poniedziałek, 24 października 2011


EDMUND ZIELIŃSKI. KAFFESCHROTT, CZYLI KAWA ZBOŻOWA W MOIM DOMUDrukujE-mail
niedziela, 23 październik 2011
W tytule użyłem nazwy w języku niemieckim, bo tak popularnie mówiło się o kawie zbożowej w naszych stronach –weźkaj jano zaparzkaj kafeśrótu.
Właściwie już z mlekiem matki wyssałem smak kawy zbożowej. Kawę zbożową piło się przy śniadaniu, do podobiadu, podwieczorka i do kolacji. Dzban kawy zawsze stał na kuchni i w każdej chwili służył domownikom. Nie znaliśmy czarnej herbaty. Tę zastępowały napary z różnych ziół. Do kolacji używaliśmy czasem herbatę rumiankową, miętową, czasem z piołunu na pobudzenie apetytu.
Wracając do kawy zbożowej, wytwarzana była w naszych domach. Do tego służyły ziarna jęczmienia. W gospodarstwach dziadków był młynek do jej palenia, palarka, dziś spotykany w muzeach. Było to blaszane naczynie wielkością i podobieństwem przypominające patelnię z pokrywą. Tutaj pokrywa była stałym elementem z odsuwaną zasuwką do wsypywania ziarna. W środku pokrywy zamocowana była korbka połączoną osią z dwuskrzydłowym mieszadłem. Po wsypaniu ziarna i zamknięciu zasuwki naczynie to stawiało się na płycie kuchennej jak inne garnki, z tym że tu ogień był mocno ograniczony, właściwie żarzyły się tylko węgle drzewne. Rozpoczynało się palenie kawy. Że praca ta należała do łatwych, najczęściej większe dzieci lub babcia wolno kręciła korbką, wprawiając w ruch mieszadełko przewracające ziarna jęczmienia, by równo się zrumieniły. Od czasu do czasu odsuwano zasuwkę, by sprawdzić kolor ziaren. Kiedy przybrały ciemnobrunatną barwę, kawa była upalona. Wysypana na miskę zasnuła swym specyficznym zapachem całą kuchnię. Kolejną czynnością było mielenie upalonych ziaren na kawę. Do tego celu służyły młynki różnego rodzaju. Najczęściej mielono za pomocą młynka wiszącego na ścianie, nieodłącznego elementu wyposażenia dawnej kuchni. Mieleniem zajmowały się osoby dorosłe, bowiem młynek zawieszony był dosyć wysoko, by nie służył dziatwie do zabawy. Właściwie kawa zbożowa była gotowa. Czasem babcia czy ciocie dodawały do niej odpowiednio spreparowanej cykorii kupowanej w sklepach. Pamiętam, że miała kształt walca i zapakowana była w czerwony papier, który służył naszym mamom jako kosmetyk do podbarwiania policzków.
Palenie kawy odbywało się cyklicznie, jak pamiętam, raz w tygodniu. Zaparzona kawa w odpowiednim dzbanku stała na stole podczas posiłków. W dni wolne od postu kawa zabielana była mlekiem. W piątki i w poście używano kawy czarnej. W tamtych czasach ludzie starsi mieli braki w uzębieniu, toteż kawa służyła do rozmiękczania skórek chleba. Odkrojone skórki dziadek stawiał na sztorc w filiżance z kawą i sukcesywnie odgryzał części miękkie. Nie pamiętam, by ktoś z domowników słodził kawę.
Aby kawa w dzbanku szybko nie wystygła, otulona była specjalnymi kapturami wykonanymi na drutach z owczej wełny. Jak wszystko wówczas, tak i pokrowiec wykonany był artystycznie, w różnych kolorach.
W czasie żniw, odpowiedniej wielkości kanka z kawą stała w zacienionym miejscu, najczęściej w sztydze świeżo skoszonego żyta obok kubek i kto miał chęć, pił. Tutaj kawa była czarna, łatwiej zaspakaja pragnienie.
A dziś? Kawa zbożowa w dalszym ciągu jest moim podstawowym, codziennym napojem. Prawda, że jest to już inny produkt – za dużo różnych „śmieci” w nim, bo nawet buraki cukrowe są częścią składową. Co poradzić? To też znak dzisiejszego czasu.

*
Kiedy spotykam się z moją siostra Danusią, często z tematem schodzimy do naszej dawnej kuchni. Przypomnieliśmy sobie, że na obiad bywał groch na gęsto do maślanki. To było bardzo postne jedzenie, bowiem groch był gotowany na solonej wodzie i po jego ugotowaniu rozbity był tłuczkiem na miazgę – dość gęstą. Każdy dostał na talerz chochlę grochu i kubek maślanki. Zajadaliśmy groch popijając go maślanką. Dobre było.
Często też jadaliśmy kaszę jaglaną gotowaną na mleku na gęsto. Mama wylewała ją na dużą miskę do wystygnięcia. Kiedy była zimna, domownicy brali z miski porcję kaszy, polewali sokiem z wiśni czy malin, oczywiście domowej roboty. To też było jedzenie postne lub coś lżejszego na kolację.
Przysmakiem były tak zwane „gomółki”, czyli twaróg domowej roboty formowany rękami w podłużne kluchy, do tego „pulki” – ziemniaki w obierkach. Po obraniu ziemniaka kładliśmy na jego połówki twaróg i do gęby. Lubię to do dziś.

Gdańsk 14 stycznia 2011 Edmund Zieliński

dalej »
Top!