas Helki, Rysia, Gity, Romka Szachty, Leona. Może Tam w Niebiesiech nasz stary Bimbuś i jego aktorzy rozweselają często zasmuconą twarz naszego Stwórcy?
Kolega Rysiu dobrze wpisał się w mój życiorys twórczy, o czym jest mowa w mojej książce „Na ścieżkach wspomnień…” Śpij w Pokoju Drogi Kolego!
Gdańsk 4 marca 2014 
Edmund Zieliński




dalej »