Rękodzielnicy
Kociewia część III
W poprzednich opracowaniach dotyczących rękodzielników Kociewia przypomniałem sylwetki A. Stawowego, S.Rekowskiego, J. Giełdona, Z. Bukowskiego, A. Dmochewicza i K. Gołuńskiego. Właściwie uważałem, że na tym zakończę. Kiedy pani Iza z Muzeum Ziemi Kociewskiej w Starogardzie poprosiła mnie – a może pan pociągnie dalej rękodzielników Kociewia? Odmówić nie mogłem, zwłaszcza że ten temat jest bliski memu sercu. Więc czytajcie, drodzy czytelnicy, dalszych opowieści o tych, co tworzyli i żyli wśród nas.
Alfons
Paschilke urodził
się w 1919 roku w Brusach koło Chojnic.
Wyuczył się zawodu szewca i rymarza. Po II wojnie światowej zamieszkał w
Smętowie Granicznym na Kociewiu. Po
przejściu na rentę chorobową w latach siedemdziesiątych zaczął zajmować się
rzeźbą, co stało się jego życiową pasją. Wykonywał rzeźbę figuralną,
płaskorzeźbę i scenki rodzajowe, w których przedstawiał życie swojej wsi. Był
pastuch z kozami, rybak naprawiający sieci, biesiada przy piwie i zestaw
muzykantów. Prace tego artysty znajdują się w zbiorach muzeum etnograficznego w
Oliwie, miedzy innymi godna uwagi
„Golgota”. Pan Paschilke rzeźbił też ptaszki. One
zasługują tu na szczególną uwagę.
12 lipca 1988 roku, wraz z
Krystyną Śzałaśną - kustoszem Oddziału
Etnografii Muzeum Narodowego w Gdańsku, gościłem u pana Alfonsa. Podczas naszej
wizyty opowiadał o swej twórczości, o planach na przyszłość i o kopii ołtarza
Wita Stwosza z kościoła Mariackiego w Krakowie, nad która pracuje. Zauważyliśmy
stojący w pokoju jakiś mebel przykryty zasłoną. Pan Paschilke zdjął zasłonę i
naszym oczom ukazał się tryptyk z misternie rzeźbionymi detalami
przypominającymi pracę mistrza Wita Stwosza. Pamiętam, jak pan Alfons
rozprawiał nad przyszłością tego dzieła. Wspominał, że jest zainteresowanie ze
strony Niemiec. Jakie były losy tego wielkiego dzieła mistrza Paschilke – nie
wiem. Podczas dalszej rozmowy przy herbatce, pan Paschilke podał mi ptaszka i zapytał, w jakim gatunku drewna
został wykonany. Ptaszek był mały, z doklejonymi skrzydełkami przylegającymi do
tułowia, w naturalnym kolorze drewna. A właściwie nienaturalnym, bowiem nie
przypominało mi znanych gatunków drewna stosowanego przez kolegów rzeźbiarzy.
Ptaszek miał smużki przebarwień w stonowanych
odcieniach brązu. Odpowiednio dobrane drewno na skrzydełka swą kolorystyką
przypominało naturalny układ upierzenia otaczającego nas ptactwa. Ptaszek
osadzony był na kawałku czarnej dębiny wydobywanej z torfowisk. Głowiłem się
nad tą zagadką, wymieniałem różne gatunki drzew, a pan Paschilke tylko
przecząco kręcił głową. Długo strzegł swej tajemnicy nasz mistrz. Dopiero przy
kolejnym spotkaniu powiedział mi, że do
wyrobu ptaszków używa drewna kaliny. Nigdy bym na to nie wpadł. Był chyba
jedynym rzeźbiarzem na Kociewiu wykorzystującym w swych pracach kalinę. A
ptaszek – zagadka? Znajduje się w mojej
kolekcji jako prezent od mistrza Alfonsa.
W swoim sztambuchu zapisałem: „Wczoraj
16 stycznia odebrałem telefon od pani Krystyny Szałasnej, że 14 stycznia 1996
roku zmarł Alfons Paschilke ze Smętowa. Był dobrym rzeźbiarzem i walnie
przyczynił się dla dobra naszej kultury ludowej. Niech mu Pan Bóg użyczy
kawałka nieba, by dalej mógł strugać swoje kalinowe ptaszki”.
