Mówi Pani Halina Słojewska – Kołodziej.
Określiłeś w zaproszeniu (do prof. Józefa Borzyszkowskiego), że o książce opowie ta i ta. Musicie mi państwo po prostu darować, ponieważ ja tę książkę przeżyłam niesłychanie osobiście poprzez moje wzruszenie, moje prywatne, dzięki temu, co napisał, co stworzył pan Edmund. Ale każda strona tej książki wzbudza moje poruszenie i boję się, że ja się temu wzruszeniu za bardzo poddam, i to proszę mi darować. Ale sytuacja jest taka, że musicie państwo to zrozumieć, bo był czas , jak myślę, wszystkich państwa, którzy współtworzyli ten ołtarz. To był czas wyjątkowy. Dla każdego z nas coś innego to znaczyło w życiu prywatnym, zawodowym, osobistym i jak najbardziej twórczym, że każdy z was to też w jakiś sposób wyjątkowy przeżył. I tu może to moje .. raz, że się do tego grona tak przyczepiłam poprzez Kołodzieja. Bo przecież nie mogłam go zostawić samego, a w różnych sytuacjach pomagać. A poza tym, byłam świadkiem jak on wyrysowywał te propozycję tych figur. W związku z tym to moje opowiadanie o książce będzie szalenie subiektywne, prosiłabym żebyście państwo … może uda mi się przywołać nastrój tamtych dni, który dla każdego ma inną barwę, co innego wspomina, a tutaj musicie jakoś państwo przyjąć to moje wrażenie. Wiecie państwo, że mamy szczęście, że tak wyjątkową sytuację, jaka była przy budowie tego ołtarza, dokumentował pan Edmund. Bo nie wszystkie wydarzenia wtedy jeszcze… bo technika była inna w porównaniu z tą obecną. Właściwie dzięki temu, krok po kroku, od samego początku naszego spotkania w Łączyńskiej Hucie, ten człowiek z tą kamerą chodził, rejestrował, kazał patrzeć i słuchać. Ręce mu mdlały, jak w którymś momencie pisze, bo wtedy nie był taki sprzęt jak teraz, komórką można nagrywać i już. A on to dokumentował. I mamy szczęście, bo dzięki takiemu wiernemu zapisowi, bo to był również zapis wypowiedzi kolegów, twórców wszystkich i eminencji i profesorostwa. Dzięki temu powstało coś, prostu powstało coś, z czym się możemy dzięki tej książce identyfikować, pomoże nam przypomnieć, jak to było, co przez te pół roku było takie ważne dla nas. Co w tej chwili, pewno taka jest natura ludzka, że na początku w trakcie działania były jakieś zgrzyty, jakieś nieporozumienia, przecież w każdym przedsięwzięciu ludzkim się zdarzają. A z upływem czasu to wszystko przestaje być ważne. Ważne jest to, co było wspaniałe, to, co było w naszych sercach, to, co było w naszym entuzjazmie, to co było w naszych poszukiwaniach, bo tak to było, bo to była taka zbiorowa wspólna twórcza praca. I to wszystko zawdzięczamy panu Edmundowi. Ja to tak w każdym razie odbieram. Ponieważ on to uparcie od pierwszego spotkania, aż do samego końca dokumentował, bo są zdjęcia z rozbiórki ołtarza i ostatnie wspólne zdjęcie nas wszystkich na ołtarzu.
To jest nieprzecenione dla mnie, to co on tutaj zrobił. Ale tak ogólnie – panu Edmundowi należą się za to nasze niezmierne akty wdzięczności, bo każdy z państwa który brał udział, coś tam znajdzie takiego swojego. Mało tego, mnie to szalenie ujęło to, że pan Edmund mówi o tych swoich kolegach po imieniu: a Michaś to, a Stanisław to, Rysiu tamto, że przez taki drobiazg to się przewija, bo widzę, że Henryk chciał powiedzieć to i to, a Michał tam znowu to i to, że to wiecie, to jest drobiazg, ale to przywołuje tę atmosferę, która się może po miesiącu, po dwóch, po trzech się wytworzyła, takiej wspólnoty miedzy wami twórcami, bo najpierw było to natchnienie Kołodzieja, potem różne mądre i serdeczne gesty. Chciałam powiedzieć, że jądro tego wszystkiego co się zdarzyło przy naszym Janie Pawle II tam na tym ołtarzu, to jądro, to ja to odczuwam tak, że to wy, twórcy, poruszeni jakąś wspólną myślą, która się rodziła czasem opornie, czasem w proteście, a czasem w entuzjazmie, a pomału się rodziła, że to się zdarzyło dla naszego Jana Pawła II przez was, dzięki wam. Był prof. Józef Borzyszkowski, przygarnął nas wszystkich w swojej checzy w Łączyńskiej Hucie i stworzył atmosferę taką, że każdy mógł powiedzieć co o tym myśli. Były osoby, jakby w sensie organizacyjnym też to wszystko ujęły. Istota rzeczy, i to myślę też, jestem panie Edmundzie wdzięczna za wierną dokumentację także słów Kołodzieja, że on daje tylko generalny obrys tych rzeźb, natomiast chciałby uzyskać od was wasze indywidualne widzenie tego. Tak było.
