Jeszcze
raz o naszej cioci Adze
W dwóch tomach
mojej książki „Na ścieżkach wspomnień…” są zamieszczone felietony o Agacie
Borkowskiej vel Zielińskiej z
Redzimskich. Napisałem jeszcze jeden - ostatni, ponieważ 3 maja 2013 roku Agata z Redzimskich
pożegnała ten świat, przeżywszy 103 lata i 59 dni.
Agata Borkowska z
Redzimskich urodziła się 5 marca 1910 roku we wsi Janin na Kociewiu, tam gdzie moja mama. Agata była najmłodszą z
rodzeństwa. Gdy przyszła na świat, jej ojciec miał 50 lat, a mama 43. Przedtem
urodziło się jeszcze dziesięcioro rodzeństwa z Franciszka Redzimskiego i Pauliny z Kosiedowskich.
Franciszek Redzimski urodził się 11 stycznia 1860 roku we wsi Schöndorf koło Czerska, o czym mówią dokumenty w
Urzędzie Stanu Cywilnego w Zblewie (metryka zgonu). Nakładając mapę Borów
Tucholskich z 1830 roku na dzisiejszą - Schöndorf to miejscowość Gutowiec.
Natomiast wujek Anton mówił, że jego ojciec, a mój dziadek Franciszek urodził
się we wsi Malachin koło Czerska. Z czego wynika ta niezgodność? Dokumenty
raczej nie kłamią.
Babcia Paulina
Redzimska z Kosiedowskich urodziła się 26 stycznia 1867 we wsi Jaty pod
Tucholą. Gospodarstwo Kosiedowskich liczyło 300 morgów a Redzimskich 40. Po
zaślubinach zamieszkali w Czersku w rodowej posiadłości, bowiem matka
Franciszka Redzimskiego Marianna,
pochodziła z Borchardtów, którzy podobno byli właścicielami Czerska.
W 1907 roku Redzimscy
kupili ziemię w Janinie na Kociewiu i zbudowali gospodarstwo pięknie położone
pod samym lasem, przez który biegnie szosa ze
Starogardu do Skarszew. Tam na świat przyszła Zofia w 1098 roku i Agata
w 1910. Kiedy rozmawialiśmy o starych dziejach, ciocia Aga z rozczuleniem
wspominała swoje dzieciństwo.
Przymknęła powieki i patrząc w dal, jakby szukając na dalekim horyzoncie swoje
rodzinnej wsi, mówiła: Tam było tak pięknie. Do kościoła jeździliśmy
bryczką do Godziszewa i co czwartą niedzielę do Obozina, gdzie był kościółek
filialny, a majątek był własnością pani
Skurowskiej. Na religię chodziłam do Godziszewa. To było daleko i trzeba było
iść przez las do Trzcińska i przez Siwiałkę – trochę się bałam. Jeden rok
chodziłam z Zosią, a drugi już sama, bo jestem młodsza. Do szkoły to chodziłam
w Jastrzębiu. Nauczycielem był pan Bolesław Brzóskowski. Zaczęłam chodzić, jak
miałam osiem lat, bo ojczulek powiadał, że jestem takie chucherko i muszę
jeszcze podrosnąć. W szkole było nas około 25 dzieci. Zaczęłam chodzić u progu
odzyskania niepodległości i pamiętam, że z tej okazji deklamowałam taki
wierszyk – powiem go;
Wiary, wiary ci potrzeba ukochany
Polski ludu.
Wiesz, że Polska zmartwychwstała i
dożyłeś tego cudu.
Nie trać wiary drogi ludu, choćby
piekło się zmówiło.
Choćby jeszcze w krwawszej doli cały
naród pogrążyło.
Wierz i pracuj dla tej Ziemi, w
której naszych ojców kości
Modlą się prochami swymi za niewoli
nie prawości.
Żadna przemoc nas nie złamie, żaden
wróg nas nie pokona.
Dopóki ta wiara żywa w własnej piersi
nam nie skona.
Ten wierszyk mówiła ciocia Aga mając
lat 97 i możliwe, że nastąpiły tu jakieś drobne zmiany, ale trzeba było
zobaczyć, z jaką swadą wypowiedziane zostały te zwrotki. Wspaniała dykcja,
wzrok zapatrzony w dal, jakby szukał tamtego dnia, gdy mała Agusia stanęła
naprzeciw klasy i zgromadzonych rodziców, szczypiąc rąbek sukienki, z wielkim
patriotyzmem zaszczepionym przez rodziców i nauczyciela Brzóskowskiego, z
wierszem na ustach wkraczała do odrodzonej Polski. Ciocia Aga mówiła dalej; Myśmy tam różne teatry w tej szkole
przedstawiały. Zosia na Boże Narodzenie w jasełkach była Matką Bożą, a ja w
jednym przedstawieniu byłam królewną i pamiętam swoją kwestię „taki stary mąż
miałby być moim małżonkiem? Wolę rutę siać, aniżeli świat sobie zawiązać.