Teodor Kałuski
Pana Teodora Kałuskiego poznałem
w pierwszych latach mej działalności, chyba na zjeździe twórców ludowych w
siedzibie Wojewódzkiego Domu Twórczości Ludowej w Gdańsku przy ulicy Korzennej
33/35, około 1965 roku. Coroczne zjazdy
organizowała opiekunka twórców ludowych z ramienia WDTL-u pani etnograf mgr
Stefania Liszkowska – Skurowa. To były wspaniałe spotkania, zwłaszcza dla mnie
młodego człowieka wkraczającego w świat sztuki ludowej. Pamiętam, że każdy z
uczestników spotkania przywoził ze sobą jakąś najnowszą pracę. Rzeźbiarze
jakieś figurki, hafciarki serwetki, plecionkarze koszyki, rogarze tabakiery.
Prace te w całości stanowiły pokaźną wystawę najnowszych prac. Zazdrośnie
patrzyłem na rzeźby moich ziomków Alojzego Stawowego, Stanisława Rekowskiego,
Janka Giełdona. Wspaniale prezentowały się prace Apolinarego Pastwy, Izajasza
Rzepy, czy Leona Golli – braci Kaszubów. Wśród tych rzeźb stały niepozorne
figurki pana Teodora Kałuskiego. Pan Teodor za bardzo nie wcinał się narzędziem
w obrabiane drewno. Jego rzeźby były dość oszczędnie wyrzeźbione, smukłe, były
inne.
Pan Teodor urodził się 23
czerwca 1918 roku w Gladbeck (Westfalia) w Niemczech, dokąd rodzice pana
Teodora wyjechali za chlebem. Po jakimś czasie państwo Kałuscy wrócili do
ojczyzny, zamieszkali w Chojnicach,
gdzie pan Teodor ukończył szkołę podstawowa.
W czasie II wojny światowej przebywał na robotach przymusowych na
terenie Rzeszy Niemieckiej. Po wojnie zamieszkali w Zdrojnie na Kociewiu. Pracował
w Państwowym Gospodarstwie Rolnym jako stelmach (tak pisze w swoim życiorysie).
Przez 10 lat pracował w Spółdzielni
„Las” w Skórczu, gdzie wykonywał skrzynki na jabłka. Stąd przeszedł na rentę
inwalidzką II grupy. W 1963 roku kupił
kawałek ziemi w Małym Krównie, wybudował domek i od tej pory zaczął rzeźbić.
Rzeźbił w drewnie lipowym posługując się nożem szewskim i płaskim dłutem, co
może tłumaczyć jego płytko rzeźbione prace. W rzeźbie często pozostawiał korę,
jako element dekoracyjny. Nie spotkałem rzeźb malowanych pana Teodora. Chociaż
farby i pędzel nie były mu obce, bo w jego mieszkaniu wisiały też obrazy
malowane z erotycznymi akcentami.
W latach 70 tych był dość znanym
twórcą, a jego prace miały powodzenie. Interesowała się nim prasa, radio i
telewizja.
Od 1964 do 1979 współpracował ze
Spółdzielnią „Cepelia”, zwłaszcza z Regionalna Spółdzielnią Rękodzieła Ludowego
i Artystycznego „Art.-Region’ w Sopocie, dokąd odstawiał swe prace
rzeźbiarskie. Tam też brał udział w konkursach na sztukę ludową (1972, 1976, 1978), gdzie jego prace
były nagradzane. Za swą działalność Wojewódzki Ośrodek Kultury w Gdańsku
dwukrotnie nagrodził pana Teodora nagrodami pieniężnymi – 1980 i 1983r.
Od 1972 roku był
członkiem Stowarzyszenia Twórców Ludowych w Lublinie. Jego legitymacja nosiła
numer 238.
W swoich opracowaniach naukowych
wspominali pana Teodora dr Aleksander
Jackowski, gdzie podsumował udział w konkursie na sztukę ludową Polski
Północnej i dr Longin Malicki w książce „Kociewska Sztuka Ludowa”.
Prace pana Teodora
kałuskiego znajdują się w licznych kolekcjach prywatnych i zbiorach Oddziału
Etnografii Muzeum Narodowego w Gdańsku.
W moim sztambuchu pod datą
3.04.1981 zapisałem: dziś z panią Krystyna Szałaśną byłem u kilku twórców
ludowych Kociewia. Odwiedziliśmy kolejno – Stanisława Rekowskiego z Więcków,
Alojzego Stawowego z Bietowa (nie zastaliśmy- była tylko jego żona). Teodora
Kałuskiego z Małego Krówna, Władysława Landowskiego z Byłiczka, Jana Giełdona z
Czarnej Wody i Rajmunda Zielińskiego ze Zblewa. Zakupiłem kilka rzeźb – św.
