Droga Pani
Regino!
Głośno żyłaś, cichutko odeszłaś. Pozostawiłaś po sobie bardzo
bogaty dorobek twórczy. W licznych muzeach, kapliczkach przydrożnych, w
kolekcjach prywatnych, a szczególnie w Muzeum Ziemi Kociewskiej w Starogardzie pozostał
dorobek Twego artystycznego życia.
Bogu dziękuję, że postawił na drodze mego życia tak zacną
osobę, pełną ciepła i dobroci. Nasze liczne spotkania na ścieżkach folkloru i
sztuki ludowej to były prawdziwe perełki wspomnień o rodzinnych stronach. Mile wspominam spotkania w Twoim ogródku
wśród kwiecia i opowiadań Twego kochanego Stasia o latach minionych, o Waszych
stronach.
Kiedyś nazwałem Cię „Kurpiowską Kociewianką”, bo taką byłaś.
Wspominając swoja rodzinną Ziemię kierowałaś wzrok gdzieś za horyzont, do
swojej ukochanej wsi Łączki. Dziś spoczniesz w Ziemi której większość swego
życia poświęciłaś. Niech Ci ona lekką będzie, a dobry Bóg da przytulny kącik w
Niebie i trochę miejsca, byś dalej
Tworzyła kurpiowskie leluje i Kociewskie Madonny.
Spij w Pokoju
Edmund Zieliński
Ps. Pani Regina Matuszewska z Czarnegolasu zmarła w nocy 5 maja 2022. Pogrzeb miał miejsce w Czarnymlesie w poniedziałek 9 maja 2022
Z pamiętnika Reginy Matuszewskiej.
Część XVIII
Stryjek
po jakimś czasie uciekł z niemieckiej niewoli, nie sam, ze starszym kolegą panem Rorkowskim. W nocy
przyszli do moich rodziców. Stryjek został u nas, bo na rzece Pisie była
granica. Stryjenki zabudowania stały
blisko rzeki, po jej drugiej stronie. Za rzeką byli i rządzili Ruski. Stryjek
nie miał możliwości wrócić do rodziny. Babka mieszkała bliżej traktu i tam
gorzej było się ukryć. Stryjek został u
nas. Pana Rorkowskiego rodzice skierowali do Galicjanki. Ona była wdową i jej
córka też była wdową - miała czworo
dzieci. Musiały sami obrabiać gospodarstwo, a czasem kogo przynająć. Mieszkały
na uboczu, przy górkach i laskach. Tam u nich chyba całą wojnę
nie byli żandarmi. W tych górkach ukrywało się pięciu desantów. Wykopali sobie jakieś
podziemie, to było trochę później.
Tymczasem wymarzone miejsce dla pana Rorkowskiego. Był dobrym człowiekiem, a rodzinę miał pod
Ruskiem i dobrze, że takie miejsce znalazł. Stryjek przepytywał znajomych, czy
w pobliżu by nie dostał pracy u Niemców. Poszykowało się nad samą granicą. Tego
Niemca pole i łąki szły aż do granicy. Znajomi, stryjka zaprowadzili do tego gospodarza. Długo tam nie był, może
ze dwa miesiące i znów uciekł. Mówił, że tak tam było wszystko niechlujne i
brudne, że nie mógł dłużej wytrzymać.
Myśmy się dziwili, Niemcy to czyściochy.
Myśleliśmy, że wszyscy lubią porządek.
Znów
stryjek u nas zamieszkał. Trochę się bojał, bo u nas różni ludzie
przebywali. W końcu znajomi znów wystręczyli
służbę u Niemców. Trochę dalej od nas, może z osiem kilometrów. Niemiec
często z frontu przyjeżdżał i sam szukał dobrego parobka. Byli tam jeszcze
stare grózki, którzy już nie mogli ciężko pracować. (grózki, to gwarowe
uproszczenie nazwy niemieckich dziadków
– Grosvater, Grosmutter – E.Z.) Stryjek im przypadł do gustu. Był pracowity i sam wiedział co ma
robić. Był po szkole rolniczej. Niemka jeździła na zakupy i zawsze stryjkowi
jakiś drobiazg kupiła. Stryjek często nas odwiedzał, mnie i siostrom zawsze coś
przywiózł. To broszkę, to koraliki, ale najbardziej cieszyliśmy się stryjkowi.
Zawsze miał uśmiech na twarzy i lubił z
nami dokazywać.
Jednego
razu nad ranem usłyszeliśmy wielki grzmot, który się nie urywał. Ojciec mówi,
coś się dzieje, chyba to strzelanie, ale
nie z karabinów, to jakieś inne działa. W wojnę wiadomości szybko się przenosiły. Dowiedzieliśmy się, że Niemcy
pognali Ruska od rzeki Pisy dalej pod Ruska. Nie była to wielka radość, Niemcy
wygrywają, ale nie był to i smutek, bo Ruski przyjaciółmi też nie byli. Było o czym gadać, kto wygra wojnę.
Przychodzili sąsiedzi bez potrzeby, żeby dowiedzieć się jakiejś nowiny.
Przychodzili i Prusocki do ojca z robotą. Prusaki, to mówiło się na Niemców,
którzy u nas w Łączkach gospodarzyli. Po tej wygranej
bitwie nabrali pewności siebie. Już nie mówili, że Niemcy zwyciężą. Mówili, że
nasi wygrają wojnę. Nie mogli ukryć radości, jaką w sobie czuli. W chłopach
byli zajadli politycy, sprzeczali się z Prusackem, że Ruski wygrają. Gadali na
Niemców, że jak pójdą do Rosji to umarzną i nie wygrają. Nieraz była zażarta
polityka. Ludzie czytali stare książki, różne przepowiednie, tłumaczyli je sobie w różny sposób. Każdy miał swoje racje. Nie bali się swoich
Prusaków, że pójdą naskarżyć do gminy. Znali ich wszystkich przez długie lata i
wiedzieli, że byli dobrymi ludźmi. Zdarzało się, z Polaka zrobił się kapuś, ale o takim daleko
się wiedziało i z takimi ktoś porządek robił.
