czwartek, 8 listopada 2012

ZAPOMNIANY BOHATER. BYŁ BARDZO BLISKO PIŁSUDSKIEGODrukujE-mail
środa, 07 listopad 2012
Irena i Zygfryd Chrzanowscy mieszkają w domku stojącym przy ulicy Kociewskiej w Smętowie Granicznym. Jest już po południu. Miejscowość po 13.00 jakby wymarła (w sensie czasownikowym i przymiotnikowym). Przeglądamy setki zdjęć rodzinnych. Większość ze strony rodziny pani Ireny. Może dlatego pani Irena wiedzie prym w rozmowie. Rozmawiamy długo. O odległej historii, o Maksymilianie Ubowskim, o smętowskim teatrze i teraźniejszości...















Dziadek 

Pani Irena pochodzi z rodziny Ubowskich. Niezwykła była to rodzina. Weźmy choćby dziadka. 
- Mój dziadek był taki - mówi pani Irena. - Po pierwszej wojnie światowej miał młyn koło Prabut. A co to był wtedy mieć młyn? Wiadomo. Za mąkę "dało" wszystko. Ale dziadek młyn sprzedał, "bo - mówił - muszę wrócić do Polski".
Za młyn dostał masę pieniędzy, ale zaraz po transakcji mógł je nosić w koszach jak makulaturę. Taki był czas - hiperinflacja, rzeklibyśmy dzisiaj. Na szczęście przedtem jeszcze dziadek zdążył kupić dom przy ul. Świeckiej w Tucholi. Więc wrócił do Polski. W tym domu urodziła się pani Irena.



Virtuti Militari 

Virtuti Military (z łac. za męstwo wojenne) - najwyższy order wojskowy, nadawany za wybitne usługi bojowe osobom wojskowym, cywilnym, oddziałom wojskowym, miastom korporacjom itp., ustanowiony przez króla Stanisława Augusta Poniatowskiego 22.06.1792 r. dla upamiętnienia bitwy pod Zieleńcami. Pierwotnymi odznakami VM były złote i srebrne medale z uwiecznionym koroną monogramem króla (SAR - Stanisław August Rex) i napisem na odwrotnej stronie Virtuti Militari. Order został zniesiony w 1792r. przez konfederacje targowicką, a przywrócony w 1807r. Wówczas też ustalił się istniejący do dnia dzisiejszego podział na pięć klas: Krzyż Wielki, Krzyż Komandorski, Krzyż Kawalerski, Krzyż Złoty i Srebrny. Od 1815 r. order istniał pod nazwą Orderu Wojskowego Polskiego. W 1832 r. zniesiony przez cara Rosji Mikołaja I. Ostatecznie został przywrócony uchwałą sejmową z dnia 1.08.1919 r. jako najwyższe odznaczenie bojowe. Virtuti Militari w każdej klasie może być nadany tej samej osobie tylko jeden raz. Order w odczuciu Polaków posiada niezwykle wysoką wymowę i znaczenie. Stanowi bowiem świadectwo bohaterstwa odwagi i poświęcenia polskiego żołnierza.



Kolejarskie życie 

- W Zblewie mieszkałam od 1946 roku. Wie pan, jak to jest - kolejarskie życie. Zblewo... Piękne mam wspomnienia - wzdycha pani Irena.
Kolejarskie życie, bo ojciec pani Ireny, Maksymilian Ubowski, w Zblewie był zawiadowcą stacji. Przed wojną i tuż po wojnie. Oprócz tego był też przez jakiś czas zawiadowcą stacji w Liniewie koło Skarszew. Żeby ukonkretnić, odtwórzmy kolejowy szlak ojca pani Ireny: Tuchola, Subkowy, Liniewo, Zblewo, Smętwo, Zajączkowo (?).
Tuż po wojnie Makasymilian został przeniesiony do Smętowa Granicznego. 
Maksymilian Ubowski był postacią nieprzeciętną. Zanim "osiadł" na kolei, był ułanem. Uczestniczył w wojnie w 1920 roku i brał udział w bitwie o Warszawę - w "cudzie nad Wisłą' Otrzymał srebrny krzyż Virtuti Militari. "Wiadomo nam tylko - czytamy w pismach rodziny Ubowskiego - że tak wysokie odznaczenie wojskowe otrzymał na froncie bolszewickim, wyprowadzając duże ilości wojska polskiego z okrążenia..."
- Przed wojną za Virtuti Militari otrzymywało się 300 zł rocznie – ciągnie pani Irena. - Była to niebagatelna kwota. Pamiętam, że pieniądze odbierało się w styczniu w Tczewie. Po wojnie tego odznaczenia nie uznano.

