piątek, 19 lutego 2021

Rękodzielnicy Kociewia część III

 

Rękodzielnicy Kociewia część III

 

                     W poprzednich opracowaniach dotyczących rękodzielników Kociewia przypomniałem sylwetki A. Stawowego, S.Rekowskiego, J. Giełdona, Z. Bukowskiego, A. Dmochewicza i K. Gołuńskiego. Właściwie uważałem, że na tym zakończę. Kiedy pani Iza z Muzeum Ziemi Kociewskiej w Starogardzie poprosiła mnie  – a może pan pociągnie dalej rękodzielników Kociewia?  Odmówić nie mogłem, zwłaszcza że ten temat jest bliski memu sercu. Więc czytajcie, drodzy czytelnicy, dalszych opowieści o tych, co tworzyli i żyli wśród nas.

            Alfons Paschilke urodził się w 1919 roku  w Brusach koło Chojnic. Wyuczył się zawodu szewca i rymarza. Po II wojnie światowej zamieszkał w Smętowie Granicznym na Kociewiu.  Po przejściu na rentę chorobową w latach siedemdziesiątych zaczął zajmować się rzeźbą, co stało się jego życiową pasją. Wykonywał rzeźbę figuralną, płaskorzeźbę i scenki rodzajowe, w których przedstawiał życie swojej wsi. Był pastuch z kozami, rybak naprawiający sieci, biesiada przy piwie i zestaw muzykantów. Prace tego artysty znajdują się w zbiorach muzeum etnograficznego w Oliwie, miedzy innymi godna uwagi  „Golgota”. Pan Paschilke rzeźbił też ptaszki.  One  zasługują tu na szczególną uwagę.

                 12 lipca 1988 roku, wraz z Krystyną Śzałaśną -  kustoszem Oddziału Etnografii Muzeum Narodowego w Gdańsku, gościłem u pana Alfonsa. Podczas naszej wizyty opowiadał o swej twórczości, o planach na przyszłość i o kopii ołtarza Wita Stwosza z kościoła Mariackiego w Krakowie, nad która pracuje. Zauważyliśmy stojący w pokoju jakiś mebel przykryty zasłoną. Pan Paschilke zdjął zasłonę i naszym oczom ukazał się tryptyk z misternie rzeźbionymi detalami przypominającymi pracę mistrza Wita Stwosza. Pamiętam, jak pan Alfons rozprawiał nad przyszłością tego dzieła. Wspominał, że jest zainteresowanie ze strony Niemiec. Jakie były losy tego wielkiego dzieła mistrza Paschilke – nie wiem. Podczas dalszej rozmowy przy herbatce, pan Paschilke podał mi  ptaszka i zapytał, w jakim gatunku drewna został wykonany. Ptaszek był mały, z doklejonymi skrzydełkami przylegającymi do tułowia, w naturalnym kolorze drewna. A właściwie nienaturalnym, bowiem nie przypominało mi znanych gatunków drewna stosowanego przez kolegów rzeźbiarzy. Ptaszek miał smużki   przebarwień w stonowanych odcieniach brązu. Odpowiednio dobrane drewno na skrzydełka swą kolorystyką przypominało naturalny układ upierzenia otaczającego nas ptactwa. Ptaszek osadzony był na kawałku czarnej dębiny wydobywanej z torfowisk. Głowiłem się nad tą zagadką, wymieniałem różne gatunki drzew, a pan Paschilke tylko przecząco kręcił głową. Długo strzegł swej tajemnicy nasz mistrz. Dopiero przy kolejnym  spotkaniu powiedział mi, że do wyrobu ptaszków używa drewna kaliny. Nigdy bym na to nie wpadł. Był chyba jedynym rzeźbiarzem na Kociewiu wykorzystującym w swych pracach kalinę. A ptaszek – zagadka?  Znajduje się w mojej kolekcji jako prezent od mistrza Alfonsa.

             W swoim sztambuchu zapisałem: „Wczoraj 16 stycznia odebrałem telefon od pani Krystyny Szałasnej, że 14 stycznia 1996 roku zmarł Alfons Paschilke ze Smętowa. Był dobrym rzeźbiarzem i walnie przyczynił się dla dobra naszej kultury ludowej. Niech mu Pan Bóg użyczy kawałka nieba, by dalej mógł strugać swoje kalinowe ptaszki”.

 

 

 

                                                  Teodor Kałuski

 

               Pana Teodora Kałuskiego poznałem w pierwszych latach mej działalności, chyba na zjeździe twórców ludowych w siedzibie Wojewódzkiego Domu Twórczości Ludowej w Gdańsku przy ulicy Korzennej 33/35,  około 1965 roku. Coroczne zjazdy organizowała opiekunka twórców ludowych z ramienia WDTL-u pani etnograf mgr Stefania Liszkowska – Skurowa. To były wspaniałe spotkania, zwłaszcza dla mnie młodego człowieka wkraczającego w świat sztuki ludowej. Pamiętam, że każdy z uczestników spotkania przywoził ze sobą jakąś najnowszą pracę. Rzeźbiarze jakieś figurki, hafciarki serwetki, plecionkarze koszyki, rogarze tabakiery. Prace te w całości stanowiły pokaźną wystawę najnowszych prac. Zazdrośnie patrzyłem na rzeźby moich ziomków Alojzego Stawowego, Stanisława Rekowskiego, Janka Giełdona. Wspaniale prezentowały się prace Apolinarego Pastwy, Izajasza Rzepy, czy Leona Golli – braci Kaszubów. Wśród tych rzeźb stały niepozorne figurki pana Teodora Kałuskiego. Pan Teodor za bardzo nie wcinał się narzędziem w obrabiane drewno. Jego rzeźby były dość oszczędnie wyrzeźbione, smukłe, były inne.