Zresztą twój charakter Kanclerzu jest mściwy, brudny i podstępny. Za twoją to
sprawą wydał ojciec mój i król, niesprawiedliwy wyrok na Walentego”. Było tego
wiele więcej, ale zapomniałam. Potem ciocia Aga zaśpiewała starą pieśń
„Jedzie, jedzie pan, przez Litewski łan” i wiele innych piosenek (nagrałem je).
Poprosiłem, by przypomniała sobie wierszyk który mówiła księdzu, gdy ten
przyszedł na kolędę jeszcze w Janinie.
Oto on.
Kolędę mamy, dzień to radości.
Serdecznie witamy tu Jegomości.
Jegomość w swej rewerendzie*
Chodzi tu dziś po kolędzie.
Więc Mu nisko się kłaniamy
I serdecznie go witamy.
Kiedy skończyłam szkołę,
wyprowadziliśmy się do Jabłówka. To tam było maleńkie gospodarstwo, a rąk do
pracy było u nas wiele, i po roku rodzice kupili gospodarstwo w Zblewie (jadąc autostradą od Zblewa w kierunku
Starogardu, po prawej stronie przed wzniesieniem zwanym Połomową Górą, stał mały domek. Za wzniesieniem jest
Miradowo. Mieszkał tam po wojnie pan Czerwonka – leśnik przyp. mój EZ ). Tam jednak był mały domek
i trafiła się okazja kupić gospodarstwo po Grzelach w Białachowie. Tam sąsiadem
był duży gospodarz Franciszek Zieliński z liczną rodziną, bo było ich
wszystkich 15. Mieszkała tam trzypokoleniowa rodzina. I tak się stało, że brat
Franciszka Zielińskiego – Józef, najmłodszy z rodzeństwa, poprosił moich
rodziców o moją rękę. Miałam wtedy 16 lat. Rodzice się zgodzili, ja się
ucieszyłam i za rok był ślub. Wyjechaliśmy do Bydgoszczy, gdzie mąż otrzymał
pracę na kolei. Zamieszkaliśmy w suterenie na ulicy Kościuszki. Jednak złe
warunki mieszkaniowe zmusiły nas do wyprowadzenia się do Łęgnowa. Po kilku
latach kupiliśmy działkę na ul. Rolnej w Bydgoszczy i wybudowaliśmy sobie dom.
W między czasie urodziły się dzieci. Halinka zmarła po czterech tygodniach,
jeszcze na Kościuszki. Tadeusz i Jurek urodzili się w Łęgnowie, a Waldziu na
Rolnej. Kiedy wybuchła wojna mąż poszedł na front. Nam poradził nasz krewniak
Bernard Strugowski ze Zblewa, byśmy wyjechali pod Łuck. Byliśmy tam u jednego
gospodarza aż wkroczyli Rosjanie 17 września. Szczęśliwie udało nam się wrócić
w październiku do Bydgoszczy – ojej, jak byśmy się narodzili. Mąż wrócił w
październiku z wojny i dalej pracował na kolei jako stolarz-cieśla. Tak było do
1945 roku. Kiedy przyszli Rosjanie, zaraz 8 marca przyszli do naszego domu
enkawudziści* i zabrali męża niby na roboty. Za kilka dni otrzymałam tajemnie
wiadomość, że jest w Poznaniu na ulicy Słonecznej i prosi o jedzenie, bo był
tam straszny głód. Szybko pojechałam, to były tam baraki i tylko raz się
widziałam, bo przenieśli męża na drugą stronę na Dąbie, tam gdzie trzymali
Niemców. Słuch o mężu zaginął. Dopiero po 1956 roku Benek Zieliński napisał do
Genewy do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża z zapytaniem , gdzie może być jego
wujek. Odpowiedzieli, że zmarł w Rosji w lutym 1946 roku. Ja jednak ciągle
czekałam. Musiałam iść do pracy, by utrzymać dzieciaki. Zatrudniłam się w 1946
roku w Zakładach Przemysłu Gumowego w Łęgnowie i tam doczekałam się emerytury.
Było mi bardzo ciężko, a mąż nie wracał i nie wrócił. Ponownie wyszłam za mąż w
latach siedemdziesiątych za Franciszka Borkowskiego z Pucka i tam kilka lat
mieszkałam. Zmarł mój drugi mąż, a ja żyję dalej.
A to treść listu wysłanego przez
wujka Józefa z obozu w Poznaniu do cioci Agi.
Poznań dnia 21.4.1945
Kochana żonusiu i dzieci!