Franciszka i Matkę Bożą od Janka Giełdona po 500 zł. za sztukę. Ptaszki od Landowskiego po 40 zł
za sztukę, dwie rzeźby od Kałuskiego za 350 złotych i ptaszka od Rekowskiego za
100 złotych.
Jerzy Kamiński
9 czerwca 1997
poniedziałek: odbyłem z panią Krystyną Szałaną wspaniałą wycieczkę
do twórców ludowych Kociewia. Wyjechaliśmy o 8.45 moim samochodem do
Szpęgawska, do pani Krystyny Górnowicz. Kiedyś dzwonił do mnie jej mąż, że żona
haftuje i chciałaby się skonsultować z kimś, kto się na tym zna. Okazało się to
nieporozumieniem. To była wyłącznie inicjatywa męża, ale obiecaliśmy ją
zapraszać na konkursy.
Ze Szpęgawska pojechaliśmy do
Czarnegolasu. Tam gościliśmy u państwa Reginy i Stanisława Matuszewskich.
Otrzymaliśmy po ptaszku wykonanym przez panią Reginę. Wspaniale rzeźbi ptaszki.
Ma mnóstwo nowych obrazów (naiwnych). Dostałem wiele sadzonek kwiatów.
Od państwa Matuszewskich pojechaliśmy
do Barłożna. By do tej miejscowości pojechać, zasugerowała mnie audycja Radia
Gdańsk „Pomorskiej Ziemi Skarbnica”, którą redagował ś. p. Dominik Sowa. Pan Dominik
w tej audycji rozmawiał z zupełnie nieznanym mi rzeźbiarzem Jerzym Kamińskim z
Barłożna. Postanowiłem odwiedzić tego pana. Nigdy nie byłem w Barłożne. Kiedy
wjechaliśmy do tej wsi trzeba było zasięgnąć języka o panu Kamińskim. Wstąpiłem
do sklepu i pytam się o drogę do kamińskich. Jó – powiada sprzedawca – pojedziata
kele kościoła z lewi strony i durch prosto. Dali się pytejta, bo Kamńińści só
dalek za wioskó. No to jedziemy, jesteśmy już za wsią Barłożno. Zatrzymuję
się przy ogrodzeniu gospodarstwa, gdzie po podwórku krząta się jakiś pan. Proszę pana, jak dojechać do Jerzego
Kamińskiego? Pan podchodzi do ogrodzenia i powiada – a to tyn ogrodnik. Musita jechać dali durch prosto tó drogó i wjedzieta
do Kamnińskiygo. Jedziemy polną drogą wśród łanów
zbóż. Była taka urocza, że zatrzymywałem auto, siedliśmy na skarpie, by
rozkoszować się widokiem skąpanych słońcem pól, zapachem kwitnących ziół i
świergotem ptaszków gnieżdżących się w przydrożnych krzakach dzikiego bzu,
jaśminu i dzikiej róży. I tak
zajechaliśmy do gospodarstwa państwa Marii i Jerzego Kamińskich. Tam, na
wybudowaniu, przecudnie mieszka i od dwóch lat rzeźbi Jerzy Kamiński.
Siedzieliśmy w pięknie urządzonym ogrodzie z oczkiem wodnym obłożonym
kamieniami, gdzie był wodotrysk i wodospad. Pan Kamiński rzeźbi duże postacie i
trzeba przyznać, że nie wzoruje się na nikim. Był bardzo uradowany, że
odwiedziliśmy go. W rozmowie z Jerzym na temat jego
początków na twórczej drodze powiedział, że zawsze w nim coś takiego siedziało.
Impulsem były dłuta podarowane przez krewniaka i kloc ściętej lipy u sąsiada.
No i zaczęło się.
