EDMUND ZIELIŃSKI. JANEK STACHOWIAK I JEGO RÓD CZĘŚĆ IX |
sobota, 29 marzec 2014 | |
W tej części przybliżę czytelnikom rodzeństwo Janka. Napiszę tylko to, na co rodzinka wyraziła zgodę. Rodzeństwo składa się z dwóch sióstr i trzech braci. Że panie mają pierwszeństwo, kilka zdań o nich. W grudniu 1943 urodziła się Gertruda. Po ukończeniu Szkoły Podstawowej w Zblewie przystąpiła do pobierania nauki w renomowanej szkole, jaką było Państwowe Liceum Pedagogiczne w Tczewie. Wielu innych młodych ludzi ze Zblewa uczyło się w tej placówce. Na pewno Gerard Sulewski i Urszula Łącka. Po ukończeniu nauki Gertruda otrzymała nakaz podjęcia pracy w Szkole Podstawowej w Osiecznej. Zapewne było jej raźniej, bowiem jej koleżance Urszuli Łąckiej, też nakazano uczyć dzieci w tej szkole. Gertruda przez kilka lat pracowała również w SP w Zblewie. Wyszła za mąż za Gerarda Straszewskiego i po urodzeniu syna Jarosława zamieszkali w Pucku, a swoją pracę pedagogiczną dalej kontynuowała w Redzie. Janina, druga siostra Janka, urodziła się W 1938. Zamarzyła sobie, by nieść pomoc chorym i podjęła naukę w Szkole Pielęgniarskiej w Lęborku. Po jej ukończeniu została zatrudniona w szpitalu w Malborku i tam doczekała się emerytury. Henryk, najstarszy z rodzeństwa Janka, urodził się w 1935 roku. Jego rodzicami chrzestnymi byli Franciszka Szklarska i Izydor Borzyszkowski. Uczęszczał do Liceum Mechanicznego w Tczewie i ukończył Państwową Szkołę Górniczą w Rydułtowach. Heniek był mechanikiem urządzeń ratowniczych, był też ratownikiem. Brał udział w kilku niebezpiecznych akcjach, m.in. w Czechosłowacji. Od 1953 roku cały czas pracował w kopalni Chwałowice, jako ślusarz – mechanik urządzeń górniczych pod ziemią. Później pełnił też okresowe dyżury jako ratownik górniczy i mechanik ratunkowych aparatów górniczych. Po 25-latach pracy pod ziemią przeszedł na emeryturę górniczą, ale nadal pracował na pół etatu, jako mechanik urządzeń ratowniczych w Zakładowej Stacji Ratownictwa Górniczego. Franek przyszedł na świat w 1937. W 1952 roku zaczął uczęszczać do Szkoły Górniczej w Rydułtowach. Później cały czas pracował w kopalni Chwałowice. Franek był elektrykiem pod ziemią i przez kilkanaście lat nauczycielem zawodu w warsztatach Technikum Górniczego w Rybniku, aż do przejścia na emeryturę. Na pół etatu dalej pracował w Bibliotece Miejskiej w Rybniku. Słusznie podpowiedział mi Janek, że w kopalniach Rybnickiego Okręgu Węglowego pracowało więcej chłopaków ze Zblewa i okolic. Do nich należeli – Jerzy Gamalski, Herbert Ossowski, Bronek Piotrzkowski, Ludwik Stolc, Kazik Wasilewski, Henryk Ossowski. Woleli iść fedrować węgiel, niż być Junakiem w paramilitarnej organizacji „Służba Polsce”, której głównym zadaniem była prawie darmowa praca na rzecz „Socjalistycznej Ojczyzny”, np. budowa Nowej Huty pod Krakowem, na ruinach wsi Mogiła. Tylko wspomnę, że Władzy Ludowej nie spodobali się synowie właścicieli większych gospodarstw rolnych - wtedy zwanymi kułakami - jak i pochodzący z rodzin, które za okupacji podpisali jakąś niemiecką listę narodowościową. Kiedy nadszedł czas poboru do odbycia zasadniczej służby wojskowej, owszem, skoszarowano ich, jednak zamiast normalnej służby w Wojsku Polskim musieli ciężko pracować w kopalniach węgla. Mam kolegów z taką przeszłością, jak choćby Jerzy Walkusz z Hopowa na Kaszubach, chętnie opowiada o tamtej służbie. A, że w wojsku byliśmy w jednych stronach, jak się spotkamy, śpiewamy starą Śląską piosenkę – Już zachodzi czerwone słoneczko za zielonym gajem/ubodzy wojacy śląscy wojownicy Idą na bój krwawy…Ale to temat na kolejny felieton. Który to mógł być rok? Na pewno około 1960. Jeden z braci Janka, Heniek albo Franek, gościł w Zblewie na urlopie. Przyjechał ze Śląska odwiedzić rodziców, rodzeństwo i kolegów. Odnosiłem się