                   Pan Teodor urodził się 23 czerwca 1918 roku w Gladbeck (Westfalia) w Niemczech, dokąd rodzice pana Teodora wyjechali za chlebem. Po jakimś czasie państwo Kałuscy wrócili do ojczyzny, zamieszkali  w Chojnicach, gdzie pan Teodor ukończył szkołę podstawowa.  W czasie II wojny światowej przebywał na robotach przymusowych na terenie Rzeszy Niemieckiej. Po wojnie zamieszkali w Zdrojnie na Kociewiu. Pracował w Państwowym Gospodarstwie Rolnym jako stelmach (tak pisze w swoim życiorysie). Przez 10 lat pracował  w Spółdzielni „Las” w Skórczu, gdzie wykonywał skrzynki na jabłka. Stąd przeszedł na rentę inwalidzką II grupy.   W 1963 roku kupił kawałek ziemi w Małym Krównie, wybudował domek i od tej pory zaczął rzeźbić. Rzeźbił w drewnie lipowym posługując się nożem szewskim i płaskim dłutem, co może tłumaczyć jego płytko rzeźbione prace. W rzeźbie często pozostawiał korę, jako element dekoracyjny. Nie spotkałem rzeźb malowanych pana Teodora. Chociaż farby i pędzel nie były mu obce, bo w jego mieszkaniu wisiały też obrazy malowane z erotycznymi akcentami.

          W latach 70 tych był dość znanym twórcą, a jego prace miały powodzenie. Interesowała się nim prasa, radio i telewizja.

          Od 1964 do 1979 współpracował ze Spółdzielnią „Cepelia”, zwłaszcza z Regionalna Spółdzielnią Rękodzieła Ludowego i Artystycznego „Art.-Region’ w Sopocie, dokąd odstawiał swe prace rzeźbiarskie. Tam też brał udział w konkursach na sztukę  ludową (1972, 1976, 1978), gdzie jego prace były nagradzane. Za swą działalność Wojewódzki Ośrodek Kultury w Gdańsku dwukrotnie nagrodził pana Teodora nagrodami pieniężnymi – 1980 i 1983r.

Od 1972 roku był członkiem Stowarzyszenia Twórców Ludowych w Lublinie. Jego legitymacja nosiła numer 238.

           W swoich opracowaniach naukowych wspominali  pana Teodora dr Aleksander Jackowski, gdzie podsumował udział w konkursie na sztukę ludową Polski Północnej i dr Longin Malicki w książce „Kociewska Sztuka Ludowa”.

Prace pana Teodora kałuskiego znajdują się w licznych kolekcjach prywatnych i zbiorach Oddziału Etnografii Muzeum Narodowego w Gdańsku.

            W moim sztambuchu pod datą 3.04.1981 zapisałem: dziś z panią Krystyna Szałaśną byłem u kilku twórców ludowych Kociewia. Odwiedziliśmy kolejno – Stanisława Rekowskiego z Więcków, Alojzego Stawowego z Bietowa (nie zastaliśmy- była tylko jego żona). Teodora Kałuskiego z Małego Krówna, Władysława Landowskiego z Byłiczka, Jana Giełdona z Czarnej Wody i Rajmunda Zielińskiego ze Zblewa. Zakupiłem kilka rzeźb – św. Franciszka i Matkę Bożą od Janka Giełdona po 500 zł.  za sztukę. Ptaszki od Landowskiego po 40 zł za sztukę, dwie rzeźby od Kałuskiego za 350 złotych i ptaszka od Rekowskiego za 100 złotych.

 

 

                                                       Jerzy Kamiński

 

 

                  9 czerwca 1997 poniedziałek:  odbyłem  z panią Krystyną Szałaną wspaniałą wycieczkę do twórców ludowych Kociewia. Wyjechaliśmy o 8.45 moim samochodem do Szpęgawska, do pani Krystyny Górnowicz. Kiedyś dzwonił do mnie jej mąż, że żona haftuje i chciałaby się skonsultować z kimś, kto się na tym zna. Okazało się to nieporozumieniem. To była wyłącznie inicjatywa męża, ale obiecaliśmy ją zapraszać na konkursy.

                  Ze Szpęgawska pojechaliśmy do Czarnegolasu. Tam gościliśmy u państwa Reginy i Stanisława Matuszewskich. Otrzymaliśmy po ptaszku wykonanym przez panią Reginę. Wspaniale rzeźbi ptaszki. Ma mnóstwo nowych obrazów (naiwnych). Dostałem wiele sadzonek kwiatów.