Blisko Piłsudskiego 

Pan Maksymilian był bardzo blisko Piłsudskiego - w Belwederze, w Szwadronie Przybocznym Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Chciał się przeprowadzić do Warszawy, ale mama pani Ireny Leokadia, wyraziła stanowczy sprzeciw. Nie da się dziś odpowiedzieć na pytanie, czy nie odpowiadał jej zgiełk stolicy, czy nie wyobrażała sobie życia z dala od Borów Tucholskich. W każdym razie na skutek stanowczego veto Leokadii "Max" Ubowski pożegnał się z karierą przy boku Pana Prezydenta, zaopatrzył się na drogę w przepiękną szablę i dwa rapiery, pamiątkową fotkę i wrócił na rodzinne łono, na Pomorze. Pani Leokadia zwyciężyła.

Jako ostatni 

Wrzesień 1939 roku. "Max" Ubowski musi opuścić stację w Zblewie jako ostatni. Z zawiadowcą stacji to tak jak z kapitanem na okręcie. Paskudna sytuacja - ordery, ojczyźniane papiery, a na dodatek działalność w Związku Zachodnim. Uciekł jako ostatni. Zdążył dojechać do Jeżewa pod Grudziądzem. Już wiedział – jak go złapią z takim obciążeniem, z taaaakimi papierami, od razu pod ścianę. Na stacji w Jeżewie, konkretnie w ubikacji, położył na desce wszystkie dokumenty. 



Przeleżały sześć lat! 

Po wrześniowej gorączce w Zblewie w ustępie utopił szablę i rapiery. Poszedł na na dworzec. Tam dowiedział się, że go szukają. Na szczęście przyjaciele byli pierwsi.
- Do dworca w Zblewie wiodą dwie drogi - wyjaśnia to zdarzenie pani Irena. - Dwóch jechało z obu stron, żeby go ostrzec. Jednym z nich był ksiądz Rudnik. Tata wsiadł na rower, wjechał w las, ostro pedałował. Ścigali go na motocyklu. Jakaś kobieta rozmyślnie pokazała im drugą stronę, zmyliła. Potem siedział w kopce siana i "na żywo" widział egzekucję kilku ludzi. Pytał o nas, rodzinę, ale myśmy jeszcze nie przyjechali z Chełmna. Ukrywał się tu i tam. Nikt specjalnie nie chciał ukrywać, bo z tym ukrywaniem zupełnie tak, jak mówi powiedzenie. "Wszy sobie za kołnierzem nie będę przetrzymywać, bo zjedzą". W końcu, zrozpaczony, zrezygnowany i skrajnie wycieńczony, postanowił się zgłosić. Szedł z lasu do Zblewa. „Pani Ubowski, gdzie pan idzie?! Co pan robi?! Przed chwilą rozstrzelali mojego wuja” - kręcił z przerażeniem głową napotkany zblewiak.