Jestem zdrów którego i od was się to samo spodziewam. Jestem pod kontrolą
rus….do pierwszym baraku. Tak że i nasz Piątek Zygmunt z naszej ulicy Rolnej
18. Jest on razem zemną na jednej izbie. Pozdrów ją żeby ona przyjechała i
przywiozła coś do jedzenia bo jest głód, także i ty kochana żono pamiętaj także
o mnie bo brak żywności, ja żem kilka razy już pisał ale żadnej wiadomości nie
otrzymałem i to jak najprędzej, bo my tu długo już nie będziemy. To jest na
ulicy Słonecznej, trzeba jakoś z jakimś oficerem rosyjskim pomówić i to wy
musicie już sami załatwić bo my nie możemy wyjść na miasto. Bo znów nikt nic
nie otrzymał, ani ja ani Piątek. Pozdrawiam was wszystkich. Tadeusz idź tam do
stolarni po ten groch, tam gdzie żem ci pokazał. Pozdrowiny dla Jurka i małego
synka Waldzia. Dowidzenia (zachowałem oryginalną pisownię – E.Z.).
Swego czasu powiedziała ciocia Aga,
że dla matki najtrudniej pogodzić się ze śmiercią swoich dzieci. Przed wojną
pochowała córeczkę Halinkę i synka Józia. W 1988 roku umiera syn Jurek, a w
1996 najstarszy syn Tadeusz.
Powyższa treść niech będzie
dopełnieniem tego wszystkiego, co napisałem o naszej kochanej cioci Adze. Z
pewnością można by napisać jeszcze więcej z bogatego i długiego życia. Ale to co napisałem w moich książkach i ten
felieton z pewnością przybliży młodzieży z naszych rodów życie Agaty z
Redzimskich.
Jak już napisałem, 3 maja 2013 w piątek o godzinie 18.15 w święto Matki Bożej Królowej Polski ciocia Aga
zakończyła swoją ziemską wędrówkę. Zmarła w domu najmłodszego syna Waldemara i
synowej Danuty Zielińskich w Bydgoszczy, gdzie przez wiele lat mieszkała. A był
w jej dzieciństwie moment, kiedy dowiedziała się, że ma żyć krótko. Na to mała
Agusia tupnęła nóżką i powiedziała – ja
będę żyła, będę żyła, ja sto lat dożyję!
I dożyła z nawiązką.
Nie będzie przesadą, jeśli powiem, że
zmarła jedna z najstarszych Kociewianek. Tu się urodziła, wychowała, była
śpiewaczką w Zblewskim chórze
Pod wezwaniem św. Cecylii. W starszym
wieku przez wiele lat mieszkała w Starogardzie u swojej siostrzenicy Haliny
Augustyn. Chętnie tu wracała z Bydgoszczy, była w Janinie na szczątkach swego
rodzinnego gospodarstwa, gdzie z szacunkiem ucałowała swoją rodzinną ziemię.
Kremacja zwłok odbyła się we
wtorek 7 maja, a ceremonia pogrzebowa w czwartek 9 maja o godzinie 11 na
cmentarzu przy ulicy Zaświaty w Bydgoszczy. Na tym cmentarzu spoczywa też
najstarszy z rodzeństwa cioci Agi –
Konrad Redzimski. Na innym bydgoskim cmentarzu spoczywa jej siostra, Klara. Pozostali
spoczywają na cmentarzach – Antoni, Wiktor, Bernard, Franek i Zofia w Zblewie,
Prakseda w Jabłowie, Marta w Starogardzie, Walter w Lęborku, W pogrzebie uczestniczyła liczna rodzina z
licznych rodów Redzimskich i Zielińskich. Niech spoczywa w Pokoju!
Gdańsk 25czerwca 2013 Edmund
Zieliński
Ps.
9 lipca 2011 sobota, odwiedziłem z
Danką Halinę Augustyn z domu Laszko. Tam dowiedziałem się od kuzynki Haliny, że
ślub cioci Agi z Franciszkiem Borkowskim odbył się w kościele w Młynarach, a
domem weselnym było mieszkanie Haliny i Jana Augustynów, u których dłuższy czas
ciocia Aga przebywała (według słów Halinki 20 lat). Mieszkanie Haliny i Janka,
było mieszkaniem gościnnym, jak sami gospodarze. Często przebywała tam również
po owdowieniu moja mama. Ciocia Aga przebywała też wiele lat u Haliny w
Starogardzie. Dzięki Ci Halinko!
Niech to wyjaśnienie posłuży jako
errata do drugiego tomu mojej książki „Na ścieżkach wspomnień…”
* NKWD – CCCP, Narodnyj
Komissariat Wnutriennich Dieł
Sajuza Sowieckich Socjalistyczeskich Respublik - Ludowy Komisariat Spraw
Wewnętrznych Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich
* Rewerenda - sutanna