              Od państwa Matuszewskich pojechaliśmy do Barłożna. By do tej miejscowości pojechać, zasugerowała mnie audycja Radia Gdańsk „Pomorskiej Ziemi Skarbnica”, którą redagował ś. p. Dominik Sowa. Pan Dominik w tej audycji rozmawiał z zupełnie nieznanym mi rzeźbiarzem Jerzym Kamińskim z Barłożna. Postanowiłem odwiedzić tego pana. Nigdy nie byłem w Barłożne. Kiedy wjechaliśmy do tej wsi trzeba było zasięgnąć języka o panu Kamińskim. Wstąpiłem do sklepu i pytam się o drogę do kamińskich. – powiada sprzedawca – pojedziata kele kościoła z lewi strony i durch prosto. Dali się pytejta, bo Kamńińści só dalek za wioskó. No to jedziemy, jesteśmy już za wsią Barłożno. Zatrzymuję się przy ogrodzeniu gospodarstwa, gdzie po podwórku krząta się jakiś pan. Proszę pana, jak dojechać do Jerzego Kamińskiego? Pan podchodzi do ogrodzenia i powiada – a to tyn ogrodnik. Musita jechać dali durch prosto tó drogó i wjedzieta do Kamnińskiygo. Jedziemy polną drogą wśród łanów zbóż. Była taka urocza, że zatrzymywałem auto, siedliśmy na skarpie, by rozkoszować się widokiem skąpanych słońcem pól, zapachem kwitnących ziół i świergotem ptaszków gnieżdżących się w przydrożnych krzakach dzikiego bzu, jaśminu i dzikiej róży. I tak zajechaliśmy do gospodarstwa państwa Marii i Jerzego Kamińskich. Tam, na wybudowaniu, przecudnie mieszka i od dwóch lat rzeźbi Jerzy Kamiński. Siedzieliśmy w pięknie urządzonym ogrodzie z oczkiem wodnym obłożonym kamieniami, gdzie był wodotrysk i wodospad. Pan Kamiński rzeźbi duże postacie i trzeba przyznać, że nie wzoruje się na nikim. Był bardzo uradowany, że odwiedziliśmy go. W rozmowie z Jerzym na temat jego początków na twórczej drodze powiedział, że zawsze w nim coś takiego siedziało. Impulsem były dłuta podarowane przez krewniaka i kloc ściętej lipy u sąsiada. No i zaczęło się.

           Spowodowałem, by Jerzego zapraszano na plenery i konkursy. W spotkaniach plenerowych nad klocami lipowego drewna nasz Jerzy uczestniczył dziesiątki razy. Chyba najwięcej w Kaszubskim Uniwersytecie Ludowym we Wieżycy i w małej wsi Bytonia, gdzie od wielu lat odbywają się plenery artystów ludowych. Ma swój udział w budowie (w rzeźbieniu) trzech Dróg Krzyżowych. Jego stacje Męki Pańskiej stoją w Sianowie, Hopowie i Bytoni. W wielu kościołach i muzeach znajdują się podarowane przez niego szopki bożonarodzeniowe i figury sakralne. Przy drogach Pomorza, i nie tylko, stoją Jerzego kapliczki z Chrystusem Frasobliwym i innymi wizerunkami świętych. A ile tego jest w prywatnych kolekcjach? Może ktoś kiedyś policzy, bo ja nie. Jerzy był bardzo płodnym rzeźbiarzem o wysokich zdolnościach manualnych. Dzięki swym zdolnościom wypracował swój własny styl, jakże cenny dla każdego artysty. Jego prace były nagradzane pierwszymi nagrodami w konkursach na sztukę ludową, tak w regionie jak i w imprezach ogólnokrajowych.

                   Opowiadając o swojej twórczości, Jerzy używał naszej gwary, co podnosiło koloryt jego opowieściom o naszym Kociewiu. A słuchaczy w tym względzie miał licznych, bowiem był częstym gościem na spotkaniach z młodzieżą szkolną.

              Przy każdym spotkaniu z Jerzym, wręcz namawiałem go, by swoje prace pokrywał polichromią, bowiem dawna rzeźba ludowa była zawsze malowana i o tematyce sakralnej. Jakoś trudno było mu się z tym zgodzić, bo rzeźbił to co chciał i czuł, że obrał właściwą drogę. A wiyszkaj, mówił, to tam czasym moja (moja – odnosiło się do jego żony Marii) coś pomaluje. Tak było.

               Będąc innym razem u państwa Kamińskich, do ich domostwa zaprowadziła nas już asfaltowa szosa, pod którą biegnie nowoczesna autostrada, a stara droga została tylko we wspomnieniach. Dobrze, że państwo Kamińscy odgrodzili się lasem od mknących po autostradzie aut. Tu, w zaciszu podwórka, czas jakby się zatrzymał. Słychać tylko ptaszki, cieszą oczy kwitnące truskawki, szemrzący strumyk wody spadający kaskadą do przemyślnie wybudowanego oczka wodnego i altana zatopiona w zieleni. Oczywiście stoi kapliczka świętego Franciszka i grota Matki Bożej z Lourdes. To przed nią usiadłem z Jerzym, a pani Iwonka Świętosławska uwieczniła nas na fotografii.