Schowała go w stodole 

Znowu w naszej opowieści pojawiła się jakaś kobieta. Schowała go w stodole. A potem różnie - też u Fischerów w piwnicy. Kiedy "szpręgowali" drogę do młyna (dziś droga nr 22 - przyp. red.), inżynier Hering pracował w Zarządzie Budowy Dróg. Zarząd urządził biura w domu Fischerów. Nawiasem mówiąc, za tym budynkiem były wielkie wyrwiska żwiru. Hering wiedział, że Ubowski był Polisch verdachitg (politycznie podejrzany) i początkowo kiedy do Fiszerów, przychodzili Niemcy, mówił: "Max masz uciekać". Ubowski zbiegł do piwnicy. W Zblewie inni też się ukrywali, jeden nawet przez 6 lat. Wyuczył się angielskiego.

W firmie Todt 

W 1941 roku Niemcy nieco się "ucywilizowali" - już nie było samosądów i "Max" mógł się ujawnić. Zatrudniono go w firmie Todt. Ta wysłała go daleko na wchód, za niemiecką armią, żeby budował drogi. Wysłano go w czas. 
- Ojciec miał powiązanie z partyzantami z Czarnej Wody (pani Irena ma zdjęcie grupy czarnowodzkich partyzantów!). Po wysadzeniu pociągu Niemcy przyszli do Ubowskich, żywotnie zainteresowani głową rodziny. Tymczasem Maksymilian był już od pewnego czasu na podbitych terenach ZSRR. Jak widać niemiecki porządek nie zawsze był taki "ordnung". W 1945 roku "Max" porzucił Todta, uciekł.

Nie zaliczyli 

- Po wojnie z orderem Virtuti Militari ojciec nie mógł się pokazać – ciągnie pani Irena. - Ośmiu lat służby w wojsku również mu nie zaliczyli. Nie miał też żadnych szans na awans.
Z innych, pozarodzinnych źródeł dowiedzieliśmy się, że "zesłano" go na stację Zajączkowo koło Tczewa. 
- Jeżeli szukacie panowie podobnych historii, to zapytajcie o rodzinę Dończyków. Tam były same dziewczyny. Miały bardzo dużo polskich książek. Rodzina z tradycjami. Mieszkały w domu przy drodze Zblewo - Pinczyn.

Czarna dziura historii 

Odwiedziliśmy wskazany dom (patrz str. 2 "Objazdów"), by ze smutkiem skonstatować, że przez kilkadziesiąt socjalistycznych lat powstała czarna dziura w lokalnej historii. Smutek prawie tak duży, jaki daje się "wyczytać" z szeregu pism rodziny, adresowanego do wydawcy Słownika Biograficznego "Kawalerowie Virtuti Militari 1914-1921", redagowanego w latach 90. 
Maksymilian Ubowski zmarł 20 października 1973 roku.
Tadeusz Majewski
Na podstawie Gazety Kociewskiej 1995 r. 


Fragment "kolejarskiej opowieści" o rodzinie Ubowskich
W Smętowie Irena Ubowska wyszła za mąż za Zygfryda Chrzanowskiego.
- Po wojnie była tu węzłowa stacja kolejowa. Zniszczono mosty w Tczewie i tutaj szły linie z Warszawy - przez Prabuty, Kwidzyn, Smętowo, Tczew, Gdańsk, do Gdyni. Z Kwidzyna przez Opalenie przez drewniany most. Później go zdjęli.
Wtedy Smętowo coś znaczyło. Dziś nad Wisłą są jeszcze wypusty, ale to po moście jeszcze starszym niż ten drewniany.
Pan Zygmunt opowiada o powojennych smętowskich realiach.
pan Zygmunt określa powojenne smętowskie realia.
- A jak pan poznał panią Irenę? - pytamy.
- Poderwałam w teatrze. To było w 1953 roku. Wtenczas odbywały się tutaj zabawy. Była też orkiestra. Wszystko organizował Zbigniew Oparka - kolejarz, prosty człowiek bez szkół. Miał polot. Organizował też przedstawienia.