Spowodowałem, by Jerzego zapraszano
na plenery i konkursy. W spotkaniach plenerowych nad klocami lipowego drewna
nasz Jerzy uczestniczył dziesiątki razy. Chyba najwięcej w Kaszubskim
Uniwersytecie Ludowym we Wieżycy i w małej wsi Bytonia, gdzie od wielu lat
odbywają się plenery artystów ludowych. Ma swój udział w budowie (w rzeźbieniu)
trzech Dróg Krzyżowych. Jego stacje Męki Pańskiej stoją w Sianowie, Hopowie i
Bytoni. W wielu kościołach i muzeach znajdują się podarowane przez niego szopki
bożonarodzeniowe i figury sakralne. Przy drogach Pomorza, i nie tylko, stoją
Jerzego kapliczki z Chrystusem Frasobliwym i innymi wizerunkami świętych. A ile
tego jest w prywatnych kolekcjach? Może ktoś kiedyś policzy, bo ja nie. Jerzy
był bardzo płodnym rzeźbiarzem o wysokich zdolnościach manualnych. Dzięki swym
zdolnościom wypracował swój własny styl, jakże cenny dla każdego artysty. Jego
prace były nagradzane pierwszymi nagrodami w konkursach na sztukę ludową, tak w
regionie jak i w imprezach ogólnokrajowych.
Opowiadając o swojej
twórczości, Jerzy używał naszej gwary, co podnosiło koloryt jego opowieściom o
naszym Kociewiu. A słuchaczy w tym względzie miał licznych, bowiem był częstym
gościem na spotkaniach z młodzieżą szkolną.
Przy każdym spotkaniu z Jerzym,
wręcz namawiałem go, by swoje prace pokrywał polichromią, bowiem dawna rzeźba
ludowa była zawsze malowana i o tematyce sakralnej. Jakoś trudno było mu się z
tym zgodzić, bo rzeźbił to co chciał i czuł, że obrał właściwą drogę. A wiyszkaj, mówił, to tam czasym moja (moja – odnosiło się
do jego żony Marii) coś pomaluje. Tak
było.
Będąc innym razem u państwa
Kamińskich, do ich domostwa zaprowadziła nas już asfaltowa szosa, pod którą
biegnie nowoczesna autostrada, a stara droga została tylko we wspomnieniach.
Dobrze, że państwo Kamińscy odgrodzili się lasem od mknących po autostradzie
aut. Tu, w zaciszu podwórka, czas jakby się zatrzymał. Słychać tylko ptaszki,
cieszą oczy kwitnące truskawki, szemrzący strumyk wody spadający kaskadą do
przemyślnie wybudowanego oczka wodnego i altana zatopiona w zieleni. Oczywiście
stoi kapliczka świętego Franciszka i grota Matki Bożej z Lourdes. To przed nią
usiadłem z Jerzym, a pani Iwonka Świętosławska uwieczniła nas na fotografii.
Towarzyszę Jerzemu przy jego kapliczce. Foto Iwona Świętosławska
Jerzy Kamiński i Stanisław Plata na zjeździe twórców ludowych w Gdańsku w 2008 r.
Jerzy rzeźbi swoją stację do Drogi Krzyżowej u Jerzego Walkusza w Hopowie 12 sierpnia 2011
Spotkanie na cześć Jerzego 6 sierpnia 2016 roku
Ma wspaniałych
chłopców, córkę i miłą żonę.
Kiedy Jerzy
zachorował, jego dzieci zorganizowały mu uroczyste spotkanie z okazji dwudziestolecia Jego pracy twórczej. 6
sierpnia 2016 roku zjechało się dziesiątki twórców ludowych i sympatyków twórczości Jerzego. Były przemówienia i
gratulacje. Napisałem z tej okazji wierszyk okolicznościowy:
Tu w Barłożnie gdzieś pod lasem
Gdzie zajączek kica czasem
Tu lisica z dzieciakami .
Norę ma pod wykrotami
Sarny łanie nie próżnują
Dziki w poszyciu buchtują
Tutaj Jerzy się urodził
Mało leżał szybko chodził
Wrastał w swoje otoczenie
Wstaje rankiem z rosy tchnieniem
Ma dysputy z ptaszętami
Z brzozą, buczkiem i świerkami
Czasem z flintą chadzał w lesie
Maria myśli – coś przyniesie
Będzie kaczka albo zając
Jerzy wraca nic nie mając
Bo Jerzemu żal stworzenia
Z którym żył od urodzenia
I stało się coś dziwnego
Dostał dłuta od wuja swego
Rzeźbić zaczął od niechcenia
Od tak sobie od znudzenia
Bardzo szybko złapał dryg
Piękną szopkę zrobił w mig
I następną i rycerze
Święci Pańscy i żołnierze
Jest Franciszek Matka Boża
Pasą krowy koszą zboża
Tematyka tu wszechstronna
Jest tu las i łąka wonna
Są kapliczki krzyż u wzgórza
Strumyk szemrze u podnóża
Żyj nam długo Przyjacielu
Życzę ja i jeszcze wielu
Niech się dłuto w rękach pali
Niech Twa pracę Pan Bóg chwali
6 sierpnia 2016 roku
Msza święta Pogrzebowa
Z mego sztambucha. 7 listopada 2016: Jerzy
Kamiński nie żyje. Wczoraj, w niedzielę 6 listopada 2016r. o godzinie 8.25 zmarł Jerzy Kamiński z Barłożna. Długo
zmagał się z ciężką chorobą, której nie zdołał pokonać. Odszedł człowiek
wielkiego formatu. Swoją działalnością twórczą zaskarbił sobie szacunek i
uznanie społeczeństwa. Jego liczne kapliczki przydrożne i wiele innych dzieł to
świadectwa umiłowania kultury i sztuki ludowej Kociewia.