Muszę jeszcze sięgnąć dalej wstecz, że jak powstał ten pomysł Kołodzieja, to zaczęliśmy jeździć, ciągle jeździliśmy na Kaszuby, ale pojechaliśmy na przykład do Skansenu do Wdzydz Kiszewskich, i tam, i z panią Szałaśną, i byliśmy w muzeum etnograficznym w Oliwie, gdzie udostępniono nam te wzory tych dawnych kaszubskich kapliczek, figur, Bożych Mąk i to właściwie było tą iskrą, która się zapaliła w Kołodzieju, że można by na tych naszych Kaszubach jakby przywołać tę przeszłość artystyczną, serdeczną, prostą i dlatego Kołodziejowi zależało na tym, żeby oczywiście w generalnym zarysie rzeźby było jego, ale wyraz indywidualny musiał być każdego z was. I to się sprawdziło. No, były wątpliwości, bo wielu z państwa takich gabarytów nigdy nie rzeźbiło, więc to był pierwszy znak zapytania, czy to się uda. Występowała kwestia polichromowania tych rzeźb, były różne fazy ustawienia tego na ołtarzu. Ale jakże on się cieszył jak widział inwencję rzeźbiarza. Musze przypomnieć anioła pani Reginy Matuszewskiej. Marian troszeczkę inaczej tego anioła narysował. Ten anioł u Kołodzieja był taki z rozwartymi skrzydłami, taki porządny anioł, którego nie powstydziłby się Józek Chełmowski. No a pani Matuszewska dostała jakiś taki kloc lipy, no i przyjeżdżamy do niej na konsultacje, zobaczyć jak jej ta praca idzie, i co my widzimy, że anioł pani Matuszewskiej ma takie skulone skrzydła, nie żaden taki pyszny, ma te stulone skrzydła, ale wyraz tego anioła jest taki, że po prostu Kołodzieja zatkało. Ona go tak wspaniale zakomponowała, bo taki miała pień drewna. To taki przykład. Uparcie do tego wracam, bo w moim życiu też były takie dwa okresy – pierwszy ołtarz i potem po dwunastu latach ten ołtarz, gdzie zagarnął cała moją istotę. Te zadania z tym związane. Ja nie zapomnę nigdy kiedy jeździliśmy z Kołodziejem na te korekty tak zwane, kiedy on patrzył co to się rodzi. No bo jak mówię, to karkołomne było zadanie, to na pewno na początku państwo tak myśleli. Ale potem jak rozpakowaliście się przy tej robocie, zauważyliście, że po prostu umiecie to zrobić, że dacie radę. Nie taka kapliczka czy nie taka figurka, ale taki chłop Pan Jezus czy Józef, czy jakiś inny. Ta idea Kołodzieja żeby te rzeźby wasze stanęły na Kaszubach. No różnie to potem się okazało, szkoda, że to się nie mogło zrealizować. W wyobraźni Kołodzieja była kapela kaszubska nad jeziorem Raduńskim, bo tam łódź była, też płynęli łodzią, czy na przykład Jan Chrzciciel, też będzie gdzieś nad wodą, że będą wtopione te postacie w ten pejzaż kaszubski. Tutaj tak się wzruszyłam, bo tu przywołał pan Edmund ten temat, który był poruszany na którymś zebraniu, jak to będzie i gdzie to będzie, a Kołodziej mówił - ja mam swój kamień koło Łączyńskiej Huty i tam jak czytam siadam sobie. I tak sobie wyobraziłem, że jak mnie już nie będzie, to tam będzie siedział Jezus Frasobliwy, że się go tam umieści. No tak wydaje się, że to piękna myśl, miał szalenie bogatą wyobraźnie, on tam widział te postacie, no, że to się nie udało, może szkoda. Tak, że myślę sobie, że dane nam było coś przeżyć takiego nieporównywalnego z innymi