Molier z pieczątką
- Wyjeżdżaliśmy do Pelplina, do Nowego, stroje pożyczaliśmy z teatru z Bydgoszczy - dopowiada pani Irena. - Może pan sobie wyobrazić, że ten teatr to nie było bylecajstwo. Wystawialiśmy "Śluby panieńskie" i "Świętoszka" - ambitny repertuar. W "Ślubach panieńskich" grałam panią Dobrójską, a w "Świetoszku" Elwirę.
Pan Zygfryd był redaktorem technicznym. Zajmował się światłem, kasą... Tak, tak... W Smętowie były stemplowane bilety. Jeździł też do Świecia do cenzorów po zezwolenia.
- Zezwolenia załatwiało się w starostwie - wspomina Chrzanowski. - Przedstawiało się książeczkę, na przykład Moliera, wbijali do tego Moliera stempel i Molier przechodził.

Polowanie na chłopców
- A jak to było z tym podrywem w teatrze?
Pani Irena: - Poznaliśmy się podczas przedstawienia.
Pan Zygfryd: - Na przedstawienia przychodziło wielu ludzi, bo nikt nie wiedział jeszcze o telewizji.
Pani Irena: - Mąż jest 1924 rocznik. Wtedy w Smętowie z tego rocznika mężczyzn nie było wielu. Można powiedzieć, że to mi się udało. Jak się jakiś chłop pojawił na horyzoncie, to trzeba było go łapać. Między nami jest pięć lat różnicy, w granicach przyzwoitości... Ale nie był to chybiony wybór. Jak to było dokładnie? Sala nieogrzewana, trzeba było się przebierać za kulisami, a mój przyszły mąż biegnie z płaszczem. Był troskliwy.
Pan Zygfryd:- Łatwo było udawać.
Pani Irena: - Na dłuższą metę to się nie da udawać.

Okupacja. Wspomnienia Zygfryda
- Rzeczywiście, chłopów w Smętowie było mniej niż kobiet - potwierdza pan Zygfryd. - Wielu nie wróciło... W 1943 wzięli mnie do Wehrmachtu. Wylądowałem na Rhodos. Na Bałkanach dostałem się do niewoli jugosłowiańskiej. Miałem szczęście. Jugosłowianie na początku z jeńcami się nie patyczkowali. Nie pytali, czy Niemiec czy Polak. Od razu kulka w łeb. A swoją drogą nie mieli powodu pytać - Niemcy mocno zaleźli im za skórę... A Smętowo podczas okupacji? Za sklepem w centrum przebiegała granica między powiatami starogardzkim i świeckim.

Przychodziło się tu za okazaniem odpowiedniej przepustki. Przed wojną parafię zakładał ksiądz radca Paweł Szynwelski. W miejscu, gdzie dziś znajduje się remiza. Nazwano jego imieniem ulicę. W części Smętowa należącej do powiatu starogardzkiego od 1905 roku istniał kościół ewangelicki. A to dlatego, że w niedalekim Bobrowcu zamieszkiwali ewangelicy i trzy rodziny polskie. Może nie trzy - niech pan napisze kilka, tak będzie bezpieczniej. Do parafii katolickiej szło się więc w czasie okupacji do powiatu świeckiego przez pola, żeby uniknąć kontroli.

Warto o proboszczu
- Warto napisać o tym proboszczu. Był w Smętowie cały czas. Parafię utworzył w 1937 roku. W 1939 Niemcy go aresztowali i wywieźli do Dachau. Siedział w obozie do końca wojny. Wyzwolili go Amerykanie. Po wojnie nosił brodę, bo miał zdeformowaną szczękę. Działał w Smętowie. Chętnie przychodził na spektakle.

Smętowo dzisiaj
- Jest niby kółko seniorów, organizują spotkania, ale na ogół koncentrują się na organizacji wycieczek - mówi pan Zygfryd. - To miejscowość kolejowa. Właściwie przed wojną mieszkali tu sami kolejarze. Co to była zresztą wtedy za miejscowość? Stacja, poczta, mleczarnia i jeszcze Czerwińsk, majątek. Trzy domy i nieco później poniatówki... Świetlicę zlikwidowano z rok temu. Stała naprzeciw dworca. Kiedy powstała? Tuż po wojnie z rozebranej ekspedycji kolejowej w Opaleniu. Rozebrano, bo mówili, że wymaga za dużo remontów. Łatwo się rozbierało, bo pruski mur. A szkoda – odbywały się w niej wesela i zabawy. Jest gminny dom kultury, ale tam nie ma dużej sali.
- Troszeczkę śpiące to wszystko - kończy pani Irena.