do niego z szacunkiem, bo trzeba wiedzieć, że w tamtych latach różnica wieku 5 lat (ja miałem 20, a Franek 25) nakazywała szanować starszego kolegę i nie wybiegać przed szereg. Braciszkowie Janka pięknie opowiadali o swoich przygodach. Było w nich coś z aktorstwa ojca – pana Franciszka. Trudno spamiętać wszystkie opowieści Franka z górniczych przodków, chodników, szybów, akcji ratowniczych. Dla nas jego relacje były czymś fantastycznym. Jak pisze Janek – Heniek, kiedy uczestniczył w wielu akcjach ratowniczych, miał wiele tragicznych wspomnień, o których niechętnie opowiadał. Miał słuszne pretensje do tamtego systemu, który pośrednio był sprawcą wiele tragicznych zdarzeń. Popędzano do jak największego wydobycia węgla, za którym stały dewizy. Nie liczono się z bezpieczeństwem ludzi pracujących pod ziemią. Któregoś wieczora całą paczką spotkaliśmy się u Stefana Kawskiego (wspaniały kolega, trochę starszy ode mnie), by posłuchać, co nowego powie nam nasz „Ślązok”. Kto tam jeszcze był – na pewno Bronek Herold, wydaje mi się, że Jasiu Ila i Romek Plata. W tamtych latach „rozmowna woda” w butelce z czerwoną kartką była czymś normalnym przy takich spotkaniach. Żonka Stefana przygotowała jakieś kanapki i przenieśliśmy się wyobraźnią na Śląsk, wsłuchani w górnicze opowieści. Powiem (wspomina Janek Stachowiak), jakie miał zdarzenie w swej pracy Franuś. Zapamiętane tym bardziej, że mogło skończyć się tragicznie dla mojego braciszka Franusia. Był rok 1960, druga zmiana na oddziale przygotowawczym w kopalni, która kontynuowała prace w chodniku podścianowym. Zadaniem Franka i przydzielonemu mu do pomocy górnikowi była przebudowa urządzeń elektrycznych (kable, wyłączniki, oświetlenie), to znaczy przesuniecie tych urządzeń bliżej ściany przodka. W przodku trwały wiercenia otworów w ścianie węgla, by zamontować w nich materiały wybuchowe. Cieśla górniczy wraz z pomocnikami przedłużał łańcuchowy przenośnik transportowy służący do transportu urobku do wózków, którymi wieziono węgiel wraz z kamieniem w kierunku pochylni transportowej. Pochylnia o kącie nachylenia 40 stopni. Wagoniki były opuszczane na linie za pomocą kołowrotu /Haszpel/ do głównego przekopu, potem dalej na podszybie i szybem wyciągowym na powierzchnie. Tam urobek trafiał na płuczkę, gdzie był oddzielany kamień od węgla. Węgiel trafiał na wagony, a kamień na hałdę. Po wywierceniu otworów górnik strzałowy umieścił w nich materiał wybuchowy. Składnikiem tego materiału był wtedy azotan amonowy. Włożył zapalniki i przybitką składającą się z iłu i piasku uszczelnił otwory. Podłączył przewody zapalników do kabelka, który na samym końcu miał być podłączony do zapalarki (induktora elektrycznego). Górnik przodowy zapytał Franka, ile potrzeba mu czasu na zakończenie jego prac i kazał mu się pospieszyć. Franuś mu odpowiedział, że już kończy, weźmie wiertarkę z przodka i wymieni w niej uszkodzony kabel. Górnicy przygotowywali materiał do obudowy przodka, a Franek zabrał wiertarkę i poszedł z nią w kierunku rampy z kołowrotem, bo tam w komorze narzędziowej miał pozostawiony kabel, który chciał wymienić w wiertarce. Tam też miał swoją torbę z jedzeniem i piciem. Po „strzelaniu” planował sobie zrobić przerwę na posiłek, bowiem w tym czasie czekano około pół godziny na przewietrzenie chodnika i opadnięcie pyłu. W momencie, kiedy wszedł do komory, nastąpił wybuch. Potem usłyszał krzyki w przodku. Zdziwił się, co się stało, na skrzyni leżały nierozwinięte jeszcze przewody strzelnicze, a zapalarka leżała w skrzyni narzędziowej. Franek nie słyszał, aby Górnik strzałowy kazał im się wycofać z pola wybuchowego. Zrozumiał, że stało się coś strasznego. Zanim jeszcze opadły dymy i pyły, pobiegł do telefonu na główny przekop i poinformował dyspozytora kopalni, co się stało i wrócił