Przyjacielu nasz
Drogi! Niech Ci Pan Bóg przychyli nieba i znajdzie w tym bezkresie
szczęśliwości wiecznej kawałek miejsca, byś dalej tworzył i chwalił Jego Imię.
Pochowaliśmy Jerzego. Wczoraj informowałem o
śmierci naszego Przyjaciela Jerzego Kamińskiego. Dziś 8 listopada 2016 uczestniczyłem w Jego pogrzebie, który miał
miejsce w Barłożnie. Na tę smutną
uroczystość przyjechało wiele jego kolegów i koleżanek. Żegnali go
najbliżsi, przyjaciele i sąsiedzi. W kaplicy cmentarnej po różańcu i innych
modlitwach można było osobiście pożegnać się z Jerzym, co bardzo wielu
uczyniło. Następnie orszak żałobny odprowadził trumnę ze zmarłym do
miejscowego, przepięknego kościoła. Tam
ksiądz proboszcz odprawił mszę świętą. W
wygłoszonej homilii pokreślił
zasługi Jerzego poniesione na polu
upowszechniania kultury ludowej Kociewia, jego wiarę i miłość do Boga.
Zastanawiałem się, w której ławce siadał
Jerzy podczas nabożeństw, gdzieś w tyle, w środku, czy na przedzie? Zapewne jego wzrok niejednokrotnie
zatrzymywał się na misternie rzeźbionych
elementach wystroju kościoła, a może niektóre z nich były inspiracją w jego
twórczości?
Ostanie pożegnanie Jerzego
Po mszy świętej poszliśmy z Jerzym w ostatnią drogę na
miejsce Jego wiecznego spoczynku, gdzie zgodnie z naszą wiarą będzie oczekiwał
swego zmartwychwstania. Tam pod specjalnym namiotem ustawione było urządzenie
do spuszczania trumny do grobu. Po modlitwach przy grobie Jerzego ktoś z obsługi
technicznej spowodował, że trumna powoli zanurzała się w niszy grobowej. Jak to
się wszystko zmieniło na przestrzeni lat. Kiedy w Zblewie chowaliśmy naszych
bliskich trumna stała nad grobem na drążkach i w odpowiednim momencie czterech
mężczyzn za pomocą lin wpuszczało ją do grobu.
Ani namiotu, ani automatu do wpuszczania trumny, ani trąbki nie było.
Zresztą, tutaj też ktoś zauważył, że nie było trąbki na cmentarzu. Bo Jerzy tak
chciał. On znał doskonale nasze zwyczaje i obyczaje. Płynąca melodia z trąbki
przywędrowała do nas z zupełnie innego rejonu świata. Ja też jej nie chcę.
Śpij w Pokoju Wiecznym
nasz Przyjacielu.
Kto będzie następny w moich
opracowaniach? Jak Bóg da zdrowie i jeszcze trochę pożyć, w następnym
opracowaniu napiszę o naszej „Kurpiowskiej Kociewiance” – jak kiedyś nazwałem
naszą nieocenioną Reginę Matuszewską z Czarnegolasu, i Jej mężu Stanisławie.
Tego rodzaju opracowań jest bardzo
mało i czuję szaloną potrzebę utrwalania w formie pisanej historii naszej kultury
i sztuki ludowej, zwłaszcza tej minionej, autentycznej, nieskażonej
współczesnością, gdzie nastąpiło potworne pomieszanie pojęć, co jeszcze jest
kulturą ludową, a co wymysłem na potrzeby czysto komercyjne. Edmund, nie
zapędzaj się, pozostaw ten temat znawcom przedmiotu.
Gdańsk 29 grudnia 2019 Edmund Zieliński