                                Stacja II Drogi Krzyżowej w Sianowie. Rzeźbił Jerzy Kamiński


                Towarzyszę Jerzemu przy jego kapliczce. Foto Iwona Świętosławska



   Jerzy Kamiński i Stanisław Plata na zjeździe twórców ludowych w Gdańsku w 2008 r.



Jerzy Kamiński i Edmund Zieliński przy stacji VIII Drogi Krzyżowej w Sianowie 21 maja 2008. Tę stację rzeźbił Rajmund Zieliński


Kapliczka w Małkowie u państwa Buraczyńskich na Kaszubach, którą pobudował Jerzy Kamiński. Figury rzeźbił Edmund Zieliński. 2008 rok.



       Jerzy Kamiński i Szymon Wojak na kiermaszu rękodzieła ludowego w Starogardzie 1 lipca 2006


   Jerzy Kamiński na plenerze w Kaszubskim Uniwersytecie Ludowym w Starbieninie 21 czerwca 2006


   Jerzy rzeźbi swoją stację do Drogi Krzyżowej u Jerzego Walkusza w Hopowie 12 sierpnia 2011




                        Wystawa prac Jerzego Kamińskiego w muzeum w Starogardzie   9. 12. 2016 r.


                                Spotkanie na cześć Jerzego 6 sierpnia 2016 roku


                              Spotkanie na cześć Jerzego 6 sierpnia 2016 roki



Ma wspaniałych chłopców, córkę i miłą żonę.

Kiedy Jerzy zachorował, jego dzieci zorganizowały mu uroczyste spotkanie  z okazji dwudziestolecia Jego pracy twórczej. 6 sierpnia 2016 roku zjechało się dziesiątki twórców ludowych i sympatyków  twórczości Jerzego. Były przemówienia i gratulacje. Napisałem z tej okazji wierszyk okolicznościowy:

 

Tu w Barłożnie gdzieś pod lasem

Gdzie zajączek kica czasem                   

Tu lisica z dzieciakami                                        .  

Norę ma pod wykrotami

Sarny łanie nie próżnują

Dziki w poszyciu buchtują                                                 

Tutaj Jerzy się urodził                                                                   

Mało leżał szybko chodził

Wrastał w swoje otoczenie

Wstaje rankiem z rosy tchnieniem

Ma dysputy z ptaszętami

Z brzozą, buczkiem i świerkami

Czasem z flintą chadzał w lesie

Maria myśli – coś przyniesie

Będzie kaczka albo zając

Jerzy wraca nic nie mając

Bo Jerzemu żal stworzenia

Z którym żył od urodzenia

I stało się coś dziwnego

Dostał dłuta od wuja swego

Rzeźbić zaczął od niechcenia

Od tak sobie od znudzenia

Bardzo szybko złapał dryg

Piękną szopkę zrobił w mig

I następną i rycerze

Święci Pańscy i żołnierze

Jest Franciszek Matka Boża

Pasą krowy koszą zboża

Tematyka tu wszechstronna

Jest tu las i łąka wonna

Są kapliczki krzyż u wzgórza

Strumyk szemrze u podnóża

Żyj nam długo Przyjacielu

Życzę ja i jeszcze wielu

Niech się dłuto w rękach pali

Niech Twa pracę Pan Bóg chwali

 

6 sierpnia 2016 roku

 





                                                       Msza święta Pogrzebowa




 Z mego sztambucha. 7 listopada 2016: Jerzy Kamiński nie żyje. Wczoraj, w niedzielę 6 listopada 2016r.  o godzinie 8.25   zmarł Jerzy Kamiński z Barłożna. Długo zmagał się z ciężką chorobą, której nie zdołał pokonać. Odszedł człowiek wielkiego formatu. Swoją działalnością twórczą zaskarbił sobie szacunek i uznanie społeczeństwa. Jego liczne kapliczki przydrożne i wiele innych dzieł to świadectwa umiłowania kultury i sztuki ludowej Kociewia.

Przyjacielu nasz Drogi! Niech Ci Pan Bóg przychyli nieba i znajdzie w tym bezkresie szczęśliwości wiecznej kawałek miejsca, byś dalej tworzył i chwalił Jego Imię.

             Pochowaliśmy Jerzego. Wczoraj informowałem o śmierci naszego Przyjaciela Jerzego Kamińskiego. Dziś 8 listopada 2016  uczestniczyłem w Jego pogrzebie, który miał miejsce w Barłożnie. Na tę smutną  uroczystość przyjechało wiele jego kolegów i koleżanek. Żegnali go najbliżsi, przyjaciele i sąsiedzi. W kaplicy cmentarnej po różańcu i innych modlitwach można było osobiście pożegnać się z Jerzym, co bardzo wielu uczyniło. Następnie orszak żałobny odprowadził trumnę ze zmarłym do miejscowego, przepięknego  kościoła. Tam ksiądz proboszcz odprawił mszę świętą. W  wygłoszonej   homilii pokreślił zasługi  Jerzego poniesione na polu upowszechniania kultury ludowej Kociewia, jego wiarę i miłość do Boga. Zastanawiałem się, w której ławce siadał  Jerzy podczas nabożeństw, gdzieś w tyle, w środku, czy na przedzie?  Zapewne jego wzrok niejednokrotnie zatrzymywał się na  misternie rzeźbionych elementach wystroju kościoła, a może niektóre z nich były inspiracją w jego twórczości?