Na zdjęciu kościół w Smętowie. Od 1905 r. należał do powiatu starogardzkiego i służył ewangelikom. Kościółek dla katolików mieścił się w dzisiejszej remizie OSP. 
Tadeusz Majewski, marzec, 2006 r. 

Kociewiaczka z urodzenia

W 1946 roku rodzice p. Ireny Chrzanowskiej - Leokadia i Maksymilian Ubowscy ze Zblewa przenieśli się do Smętowa, gdzie ojciec rozpoczął pracę na kolei.
Zdjęcie Rodzice Maksymilian i Leokadia Ubowscy – córka Irena i syn Kazimierz.

Irena po skończeniu szkoły podstawowej kształciła się w Gimnazjum im. Staszica w Starogardzie. (zdjęcie 2). Zarówno ona sama jak i jej rodzice marzyli o studiach. Niestety, ze względu na przedwojenną działalność polityczną ojca i jego udział w wojnie bolszewickiej w 1920 roku Irena na studia się nie dostała.
W 1945 roku podjęła pracę w Gminnej Spółdzielni w Smętowie, gdzie pracowała do roku 1984, do przejścia na emeryturę.
Zdjęcie – Wycieczka do Wieliczki p. Irena Chrzanowska.
Tutaj poznała swojego męża. Oboje działali w amatorskim zespole teatralnym. Graliśmy w różnych przedstawieniach, np. w “Ślubach panieńskich”, w “Świętoszku”. Stroje wypożyczaliśmy z Bydgoszczy, z teatru – mówi p. Irena. Wystawialiśmy sztuki nie tylko w Smętowie, ale i w Pelplinie, Nowem i Skórczu, gdzie współpracowaliśmy z tamtejszym kierownikiem Bazylim Światło,  zajarzyło też między nami
ZDJĘCIE – Zespół teatralny prowadzony przez Wojciecha Opałkę.
W roku 1955 miłość Ireny i Zygfryda przypieczętował ślub. Młodzi powiedzieli sobie sakramentalne “TAK”.  Przysięgali na dobre i na złe.
Państwo. Chrzanowscy mają dwoje dzieci. Córka Anna (Knuta) jest nauczycielką matematyki w Szkole Gospodarki Żywnościowej, syn mieszka w Tczewie.
Jeszcze niedawno p. Irena śledziła sukcesy swoich dzieci, cieszyła się z nich, teraz cieszy się z ich osiągnięć, a jest naprawdę z czego.
Zdjęcie 5

Najstarsza wnuczka Boga ma 18 lat. Uczy się w Liceum Ogólnokształcącym w Tczewie. Ukończyła czteroletni kurs organistowski i czasami gra w miejscowym kościele podczas nabożeństw.
O rok młodsza od Bogny Sławka uczy się w tym samym liceum, ale równocześnie robi średnią Szkołę Muzyczną w Gdańsku. Gra na oboju i na pianinie. Najmłodszy, piętnastoletni Piotr jest uczniem Smętowskiego Gimnazjum,  prymusem ze  średnią 5,0. Ukończył także Szkołę Muzyczną Stopnia Podstawowego w Pelplinie. Wszyscy troje te szkołę skończyli.
Skąd uzdolnienia muzyczne?
Za dziadkami. Babcia Irena gra na pianinie, dziadek Zygfryd na wielu instrumentach.

Krótka refleksja
To jest chyba najważniejsze w ludzkiej biografii, ten przechodzący z pokolenia na pokolenie rodzinny kod zachowań, uczuć, wrażliwości. Ci akurat – Chrzanowscy i Knutowie - wrażliwi są na muzykę.