do chodnika. Na przodku zginął górnik strzałowy i górnik ładowacz. Młodszy górnik był ciężko ranny. Kilka minut uratowało Franusia od nieszczęścia. Gdyby kabel do wiertarki wymieniał na przodku, to na pewno by zginął. Trwało dochodzenie, co było przyczyną przedwczesnego wybuchu. Były posądzenia o sabotaż, wybuch „Fukacza” (gniazdo w węglu wypełnione metanem) i inne przypuszczenia. Po jakimś czasie okazało się, że powodem samoczynnego zadziałania zapalników były prądy błądzące. Dzisiaj na ten temat wiedzą już wszystko, ale wtedy była to sfera niedobrze rozpoznana, wiedziano, że takie prądy błądzące występują, ale nie wiedziano, że mogą być one przyczyną zadziałania zapalników bez udziału zapalarki. Znam i inne tragiczne w skutkach przypadki z udziałem moich Braci, ale myślę, że ten jeden wystarczy.Wiele lat minęło od tamtego czasu. Dużo zmieniło się na Śląsku, nie ma wielu starych kopalń. Nastały inne czasy i pozostały wspomnienia. Gdańsk 18 marca 2014 Edmund Zieliński Piłkarze „Sokoła” ze Zblewa, po prawej stoi Janek Stachowiak - 24.07.2008 Bracia – Janek i Heniek Stachowiak na wakacjach w Łebie -2013 Gerard i Trudzia Straszewscy z synkiem Jarkiem ur. w 1965 roku. Towarzyszy im Janek Stachowiak, który wraz z Krystyną Biernacką, nauczycielką ze szkoły w Zblewie, dobrą koleżanką Trudzi, trzymali Jarka do chrztu. Zdjęcie wykonał Romek Szachta, którego motocykl marki Junak stoi w tle. Janek tak mi napisał – Franusia motocykl (Junak) stał w tym czasie w garażu koło pralni w podwórzu… Myśmy z Romkiem Szachtą w czerwcu 1964 roku kupili motocykle – on Junaka za 24 tysiące złotych, ja najnowszą wersję WSK za 10 tysięcy 600 złotych. Franusia Junaka też dosiadałem. Jarek Straszewski z ojcem chrzestnym Jankiem Stachowiakiem. Dziś pan mgr inż. Jarosław Straszewski, absolwent Wyższej Szkoły Morskiej w Gdyni – jest specjalistą elektronikiem i pracuje na pływających wieżach wiertniczych i wydobywczych ropy i gazu. Aktualnie zaangażowany jest w projekt na Morzu Północnym. A był taki czas, że pan Jarek jako oficer-elektryk na statkach handlowych kilkakrotnie opłynął kulę ziemską. Kawalerka Zblewska przed „Koreą” (tak nazywano miejscową gospodę) w Zblewie. Od lewej Boleś Kamiński, Kazik Wolnik, Zbyszek Karymow,Gerard Połomski, Czesiu Doczyk, Stasiu Lubawski. Siedzą od lewej – Zygmunt Piekarski, Zyguś Fotta, wyżej Franuś Stachowiak. W Zblewie na moście koło młyna – od lewej Heniek Stachowiak, Jasiu Ila, Franuś Stachowiak, Stefek Kawski i Bronisław Herold Dziadek Stachowiak i jego rodzeństwo Rodzina Stachowiaków Dzieci Hani i Janka Stachowiaków – od lewej Radek, Rafał i Karina Dobry Wieczór Panie Edmundzie! Do napisania tego listu zabieram się już kilka dni. Bardzo miło czytać Pana felietony szczególnie gdy można fakty powiązać ze swoją przeszłością. O wujku Janku już pisałem, że bawiłem się z jego synem Rafałem w dzieciństwie. Szczególnie miło Janka wspomina ciocia Gusia, jego wesołość i dowcipy. Pamięta jego wyczyny szkolne z procą :-). Odnośnie Jego braci to pamiętam, że byliśmy kiedyś u wujka Heńka w Rybniku ( odwiedzając wujka Franka, mieszkali nie daleko ). Heniek bardzo wesoły śmiesznie wspominali młode lata z moim Tatą, jego żona typowa Ślązaczka- to od Niej zapamiętałem nazwę karminadel czyli mielony. Pierwszy raz w życiu w Rybniku jadłem cienkie parówki, byłem w sklepie dla górników. Cóż tam były za delicje :-). Wujek Heniek przy najmniej raz w roku przyjeżdżał do Zblewa i do nas zachodził. Mieszkał u Weisbrodt na Dworcowej. Wujek Franek pamiętam go jako bardzo spokojnego cichego człowieka. Bardzo miło czytać jak wujek Janek wspomina wizytę na wieży kościoła z Ciocią Agnieszką i wspomina w dobrych słowach Babcię i Dziadka. Proszę go pozdrowić przy okazji od potomka Szklarskich Rafał Szklarski 1 kwietnia 2014 |