                


                                              Ostanie pożegnanie Jerzego

    Po mszy świętej  poszliśmy z Jerzym w ostatnią drogę na miejsce Jego wiecznego spoczynku, gdzie zgodnie z naszą wiarą będzie oczekiwał swego zmartwychwstania. Tam pod specjalnym namiotem ustawione było urządzenie do spuszczania trumny do grobu. Po modlitwach przy grobie Jerzego ktoś z obsługi technicznej spowodował, że trumna powoli zanurzała się w niszy grobowej. Jak to się wszystko zmieniło na przestrzeni lat. Kiedy w Zblewie chowaliśmy naszych bliskich trumna stała nad grobem na drążkach i w odpowiednim momencie czterech mężczyzn za pomocą lin wpuszczało ją do grobu.  Ani namiotu, ani automatu do wpuszczania trumny, ani trąbki nie było. Zresztą, tutaj też ktoś zauważył, że nie było trąbki na cmentarzu. Bo Jerzy tak chciał. On znał doskonale nasze zwyczaje i obyczaje. Płynąca melodia z trąbki przywędrowała do nas z zupełnie innego rejonu świata. Ja też jej nie chcę.

Śpij w Pokoju Wiecznym nasz Przyjacielu.

              Kto będzie następny w moich opracowaniach? Jak Bóg da zdrowie i jeszcze trochę pożyć, w następnym opracowaniu napiszę o naszej „Kurpiowskiej Kociewiance” – jak kiedyś nazwałem naszą nieocenioną Reginę Matuszewską z Czarnegolasu, i  Jej mężu Stanisławie. 

            Tego rodzaju opracowań jest bardzo mało i czuję szaloną potrzebę utrwalania w formie pisanej historii naszej kultury i sztuki ludowej, zwłaszcza tej minionej, autentycznej, nieskażonej współczesnością, gdzie nastąpiło potworne pomieszanie pojęć, co jeszcze jest kulturą ludową, a co wymysłem na potrzeby czysto komercyjne. Edmund, nie zapędzaj się, pozostaw ten temat znawcom przedmiotu.

               

               Gdańsk 29 grudnia 2019                                     Edmund Zieliński

 

Rękodzielnicy Kociewia część II

  Rękodzielnicy Kociewia część II


Zygmunt Bukowski

Alojzy Dmochewicz

Kazimierz Gołuński    


           Pozwolę sobie przypomnieć, że część pierwsza o rękodzielnikach Kociewia ukazała się w poprzednim numerze. Uważam, że o tych artystach parających się rękodziełem za wiele nie napisano, i to skłoniło mnie do kontynuacji opisu ich artystycznego życia, które niestety mają już za sobą. Ich już nie ma, pozostawili  po sobie swoje dzieła i miłe wspomnienia. Wspomnienia oparte o liczne kontakty z nimi w ich pracowniach, na wystawach, konkursach czy wymianie korespondencji.  To tyle tytułem wstępu. 


                                                     Zygmunt Bukowski


Zygmunta poznałem u samego początku Jego drogi twórczej w 1974 roku. Początkowo jako poetę, później jako rzeźbiarza. Pewnego dnia, na konsultacjach u pani Stefanii Liszkowskiej w Wojewódzkim Domu Kultury, dowiedziałem się, że pojawił się nowy twórca o nazwisku Bukowski i mieszka w Mierzeszynie. Pani Stefania powiedziała, że to dobrze zapowiadający się poeta i rzeźbiarz. Rzeczywiście tak było. 

Zygmunt od samego początku torował swoją własną drogę. Jego rzeźby  odstawały od prac innych rzeźbiarzy. Starał się zachować w nich odpowiednie proporcje zbliżone do realizmu. Zygmunt potrafił być krytyczny wobec innych rzeźbiarzy. Wykazywał ich nieudolności warsztatowe, zastój twórczy, brak nowych pomysłów i dążenia do doskonałości. To nie wszystkim się spodobało. Z czasem przekonali się, że Zygmunt miał rację. 

Zygmunt wręcz domagał się większego zainteresowania swoją twórczością przez etnografów, muzea i instytucje mające statutowy obowiązek opieki nad twórcami ludowymi. Cenił swoją twórczość, chciał być doceniony i to osiągnął. Jeśli powiem, że był najlepszym rzeźbiarzem na Pomorzu i jednym z wielkich w Polsce,  w niczym nie przesadziłem. Zygmunt wybierał najlepsze gatunki drewna, nie stronił od drewna twardego, wykorzystywał surowiec z gruszy, śliwy, dębu. Używał oszczędnej polichromii. Jego przepiękne płaskorzeźby przedstawiające życie kociewskiej wsi, z wygnaniem jego rodziny do Generalnej Guberni włącznie, są czymś wyjątkowym.   A jego kamienne głowy? Tu  też wykazał się nieprzeciętnymi zdolnościami. Za to wszystko mu Cześć i Chwała!