Był w
sąsiedniej wsi taki kulawy szewc, było z
niego kawał gieroja. Niemieccy żandarmi
do niego przyjeżdżali i wójt. I on ich zawsze
czymś przyjmował. To było we wsi na widoku i zanim wyjechali od kulawego, już cała wieś
wiedziała, że są żandarmi. Kto co miał
do ukrycia, ukrywał, kogoś ostrzegał i każdy był w pogotowiu. Niektórzy
kamieni od młynków nie oddali, albo oddali i drugie nabyli. Mój ojciec też tak
zrobił. Sami w konia w kieracie umiellim i
ludzie też u nas mielli. A jak
usłyszało się, że we wsi żandarmi,
wszystko się chowało. Ktoś mówi, że
żandarmi już na drodze. Matka
kawałek słoniny schowała szybko pod stanik. Słonina była tłusta i rozpuszczała tłuszcz. Było widać na
sukience. Szczęście, że żandarmi
przyszli po coś do ojca. Coś do szycia mieli. Rzadko do nas przyjeżdżali.
Byliśmy pewni, że kulawy (miał drewnianą nogę przywiązaną rzemieniami do tej
suchej), że kulawy zrobił dużo dobrego dla ludzi. Ostrzegał przed żandarmami.
Jednak komuś się coś nie podobało.
Może mieli inne porachunki z kulawym. Tą całą
rodzinę znaleźli sąsiedzi
zamordowaną. Takich wypadków było mało, ale
różnie się zdarzało.
Piosenki ludzie układali o bohaterach wojennych, o różnych tragediach
wojennych. Zalasem przy kościele śpiewali
piosenki; „Warszawskie dzieci”, o końcu wojny, o Hitlerze, że przegra
wojnę i ośmieszali w swoich piosenka, co było nam wrogie. W nas wstępowała
nadzieja, że się ta niewola skończy.
Stryjek polubił swoją służbę, dobrze się czuł na obczyźnie. Tymczasem Rusków już nie było i
mógł po cichu przejść rzekę i wrócić do rodziny. Po dłuższym namyśle tak
uczynił, wrócił do Honorki i Bronki, której jeszcze nie widział. Kochali go
tam nawet teście, ale on chyba nabrał
przez wojnę takiej żyłki włóczęgowskiej. Zaczął przedzierać się przez rzekę i
handlował cukrem. Gospodarka szła dobrze, ludzi do roboty było dość. Jednak za
dobrze długo nie może być, spalił się im dom i wszystek przyodziewek. Moja
matka wyjęła swoje ubiory z szafy i podzieliła
na dwa gromadki. My wyjęłyśmy
korale i broszki i też podzieliłyśmy na dwie części. Mój ojciec pojechał te dary zawieźć. Na
moście żandarm legitymował kto szedł czy jechał. Stryjek
handlował, ale już przechodził przez
most. Miał znajomego żandarma, zawsze coś mu
dał i wiadomych godzinach przechodził przez most.
Temu żandarmowi albo za mało dał za, albo się
Niemcowi naprzykrzyło się patrzeć, jak Polak handluje. W tych
godzinach co stryjek przechodził, posłał drugiego żandarma. Ten zaczął
wołać; halt, halt, stryjek nie ustał i zginął niedaleko swoich budynków. Wielki żal po nim został, bo wszyscy go
lubili.
Dziadka Ksepkę też wszyscy lubili i też odszedł
od naszej rodziny. Przychodził do nas, zawsze pełen radości. My dzieci słuchaliśmy jego opowiadań. Mówił z
amerykańska i trochę gładszym językiem niż nasz. Tyle czasów był w Ameryce,
zetknął się z różnymi ludźmi, dużo widział. Upajał się swoim krajem, nie
wychwalał zamorskich dobroci. Mówił, że w swoim kraju lepszy suchy chleb niż
bułeczki w Ameryce.
Pamiętam
z jego opowieści niektóre szczegóły. Wyjechał do Ameryki młodym chłopcem. Tam
poznał babkę i się pobrali, wrócili na gospodarkę babki Pieklik. ( O dziadkach
wszystkiego nie wiedziałam. Teraz rozmawiałam z siostrą, ona mówi, że dziadek
pracował w hucie żelaza i stali. Tak tam było gorąco, i ich kobiety
przychodziły i polewały ich wodą na plecy, żeby ochłodzić przy rozgrzanej
stali. Babka wróciła do Polski ponieważ jej siostra zmarła i trzeba było
zastąpić ją w gospodarstwie). Musiało
się im nie przelewać, bo dziadek kilka razy jeździł do Ameryki, na kilka lat
pracy. Pracował w fabryce długie lata. Był chyba jakimś nadzorcą, bo nawet w
niedzielę chodził obejrzeć, czy wszystko w porządku. Opowiadał takie zdarzenie.
W niedzielę w samo południe wszedł do hali fabrycznej i zobaczył grupę białych
aniołów klęczących. Ukląkł też i wszystko rozpłynęło się. Dziadek mówił, że od
tej pory o dwunastej godzinie zawsze tak
robił, że był w kościele. Był dobry i cichy i cicho umarł. W święto Matki
Boskiej Rostwornej 25 marca Zwiastowanie.