zdarzeniami w życiu naszym. Bo tutaj się jak gdyby ta metafizyka i nasza religia i nasza miłość do Jana Pawła II i wasze twórcze natchnienia, które mieliście i to się wszystko jakoś w ten jeden akt zestrzeliło. Powtarzam, żeby nie pan Edmund, to byśmy sobie… to tam hodowali w sercu, każdy coś innego. Natomiast on to dokonał na papierze, i to jest ilustrowane zdjęciami, które też mnie bardzo wzruszały (pani Halina wspomina tutaj zmarłego męża Kołodzieja), jeszcze nie bardzo mogę patrzeć na te zdjęcia Kołodzieja, jakoś mi jest ciężko bardzo, ale dzięki temu co on zrobił to, to będzie trwało i może tam gdzieś jeszcze się uda, bo rzeźby które są w Matemblewie - jest taki pomysł - żeby je pokazać, gdzieś czerwcu, może na takiej wielkiej wystawie w kościele Mariackim. Z drżeniem serca pojadę do Matemblewa zobaczyć w jakim one są stanie prawda? Kołodziej parokrotnie mówił, że jemu nie przeszkadza, że to drewno popęka, że tak jak stoją te Boże Męki na skraju wsi czy na skrzyżowaniu dróg, czy w kapliczkach, pada na nie śnieg, deszcz, wieje wiatr i to też ma swój wyraz artystyczny. Myślę, że gdyby się to udało, to wtedy byście przyjechali zobaczyć swoje działa. Dziękuję panie Edmundzie i cenię sobie szalenie wysoko pana dzieło. Nie wiem czy oddałam wszystko, bo taka jestem trochę poruszona tym wszystkim. Musicie mi wybaczyć.
Kiedy Pani Halina skończyła, wstałem i powiedziałem: Drodzy Państwo, ja nie śmiałbym już nic dodać. Ponieważ pani Halina tak pięknie o wszystkim powiedziała, że przypadkiem żebym czegoś nie zburzył. Ja chcę tylko serdecznie Pani Halinie podziękować. Ja kwiatków nie mam, ale pozwolę sobie to otworzyć (odwija zapakowane drzewko z ptaszkami) mam coś, czym się zajmuję na co dzień, i myślę, że to będzie gdzieś tam stało i przypominało nasze działania. Pani Halina mówi - dziękuję serdecznie pani Edmundzie i powiem jeszcze, że ta książka mnie uświadomiła, że pan Edmund to jest nie tylko prozaik i epik, ale i wiersze pisze. Ja tu jeden wiersz przeczytam panie Edmundzie, oto on:Kołodziej się zwierza, że dla papieża
Ołtarz zbudują rzeźbiarze.
Zebrało się wiele, w plebanii, kościele
Twórczości ludowej szafarze.
Projekty wybrali, ci wielcy i mali,
I bracia trzej Kociewiacy
By Ojcu Świętemu, ziomkowi naszemu
Pokłon złożyć w tej pracy.
Już kloce zwiezione tam w Zblewie złożone
Czekają na dłuto Jerzego.
A nasz brat Jerzy w szpitalu leży
I myśli, czy wyjdzie z niego.
Lecz śmierć już bieży i zwierza się Jerzy
Że rzeźby już nie dla niego.
Pan brata zabiera, myśl głowę uwiera,
Zrobimy za brata naszego.
I tak to powstała ta rzeźba niemała
Co bracia Jerzego zrobili,
I Stanisław Plata, kolega nasz, brata,
To wszystko za niego rzeźbili.
Zebrani nagrodzili panią Słojewską wielkimi brawami.
P.s. Pani Halina Słojewska zmarła w czwartek wieczorem 1 listopada 2018 r. Tydzień później w czwartek 8 listopada w kościele p.w. Św. Jana w Gdańsku o godzinie 16 odbyło się nabożeństwo żałobne przy urnie z prochami zmarłej Haliny Słojewskiej. Urna została przewieziona na miejsce spoczynku Jej męża pana Mariana Kołodzieja w Centrum Św. Maksymiliana w Harmężach.