Z moim Przyjacielem Zygmuntem spotykałem się fizycznie, telefonicznie i ostatnio na łączach internetowych. Zachwalaliśmy możliwość porozmawiania za pomocą SKIPE, bo mogliśmy się również widzieć. Zygmunt pisał swoją ostatnią książkę i prosił mnie o różne dane z naszej drogi twórczej. Wiedział, że lubię  archiwizować różne wydarzenia z kultury i sztuki ludowej, a ja chętnie mu je udostępniałem. 

Pewnego dnia Zygmunt do mnie zatelefonował mówiąc: Edmund, jestem ciężko chory, ja już długo nie pożyję, mam niedotlenienie mózgu. Powiedziałem, że chyba żartuje sobie. Mówiłem mu, żeby się nie załamywał, że będzie wszystko dobrze, że to się leczy. Niestety, dobrze już nie było. Śmierć przyszła w niedzielę dnia 20 lipca 2008 roku, w siedemdziesiątym drugim roku życia, bo Zygmunt urodził się 30 kwietnia 1936 roku na pograniczu Kaszub i Kociewia -  w Wysinie.

 Uczestniczyłem w tej smutnej uroczystości, jaką jest pogrzeb bliskiej osoby. Pojechałem z panem Stanisławem Pestką, który literacko współpracował z Zygmuntem. Były ewangelicki kościół  w Mierzeszynie,  ledwo mieścił zgromadzonych żałobników. Żegnali zmarłego uczniowie i nauczyciele szkoły w Czerniewie, której Zygmunt Bukowski patronuje. Były delegacje samorządowe, przedstawiciele świata kultury, Stowarzyszenia Twórców Ludowych, Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, Kociewskiego Kantoru Wydawniczego w Tczewie, był prezes Instytutu Kaszubskiego prof. Józef Borzyszkowski. Widziałem dziennikarzy Gazety Kociewskiej. Kiedy ruszył kondukt pogrzebowy na miejscowy cmentarz, rozciągnął się na przestrzeni kilkuset metrów, tylu krewnych, przyjaciół i znajomych żegnało tego znanego artystę.

Spoczął w ziemi, którą ukochał nad życie, czemu dał wyraz w swojej prozie i poezji.  Wierszem Zygmunta „Kiedy mi ziemia” chcę zakończyć to wspomnienie o wielkim człowieku, który choć umarł dla ciała, żyje w wieczności i licznych dziełach dłutem i piórem zrodzonych.


Kiedy mi ziemia przysłoni

Jasny wielki świat

Nie zakrywajcie grobu betonem

Niech rosną na nim kwiaty polne

U wezgłowia postawcie drewnianą kapliczkę

A gdy zapomną wszyscy

Przyjdź najdroższa

I przynieś bukiet piękny

Ze wszystkich dni naszych

Wiem że będą w nim

Chabry marcinki wrotycz i macierzanki

Tylko nie płacz

Bo kwiatom do których przeniknąłem

Z żalu pękną serduszka złote

Dopisz jedynie zielonym kolorem

Kiedy Bóg zgasił 

Moją gwiazdę na niebie  







                            A tak wspominam  Alojzego Dmochewicza


         Chciałbym teraz przypomnieć sylwetkę znanego przed laty rzeźbiarza kociewskiego z Gniewa - Alojzego Dmochewicza. Urodził się w 1934 roku w Wielkich Walichnowach k/Gniewa. Wychowywał się wśród sześciorga rodzeństwa. Szkołę Podstawową ukończył w 1949 roku. Mając piętnaście lat już pracował fizycznie, a to w brygadzie „Służba Polsce” na Śląsku, to jako rybak na Wiśle i przy regulacji tej rzeki. Był słabego zdrowia i w 1958 roku przeszedł  na rentę inwalidzką. Wraz z siostrą Teresą kupili domek w Gniewie w 1976 roku i tam zamieszkali. Pan Alojzy w przydomowym warsztaciku zaczął coś „majstrować”. Okazało się, że pan Dmochewicz, nie chwaląc się nikomu, wykonywał piękne rzeźby w lipowym drewnie. Zaczęto   zapraszać pana Dmochewicza do udziału w konkursach, wystawach i różnych imprezach folklorystycznych. Godne uwagi jest to, że komisje konkursowe dostrzegły w Dmochewiczu wielki talent, czego dowodem były liczne nagrody  i wyróżnienia w konkursach na sztukę ludową Kociewia. Wymienię niektóre z nich. W 1986 roku Miejsko-Gminny Ośrodek Kultury w Gniewie zorganizował konkurs na sztukę ludową – pan Alojzy otrzymał I nagrodę. W konkursie na sztukę ludową Kociewia organizowanym przez Bibliotekę Publiczną  w Tczewie w 1987 roku otrzymał również  I nagrodę. Jeszcze w tym roku PAX w Gdańsku przyznał mu również I nagrodę w konkursie na sztukę sakralną. To był  dobry rok dla pana Dmochewicza, bo Starogardzkie Centrum Kultury przyznało panu Alojzemu nagrodę specjalną, a w Płocku i  Warszawie zdobywał wyróżnienie. Rok 1988 też dobrze zapisał się w osiągnięciach Dmochewicza. W konkursie na szopki bożonarodzeniowe zorganizowanym przez ART-REGION w Sopocie otrzymał II nagrodę. W tym samym roku miał indywidualną wystawę w Austrii. W 1989 wygrał konkurs „Diabły w rzeźbie ludowej” organizowany przez  Muzeum Park Etnograficzny we Wdzydzach. Kolejny konkurs na sztukę ludową Kociewia w Tczewie i kolejna I nagroda. W 1990 Miejsko-Gminny Ośrodek Kultury w Gniewie przyznał panu Alojzemu I nagrodę w konkursie na sztukę ludową. Muzeum Etnograficzne w Toruniu zorganizowało konkurs na sztukę ludową Polski Północnej, w którym nasz artysta także otrzymał I nagrodę. Jeszcze jeden konkurs w Tczewie i jeszcze jedna I nagroda. W 1991 roku PAX w Chojnicach zorganizował ogólnopolski konkurs na rzeźbę sakralną i pan Dmochewicz zdobył  II nagrodę. Ta była ostatnią w jego krótkim życiu artystycznym. 31 sierpnia 1992 roku Alojzy Dmochewicz umiera. We własnoręcznie napisanym życiorysie tak o sobie napisał: ...nie traktuję tego jako zawód czy zarobek, lecz jako hobby i zamiłowanie. Jest tyle talentów czy to sakralnych, wiejskich czy innych, żeby starczyło do końca najdłuższego życia. Latem większą część spędzam na działce, tam czuję się najlepiej wśród drzew i kwiatów, tam można obserwować prawdziwe piękno. Nawet trawa, jak się przyjrzeć, ma swój urok. Na Wielkanoc chodziliśmy z rózgami brzozowymi po domach siekać po nogach i mówiło się „za te Boże rany”. Gospodyni dawała kawałek placka lub jajek. Na św. Jana paliło się ognisko na wale nadwiślańskim...

24 marca 1993 roku Miejsko-Gminny Ośrodek Kultury w Gniewie zorganizował panu Alojzemu pośmiertną wystawę. Byłem na jej otwarciu. Zobaczyliśmy tam piękne rzeźby, prawie od pierwszej do ostatniej. Rzeźbił tylko 12 lat, ale jak rzeźbił! To są prawdziwe arcydzieła  rzeźby ludowej. Wkładał w swe dzieła  wiele wysiłku i serca. To nie były ledwie obrzeźbione  klocki. Zagłębiał swe dłuto w najdalsze zakamarki lipowego drewna. Nikogo nie naśladował. Był skromnym człowiekiem, krytycznie spoglądającym na swe prace, a przy tym wychwalał innych. Na otwarciu tej wystawy były deklaracje o stworzeniu Izby Regionalnej im. Dmochewicza. Chciano w niej zgromadzić dorobek twórczy artysty. Nie wyszło. Kolekcją artysty zainteresowałem wszelkie możliwe instytucje naszego regionu. I władze Miasta Gdańska, Urzędu Wojewódzkiego, Starostwo w Starogardzie i Ministerstwo Kultury. Miałem nadzieję, że rzeźby pana Alojzego zasilą zbiory Muzeum Kociewskiego. Daremny Trud. Znalazł się jednak dobrodziej, dzięki któremu, kolekcja Alojzego Dmochewicza znalazła godziwe miejsce. Znajdują się w zbiorach etnograficznych Muzeum Narodowego w Gdańsku. Są ozdobą rzeźby ludowej Pomorza. 




                                                        Alojzy Dmochewicz


                                                                                             

                                            Kazimierz Gołuński z Bytoni

                    Podczas przeglądania moich archiwaliów zwróciłem uwagę na wydarzenie sprzed dwudziestu lat. To latem 1998 roku odsłonięta została figura Matki Bożej Królowej Polski na odrestaurowanym pomniku w Zblewie.  Przywrócony został monument, który stał tu już przed wojną i przez okupanta został  zniszczony. Film, na którym uwieczniłem całą uroczystość, jest dziś już dokumentem historycznym. Podczas projekcji dostrzegłem osoby, których dziś nie ma już wśród nas. Nie żyją już Maksymilian Gilla, jego siostra Marta Putkamer, jej mąż Franek Putkamer, Władysław i Jerzy Zielińscy, Roman Rozkwitalski, Leszek Prorok, Paweł Libiszewski, Ala Koziatek,  Zbyszek Bruski, Bernard Damaszk i pewnie inni uczestnicy tej uroczystości. Czołową postacią podczas ceremonii poświęcenia pomnika był Kazimierz Gołuński, któremu powierzono zaszczyt jego  odsłonięcia. Minęło już  9 lat od chwili gdy Kazimierz opuścił ten świat. Stało się to 20 września 2009 o godzinie 20.00. Pochowany został na cmentarzu w Zblewie w środę 23 września.

 Pana Kazimierza znam od dawna. Jego brat Gerard, chodził ze mną do szkoły. Kuzynka Kazimierza - Wanda, była  żonką mego nauczyciela Stefana Gełdona (do chwili wymiany dowodu osobistego na nowy pisał się Giełdon), o którym już pisałem. Często przechodziłem koło domu państwa Gołuńskich, którzy mieszkali na ulicy Białachowskiej, wracając z kolegami ze szkoły w Zblewie.

To wszystko, o czym chcę napisać o panu Kazimierzu i jego rodzinie, nie zmieści się na jednej kartce. Mój bohater ma bardzo ciekawy życiorys, był aktywnym człowiekiem i miał  niecodzienne pasje - dokumentował dzieje swego rodu i rzeźbił piękne ptaszki. Wiedziałem od dawna, że pan Kazimierz coś tam w drewnie robi i postanowiłem odwiedzić znajomego z dawnych lat. Wybrałem się do Bytoni, gdzie pan Gołuński mieszka przy ulicy o pięknej nazwie – Gajowa,  pasującej w sam raz do życiorysu pana Kazimierza.

Pojechałem do pana Gołuńskiego w towarzystwie pani Krystyny Szałaśnej – etnograf z Muzeum Narodowego w Gdańsku, w środę dnia 30 czerwca 2004 roku. Już przed domkiem pana Kazimierza zobaczyliśmy mnóstwo drewnianych ptaszków w ogródku. To był znak, że trafiliśmy pod właściwy adres. Zostaliśmy przyjęci miło i serdecznie. Pani Krystyna spisała krótki życiorys twórczy na potrzeby muzeum, a pan Gołuński rozłożył na stole księgę swego rodu. Bardzo mnie to zainteresowało, zwłaszcza, że mogłem nareszcie dowiedzieć się gdzie przebywa Stefan Gełdon, mój nauczyciel. Dowiedziałem się wiele ciekawych rzeczy z przeszłości dużego rodu Gołuniów. O rodzie innym razem, teraz kilka zdań o twórczości artystycznej Pana Gołuńskiego. Serdecznie zachęciliśmy nowego twórcę do brania udziału w konkursach na sztukę ludową Kociewia. Bardzo się wykręcał, tłumacząc, że to co robi, robi dla siebie i nie chce się pokazywać na zewnątrz. Jednak przełamał swój wewnętrzny opór i wyrzeźbił kilkanaście ptaszków na konkurs „Sztuka Ludowa Kociewia” organizowany przez Starogardzkie Centrum Kultury.  Od razu sukces – został nagrodzony. Widziałem na twarzy pana Kazimierza uśmiech zadowolenia, kiedy odbierał nagrodę. Oby tak dalej.

Kazimierz Gołuński urodził się 28 listopada 1926 roku w Zblewie z ojca Jana  i matki Jadwigi z Brzoskowskich. Miał cztery siostry i dwóch braci;  Irena, Małgorzata, Bernadeta,  Władysława, Michał i Gerard. W 1939 roku kończy 6 klas Szkoły Podstawowej. Kiedy wybuchła wojna, 9 października 1939 roku zaczął chodzić do szkoły niemieckiej, którą ukończył 28 marca 1941. Jak wspomina w swym życiorysie, wtedy na szkolnym korytarzu stali Niemcy i zabierali do pracy w swoich posiadłościach. Pana Kazimierza zatrudnił Rudolf Wolf do pracy w swoim majątku. Młyn również należał do tej rodziny i rządził nim Franz Wolf – senior (po wojnie gospodarzył tam pan Krajewski Franciszek, było tam Kółko Rolnicze, a młynem zawiadywała Gminna Spółdzielnia). Tam dostał pięć koni, które musiał doglądać – karmić, czyścić, wyrzucać obornik, powozić, pracować w polu – piątek, świątek i niedziele od 4 rano do nocy. Kiedy skończył 16 lat dostał uprawnienia woźnicy do jazdy zaprzęgiem w ruchu ulicznym.

                 Szanowny czytelniku, o wojennych losach pana Gołuńskiego,  życiu po powrocie do kraju i wiele innych ciekawych wątków z życiorysu pana Kazimierza postaram się zamieścić w następnym opracowaniu. 

                 Przeglądając moje zapiski, zdjęcia, czy nagrania, materiału jest tyle, że mogę myśleć już o następnym artykule o rękodzielnikach Kociewia. Zapewne będę chciał zająć się również innymi dziedzinami rękodzieła, jakie wykonywali nasi artyści kociewscy. Myślę o hafcie, malarstwie na szkle, zabawkarstwie i innych zapomnianych profesjach, o których już mało kto pamięta jak, wyroby z gliny czy modne kiedyś tabakiery z brzozowej kory. Tak, tak, Kociewiacy też zażywali tabakę. 

                 Lubię wędrować ścieżkami przeszłości, zwłaszcza tymi, które prowadziły do artystów ludowych. Czuję się od razu młodszym, wraca energia i chęć do życia, widzę uśmiechnięte twarze autorów, kiedy z uznaniem wyrażałem się  o wyrzeźbionym świątku, ptaszku czy płaskorzeźbie. Wracam do świata, którego już niema, pozostał we wspomnieniach i dziełach naszych artystów.     










   17 października 2018                                                                      Edmund Zieliński